pełen zapału
idę po śladach
pierwszego słowa
i w najmniej
spodziewanym momencie
wśród błękitów
rodzi się cudowny obraz
dnia
co wyznacza drogę
dla słońca na niebie
a rozsiane wiatrem
ptasie trele
nad muślinową łąką z kocyka
kraszą
naszą pierwszą rozmowę
we wzajemnym objęciu
spijam dźwięki
jak kwiat poranną rosę
ciekawe
co będzie dalej
pod świetlistą mgłą
nanizane
na cierniach głogu
dojrzewają pacierze
przydrożny Chrystus
na ścianie deszczu
puszcza w niepamięć
gorący
letni wiatr
w pyłku i drobinie
unosi się w powietrzu
gorzki zapach piołunu
i pikantny aromat
wieczności
gdzieś w miejscu
wykropkowanym
gwiazdami z nieba
ja jestem
w poetycznej drodze do wieczności
ostatni promień słońca
otula horyzont
aureolą
fraz nieoczywistych
a kiedy ona
zakłopotana
stała przed lustrem
ubrana
w tusz bezsennej nocy
on
z zakazem wstępu do Elizjum
przybrał perfekcyjny kamuflaż
w parasolowatej koronie dębu
i zaczekał
aż atmosfera
stanie się bardziej wampiryczna
dziś
w chmurach płynących purpurą
ostrzą sobie zęby
na przyszłość