Podnieś dumnie głowę
Uderz w pęta niesprawiedliwości
Nie popadaj w rozpacz bezdenną
Uśmiech niech zakwitnie na twej twarzy
Pomimo dżdżystej jesiennej pory
Przywołuj wspomnienia
Napełnione po brzegi radością
Ludzie umieją niszczyć marzenia
Nie słuchaj ich zanudzającej do bólu mowy
Czyń wszystko
By nie zbaczać ze ścieżki brukowanej dobrem
A jednak wykańczanej
Ostrymi kamykami słów ludzkich
Pamiętaj
Jesteś panem swego życia
Nie sędzią ludzkości
Korzystaj rozsądnie z tej władzy
Wszystko ma swój początek
I niechybny koniec
Życie mija
Niczym mgła poranna
Rozjaśniając obraz wieczności
Człowiek traci wpływ na to
Czego kiedyś był panem
A może tak tylko myślał?
Żadna posada
Nie uchroni przed mrocznym końcem
W obliczu śmierci
Wszystko traci sens
Całe życie przepływa
Przed zamglonymi oczyma
Niczym wartki potok
I nie ma w nim prawie nic
Co można by wziąć ze sobą
W tę ostatnią, tajemniczą
Podróż zagubionej duszy
Prawie nic…
Tylko dobre uczynki względem bliźniego
Jako dowody niewinności
mówiłeś
-zdobywanie wiedzy
to największy cel człowieka
badania, odkrycia
uważałeś za świętość
nauka zachwycała cię
swą niezgłębionością
przekonywałeś
bym poszła twymi śladami
ukazałeś prostą drogę
a ja wolałam iść przez ciernie
bo nie chciałam wyrzec się uczuć
ciągle pytałam
-po co to wszystko
gdy nie ma miłości?
a ty odrzucałeś
mą „przestarzałą teorię”
i mawiałeś
-jest dwudziesty pierwszy wiek
obudź się!
a mimo to
śpię nadal
Ziemia to scena
jakżeż mizerna
na niej każde stworzenie
odgrywa swą rolę
dekoracje, atrybuty
my nędzni aktorzy
w teatrze nie ma widzów
jesteśmy sami
a reżyserem Bóg
wciąż wierzy, że będzie inaczej
nie słuchamy poleceń
zmieniamy tekst
według własnego uznania
i wystawiamy ciągle
ten sam dramat
mówili
że to niemożliwe
odciągali od urzeczywistnienia
tego czego nie zdołali pojąć
ty nie słuchałeś napomnień
uwierzyłeś w swe siły
podniosłeś się
ruszyłeś naprzód
zwyciężyłeś
bo wiara czyni cuda