Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'słowo' .
-
Jestem rzeką, rzeką słów z oddechu wyspą utkaną w dniu pomimo powodzi seryjnych susz chwila mnie pogodzi dla głębszych słów Meandry mnie lubią zmieniają mi twarz pogoda różna hartuje każdy Serca gram Przez nowie, świty, zenity od nowa definiuję swój czas świadomy kruchości, marności na twarzy maseczka - to piach Lubię ten wiatr podczas lotu silnik największy to cel jak wzbija, to wiara, nadzieja a Miłość... wybiela czerń Chwytam sekundy - motyle zielenie się, do Serca wzlotu słowo jest moim naczyniem uczucia są, jak krople miodu Uśmiecham się do kilku imion do głębin spojrzenia, oczu jak promień do księżyca nocą wysłany zapomnianą szosą Świadomy własnej mglistości losu co pływa w poezji rozglądam się za bratnią duszą jak za przebłyskiem w amnezji
-
Słowo to pozór tak, może być ciepłe nie ma w sobie ciepła... jest tylko nicią co posłuży do "swetra" nim się poplącze Słowo bez głosu jest twarde, zimne pomnikiem jest... myśli jest jak prawda o gwiazdach na niebie, które są starym światłem, a nie obiektem Słowo jest łatwe, szybkie zawsze gotowe, czasami nagie wulgarne, ale jest wyraża, właśnie je czytasz czytasz moje myśli głębiej są źrenice głębiej niż myślisz @Ewelina
-
Do jej krzyku, tysiącem Grzmotów uciszonego, Nie dodawaj gwałtownie Zdania zbyt ostatniego, Które by jak te ostrza Iskier rudo – różowe I eksplozji odłamki W przestrzeni zawieszone, Materię nocy zwiewną Rozcięło nożem racji, Bez podziału na konkret I ulotność abstrakcji I brutalnie, okrutnie Dźwiękiem twardym chwilowym Bezbronnie młodą ciszę (Niby młotem stalowym) Stłukło w rój szklanych igieł, Zbyt dotkliwie, boleśnie, Nazbyt definitywnie, Zbyt świetliście, za wcześnie, Rozrywając na części To milczenie samotne, Przestrzennie niepodzielne, Dziejowo nieistotne, Lecz trzy tysiące razy Pięścią chwili skruszone, W strzępów drobnych rozmaitość Rozdarte, zakrwawione, W tysiącu końców świata Na części podzielone, W pokutny całun dymu Zwiewnego obłóczone. Jedno, co zrobić możesz - Uszyj jej ciszę nową, Jak koc ciepły wełniany, Łagodną, choć lutową. Ciszę, która ukoi Duszę nagle minioną, Ciszę jak jedwab miękką Lub jak wiosna – zieloną. Ciszę, w której umilkną Te pytania nie w porę, Słowa, liczby, pojęcia, I debaty, i spory. Ciszę jak ukojenie, Bez zdania ostatniego, Wirem nieubłaganym Boleśnie rozbitego, W pyłów niejednoznaczność Podmuchem rozwianego, Żarłocznością barw mnogich Na zawsze zgaszonego.
-
Sześć kilometrów nad ziemią (To tylko liczby – lub słowa) W definitywnym swym kształcie Konieczność błyszczy stalowa. Na świata pustym sklepieniu (To dziesięć liter – sklepienie) Jaskrawym tuszem się pisze Wyrok – na liczne istnienia. Między odwagą a trwogą (To tylko wyraz jest – między) W kleszczach się gromów rozplata Kłąb rudo świetlistej przędzy. Stopni półtora tysiąca (Na termometrze to odczyt) Cierpienia, myśli i skargi W pył zmienia tchnieniem żarłocznym. Kwiat drobny jasnoróżowy (To tylko – nazwa koloru) Wyrasta z ziemi zranionej W objęciach – strzaskanych kolumn.
-
Słowo Słowo Takie jesteś piękne Racjonalne Pełne Oczywiste A jednak ludzie używają Cię w celach gniewnych Rewolucyjnych Po co mówisz o człowieku? O płaczu kochanków O tapecie pełnej gwiazd Oczy(ów) Gniewie rozpaczy miłości blask w świecie pięknych… /czy już limitu nie-słów nie przekroczyłem?/
-
Anna mi powiedziała, że wiersz o Wenie jej się nie podoba, nie czuje go. Pisz wiersze o przyrodzie. - A znasz tę Wenę, zapytała mimochodem? Poczułem jak opadły mi ręce. Znam Safonę, była lesbijką, Afrodytę też znam, chodziłem z nimi do szkoły, ubrane w chitony. Na stronicach mitologii oczywiście. Odeszła kupić czekoladę, żeby być bliżej rzeczywistości. Smak jej dobrze zrobi, słodki - ugruntowi, nabierze pewności siebie. Siadam do pisania o przyrodzie... kazali! Kwiaty... nie -banalne, oklepane, może o lesie? Już było. Napiszę o grzybach - ha ha ha! Bliżej kuchni - spodoba jej się... będzie mlaskać. Ale jak spyta czy znam tego kozaka? Napisze o sobie... siebie nie mogę znać, bo niby jak? Ale o sobie... to nudne, egoistyczne, samolubne. No cóż trzeba się wychwalać - czytający uciekną do kuchni parzyć kawę. Napiszę o Annie... no tak, tylko ja jej za nic - nie znam. Kto to w ogóle jest - efemeryda? No tak dzisiaj nie będzie pisania, idę na moją górę.
-
Jeszcze dwa kroki, mierzone rytmem, procesji liter w bieli papieru. Myślę - nie wierzę, czy się ośmielą, radość wyrazić - zanim je wytnę! Pogoń ku kropce, ten punkt co kończy, logikę słowa zaprzęgnij w strugę. Spowiadasz wersy z grzechu najdłużej, by z prądem strofy biegł jak pies gończy. A oddech sensu spaja choć... walczy, pofrunie kartka w kierunku kosza. Kawy suflerko jeszcze poproszę, Wena się śmieje... popracuj malczyk! Co nie napiszesz poddaj ocenie, puścisz przez sito, uszy po sobie. Ambicja... prawda, nie służy tobie, więc złe czy dobre - przyznaję... nie wiem? Ciągłe pytanie - jaką iść drogą? Którą nie pójdziesz, ciągle to samo. Kohelet mówi, że wszystko... marność, litera, wyraz, zacząłem... dokończ! "Każdy umiera - odparł bajarz - ale niektórzy umarli żyją dalej w swych słowach". - Orson Scott Card.
-
Przyszedł czas podsumowań, lustro nakazało, kroki jakby już krótsze a instynkt prowadzi. Bo ważne że zostawiasz jeszcze jakieś ślady, by nie grać do znudzenia, melodią przebrzmiałą. Stajesz ponad krawędzią w oparach absurdu, zostawiasz słownikowych, młodych i zbolałych. Chcesz pisać, nie potrafisz, a wokół ciężary, koncepcję na przetrwanie weź sobie zafunduj. Spowiadasz biały papier ze słów prawie martwych, wiją się w apopleksji - ortografią plują. Obrosłe zasadami... kreśl zatem oburącz, aby wstyd unicestwić, złapać in flagranti. Pisz sen "moży", czy "morzy", na dwoje powróżą, język bez jasnych reguł, co mi więc odpowie? W ogóle nic nie tworzyć, byłoby najzdrowiej, moja mdła gramatyko - drogę obrać którą? Kolejny miał być morał, chyba sił zabrakło, więc usiądę, podumam i do barku sięgnę. Rozweseli w mig umysł, działa obosiecznie, a nad ciałem i słowem... niech czuwa opatrzność. "A słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas". = Ewangelia wg Św.Jana - 1,1 - 14 - Biblia.
-
Wzgardziłem słowem i każdą jego literą, wzgardziłem myślą łączącą wyrazy. Wzgardziłem do obrzydzenia słowem, kiedy chciałem, gdy spróbowałem nazwać, opisać, porównać Piękno. Wstyd mi jest teraz na głos je wypowiadać, jakbym bezcześcił najświętsze z świętych. Piękno nie zna słowa i żadne mu nie przynależy. Piękno jest Bogiem, Bóg nazywa się Piękno. Na nie spojrzeć nie zawsze wypada, bo na ogół oczy dostrzec potrafią jedynie słowo-znak zawsze wzgardzone. I wstyd jest mi, że piszę o Pięknie, gdy każda litera i każde tu słowo odbiera zamiast odbijać blask pięknego Nieba. Prawda, że blasku przyćmić się nie da, lecz słowo bezbożne, niewierne, słowem każde słowo, stawia granice, buduje schronienie (w którym samo się chowa), które zniekształca jak zwierciadło skrzywione Piękno stworzenia, stworzenie Piękna i Piękno stworzone. Wersja audio+wideo: