Żyję na tyle długo, by zacząć się odchudzać
ze starych przekonań. Gdyby kilka lat temu ktoś powiedział,
że stanę się świadkiem własnych narodzin
zrobiłabym "sepuku", nie dałabym wiary
słowom. Nie miałam takich ambicji, tym bardziej
sprzyjających gwiazd. Nałogów żadnych,
nie kosztowałam taniego wina, za to lizaliśmy
ciągutki z cukru i maślanki.Smak pozostał na zawsze.
Uczyliśmy się puszczać kółka z dymu, nie opanowałam sztuki
dmuchania bezpośrednio w cudze zapatrywania
sierpowym - tylko w marzeniach
z wiatrem nie wychylając głowy poza atmosferę
kształtowałam plastelinę wpuszczając na manowce
coraz to nowe pokolenia analfabetów.
W pracy siadywałam tam, gdzie nikt nie zagrał
mi na nosie. Nie dla mnie sceny teatralne.
Tym bardziej słuchowiska.
Wtedy pojawił się on - ogniście zapatrzony;
skóra, fura, sprzęgło, gaz,
zapach poematu, drżenie rąk.Wpadłam po uszy,
po samo dno piekła. Innego.
Stało się słowo ciężkostrawne.
Żądze zamieniły się w perły.Najdroższe.
Tylko dzięki nim nie wyskoczyłam
ze złotego kółka.
Popatrz. Jak przypadki potrafią nadać sens życiu.
Przed ostatnim zachodem zdarzyło się wszystko
to, co mogło stać się długo przed zaciągnięciem żaluzji
tamtych lat.
Dzieło przypadku? Zagrywka losu?
Cokolwiek to było. Nie narzekam.
Mój przyjacielu. Dokonałeś reanimacji.
Dalej ciągnę w nowym wymiarze, stary balast.
Bez przekonania.