Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Arsis

Użytkownicy
  • Postów

    4 525
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Treść opublikowana przez Arsis

  1. Źródło: https://www.pexels.com/ Słyszę ― jak mówi szeptem ― kokietując ptaki ― i tysiącletnie drzewa… … zapatrzona w blaski ― nieruchomej rzeki… … Jest taka piękna i świadoma swojego czaru ― kiedy stoi na krawędzi światła… … ubrana ― jedynie w cienie… ― chodzące po niej konturami liści… … czeka cierpliwie ― z refleksem słońca ― na ustach… … z dłońmi złożonymi na piersiach… … Czeka ― aż nadejdę ― jako szum leśny ― albo ― szelest łąki… … by mnie porwać ― ku niebu ― w zorzy witraży… ― … bym się zatracił w białym obłoku… … I uświadomiłem sobie ― całe życie ― pomiędzy dniami zgasłego lata… … mój dom ― dzieciństwa… … tętniące źródła… I każde ― inne ― miejsce… ― … które po mnie… ― … stanie się p u s t k ą… (Włodzimierz Zastawniak, 2014-03-29)
  2. Źródło: https://www.pexels.com/ Opowiadał mi o ciszy… ― o pustce ― ze smutnym wzrokiem ― utkwionym w istocie Wszechrzeczy… … o przebywaniu ― gdzieś ― poza granicą neonu… … Przenikał przeze mnie ― bez trudu ― omiatając moje skronie nikłym powiewem… … omiatając pieczołowicie ― jakby zadumą ― rozpostartą na nowo… … Opowiadał o ukrytym słońcu ― i obłokach ― w niedostępnym niebie… … prawie ― nie podnosząc oczu… … I nie musiał patrzeć przed siebie ― by wszystko odgadnąć… … był ogromnym zbiorowiskiem poznania ― niczym drgające światło… … jak nagły prześwit w szepczącym drzewie… … bądź ― jak cień ― tego drzewa ― przerastający mnie pod wieczór… … Szedłem z nim? Naprzeciw niemu? … nie wiem… … Ale wiem, że rozpościerał się… … rozpraszał się… ― z a n i k a ł… (Włodzimierz Zastawniak, 2014-06-13)
  3. @miauczenie owies Min. utworami muzycznymi, ale też i powieściami... obrazami... Dziękuję za komentarz. Pozdrawiam. @Sylwester_Lasota Jeden lubi awangardę inny klasyczne formy. Dziękuję za komentarz. Pozdrawiam. @Waldemar_Talar_Talar Dziękuję za komentarz. Pazdrawiam.
  4. Źródło: https://pixabay.com/ Chmury płyną w oddali ― jakby napędzał je ― jakiś odmęt ― milczącego żywiołu… … coś się wydarza wewnątrz tych skłębień… … i ginie ― zarazem ― w palącym blasku ― zeszklonych od mrozu źrenic… … Spadam w pod-śnieżną przepaść ― w grobową wnękę… ― Wyszarpuję siłą… … Na próżno… Gasnę… … brakuje tchu zmiażdżonym płucom… … … wszechświat mieni się w kryształach lodu ― na moich dłoniach ― popękanej twarzy… … Słońce zachodzi… … … zastygam ― na wieczność… (Włodzimierz Zastawniak, 2015-03-07)
  5. Noc na niebie… W mroku gęstnieje cisza… ― A nad miastem ― ogrom wszechświata… ― … nieskończoność rozedrgań ― złotych i owych… … Sierp księżyca ― wdziera się ― mimochodem ― do oliwnego gaju… ― … aby mu było przejrzyściej i srebrniej… … … wszystko ― coraz pilniej ― śledzi… Sen rozsnuwa, jakby nić pajęczą… … … wiatr na wzgórzach ― szumi… ― ciii… … Słychać niewyraźne słowa ― modlitwy nieoględnej… … niestety ― nie sposób rozszyfrować tej szeptanej treści… … Jarzą się fasady ― od przepływu ― niebieskiej łodzi… … … jakaś astralność ― w oceanie czasu ― niesie w sobie zarys ― młodego boga… (Włodzimierz Zastawniak, 2015-04-29) *** „Pan pełnej jasności”, to inaczej Nanna-Sin – sumeryjski bóg księżyca. Syn boga Enlila (Pana Wiatru i Powietrza) i bogini Ninlil (Pani-Wiatr). Wg. mitologii mezopotamskiej podróżował do domu swojego ojca barką po nocnym niebie, którą symbolizował sierp wschodzącego księżyca. Dziadkiem Nanny-Sina był stojący na czele panteonu sumeryjskiego i babilońskiego „ojciec wszystkich bogów”, bóg Anu (Bóg-Niebo) Nippur – pradawna stolica religijna Sumeru (dzisiejszy Irak) i główne miejsce kultu boga Enlila (świątynia E-kur)
  6. Źródło: https://www.ancient-origins.net/ fasady w słońcu ― wnęki w półcieniu ― mozaika wejść i wyjść … ― oto ― wyłaniają się ― czarne prostokąty świata umarłych ― które już mijałem ― i mijam nadal ― tuż obok ― i dalej … mistyczne drapacze chmur ― są pierwszym etapem ― prekolumbijskiego źródła ― lecz ― w sercu dżungli ― nie można zobaczyć więcej ― z lotu ptaka … ― uderzają mnie w twarz ― gałęzie ― przedzieram się * przede mną ― klejnoty strojów ― kunsztownie wyryte poematy ― na schodach ogromnych piramid ― płaskorzeźby kapłanów ― wznoszących ramiona do boga-słońca … ― wiatr szepcze modlitwy ― w załomach ― opuszczonych świątyń ― wygładza ― kamienne głowy ― Olmeków 1 w gąszczu bazaltowych kolumn ― zrywa się do lotu ― Pierzasty Wąż 2 … Cerro de las Mesas → La Venta → Tres Zapotes → Potrero Nuevo 3 → wodzą za mną dzikie → rozpalone oczy → pół-człowieka → z głową jaguara 4 (Włodzimierz Zastawniak, 2015-06-06) *** 1 Jedna z najstarszych cywilizacji mezoamerykańskich. 2 Olmeckie bóstwo, opiekun przynoszący szczęście i pomyślność. 3 Najstarsze stanowiska archeologiczne największych centrów kulturowych, założonych przez Olmeków. 4 Najważniejsze bóstwo olmeckie, uosabiające nadprzyrodzone siły, boga, bądź ducha przodka.
  7. (Z cyklu: Albumy muzyczne) *** Teksty z cyklu „Albumy muzyczne”, nie są przekładami. Są one jedynie luźno związane z oryginalnymi tekstami utworów, zawartymi na prezentowanych przeze mnie albumach muzycznych. Zarówno sama muzyka jak i treść utworów śpiewanych są dla mnie niejako pretekstem i inspiracją do przedstawienia swoistego konceptu fantastycznego. *** Migot fal… Słońce chowa się za chmurą… … znowu rozbłyska z nieprawdopodobną mocą… Refleksy załamują się, łączą, oślepiają… I w takiej ciszy, w delikatnym szumie i plusku… … w tym całym olśnieniu mrużymy oczy, osłaniamy je dłońmi… … między palcami przeciekają strużyny światła… W miejscu twojej twarzy ― odblask nieznanej natury… … błysk kryształu, zamiast źrenic… Wybrzuszają się w podmuchach wiatru żagle… … z cichym łopotem współgrają struny naprężonych lin… * Spójrz! … uwerturę głupców przysypał już śnieg… Do kogo to mówię? ― Do siebie samego… W domu ― jedynie chłód i mrok, i nicość, która rozgościła się w każdym pokoju… Spójrz… … ach, tak, jestem sam… Przepadłaś w mroku ― straszliwej nocy… Okrywa wszystko… … fotele, półki z książkami, stół… W kawałku potłuczonego lustra zniekształcona twarz… Moja? Nie moja? … niczyja… … Echa bijących dzwonów ― odbijają się od martwoty ― zrujnowanych ścian… … Pulsują w skroniach i dudnią… … nawet najcichsze ich momenty… (Włodzimierz Zastawniak, 2018-09-25) *** Even in the Quietest Moments… – jest to piąty album muzyczny (studyjny) brytyjskiej grupy Supertramp, wydany w 1977 roku.
  8. Cykl: Albumy muzyczne *** Teksty z cyklu „Albumy muzyczne”, nie są przekładami. Są one jedynie luźno związane z oryginalnymi tekstami utworów, zawartymi na prezentowanych przeze mnie albumach muzycznych. Zarówno sama muzyka jak i treść utworów śpiewanych są dla mnie niejako pretekstem i inspiracją do przedstawienia swoistego konceptu fantastycznego. *** Leżę na czymś twardym i chropowatym… Przed oczami latają czerwonawe plamy… W skroniach ― bolesne pulsowanie… … Pamiętam, że spadałem z bardzo wysoka… Porwał mnie rwący nurt wodospadu… … coraz większy ogarniał mnie mrok, gorączkowy, piskliwy szum… … Zaciskam powieki ― otwieram… … jarzą się oślepiającym, drżącym blaskiem ― ostre krawędzie przedmiotów… Wszędzie wokół ― spalona ziemia… … pył… * … wzlatują, opadają… Próbują się od nowa poderwać… … pokaleczeni przez światło, beznadziejnie ludzcy… Rozsypują wokół siebie słoneczne drzazgi, wskazując głowami skłębioną, siną chmurę burzowej apokalipsy… Wymachują skrzydłami, czyniąc wiatr… … osiadają kurzem… (Włodzimierz Zastawniak, 2018-09-20) *** Point of Know Return – jest to piąty album muzyczny (studyjny) amerykańskiej grupy Kansas, wydany w 1977 roku.
  9. (Z cyklu: albumy muzyczne) *** Teksty z cyklu „Albumy muzyczne”, nie są przekładami. Są one jedynie luźno związane z oryginalnymi tekstami utworów, zawartymi na prezentowanych przeze mnie albumach muzycznych. Zarówno sama muzyka jak i treść utworów śpiewanych są dla mnie niejako pretekstem i inspiracją do przedstawienia swoistego konceptu fantastycznego. *** Przede mną ogromny mur… Niekończąca się ściana z szarego betonu… Dotykam opuszkami palców, lekko, jak pająk, który przestępuje niecierpliwie swoimi cienkimi odnóżami… Tak, moja rozczapierzona dłoń przypomina pająka. Wyczuwa, poprzez włoski, najmniejszą nawet szczelinę, nierówność w jego strukturze… Słoneczny promień ślizga się ― po powierzchni… Wiatr dmie w tył i do przodu… … rozwiewa włosy, osusza łzy… Mój oddech jest taki gorący od śmiertelnej gorączki… Nie przejdę dalej… … nie ma na to żadnych szans… … Tak bardzo mnie razi jaskrawe słońce… Nadciąga znad stepu ― wzniecany podmuchem pył… * Ktoś mnie uderza… … jest mi ― bardzo niechętny… … wywleka na deszcz… Wszędzie, tylko ponure oczy, mrok i chłód… … spalone resztki… (Włodzimierz Zastawniak, 2018-09-17) *** Leftoverture – jest to czwarty album muzyczny (studyjny) amerykańskiej grupy progresywnej Kansas, wydany w 1976 roku.
  10. I Bennett pchnął ogrodową furtkę… ― Skrzypnęły zawiasy… „Muszę je wreszcie naoliwić” ― pomyślał. ― „Ale dopiero wtedy, gdy wezmę urlop… Ech… ― wszystko ponad moje siły”. Zamknął ją i zaczął iść wąską, żwirową alejką wiodącą wprost ku drzwiom jego domu. Po obu jej stronach rosły krzaki jaśminu, pachnące słodko pełnią swoich białych kwiatków. Było niezwykle parno, bezwietrznie. Zaszeleścił listowiem śpiewający szpak czy kos… Czerwonawe promienie zachodzącego słońca, wystrzeliwały gdzieś spoza purpurowo-liliowych, gęstniejących chmur… Bennett nabrał głęboko powietrze… ― wypuścił bardzo powoli… Wypchaną dokumentami teczkę oparł o stojące tremo. Grube krople potu zrosiły mu czoło, ściekając zimnymi strużkami… Podważył kapsel wyjętej z lodówki zimnej butelki piwa… ― Cicho syknęło ― trysnęła wezbrana piana… Pierwszy, błogi łyk… ― drugi… ― Opadające powieki… ― Ogarniający ― nieubłagany ― sen… Obudził go dziwny odgłos. Usiadł na kanapie ― mocno skołowany… Pod stolikiem błyszczała wilgotna plama rozlanego, woniejącego nieprzyjemnie alkoholu… Czuł dziwny, metaliczny smak… Serce biło jak oszalałe… Mimo otwartego okna ― męczyła nieznośna, parna duszność… Znowu usłyszał, jakby mlaśnięcie… Przeszło mu przez myśl wyobrażenie ogromnego, oślizłego robaka… Wstał, nasłuchując, kiedy nagle ― uderzyła go fala niewyobrażalnego wręcz, trupiego odoru, przewyższającego stosy gnijącego mięsa… Straszliwy ból rozerwał niemalże jego czaszkę, wypychając oczy… Zwymiotował… Upadł, miażdżąc sobie nos… Brocząc krwią, podniósł wykrzywioną cierpieniem twarz… I wtedy ― coś zobaczył… ― zaledwie ― kilka metrów przed sobą... Poruszył jeszcze dłonią… ― umoczonym we krwi palcem… ― Nie skończył… ― Zduszony krzyk ― zagłuszyło bulgoczące charczenie… II Komisariat był tego dnia wyjątkowo zatłoczony. Panował ogólny rwetes. Umundurowani funkcjonariusze wprowadzali i wyprowadzali skutych, wytatuowanych mężczyzn, rozmaitych zbirów, alfonsów, handlarzy żywym towarem, dealerów narkotykowych… Przy biurku pod przeciwległą ścianą awanturowała się rudowłosa kurwa, pokazując obyczajówce podrapane, posiniaczone nogi… Bez przerwy brzęczały telefony… Ktoś pokrzykiwał ochrypłym głosem… Płakała jakaś kobieta… Zza otwartych okien dochodziło, co chwila wycie wyjeżdżających z podziemnego parkingu policyjnych radiowozów… Wydzielony gabinet detektywa Jeffersona ― zapewniał względny spokój. Śmigła sufitowego wentylatora wydawały podczas obrotów cichy szmer… Jefferson dobiegał pięćdziesiątki, przepracowawszy 25 lat w wydziale zabójstw… Mimo powiewu, czoło miał zroszone dużymi kroplami potu… Nieżonaty, bezdzietny, skryty samotnik. Kontakty towarzyskie ograniczał wyłącznie do spotkań zawodowych… Przeglądał właśnie teczkę sprawy sprzed niemal siedemdziesięciu lat… ― opisy czarno-białych fotografii ofiar oraz miejsc dokonanych zbrodni… Studiował zeznania świadków, ekspertyzy biegłych sądowych... Była to tzw. „Sprawa Elboppa”, od nazwiska pierwszej ofiary, która zginęła 31 lipca 1952 roku w Los Angeles, zaczynając tę jakże tajemniczą serię (ofiary zawsze znajdowano w wynajmowanych, ustronnych domkach.) Sprawa jest dotąd niewyjaśniona. Dokonywał tego jeden sprawca, co 15 lat? Niemożliwe. Data ostatniego przypadku: 17 sierpnia 1997 roku. Naśladowcy? Zamordowany Joachim Elbopp, czterdziestoośmioletni, niemiecki imigrant, przybył do Stanów Zjednoczonych tuż przed wybuchem II wojny światowej. Z zawodu: aptekarz. Nieżonaty, bezdzietny. Spokojny, wykonujący swój zawód obywatel. Pewnego dnia został znaleziony martwy przez właścicielkę domku. Zanim skonał, zdążył napisać umazanym krwią palcem słowo: „w i d z i a ł e m”. Powstało, zatem pytanie: co takiego widział Elbopp? Mordercę? Analizy toksykologiczne nie wykazały żadnych znanych trucizn, narkotyków czy innych szkodliwych substancji. Samobójstwo również zostało wykluczone. Samotny, żadnej rodziny, zero znajomych… Jakby ktoś chciał wyciągnąć jego wnętrzności, albo raczej wyssać… Wszędzie wokół lśniące, czerwono-różowe jelita, niby wypełzające ustami oślizłe wije… Prawdziwa rzeźnia… Lewa gałka oczna ― wysunięta do połowy ― zmiażdżona. Morderca został spłoszony? Żadnych śladów, odcisków palców… Absolutnie nic. Dalsze przypadki: Dallas, 12 czerwca 1967 roku, Maria Pappoluos, pięćdziesięcioletnia nauczycielka geografii. Jej gałka oczna była wysunięta całkowicie. Leżała obok, uczepiona jedynie nitką nerwu wzrokowego. Napis, który pozostawiła zamordowana, brzmiał: „w..dzi..a…”. San Diego, 7 lipca 1982 roku, Mario Estes, czterdziestodziewięcioletni pracownik budowlany. Sytuacja niemal identyczna. Denat nie pozostawił napisu. Wreszcie, San Bernardino, 24 lipca 1997 roku, Ben Cavanni, kontroler ruchu kolejowego. Brak gałki ocznej. Dodatkowo ― ofiara miała wyrwane wszystkie zęby. Nie znaleziono ich na miejscu zdarzenia. Pies policyjny również nie wyczuł tropu… Myśli Jeffersona nabierały nieostrych, mętnych kształtów… Mimo upału, wstrząsnął nim zimny dreszcz… Nagle wszedł jego współpracownik, Mike Bellow, młody, trzydziestoletni policjant z pięcioletnim stażem. Kiwnąwszy głową, krzyknął do Jeffersona: „Wstawaj, John! Mamy kolejnego trupa! Ta seria trwa nadal!”. Jefferson zamrugał zdziwionymi oczami: „Znowu? Żartujesz, Bellow, prawda?”. Lecz młody Bellow nie żartował. Trzymał zupełnie nowe akta. III Pięćdziesięciojednoletni Kevin Bennett ― (jak u wszystkich pozostałych ofiar) ― wynajmował skromny domek daleko poza centrum miasta. Dziwna okolica. Znajdowały się tu, bowiem ― porzucone składowiska zardzewiałych, samochodowych karoserii, zużytych opon, zasmolonych desek, blaszanych, cuchnących jakimiś smarami beczek… Jednakże domek wraz z ogródkiem ― stanowił niejako zadbaną, tchnącą zielenią enklawę. Właścicielka twierdziła, że mężczyzna mieszkał tutaj od roku. Spokojny samotnik. Czynsz opłacał regularnie. Pracownik firmy marketingowej. Pani Medley, zaniepokojona długą nieobecnością lokatora, znalazła go w zakrzepłej od dawna kałuży ekskrementów, krwi oraz wymiocin… Detektywi, pomimo policyjnego doświadczenia, nieomal dostali skrętu kiszek, widząc powykręcane, pozbawione oczu truchło. Znaczny stopień rozkładu wskazywał, że śmierć musiała nastąpić około dwóch tygodni temu… Znowu żadnych śladów włamania, odcisków palców (poza należącymi do ofiary), plądrowania, obecności osób trzecich… ― Wszystko niby Ok, tylko ― te wykrzywione straszliwą agonią zwłoki … ― patrzące ze środka pokoju ― czarnymi jak węgiel ― oczodołami… Jeffersona męczył pulsujący ból głowy. „Znowu burzowa parność… ― Samotny człowiek około pięćdziesiątki… ― Odludne miejsce… Brak gałek ocznych, napisu… ― Żeby, chociaż najmniejszy ślad…”. IV Ostatnie zabójstwo również bez rezultatu. Kto zamordował tych ludzi? Czyżby sam diabeł? Jefferson trzasnął papierami o blat biurka. Zamknął pokój i wyszedł. W domu poczuł narastającą, dziwną niemoc. Latały mu przed oczami mżące piksele… Chciał zdjąć przepoconą, oblepiającą ciało koszulę, lecz ― nie zdążył… ― Oparty plecami o ścianę ― osunął się bezwładnie na podłogę… Kiedy się ocknął, szalała burza. Strugi ulewnego deszczu biczowały wściekle okienne szyby. Zagrzmiało ― gdzieś niedaleko ― jakby ktoś zrzucił ze schodów wielką, drewnianą szafę. Mrok pustego pokoju rozjaśniały jedynie kaskady eksplodujących błyskawic… Wszystko wirowało… Próbował wstać, kiedy nagle ― uderzyła go fala niewyobrażalnego wręcz, trupiego odoru, przewyższającego stosy gnijącego mięsa… Straszliwy ból rozerwał niemalże jego czaszkę, wypychając oczy… Zwymiotował… Stroboskopowe, upiorne światło nadawało krwi czarnego koloru… Podniósł wykrzywioną cierpieniem twarz… ― I wtedy ― coś zobaczył… ― zaledwie ― kilka metrów przed sobą... Poruszył jeszcze dłonią… ― umoczonym we krwi palcem… ― Nie skończył… (Włodzimierz Zastawniak, 2016-07-17)
  11. (Z cyklu: Albumy muzyczne) *** Teksty z cyklu „Albumy muzyczne”, nie są przekładami. Są one jedynie luźno związane z oryginalnymi tekstami utworów, zawartymi na prezentowanych przeze mnie albumach muzycznych. Zarówno sama muzyka jak i treść utworów śpiewanych są dla mnie niejako pretekstem i inspiracją do przedstawienia swoistego konceptu fantastycznego. *** … jaskrawe słońce pada na moją twarz ― rozwiane włosy… Zaciskam mocno powieki ― otwieram je znowu… … przytłacza mnie swoim ciężarem kobaltowe niebo, okrywa bezkresną kopułą… Czuję się taki samotny w tym szumiącym oceanie złotej pszenicy… Chmury nade mną… Pojedyncze ― białe obłoki… … skłębione widma… Poruszają wargami, lecz milczą… … przerasta je, bowiem ― brzęczenie pszczoły… Uderzają w oczy drobinki piasku… … wzniecane kopytami dzikich koni, pędzących w oddali ― w y z w o l o n y c h stworzeń… * Przychodzę tutaj zawsze wtedy, kiedy rozstaję się z życiem… … wiatr rozwiewa włosy, podarte łachmany… W intensywnym szumie upływającego czasu wracam do domu, który jest końcem ― i który jest początkiem, zarazem… Idę do wnętrza światła ― eksplodującej gwiazdy… … Wyciągają mnie czyjeś dłonie i wśród bolesnych jęków ― kładą na miękkim brzuchu matki… Uspokajam się… … wszystko zaczyna się ― od p o c z ą t k u… (Włodzimierz Zastawniak, 2018-09-16) *** Song for America – jest to drugi album muzyczny (studyjny) amerykańskiej grupy progresywnej Kansas, wydany w 1975 roku.
  12. (Z cyklu: Albumy muzyczne) *** Teksty z cyklu „Albumy muzyczne”, nie są przekładami. Są one jedynie luźno związane z oryginalnymi tekstami utworów, zawartymi na prezentowanych przeze mnie albumach muzycznych. Zarówno sama muzyka jak i treść utworów śpiewanych są dla mnie niejako pretekstem i inspiracją do przedstawienia swoistego konceptu fantastycznego. *** Słońce pali moją twarz… Wiatr rozwiewa włosy… … przebijam się przez warstwy atmosfer, tnąc skrzydłami ― powłoki powietrza… Dostrzegam w oceanicznym lustrze ― siebie… Ogromne ― lśniące w słońcu pióra… … i wzdęte brzuchy białych żagli, które rozpędzają ― dalekosiężne łodzie… … przepływam nad nimi, zagłębiając się dalej ― w błękitne przestworza… Jestem tak wysoko… W o l n y… … n i e u c h w y t n y… Urodziłem się w niebie ― i w niebie umrę… … jestem twarzą w twarz ― z rozpłomienionym słońcem… * Przechodziłem tryumfalnie w złotej zbroi… Byłem bohaterem łamiącym miecze, ścinającym śmiertelnym wrogom głowy… Przechodziłem tryumfalnie z szyderczym uśmiechem na twarzy… Nieustannym potokiem ― wypływały z moich ust ― oszczercze słowa… Byłem ― bohaterem… … Jestem sam, zamknięty w ciemnych korytarzach starego zamku… Drgają płomienie pochodni… Na ścianach ― tajemnicze cienie… … moje, nie moje… … samego diabła! Skradł moją duszę… Zawładną mną, wtrącając do lochu… W wielkim lustrze stojącego trema ― wyłania się z mroku, przeżarta cierpieniem i wstydem ― woskowa maska… (Włodzimierz Zastawniak, 2018-09-14) *** Masque – jest to trzeci album muzyczny (studyjny) amerykańskiej grupy progresywnej Kansas, wydany w 1975 roku.
  13. (Z cyklu: Albumy muzyczne) *** Teksty z cyklu „Albumy muzyczne”, nie są przekładami. Są one jedynie luźno związane z oryginalnymi tekstami utworów, zawartymi na prezentowanych przeze mnie albumach muzycznych. Zarówno sama muzyka jak i treść utworów śpiewanych są dla mnie niejako pretekstem i inspiracją do przedstawienia swoistego konceptu fantastycznego. *** … już tyle dni za nami ― przed nami ― nic… Jednostajny ― autostradowy szum… Pod maską ― warkot silnika… … wystawiam przez okno rękę… strugi chłodnego powietrza przepływają między palcami… Kosmyki rozwianych włosów przesłaniają, co chwila obraz ― rozpalonego czerwienią słońca… Huczy mi w głowie, jakby ogromny daleki wodospad… … benzynowej woni… … Spójrz ― mój przyjacielu ― jak zmierzchające niebo jarzy się na krawędziach umierającym blaskiem… … możemy to zatrzymać… Od olśnionej pełni wiecznego lata ― odgradza nas jedynie ― betonowy mur… * Kiedy piszę ten ostatni list, ukośne smugi słońca przeszywają chmury… Nie potrafię zatrzymać straszliwego pędu upływającego czasu… … omiata moje skronie… … rozrywa na piersi koszulę… Zgubiłem, gdzieś swoje rzeczy... Wraz z nimi ― przepadło ― moje życie… … nie będę szukał… … Rozpryskują się na mojej twarzy krople zimnego deszczu, przemieniając maskę klowna w płaczącą żałość… Piszę ten ― ostatni list… (Włodzimierz Zastawniak, 2018-09-08) *** Pamięci mojego poprzedniego wcielenia, które zginęło w wypadku samochodowym 12 maja 1974 roku. Jego rozpędzony, oliwkowo-zielony Ford Fairlane, uderzył czołowo w betonowy mur na California State Route 1, niedaleko skrzyżowania z autostradą międzystanową nr 5, na północ od miasta Dana Point. *** Highway – jest to czwarty album muzyczny (studyjny) brytyjskiej grupy rockowej Free, wydany w 1970 roku.
  14. (Z cyklu: Albumy muzyczne) *** Teksty z cyklu „Albumy muzyczne”, nie są przekładami. Są one jedynie luźno związane z oryginalnymi tekstami utworów, zawartymi na prezentowanych przeze mnie albumach muzycznych. Zarówno sama muzyka jak i treść utworów śpiewanych są dla mnie niejako pretekstem i inspiracją do przedstawienia swoistego konceptu fantastycznego. *** Dzwoni telefon… … trr… trr… trr… ― odbierz… ― trr… trr… trr… ― odbierz, proszę… … dzwonię do ciebie ― z zaświatów… Podnosisz słuchawkę rozedrganą dłonią… ― Słucham? ― Kochanie… ― To ty? ― Tak, kochanie, to ja. Cudownie ciebie znowu usłyszeć. Dzwonię do ciebie z pokładów nieba, ze snu głębokiego… Wstań, proszę. Wiem, że morzy cię życie, że przemieszczasz się w nim bardzo powoli, jakbyś była zanurzona w gęstej i lepkiej substancji czasu. Podejdź do okna, podejdź, proszę… Idziesz po lśniącej od księżycowej pełni drewnianej podłodze… … przygarbiona, w zwiewnej, białej koszuli… Odsuwasz firankę… ― Widzisz, jaki piękny księżyc? ― Tak. ― Przyjrzyj mu się dobrze… Przecierasz oczy… … wytężasz wzrok… ― Dostrzegasz na nim człowieka? ― Tak! ― To ja, kochanie. ― Nie mogę w to uwierzyć! ― Uwierz, proszę… ― Dzwonię do ciebie właśnie z niego i widzę ciebie ― tam w dole ― taką małą ― malutką… Słyszę… ― twój płacz… ― Posiwiałaś przez te wszystkie lata… Porobiły ci się zmarszczki… Kochanie… ― Tak? ― Kiedy do mnie przybędziesz? ― Mogę w każdej chwili, nawet teraz! Tylko… ― jestem taka nieuczesana, nieumalowana… ― Jesteś piękna… ― I weźmiesz mnie w ramiona? ― Wezmę ― tak jak wtedy ― i ― już nie wypuszczę… Stajesz na parapecie, rozkładając ręce ― niczym skrzydła ptaka... … rzucasz się do przodu… Unosisz się ― coraz wyżej… (Włodzimierz Zastawniak, 2018-08-28) *** Man in the Moon – jest to ósmy album muzyczny (studyjny) brytyjskiego (działającego w Niemczech) zespołu progresywno-rockowego Nektar. Album został wydany w 1980 roku.
  15. (Z cyklu: Albumy muzyczne) *** Teksty z cyklu „Albumy muzyczne”, nie są przekładami. Są one jedynie luźno związane z oryginalnymi tekstami utworów, zawartymi na prezentowanych przeze mnie albumach muzycznych. Zarówno sama muzyka jak i treść utworów śpiewanych są dla mnie niejako pretekstem i inspiracją do przedstawienia swoistego konceptu fantastycznego. *** Nie przerywają gry… Prężą się spalone przez słońce ― spocone męskie torsy ― kobiece uda… … spadająca piłka rozsypuje piasek, wyciska z oczu łzy… Uniesione w geście tryumfu ręce zasłaniają opuszczone głowy przegranych… Oddech oceanu przytłacza zapachem soli… … w szalonej kanonadzie bębnów czas zatacza koło… Cykl… … zaczyna się od początku… * Tańczą na błyszczącej wilgotnej plaży… Rozmywają się w karmazynowej czerwieni gorącego lata, w napływającej fali… … wszędzie wokół uśmiechnięte twarze… Muzyka, latynoskie rytmy… Wesołe ― wołania Samba, samba, samba! Verão vermelho, Verão vermelho na praia de Ipanema dançando!* … Zachodzące powoli słońce jest takie ogromne… … pociemniałe, rozpłomienione… Kołyszą się na falach oświetlone lampionami żagle… Wirują bez pamięci ― ludzie-ptaki… Muzyka, latynoskie rytmy… Wesołe ― wołania… Samba, samba, samba! Verão vermelho, Verão vermelho na praia de Ipanema dançando! (Włodzimierz Zastawniak, 2018-08-26) *** Festival – jest to ósmy album muzyczny (studyjny) amerykańskiej grupy Santana, wydany w 1977 roku. * (por.) - (pol.) - Samba, samba, samba! Czerwone lato, czerwone lato na roztańczonej plaży Ipanema!
  16. (Z cyklu: Albumy muzyczne) *** Teksty z cyklu „Albumy muzyczne”, nie są przekładami. Są one jedynie luźno związane z oryginalnymi tekstami utworów, zawartymi na prezentowanych przeze mnie albumach muzycznych. Zarówno sama muzyka jak i treść utworów śpiewanych są dla mnie niejako pretekstem i inspiracją do przedstawienia swoistego konceptu fantastycznego. *** Szelest liści ― perlisty szmer strumienia…Dobiega z oddali głębokipuls rozgrzanej ziemi― cichy transowy rytm…… ptasi śpiew spoza gęstej otuliny lepkiej mgły…W kosmicznej atmosferze halucynogennych oparów otumaniają dziwaczne zapachywilgotnych roślin,pachnideł, aptecznych ziół, korzeni…… duszne powietrze spowalnia oddech…Mrugają do mnie porozumiewawczo ―prześwity całkowitego odprężenia― jakby po intensywnym orgazmie…Błogi, usypiający spokój…Pod powiekami tętnią błękitne plamy nieba…Nie mam siłyporuszyćpalcem ―a co dopiero― całym sobą…Bezwład i luz…… a b s o l u t n y r a j!…Jestem nad przepaścią… Rozpadają się moje sny ― obrazy jastrzębiego lotu…… wchłania mnie wir unicestwienia…Pękają gwiazdy w orgiastycznym tańcu…Diabelskie baletnice ― koszą tuż przy ziemi soczyste trawy…… wytryskująca krew zamienia się ― momentalnie ― w krzepnące płatkiróż…Wiję się w sobie…Konam… umieram…Wchodzęraz jeszcze…… w szaleństwo… (Włodzimierz Zastawniak, 2018-27-08) *** Borboletta – jest to szósty album muzyczny (studyjny) amerykańskiego zespołu Santana, wydany w 1974 roku.
  17. (Z cyklu: Albumy muzyczne) *** Teksty z cyklu „Albumy muzyczne”, nie są przekładami. Są one jedynie luźno związane z oryginalnymi tekstami utworów, zawartymi na prezentowanych przeze mnie albumach muzycznych. Zarówno sama muzyka jak i treść utworów śpiewanych są dla mnie niejako pretekstem i inspiracją do przedstawienia swoistego konceptu fantastycznego. *** Budzę się…Ostre słońce oświetla moją twarz… Staję na środku pokoju…Senna maligna majaczy mi w głowie― pod zapiaszczonymi, ciężkimi powiekami…TAŃCZĘ!Podnoszę ramionai kręcę się wkoło…… coraz szybciej wiruje świat…Wiruje nade mną żyrandol…Wirują obrazy na ścianach…… prostokątne, kwadratowe plamy…TAŃCZĘ!Oblepia mnie wilgotne, przesycone kurzem powietrze…Coś jest nie tak!Podłoga ucieka mi spod nóg…Zaraz stracę równowagę.Lecz nie zwracam uwagina ten niepewny stan rzeczy!TAŃCZĘ!Ocieramdłoniąspocone czoło…Przedemną― OKNO!Co za widok,dla kogośw narkotycznym zwidzie!Otwieram pierwszą parę skrzydeł, drugą…Gorące, przesycone spalinami powietrze zatyka mi dech…TAŃCZĘ!…Biegnę wzdłuższumiącejautostrady…… w łopoczącej koszuli…Ogromnesłońcepali mi kark…Mijają mnie trąbiące,uskrzydlone stwory,zdzierające z piskiem asfaltowy pyl…TAŃCZĘ!Nade mną ― ogromne ― płomieniste słońce … ― Muzyka w mojej głowie…Ktoś mnie wciąż wita…Kogoś wciąż żegnam…Ktoś mnie wciąż żegna…Kogoś wciąż witam…Ktoś mniewciąż…Kogoś wciąż…Ktoś…Kogoś...TAŃCZĘ! (Włodzimierz Zastawniak, 2018-26-08) *** Welcome – jest to piąty album muzyczny (studyjny) amerykańskiej grupy Santana, wydany w 1973 roku. Taki sam tytuł nosi również album muzyczny (studyjny) polskiej jazz-rockowej grupy SBB, z 1979 roku.
  18. (Z cyklu: albumy muzyczne) *** Teksty z cyklu „Albumy muzyczne”, nie są przekładami. Są one jedynie luźno związane z oryginalnymi tekstami utworów, zawartymi na prezentowanych przeze mnie albumach muzycznych. Zarówno sama muzyka jak i treść utworów śpiewanych są dla mnie niejako pretekstem i inspiracją do przedstawienia swoistego konceptu fantastycznego. *** Tańcz ze mną! … Omiatają mnie długie, pachnące kwiatami włosy…Pragnę ujrzeć w twoich oczach jaskrawe słońca…… niech wiruje świat…Salsa, latynoski rytm…… gorący oddech na twarzy!Szybciej,mocniej…… och, tak!TAŃCZ!TAŃCZ!TAŃCZ!Zbliżasz usta do mojego ucha… ―słyszę szept…Wiatr szeleści liśćmiwielkiego drzewa…… energetyczny krok, puls złączonych ciał!Salsa, latynoski rytm…… gorący oddech na twarzy!Szybciej,mocniej…… och, tak!TAŃCZ!TAŃCZ!TAŃCZ!*Idę przed siebie…Migoczą słoneczne prześwity w gałęziach ― pełgające blaski u mych stóp…Powracająceobrazy…… unoszę twarz… ―Jesienny chłód osusza łzy, rozwiewa zwiędnięte już resztki lata…Błękitneniebo,białe obłoki…Wstrząsa mną ziemista woń umierających kwiatów w bagnistym rozlewisku krzyczącegoświata…Idę w pochyleniu…… za mną ―krokza krokiem― idzie mój cień…… idzietak ―krok― w krok…… jesienny wiatr osusza łzy… (Włodzimierz Zastawniak, 2018-08-25) *** Amigos – jest to siódmy album muzyczny (studyjny) amerykańskiej grupy Santana, wydany w 1976 roku.
  19. (Z cyklu: Albumy muzyczne) *** Teksty z cyklu „Albumy muzyczne”, nie są przekładami. Są one jedynie luźno związane z oryginalnymi tekstami utworów, zawartymi na prezentowanych przeze mnie albumach muzycznych. Zarówno sama muzyka jak i treść utworów śpiewanych są dla mnie niejako pretekstem i inspiracją do przedstawienia swoistego konceptu fantastycznego. *** Czarna, magiczna kobieta… ― taniec… ― podskórny, pulsujący rytm…Podchodzi do mnie wolnym, kocim krokiem…Naga, o szerokich biodrach, kusząca wszystkimi zmysłami…W jej oczach pełgają płomienie…Długie włosy rozgarnia wiatr…… odsłania, co chwila obfite piersi…Ognisko wypluwatrzaskające iskry…… stajemy na wprost siebie…Bezwstydnii chciwi…… pożądający,rozpaleni…… mając taką biel wywróconych oczu!…Czarna, magiczna kobieta… ― taniec… ― podskórny, pulsujący rytm…Trzaskają wypluwane iskry…… błyszczy od potu hebanowa skóra…Na sklepieniu grotyrozedrgane cienie,narkotyczny sen…Drżące, rozpalone,wyginające się ciała…… dyszące ze zmęczenia ciała… (Włodzimierz Zastawniak, 2018-08-25) *** Abraxas – jest to drugi album muzyczny (studyjny) amerykańskiej grupy Santana, wydany w 1970 roku.
  20. (Z cyklu: Albumy muzyczne) *** Teksty z cyklu „Albumy muzyczne”, nie są przekładami. Są one jedynie luźno związane z oryginalnymi tekstami utworów, zawartymi na prezentowanych przeze mnie albumach muzycznych. Zarówno sama muzyka jak i treść utworów śpiewanych są dla mnie niejako pretekstem i inspiracją do przedstawienia swoistego konceptu fantastycznego. *** … krok za krokiem… ―powolny chód…Otaczają mnie wokół piaszczyste wzgórza, niczym wielbłądzie garby…Tańczą w wietrze drobinki kwarcu…Uderzająw twarz…Kłująi drapią…… wybijają rytm…Ogromnesłońce…Rozdęte…― oślepiające…Osiadającyna karku,na barkach― jaskrawy żar…… wtłaczający w ziemię rozpalony piec…Idę przed siebie, idę wciąż… -Pot zalewamoje oczy…… szczypiąca sól…Jest mi coraztrudniej…… zatyka mi dech…Gdzie jajestem? ―… nie wiem…Wiatr osuszaskronie i łzy.Gdzie jajestem?… jestem sam…Poprawiam na plecach bagaż z dotychczasowym życiem…Zwilżam popękane usta ostatnimi kroplami wody…… krok za krokiem… ―powolny chód…Złote pałace majaczą w migoczących strumieniach falującego nieba…Tańczą w wietrze drobinki kwarcu…Uderzająw twarz…Kłująi drapią…… wybijają rytm… (Włodzimierz Zastawniak, 2018-08-17) *** Caravanserai – jest to czwarty album muzyczny (studyjny) amerykańskiej grupy Santana, wydany w 1972 roku.
  21. (Z cyklu: Cztery wariacje na ten sam temat) *** w rozemocjonowanych źrenicach widać gwiazdy ― odbija się na ściankach kieliszków lśniąca biżuteria ― ― delikatny stukot widelców i łyżek ― w przytłumionym blasku świeczników ― wymowne symbole i gesty ― niezrozumiały język koneserów zapach potraw ― nikła woń perfum ― kolońskiej wody ― szum wezbranych głosów i ― chrząknięć kelnerzy w białych marynarkach ― przemykają co chwila niczym mewy ― błyskają srebrnymi tacami by znowu zniknąć w wezbranej chmurze papierosowego dymu w kroplistym szmerze cichnących oklasków ― eksploduje supernowa ― ― przyćmiewa ― wszystko ― sobą (Włodzimierz Zastawniak, 2018-08-13)
  22. (Z cyklu: Cztery wariacje na ten sam temat) *** rozmyte papierosowym dymem profile twarzy ― nieustanne odgłosy pokasływań i ― chrząknięć szum niewyraźnych słów ― przytłumione uśmiechy ― stukoty łyżeczek ― widelców i noży księżycowy sentymentalizm spojrzenia przeszywa szyby ― obłaskawia blaskiem kobiece szyje ― nagie ― ramiona następuje nagłe poruszenie ― nikły powiew omiata skronie sprawia ― że milkną ― ostatnie szepty (Włodzimierz Zastawniak, 2018-07-28)
  23. @Gosława @Gosława Chyba miało być "brudzić", ale może być i "budzić". Ps. Pije pani kakao z "gwinta"?
  24. @GosławaDziękuje za uwagę. I proszę przyjąć spóźnione odstuknięcie szklanką, kubkiem czy, co tam pani lubi.
  25. (Z cyklu: Cztery wariacje na ten sam temat) *** mdlące zapachy perfum ― mieszają się z gryzącą wonią papierosowego dymu sierp księżyca ― srebrzy się na skraju jeziora ― zatopione w półcieniach twarze ― oczekiwanie ― poszczególne jasności ― ostrzą się na krawędziach kobiecej biżuterii ― szybek ― męskich zegarków stukot widelców i noży ― kieliszków z czerwonym winem ― przytłumiony gwar fascynacji ― chrząknięcia ― uśmiechy koneserów krótkie sprzężenie w głośnikach od próby mikrofonu ― głośna zapowiedź ― ― rozbłyskują gwiazdy (Włodzimierz Zastawniak, 2016-02-20)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...