Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Lach Pustelnik

Użytkownicy
  • Postów

    1 018
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    4

Treść opublikowana przez Lach Pustelnik

  1. @WarszawiAnka Fakt, nie liczyłem. Teraz już tak, i.... hmmm... Masz rację. Nadal jednak podtrzymuję: Utwór jest świetny:)
  2. "znów z osadnika muszę się przedzierzgnąć w szpiega." Znów z osadnika przemieniam/przedzierzgam się w szpiega. To bym ino zmienił, bo rytm się poburzył mi trochę:) Poza tym świetny filozoficzny przekaz zgrabną poezją przekazany. Pozdr. LP
  3. Gawron miał zły dzień. Co prawda jeszcze przed południem wypił flaszkę wódki z sąsiadem, którą tamten kupił za zadatek na drewno, które mieli kraść nocą w rządowych lasach dla kupca z miasta, ale wytrzeźwiał prędko i teraz siedział nad talerzem zalewajki i leniwie odławiał pływające w niej muchy, odstawiając je łyżką na porcelanowy brzeg. Muchy latały jak oszalałe, z szalonym bzykiem łączyły się w pary a potem kończyły gwałtowny lot w gorącej zupie. Gawron myślał, że to na deszcz, a jeśli będzie deszcz to nie pojadą do lasu i kupiec nie da następnej zaliczki i nie będzie za co wypić po robocie. Dlatego był zły. A jutro święto, Matki Boski Zielnej, i żadnej roboty. Bo stary Gawron to katolik z dziada pradziada i kiedy leśniczy zaproponował mu rankiem prace przy zrywce, wypiął się tylko na niego i rzekł wprost: - Panie leśniczy, ja we święto robił nie będe, bom jest katolik. Dlatego jeśli spadnie deszcz, jak na to wskazują samobójcze loty much, to jutro, we święto, także nie będzie za co wypić. Osunął nogą usmarkanego bachora raczkującego na golasa po szorstkich deskach podłogi i z nową nadzieją spojrzał na swoją kobietę, krzatajacą się przy garach. - Hanka, nie masz tam co? - spytał ostrożnym głosem. Kobieta nic nie odrzekła. Schyliła się po drewna wypinając na niego szeroki zad obciągnięty brudną kiecką, pogrzebaczem otworzyła drzwiczki kaflowego pieca i dorzuciła do ognia. Było gorąco, otarła rękawem pot z czoła a potem zamieszała w wielkim garze z ziemniakami dla świń. - Pytałem - Gawron z trudem powstrzymał wybuch złości - czy nie masz tam czego? - Nie - warknęła niewiasta. Chłop milczał chwilę. Był pewny, że kobieta schowała gdzieś flaszkę na wszelki wypadek, ot, choćby dla leśniczego gdyby się znienacka pojawił. Flaszka była wtedy po to, żeby leśniczy raczył nie zauważyć drewna na furze pod stodołą. - Pierdolisz - powiedział chłop po namyśle. Był pewny, że w domu jest flaszka i od tej nagłej pewności poczuł ssanie w środku, nie do zniesienia. - Już dzisiaj wypiłeś swoje - powiedziała kobieta nie patrząc na niego. - Ale coś masz tam jeszcze. - Nic nie mam. Wczoraj wszystko żeśta wychlali. - Chuj z takim piciem – Gawron podrapał się po czuprynie. Znowu myślał. A może kobieta nie ma tej flaszki? A nawet jeśli, to powinna przynajmniej mieć na flaszkę. Ukrywa przed nim pieniądze, a to on przecież ciężko haruje w lesie żeby dziecka z głodu nie pozdychały. - Kobieto - zaczął łagodnie, przyglądając się jej bacznie - Bez butelki Maniek nie pojedzie do lasu. - To niech nie jedzie - głos kobiety grzmiał jak wyrok. - Tyle mi z tego, że przez trzy dni bedziesz chlał bez przystanku. Tyle mi z tego twojego jeżdżenia do lasu. Leśniczy był wczoraj, mówił że jest robota przy zrywce... - Pierdole jego robotę - chłop zerwał się na nogi. Poczerwieniał ze złości: - Żeby chuje chcieli chociaż jako uczciwie płacić. Najebiesz się od rana do wieczora i gówno z tego jest. - Z tego gówna - kobieta krzyknęła w twarz mężowi - inni dobrze żyją i jeszcze domy stawiają. - Chuj z nimi - mruknął chłop. - Ja za takie pieniądze robił nie bede. A inni niech se ta robią. - Stodoła się wali - kobieta wróciła do mieszania w swych garach. - Daj na flaszkę - chłop szybko wyczuł okazję. - Maniek też potrzebuje desek, naszykujemy dziś drewna... - Na stodołę? - To myślisz, że ja o tym nie myślę po nocach? Ale zawsze to, czy tamto, daj temu czy innemu. Ale teraz będzie dla nas, urżniemy desek i bali, ja jemu pomogę on mnie... Ale on daje konia i furę, a ja gołe ręce do roboty ino… - I nie uchlejeta się? – spojrzała na niego podejrzliwie. - A po co? Żeby drzewo którego przycisło? Po jednym tylko łykniemy, żeby siła była. A jakby leśniczy się napatoczył, czy co? Udało się. Szedł potem przez wieś czując na sobie ciekawskie spojrzenia wysiadujących przed plotami bab, aż w zachwaszczonym rowie dojrzał najpierw parę kaloszy a zaraz potem skuloną postać w poplamionych szaroburych łachmanach. - Maniek, to ty chuju tam leżysz? - zawołał. Ale chłop w rowie nie poruszył się, więc ostrożnie nachylił się nad nim, pilnując by mu flaszka zza pazuchy nie wyleciała, obrócił go trochę i upewniwszy się, że to nie Maniek zostawił lezącego w spokoju i szedł dalej ku centralnemu punktowi wsi, gdzie stała remiza strażacka. Przy niej był sklep. Za remizą , w zaciszu głównego budynku i dostawionych garaży, na wygniecionej trawie pośród kolorowego szkła ze stłuczonych butelek, kapsli i korków z białego plastiku, paczek po papierosach i przeróżnych papierów, w całym tym śmietniku od rana do wieczora pito wszystko co tylko dało się wypić: wina owocowe, ciepłe piwo, wódkę na kartki a czasem ktoś przynosił mętnawy bimber albo butelkę brandy. Niektóre gęby stale tam można było spotkać, te najczerwieńsze, obrzmiałe pod rozczochranymi czuprynami klejących się włosów, z małymi oczkami uważnie badającymi każdego nowego przybysza który mógł stać się sponsorem kolejnego łyka jakiegokolwiek alkoholu, a w najgorszym przypadku mógł poczęstować papierosem. Gdy Gawron wyłonił się zza rogu, powitało go wiele szerokich uśmiechów odsłaniających brązowoczarne uzębienia pełne ubytków, bo dostrzeżono flaszkę i natychmiast powiało nadzieją. - Co się chuje gapicie - zagadnął Gawron i stanął w rozkroku. Celowo zachwiał się lekko by sobie nie myśleli, że nic jeszcze nie wypił. Odezwał się powszechny bełkot. - A co tam masz, kurwa? - Chodźno tutaj. - Tutaj siadaj, Antoś. - Chodź tutaj, coś ci powiem… Zapraszano go ze wszystkich stron, od każdej kilkuosobowej grupki siedzących na trawie i półleżących chłopów leciały słowa mające go zwabić, a tylko ci którzy już spali całkiem pijani, nie brali w tym udziału. Gawron zaś kołysał się nad tą całą hałastrą, dumny ze swojej flaszki i z tego, że myślą iż jest już dobrze wypity a jeszcze ma co, i szukał spojrzeniem Wacka. Dojrzał go w końcu pod ścianą garażu, śpiącego w siedzącej pozycji, z głową luźno zwieszoną na ramię i ruszył do niego. - Gdzie idziesz, chuju? - zagadywano go po drodze, a niektórzy nawet próbowali go łapać za nogawki spodni. - Spierdalaj - odpowiadał ustawiczne, aż przedarł się w końcu do Wacka i kopnął go w nogę. Ale Wacek spał mocno, charczał oddychając ciężko a od otwartych ust spływała mu na rękaw strużka bladych rzygowin. I zmoczył się przez sen, plama wilgoci na drelichu ciągnęła się od krocza prawie do kolan. - Zostaw go, on już gotowy - odezwał się chłop sikający obok po rynnie. - Kurwa, mielimy jechać do lasu - Gawron nie wiedział co robić. - Z nim, kurwa, chyba tylko do stajni. Masz żyda? - Jakże, zadatek już wzięty. Chuj by to strzelił. - Jak jest żyd, to mogę z tobą pojechać. Gawron myślał. Skąd Wacek miał na wódkę? I na dodatek pił bez niego. To ci przyjaciel. Nagle naszło go podejrzenie. Pewnie wziął większy zadatek i nie podzielił się z nim po równo. Jeśli tak, to on go pierdoli. - Pierdole go - powiedział do chłopa który skończył sikać i właśnie zapinał z trudem rozporek. - Co, wyrolował cię chuj? - Pierdole go. Jak nie masz co robić, to jedziemy. I tak, wciąż z nienapoczętą butelką czystej wódki Gawron opuścił kolegę i plac pełen innych kolegów, i zataczając się jeszcze mocniej niż poprzednio szybko obszedł garaż by znaleźć się w bezpiecznym miejscu za rogiem przy łanie żyta. Jego nowy towarzysz porzucił zapinanie rozporka i wyrwał za nim. - To chuj, tak cię urządzić, umówić się na robotę i spić się zaraz - współczuł Gawronowi kiedy już wymościli sobie miejsce na miedzy pośród zbóż. - No właśnie - przytaknął Gawron. Rozpierała go duma. Miał flaszkę, a ten Lis to jednak porządny gość. - Ja bym tego w życiu komu nie zrobił - kręcił głową Lis. - Kurwa, ja też nie - Gawron czuł, jak wzbiera w nim uczucie szczerej przyjaźni. Już się nie wahał. Zdecydowanym ruchem sięgnął po flaszkę i z kamienną twarzą uderzył w denko. Lis udał, że chce go powstrzymać, wybełkotał cicho - Co tam, nie po to przecie..., ale klamka zapadła. Podlec z tego Wacka. Jeden ruch jeszcze i nakrętka puściła. - Może coś na przepitke? - rzucił Lis. - Masz forsę? - Nie, dziecku dałem na lody... - To i ja nie mam, zaniesła księdzu. - Tym, kurwa, dobrze. O nic się, kurwa, nie martwią. - Właśnie. A ty myśl bez ustanku, człowieku. Los pierdolony. Masz, walniemy po jednym. - Z gwinta? - A co: z gwinta? - Jasne. Ty jesteś w porządku, Gawron. A ten Wacek... - Ja go pierdole. - Pewnie, chuj z nim, jak on taki kolega. Pociągnęli ostrożnie i krzywiąc się połykali na przepitkę ślinę. - Gdzieśta mieli jechać? - spytał Lis z troską w głosie. - Na chłopskie lasy. Jakiś chuj z miasta kupił las po Dudku i spuścił wczoraj kilka ładnych sztuk. Leżą tam przy drodze, tylko zarzucić na furę. - Odbite? - To właśnie, że jeszcze mu leśniczy nie odbił. - No to już się nie będzie musiał fatygować. Nakupujo chuje lasów i wszystko by chcieli powywozić. - Ze wsi wszystko do miasta idzie. I gówno człowiek ma z tego. - Ja ci pomogę Gawronku. Nie żeby za coś. Weźmiemy mojego konia i z tobą pojadę. - Ty jesteś kolega. - Z Wackiem żeś chciał jechać... - Nawet mi o nim nie gadaj, chuju jednym. Przyjaciela tylko w biedzie poznasz. Napij się jeszcze. - Zostawmy, w lesie się napijemy. Wielka wdzięczność wypełniała Gawrona. Pewnie, chuj z tym Wackiem. Lis jest przyjaciel, serce mu okazał. Rzadko jakoś do tej pory ze sobą gadali, nawet nie wiedział jaki to porządny jest facet. Zakręcił starannie butelkę, schował za pasek spodni i powoli wygramolili się ze zboża. Spojrzeli sobie w oczy i usciskali się mocno za ramiona, a potem pocałowali. - Połowa zysku dla ciebie - sapnął Gawron. - Też musisz coś z tego mieć. - Dobra, pogadamy jak towar będzie u żyda. - Wszystko ustalone, nie bój się nic. - Ja się nie boję. - Pewnie, tak tylko mówię. Wyszli na asfalt drogi i skierowali się ku domowi Lisa. Ciężkie deszczowe chmury poszły bokiem, przetarło się i wyjrzało ciepłe wieczorne słońce.
  4. Te niemal wszystkie Oskary o kant dudy można potłuc a dziewczyny dziękowały bo bez dania dudy w dudzie by dotąd siedziały....
  5. uzupełnijmy zatem aby było równouprawnienie: i niech młodzi takie sobie nawzajem dają zapewnienie: on - jej: "jeśli przytyjesz, kochanie to mnie przy Tobie po prostu nie stanie" ona jemu: "jeśli przytyjesz misiaczku i mięsień piwny Ci się wielki urośnie przyprawię Ci cudowne rogi gdzieś przy leśnej sośnie"
  6. @Marek.zak1 Ot, w szlachciance zaszła zmiana która często zachodzi jeśli kobieta rzadko się głodzi:) dodajmy zatem do przysięgi słowa na wagę złota: " nie zamienię Ci się nigdy w domowego - Kaszalota"
  7. Eeee... to już przecież było. I od tego właściwie, dzięki Miłosiernemu w Niebiesiech, się zaczęło. Pozostałe wszystkie opisane przez Ciebie plagi itp także się wydarzały od kiedy ludzkość istnieje. Z Ziomkiem się jak najbardziej zgadzam. Tym bardziej, że na pierwszej linii frontu działa. Ty Marku podajesz liczby, które są oficjalnymi publikacjami. W jednych krajach dokładniejsze, w innych - takich jak nasz - rozjeżdżają się ze stanem faktycznym o całe rzędy wielkości. Zdaje się, że tak przywykliśmy do zamierzonych, świadomych i celowych kłamstw obecnej władzy, iż traktujemy to wręcz jako coś oczywistego... Ot, kłamią. Jak zwykle. "Kto to powiedział?" "Ach, ten z Pisu" I wszystko jasne. Dodam jeno, że nie jest to miejsce do politycznych utarczek, a mój wpis proszę traktować jako zwyczajne spostrzeżenie obywatela którego "rzeczywistość tłoczy..."
  8. Adam nie miał swojego auta, więc pojechaliśmy do Krakowa pożyczonym od Kuby. Gdy wróciliśmy z kolacji, zaczynało się codzienne misterium ognia. Kuba przyniósł mi szarą szatę która miałam założyć na siebie. Zebrało się tam kilkanaście osób, musiałam się z każdym przywitać. Wprawiali mnie w onieśmielenie swoją życzliwością i okazywaną radością ze spotkania, jakby długo na mnie czekali. W świetlicy, na środku, wymurowane było wielkie ognisko. Rozsiedliśmy się na grubych, słomianych matach, zapadła cisza. Mistrz ceremonii, Kuba we własnej osobie, nakazał włączyć muzykę. Później dowiedziałam się, że każdego dnia kto inny pełnił tą funkcję i że to nie był dzień Kuby. Zamiana nastąpiła z racji mojego pojawienia się w ośrodku. To była hinduska muzyka, łagodna i cicha. Na początku wszyscy siedzieli w milczeniu i bezruchu. Ogień stawał się coraz żywszy, Kuba chodził wokół paleniska i dokładał co jakiś czas drew. Pozornie nic się nie działo. W pewnym momencie zaczął się ruch. Trudno mi było go zlokalizować, coś się zaczęło poruszać, chociaż nie mogłam tego określić. To było jakby poruszenie samej przestrzeni, czułam na sobie działanie skręcającej mnie siły, subtelnej i niosącej jakaś zmianę. Kuba dosypał do ognia jakiegoś proszku, iskry poleciały wysoko w gore. Zapachniało ziołami. Adam siedział obok i obserwował mnie uważnie. Uśmiechnął się. Skrzywiłam się w odpowiedzi, czułam się nieswojo. Niezwykle wolno muzyka nabierała tempa. Na ścianach tańczyły cienie postaci podziewanych w siermiężne suknie. Kuba wyszedł i wrócił z tacą, na której ustawione były małe porcelanowe miseczki z parującym gorącym napojem. Podchodził do każdego i wszyscy brali w milczeniu naczynia w obie dłonie. Siorpali z nich cicho, gdy podszedł do nas, najpierw podsunął tacę Adamowi, potem mnie. Wpatrzył się we mnie dłużej niż w innych. Starałam się uśmiechnąć do niego, ale nie potrafiłam. Drżałam w środku, bałam się dotknąć ustami brzegu porcelany. Adam siorpnął ostrożnie, przyglądał mi się znad naczynia. Nikt nic nie mówił, bałam się odezwać. Napój pachniał sokiem malinowym i przyprawami. Był gorący, spróbowałam poczuć jego smak. Zrobiłam to tak jak Adam, siorpnęłam i palący ziołowy nektar zwilżył mi wargi. Zapach uderzał mi wprost do mózgu, z pominięciem drogi przez nozdrza i zatokowe kanały w mojej głowie. Znowu poczułam to poruszenie przestrzeni. Falowała tym razem, zagęszczała się przede mną, napierała na moje piersi by nagle odpłynąć, pozostawiając za sobą ulgę i spokój myśli. Niemal przystawiłam usta do płynu, chuchałam na niego by ostygł i pociągałam coraz większe porcje, połykałam i znowu chuchałam... Falowanie. Moja głowa pęczniała i kurczyła się rytmicznie, w rytm dźwięków wzmagających swe tempo. Ale wciąż były to niezwykle wolne rytmy, to raczej moja dusza oczekiwała przyspieszenia, jakby wybiegając do przodu, antycypując nadchodzące spełnienie w tańcu. Ktoś już się podniósł. Odstawił naczynie na kraj ogniska i zaczął pląsać. Przybywało ruchomych postaci przede mną, Adam podał mi rękę. Spojrzałam na niego, nigdy nie widziałam tak smutnej twarzy człowieka. Skinął głową, jakby chciał dać mi znać, że mój czas nadszedł. Podniosłam się, moje ciało natychmiast podchwyciło właściwy rytm. Ramiona, biodra, głowa i kolana... moje dłonie... Falowałam teraz cała, razem z przestrzenią i nie czułam już jej oporu, wchłonęła mnie miękkość dźwięków i cieni pląsających na bielonych ścianach komnaty. Bezwiednie zaczęłam się śmiać, lecz nie wydawałam z siebie żadnego dźwięku, śmiałam się tylko ruchem ust samych, jakbym połykała drżące fale powietrza dobiegające z głębi mych płuc. Przestrzeń otuliła mnie szczelnym kokonem. Patrzyłam i nie widziałam, słyszałam ale nie rozumiałam, myśli opuściły mą głowę, poczułam się jednością z pustką. Pustka... czysta, bezpieczna, źródło spokoju... ulga w nieistnieniu atomów, koniec zamętu... Adam... ...nie było żadnego Adama. Ani Piotrka... ...ani mojego drugiego syna, który nawet przez chwile nie doświadczył istnienia. Nie było czasu. Wspomnienia się zacierały, bladły jak obraz w kinie... ...aż biała poświata wypełniła ekran jednolitym malunkiem. Naraz przeszyła mnie strzała z rozżarzonego do czerwoności pręta. Wypaliła na wylot dziurę w mym lonie i nim zdążyłam poczuć ból konania, umarłam. Z tamtej strony było jasno, chociaż na niebie nie było żadnego słońca. Tylko powierzchnia, po której stąpały me stopy, żółta jak piach na pustyni. I niebieska kopuła nade mną, bez chmur ani kresu. I olbrzymia świątynia, do której wiodły schody wyższe niż mój wzrok sięgał, i kolumny surowe po bokach. Ruszyłam ku schodom, nieważka jak ptak w powietrzu. Biegłam, a schody przemykały pode mną w coraz szybszym pędzie. Nie było widać ich końca, aż nagle odsłonił się kres przede mną. Nie miał granic ani kształtu, ale był kresem, dalej już udać nie można się było. Raptem z niebytu począł wyłaniać się kształt. Daleko, na horyzoncie, który rozmywał się w nieskończoności. Nabierał wyrazistości, formy i słonecznego blasku. Wypełniał całą przestrzeń, i moje ciało, które przestało istnieć i naraz się pojawiło. Przeszywał swym bytem wszystko, co było i co jeszcze się miało pojawić, przyszłość i przeszłość, był całością i miał formę wszystkich form doskonałych i niedoskonałych, wszystkich zjawisk świata widzialnego i niewidzialnego. Z niego wszystko się brało, wywodziło swoje istnienie, do niego wracało. Nie można było do niego niczego dodać ani niczego z niego ująć. ·Czy to jest bóg? - zapytałam. ·Tak – odpowiedział mi głos. Moja głowa spoczywała na jego udach, na czole czułam chłodny dotyk jego dłoni. ·Wróciłaś, maleńka? ·Tak, kochany. ·Nie jesteśmy tu sami. ·Nic mnie to nie obchodzi. Widziałam boga. Muzyka wciąż docierała do moich uszu, a pod powiekami widziałam migotliwą jasność od gorącego ogniska. ·Mogę otworzyć już oczy? ·Tak. ·Nie zobaczę czegoś, czego widzieć nie powinnam? ·Nie. ·Czy stało się coś, co się stać nie powinno? ·Nie. Uniosłam powieki. Odpoczywali na matach, szeptali pomiędzy sobą. Kuba siedział obok i trzymał w dłoni mą dłoń. Poruszyłam nią lekko, odpowiedział delikatnym uściskiem. Ciepło promieniujące z jego twarzy koiło moją duszę. Stopniowo wracało pojęcie rzeczywistości. Wyłaniały się wolno wspomnienia. Dobrze mi było, ale wkrótce powrócił niepokój. Adam, jego twarz zarośnięta do której jeszcze nie zdążyłam przywyknąć. Opowieści z tamtego okresu... Potarłam udami o siebie, były suche i moje. Ale to mi nie wystarczyło. ·Adam? Zrobiliście mi coś? ·Nie. Nic się nie stało. ·Możemy już pójść sobie? ·Jak tylko będziesz gotowa. ·Jestem gotowa. Przy wyjściu zrzuciliśmy z siebie odzienia, leżało tam w koszu już kilka szat tych, którzy opuścili wcześniej komnatę. U siebie zasłaliśmy podłogę wszystkimi prześcieradłami i kołdrami, położyliśmy się na nich nadzy, przy sobie. Łóżka były za wąskie, żeby mogło być nam wygodnie we dwoje. Później go zapytałam: ·I tak codziennie? ·Nie musisz w tym uczestniczyć. Ja tam byłem nie więcej niż tuzin razy. ·Był w tym jakiś narkotyk? ·Nie. To kombinacja bezpiecznych używek. Soku malinowego, ziół, jakichś przypraw. Kuba przyrządza tą nalewkę każdej wiosny. Gdy zioła nie są jeszcze dojrzale. Nie uzależnia. ·Ufasz mu tak bardzo? ·Nie. Nie ufam mu wcale. Ale wiem, że do tego by się nie posunął. ·Z czego to wnioskujesz? ·Dużo wiem o nim. I on wie, że ja to wiem. ·Opowiedz mi. Adam, na miłość boska, chcę wiedzieć. Ja bardzo go polubiłam. Czy mam uważać na niego? Roześmiał się. ·Nie. Tobie z pewnością z jego strony nic nie zagraża. ·Boże, gdzie ja trafiłam? To jakaś sekta? ·Nie. Zwyczajna komuna. Ale wszędzie są świry. Musiałam to przemyśleć. Wtuliłam się w jego bok i oddychałam jego zapachem. Naraz dotarło do mnie jego przesłanie. ·Dlaczego powiedziałeś, że mi z jego strony nic nie zagraża? ·Może wolałabyś tego nie wiedzieć? ·Wiesz, że nie ze mną takie numery. Wcześniej czy później mi powiesz. Najlepiej teraz, nim pokocham do końca to miejsce.
  9. Lach Pustelnik

    Podglądacz

    ja bym wiejskich wykopków raczej nie polecał, bo bywa tam mnóstwo walecznego chłopa kiedym się do jednej z bab tam zalecał dostałem w dupę porządnego kopa!
  10. Sorry, ale my tu w wierszach się wyżywamy a do grobów innych - smutasów - wysyłamy:))
  11. Pewna mężatka Chociaż była ze Słupska Nie potrafiła jak trzeba Wypiąć swemu dupska Kiedy się w końcu Tego nauczyła Mężowi nie chciała jak trzeba Naprężyć się żyła
  12. toż okazać skruchę mogę jeśli w sposób ten pomogę swojej duszy się wybawić z grzechów moich, Niech się bawi!:))
  13. aby było roz - grzeszenie, wcześniej musi być grzeszenie! W grzechu pędzić życie trzeba aby dostać się do Nieba!
  14. Niechaj wie ów gość z miasta Łeba że aby się skutecznie dostać do nieba wcale nie trzeba z seksu grzesznego rezygnować - ale do seminarium koniecznie wstępować!
  15. Lach Pustelnik

    Oszustwo

    jeśli chcesz uciec od serca swojego skombinuj serce. Wyrwij z bliźniego:))
  16. Lach Pustelnik

    Oszustwo

    a jakże, można uciec, już jest to nam dane od kiedy przeszczepy są wykonywane!:))
  17. A zatem podobnie mamy - czemu więc z tego nie korzystamy???:))
  18. No cóż, nie będę się przecież upierał:) ale kiedy takie smuty czytam to mnie bierze zwyczajna cholerna CHOLERA!
  19. wróciłem właśnie znad stawu lot kszyka niebo przeorał wibrował nam długo w uszach ale... nie była to zmora! Ani koszmary jakieś, bagienne lecz naturalne, bardzo wiosenne odgłosy wiosny, która nadchodzi i którą los ludzi - niewiele obchodzi! nie bardzo pojmuję skąd tyle tu smuty nikt do mnie nie strzela! jeszcze nie śledzi. trochę pokory. Lecz nie pokuty! wkrótce odwiedzą mnie starzy sąsiedzi...:)
  20. im więcej Rydzyk kasy z moherów wyciąga tym więcej z tych moherów nogi wyciąga (ni ma tego złego....) A czy w ogóle kiedykolwiek były? To trochę tak jak z sensem życia: Jest? Czy nie ma? Póki co orkiestra gra! Titanic wciąż płynie:)))
  21. To prawda, lecz już raczej przeszłości dotyczy wkrótce takich buziaków nikt z nas nie zaliczy...:(
  22. Ależ my to poświęcenie ogromnie doceniamy i dlatego - aby istniało - za innymi (też) się uganiamy!
  23. Jeśli ma przetrwać takie całowanie to tylko gdy dwoje na kwarantannie!:)
  24. Ha! I to jest właściwa kobieca reakcja! najpierw poświęcenie - a potem ..... potem przy świecach kolacja:)) Ha! I to jest właściwa kobieca reakcja! najpierw poświęcenie - a potem ..... potem przy świecach kolacja:))
  25. Niejeden, badając te tajemnice, poświęcił dla sprawy zdrowie - i życie:))
×
×
  • Dodaj nową pozycję...