Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

BlackSoul

Użytkownicy
  • Postów

    1 240
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez BlackSoul

  1. Dziękuję za komentarz i za poprawę ;) :P Mój błąd :D Pozdrawiam również wykrzyknikowo ! :P
  2. Niestety ja w tym emocji nie czuję. Gryzie składnia, kole w oczy potoczność i wyświechtaność. Chciał Pan wielce, o czymś napisać, a wyszło nijak. Kaleczysz Pan język, nad czym nie można przejść obojętnie.
  3. troszkę ... mega za bardzo patetycznie ... pozwolę sobie to troszkę "zludzczyć" (żeby było bardziej ludzkie ) "Wchodząc do pokoju zauważyłem zeszyt. Lekko mnie to zaniepokoiło. (trzeciego zdanie nie rozumiem, pogubiłeś tak składnię i treść że masakra... zgubiłam sie). Unicestwiają cały byt który się w nim znajduje, a nie powiem, że niektóre z cząstek były ciekawe. Skłamałbym, ale nie na tym etapie pracy.Właściwie, tym co po niej zostało, albo tylko tak mi się wydaje. Nie wiem co jest prawdą, a co jedynie mi się śni. Kolejny chory wymysł mojej wyobraźni. I Gdyby nie to, że dawno przestałem krzyczeć, spojrzałbym odważnie na swoje życie. Ale to już obojętne, jak pustka w tamtym pokoju. To był przecież sen. Biała karta mojej niewyżytej wyobraźni. Kiedy miałem szaleć, jak dawno temu odrzuciłem wszelkie emocje. Jedni powiedzieli, że to niedorzeczne, drudzy, że zabawne. A jeszcze inni przeszliby obok tak, jak ja to robię. Jestem ucieleśnieniem ciszy i spokoju, tej głębi bezgłębnej i tak nie dosięgniesz. A już na pewno nie - wołaniem o rozsądek. To irytujące, jak ludzie nie potrafią zrozumieć prostego przekazu. Jestem spokojny i cichy. To nie znaczy od razu, że chcę przyjaciół. Ludzie nie są mi potrzebni. Za bardzo rozczuliłem się nad sobą. To wszystko jest bez sensu. Czysty nonsens. Absurd. Chcę być sam. Nie potrzebuję nikogo, a zwłaszcza jej. Na zawsze samotny maruda, tak mnie określają. I co z tego? Ludzie zawsze mówią... " A po za tym .... dno literackie. Jakaś kiła i kiszka. Człowieku, tak wyświechtanymi frazesami rzuca się w podstawówce. Och ja biedny, samotny, przez życie niedotulony, sam, w absurdzie niemej egzystencji. Obtoczony mroczną posypką, jak stary kalosz, który spali sie na wiór w płomieniach słońca. Bleh ... czytaj, czytaj i czytaj. Bo to! męczy oczy i powoduje rozstruj żołądka ...
  4. Po pierwsze trzymaj się jednego czasu. Jak piszesz w przeszłym, to w przeszłym. "Nagle ze środka wypadło pojedyncze zdjęcie." "Patrzyłem na szczęśliwą parę rozkoszującą się słońcem." itd. itd. - rozumiesz? Końcówka taka sobie. Ani w tym wielkiej filozofi, ani prawdy. Każdy musi się podporządkować śmierci? Jak? Kupić trumnę i po prostu umrzeć? W sumie, to zależy od osoby i bliskich, ale nie będę się rozpisywać. Bardzo słaby tekst. Warsztat leży. Do poprawy w całości.
  5. Można lepiej i krócej. Dodatkowo nie mieszaj czasów. Pisząc w przeszłym, piszesz do końca. A nie raz, w przeszłym, a raz w teraźniejszym. przykład : "Wróciliśmy dość późno. Nasze dzieci już spały. Z przyzwyczajenia zajrzałam do nich, żeby upewnić się czy wszystko jest w porządku. Budzik wskazywał 5:30.[przeskok w czasie? spaliście w ogóle?] Wstałam jak zawsze i przeszłam przez podwórze idąc do lecznicy dla zwierząt. Po drodze wypuściłam kury i gęsi, wyprowadziłam krowę i otworzyłam stajnię. W lecznicy przygotowałam sprzęt i wszystko co będzie potrzebne." itd. itd.
  6. Momentami troszkę nie po polsku. Po za tym możnaby jeszcze krócej. I w sumie nie wiem po co to? Tzn. co autor chciał przekazać ? "Muzyka wypełniała wnętrze samochodu. Deutschland wyglądał inaczej niż Polska. Nie budził większych emocji, aż zobaczyłam wiatraki. Tańczyły machając potężnymi ramionami. Najpierw jakoś bezmyślnie jak labradory machające ogonami. Zaraz potem byłam pewna. Istnieją w niekończącym się wspólnym ruchu by powiedzieć, żeby się nie bać. Ktoś na nie krzyknie, złamie rękę, zapomni, zdradzi. A one wciąż będą tańczyć i rozumieć wszystko." - może coś w ten deseń?
  7. Dotknij, poczuj, zliż i przeklnij. Zazdrość, zostaw, zadość, przemilcz. Módl się. O mnie, o lepszy dzień, o zasnute nocą okna. Nie przełykaj drobnych słów. Weź w usta te grubsze, opasłe po podtuczaniu słodkościami. Wylewają się przez usta i płyną karmelowym niebem po brodzie. Zastygają w bezruchu niczym zimowa akwarela śniegu, na schłodzonej szybie. Mocno się odciska, papilarną linią szklenia. A potem patrz w oczy i czekaj. Spiszę Cię językiem znaków przestankowych. Zacznę od kropek - pieczątek i stempli mojego pożądania. Później je wykręce w koński ogon, dając Ci chwilę na złapanie oddechu. Kolejne zdanie, a podbrzusze unosi się w tej nieludzkiej serenadzie znaków. Obwieszcza swoje istnienie falą wykrzykników, które wcieram delikatnie w cienki papier Twojej skóry. I nim się obejrzysz, nie zostaje nic prócz wielokropków, którymi znaczysz moje palce i język - narzędzia słodkiej kaligrafii.
  8. Zbielałe knykcie kolejną barierą dzielącą nasze myśli. Widoczność zerowa. Spadek termometru do zera. Rtęć wylewa się słowotokiem, pełną gębą, dzbankiem wyschłych róż. Widoczność wciąż zerowa. Zarwana noc i ciemne peleryny pod oczami - teatralne zasłony dające wypocząć aktorom. Chmura burzowa nad perłową głową, a oni tańczą. Na krwawiących palcach kolejne piruety, kolejne złote myśli roztrzaskane o kant stołu. Widoczność niewidziana. Zamknięte oczy. Tancerze w pełni sił, toczący się ze sceny. Wyrzucani z granicy wzroku by się zgubić. Tańczą na policzkach, na zgięciu szyji, na piersi. Dają się utlenić, zmazać, sparaliżować. Widzisz. Spójrz, dostrzeż, zrozum. Weź odpowiedzialność za zbielałe knykcie i oczy - teatry pełne obietnic.
  9. Na pagerze pojawiły się cztery jedynki. Świeciły o wiele jaśniej niż zwykle, jak gdyby chciały wypalić swoją obecność w oczach Eijiego. Zerwał się na równe nogi w biegu, narzucając na siebie ubranie. Kiedy dotarł do biura, wszyscy wokół biegali jak oparzeni. Nie miał możliwości zapytać kogokolwiek co się dzieje. Pośpiesznie wszedł do windy zjeżdżając do Kuźni. Kiedy drzwi windy otworzyły się, gwar i zamieszanie były jeszcze większe. Ktoś złapał go za rękę. - Dobrze, że jesteś, szybko, musisz to usłyszeć. - Jiro nie dał mu dojść do głosu. Zaciągnął go do sali, gdzie odbywają się spotkania. Byli w niej Łamacze, Skoczkowie i paru Nawigatorów. Zabrakło jeszcze jednej osoby. - Fushida, usiądź proszę. - Głos Hideo był lodowaty, ostry niczym sztylet. Eiji zajął swoje stałe miejsce, czekając na to, co się stanie. - Pan Mushashi Shinko godzinę temu został porwany ze swojego mieszkania. Na miejscu znaleźliśmy chip z wiadomością: wszyscy Łamacze mają pojawić się w Cubie za 6 godzin, w przeciwnym razie Pan Shinko zginie. - Wiemy, kto za tym stoi? Zostawili jakieś ślady? Wyznaczono już grupę poszukiwawczą? - Eiji nie mógł opanować drżenia rąk. - To Skarabeusze. W końcu przestali się z nami bawić. - Cholera. Cholera! Hideo, musimy ich znaleźć! Nie możemy tak zostawić staruszka. - Jiro zaciskał pięści tak mocno, aż zbielały mu knykcie. Sachiko miała spuchnięte oczy, a Hotaro był nad wyraz milczący, wpatrując się pochmurnym wzrokiem w blat stołu. - Wszyscy w obu firmach pracują nad jego znalezieniem. Do nas należy pokonanie Skarabeuszy. Spotykamy się przy leżach dokładnie za 5 godzin i 32 minuty. - Mina Tatenaki świadczyła o końcu dalszej dyskusji. Wstał i wyszedł z sali. Eiji nie wytrzymał i wyszedł za nim. Złapał go za ramię i zaciągnął do pokoju obok, gdzie paru ludzi przeglądało jakieś plany. - Panowie, czy możemy was na chwilę przeprosić? - Mężczyźni zebrali swoje rzeczy, cicho zamykając za sobą drzwi. - Po pierwsze, jakim cudem staruszek został bez ochrony? Czy wyście postradali wszystkie zmysły? Wyraźnie mówiłem, żeby nie opuszczać gardy, bo może dojść ... - Hideo przerwał jego tyradę całując go namiętnie w usta. Trwało to chwilę. Zaraz po tym, objął Fushidę w pasie, wtulając swoją twarz w jego szyję. - Już dobrze. Nie martw się tak bardzo. Znajdziemy Pana Shinko. Masz na to moje słowo. - Eiji już po raz drugi w ciągu ostatnich 24 godzin poczuł się bezsilny, ale i okropnie zależny od tego bladego dryblasa. Odwzajemnił uścisk, drżącymi wargami szukając jego ust. W tej chwili nie był koordynatorem projektu Paralel, ani młodym chłopakiem, z którego w szkole średniej śmiali się koledzy. Nareszcie wiedział, gdzie jest jego miejsce. Zanim zdążył coś powiedzieć, Hideo pociągną go w stronę stołu, wkładając mu dłoń pod t-shirt. Powoli, koniuszkami palców badał jego sutki, całując go namiętnie po szyi. - Nie wiedziałem, że jesteś taki uległy? - Szepnął Tatenake rozpinając spodnie Fushidy. - A kto powiedział, że nie jestem? - Eiji uśmiechnął się do zielonookiego, pozwalając mu na jeszcze chwilę dominacji. Tuż przed godziną wyznaczoną przez Hideo, wszyscy stawili się na poziomie Kuźni. Stroje Łamaczy wydawały się bardzo chłodne, a z postawy niedoszłych bohaterów emanowała siła i determinacja. Wyraźnie dawali wszystkim zebranym do zrozumienia, że nie dadzą sobą pomiatać. Hideo przelotnie spojrzał na Eijiego. W jego wzroku była cała gama uczuć od smutku po pożądanie. Przez ciało Fushidy przebiegł dreszcz. Jakieś niewidzialne ręce ścisnęły go za gardło. Krew zaczęła mocniej pulsować w żyłach, a usta wypełnił nadmiar śliny. Przeraźliwy strach objął każdy centymetr jego ciała. W tej samej chwili, na granicy świadomości usłyszał delikatny szept Łamaczy, po czym cała grupa zniknęła, zostawiając zebranych w milczeniu. - Kości i Stal - wyszeptał Eiji. W ten sposób Łamacze rozpoczynali każde starcie z wrogiem. Było to coś w rodzaju zaklęcia, dzięki któremu zwyciężali. Czy tym razem szczęśliwy talizman, który zawisł w powietrzu niczym chmura trującego dymu, pozwoli im bezpiecznie wrócić do domu? Fushida nie zdążył sobie odpowiedzieć, ponieważ obok niego znalazł się jeden z Nawigatorów. - Panie Fushida, powinniśmy włączyć system i rozpocząć rejestrację walki, a także ... - Eiji uciszył nawigatora gestem ręki. Musiał wziąć się w garść. Na szali zostało postawione życie, nie tylko Hideo, ale wszystkich Łamaczy, Skoczków i może nawet całego świata. To zdecydowanie nie czas i miejsce na żal i strach. Zajął miejsce w fotelu, oddychając bardzo powoli. Patrzył na swoje niewielkie ręce, mając nadzieję na cud. - Wróć do mnie dryblasie. - Pomyślał, zbierając w sobie resztki zdrowego rozsądku i odwagi. - Przygotować połączenie przez Paralel, grupa medyczna ma być gotowa na każdą, powtarzam każdą ewentualność, Skoczkowie siadają i uważnie obserwują, co dzieje się na monitorze. Nawigatorzy do paneli sterowniczych. Zarządco, ogłaszam gotowość bojową, kod 3*. Zaczynamy. - Polecenia wydał szybko i sprawnie, starając się zapobiec drżeniu głosu. Zaraz po tym utkwił wzrok w ekranie, czekając na nadchodzącą bitwę. Łamacze stanęli w szeregu, kolejno materializując swoje bronie. Naprzeciwko nich z szarej mgły zaczęli wyłaniać się Skarabeusze w swoich zbrojach. Eiji z przerażeniem naliczył trzydziestu ludzi. Czarna masa zaczęła zbliżać się do Łamaczy, którzy spokojnie czekali na przeciwników. Sachiko wycofała się za kolegów, przygotowując broń do szybkiego użycia. W jednej chwili, bez żadnego znaku grupa Skarabeuszy natarła na Łamaczy. Większość z nich zmaterializowała w dłoniach miecze dwuręczne bądź topory bojowe. Krzyczeli i wyli niczym zwierzęta, wściekle atakując Łamaczy. Trójka Skarabeuszy została z tyłu, spokojnie obserwując dziką szarżę prezentowaną przez ich kompanów. Sachiko w pierwszej chwili zabiła czterech Skarabeuszy, trzymając się na dystans. Blisko niej walczył Jiro, w każdej chwili mogąc ruszyć jej z pomocą. Na pierwszej linii walczył Hideo z Hotaro, dając przeciwnikom nieźle w kość. Powietrze drżało sypiąc wokół iskry. Fioletowy kamień Hideo bardzo szybko zmienił kolor na srebrny. To samo działo się z kamieniami pozostałych Łamaczy. Wyraźnie ich umiejętności przewyższały szamotaninę, jaką demonstrowali Skarabeusze. Zachowywali się jak amatorzy. No właśnie. - To przecież Psy!** - Huknął Eiji uderzając pięścią w stół. - Nigdy bym nie przypuszczał, że Skarabeusze będą zagrywać tak nieczysto. Skoczkowie, wchodzicie! Macie się zająć tą chołotą! Hideo słyszysz mnie ? - Tak, co się stało? - Te miernoty, przez które marnujecie siły to Psy. Grupa Skoczków właśnie loguje się do Paralel. Zostawcie im pozbycie się tych kundli. - Przyjąłem. - Hideo przekazał pozostałym wiadomość od Fushidy, po czym wszyscy czworo ruszyli na prawdziwych Skarabeuszy, trzymających się do tej chwili z tyłu. - Nie myślałem, że tak szybko rozgryziecie nasz plan. - Rzucił jeden ze Skarabeuszy. - A my nie myśleliśmy, że okażecie się takimi tchórzami. - Odpowiedział Jiro, szczerząc się do przeciwników. - Tchórzliwi? Przecież nie uciekamy z podwiniętym ogonem. Po prostu, pozwoliliśmy kilku osobom się zabawić, a to przecież nic takiego? - To teraz my, pozwolimy sobie zabawić się wami. - Hotaro bez chwili wahania, uderzył na Skarabeusza stojącego z prawej strony. Jiro zrobił to samo, nacierając z całej siły na człowieka znajdującego się z lewej. Był od niego wyższy i mocniej zbudowany. W ręku trzymał dwa niewielkie topory, spięte ze sobą łańcuchem. Sachiko wspierała kolegów z dystansu, ale każdy jej atak był od razu odpierany. Hideo wpatrywał się lodowatym wzrokiem w ostatniego Skarabeusza. Było w nim coś znajomego. Kiedy spojrzał na jego kamień, zrozumiał wszystko. Srebrny kamień mienił się złowrogo, oplatając palec mężczyzny niczym jadowity wąż. - Jestem Ryutaro i daję ci słowo, że dzisiaj zginiesz. - Zobaczymy robaku. - Powietrze wokół mężczyzn zgęstniało, oplatając ich srebrnymi nitkami. Kolor ich oczu pociemniał, a zbroje wydawały się drżeć. Z ogromnym hukiem wpadli na siebie krzyżując ostrza. Łoskot broni był nie do zniesienia, drażniąc uszy. Ścierali się coraz szybciej, powodując wyładowania elektryczne. W końcu jeden z nich został uderzony, przelatując kilkanaście metrów do tyłu. Wylądował z głośnym trzaskiem na ziemi. Czarna zbroja była gdzieniegdzie wgnieciona, a miecz uszczerbiony prawie na całej powierzchni. Hideo wcale nie wyglądał lepiej. Z rozcięcia na policzku sączyła się krew, a mięśnie rąk wyraźnie drżały z przeciążenia. Skarabeusz szybko się pozbierał atakując ponownie. Siła uderzeń powodowała rozpad zbroi. Odpadały od ciał walczących, niczym stara skóra. Stal zaczęła ranić ich skórę. W jednej chwili ostrze Hideo zjechało po klindze Ryutaro, który wykorzystał moment uderzając Łamacza z całej siły w twarz, a następnie dźgnął go pod bok. Hideo zatrzymał pchnięcie łapiąc za ostrze, które wbiło się jedynie parę centymetrów, nie uszkadzając narządów. Zaskoczony Skarabeusz stracił czujność, przez co oberwał w twarz, a następnie w klatkę piersiową. Hideo nie czekając na jego unik, bardzo szybko wbił miecz w brzuch Ryutaro przyszpilając go do ziemi. Krzyk Skarabeusza zmroził krew w żyłach walczących jak i obserwującym całe wydarzenie. Krew pomieszana z pianą zaczęła wylewać mu się przez usta. Krzyk zamienił się w rzężenie, a wzrok powoli zaczął gasnąć. Łamacz opadł na kolana przyciskając rękę do krwawiącego boku. W tle słychać było pojedyncze uderzenia stali o stal. Walka dogorywała tak samo jak Skarabeusze i Psy. Tatenaka biorąc się w garść wstał, powoli zmierzając w stronę pozostałych Łamaczy, którzy obolali i zakrwawieni uśmiechali się do niego. Po chwili poczuł uderzenie w plecy i coś ciepłego zaczęło spływać mu po krzyżu. Ryutaro zdążył ostatkiem sił zmaterializować w ręku nóż, którym rzucił w Hideo. Na twarzy konającego pojawił się uśmiech, po czym rozsypał się w złoty pył. Łamacz upadając na ziemię rozbłysnął jasnym światłem, oślepiając wszystkich dookoła. Jego barwa zamieniła się ze srebrnej w czarną, zamieniając Cube i rzeczywistość w coś na kształt próżni. Zniknęły fotele, panele sterowania, ściany. Był jedynie jasny mrok, w centrum którego unosił się blady jak ściana Tatenake. Nikt nie mógł się ruszyć. Wszyscy, walczący jak i obserwatorzy mogli po prostu patrzeć. Gdzieś z pustki, odezwał się chropowaty, starczy głos. - No chłopcze, piękna walka. Szkoda, że tak szybko się skończyła. - Móóówiiiłeeem - zawtórował mu piskliwy, niby dziecięcy głos - trzeba było mnie posłuchać i rozdać ich więcej. Deszcz cukierków! Deeeszzzczzz! - Dziecięcy śmiech rozniósł się echem, odbijając się od niematerialnych ścian. - Już dobrze, dobrze. Mamy zwycięzcę! - Uroczyście oznajmił starczy głos, wyciągając w stronę Tatenaki ogromną parę bladych, żylastych rąk. - A dla zwycięzców przewidzieliśmy nagrodę. - Ścisnął mężczyznę niczym zabawkę, wydzierając z jego płuc krzyk. Z ust Hideo wydobył się strumień światła, za którym zmaterializowała się drewniana rączka. Jedna z bladych rąk chwyciła za drewno, wyciągając z gardła mężczyzny niewielkie berło, przypominające raczej buławę. Na jej głowni jarzyła się czarna kula. Kiedy człowiek dobrze się przyjrzał, w jej środku mógł dostrzec wybuchające planety, pędzące gdzieś komety czy rodzące się gwiazdy. Było czymś tak pięknym, że zaparło dech w piersi obserwatorów. Ogromne ręce puściły Tatenake, pozwalając mu uderzyć o niematerialną podłogę. Jego długie włosy były mokre od potu i krwi, a blada twarz zmatowiała. Wydawał się kruchy i bez życia. - Ten człowiek was uratował. Wasz świat został ocalony - wielkie ręce zaczęły cofać się w ciemność i powoli znikać - na razie. - Oba głosy zaniosły się histerycznym śmiechem. Próżnia rozsypała się niczym uderzone kamieniem lustro, przenosząc wszystkich bez wyjątku z powrotem do Kuźni. Eiji poczuł, że znowu może ruszać rękami i nogami, po czym rzucił się w stronę Hideo. Przystawił ucho do ust mężczyzny, czując bardzo delikatny oddech. - On żyje! - Medycy pośpiesznie podbiegli do Tatenaki udzielając mu pierwszej pomocy. Eiji staną przy ścianie, nie mogąc samodzielnie ustać na nogach. Poczuł pewnego rodzaju ulgę, a łzy spływały mu po policzkach i brodzie, brudząc mu koszulę. Epilog Słońce świeciło wyjątkowo jasno, nagrzewając asfalt do niemożliwych temperatur. Całe miasto smażyło się, a ludzie skwierczeli niczym kiełbaski na patelni. Eiji Fushida wyszedł z budynku biura kierując się w stronę ulubionego baru. Usiadł przy stole ustawionym w najbardziej zaciemnionym i odległym miejscu. Zamówił piwo, wypijając je za jednym razem. Poluzował ciemny krawat rozpinając guzik przy kołnierzu. Zamknął oczy, trzymając zimną szklankę w obu dłoniach. Usłyszał jak ktoś naprzeciwko niego odsuwa krzesło, siadając na nim. - Witaj Jiro. Właśnie miałem złożyć zamówienie, dołączysz się? - Uf, ale upał. Dziwię się, jak wytrzymujemy w takim piekle. - Nie wiesz? Zalewając je! Panie Hisaki, poproszę dwa piwa na schłodzenie tego piekiełka. - Rzucił z uśmiechem Fushida. - Co z Hideo? Dalej bez zmian? - Zapytał Jiro, wpatrując się w Eijiego spod zmęczonych powiek. - Lekarze utrzymują, że nie ma żadnych przesłanek, żeby się obudził. - Ile to już czasu minęło od kiedy ... ? - Dokładnie dwa lata, pięć miesięcy i ... jakiś tydzień. - Odpowiedział Eiji wbijając wzrok w blat stołu. - Zastanawiamy się z rodziną, czy nie trwa to za długo. Chyba powinniśmy pozwolić mu odejść. - Heh, no tak, w końcu jesteście kuzynami. Jakoś nie mogę się do tego przyzwyczaić. Nigdy o tym nie wspominał. - Nie chciał, żeby inni pomyśleli, że daje mi fory i zacznie mnie faworyzować. - Hideo i faworyzowanie kogokolwiek. Nie sądzisz, że brzmi śmiesznie? - Hehe, tak. Dosyć głupio. - Odparł Jiro, siląc się na uśmiech. Mężczyźni siedzieli tak jeszcze parę godzin. Słońce zdążyło schować się za horyzontem, dając pozorne uczucie wytchnienia. Eiji postanowił się przejść, żegnając Jiro, który poszedł w stronę stacji. Szedł samotnie pustymi ulicami, czekając na cud. Ale ten nie chciał nastąpić. Od dawna wiedział, że czekanie nie ma najmniejszego sensu. Użyli całej swojej wiedzy i pozostałych kości, żeby obudzić Hideo. Wszystko zawiodło. On zawiódł. Idąc tak, coś skłoniło go do podniesienia wzroku. Na niebie dostrzegł spadającą gwiazdę, a zaraz za nią kolejne. Potężny deszcz spadających gwiazd, zalał nocne niebo. Coś mu to przypomniało, ale nie umiał sobie przypomnieć, co to było. Gdzieś na granicy świadomości usłyszał szept. Nie, znajomy śmiech i słowa. - Deszcz cukierków! Deeeszzzczzz! - W jednej chwili wszystko do niego wróciło. Dobiegł do głównej ulicy starając się złapać taksówkę. Musiał dostać się do firmy i to jak najszybciej. Staruszek na pewno się nie ucieszy, ale trudno. Nikt przecież nie powiedział, że życie składa się z samych przyjemności. Kiedy udało mu zatrzymać auto, usłyszał kolejny głos. Ten był bardziej delikatny i pełen ciepła. Serce zabiło mu mocniej. - No nareszcie, dryblasie. - szepnął, zamykając za sobą drzwi taksówki. Przypisy * - Kod 3 został wprowadzony przez Pana Shinko, po którejś z rzędu akcji Jiro. Zarządca sprawdza wszystkie funkcje życiowe ludzi przebywających w Paralel. Kiedy zauważy, że organizm przekracza pewne parametry, a życie Łamaczy bądź Skoczków jest zagrożone, automatycznie "wylogowuje" ich z sieci. Oczywiście, nie udałoby się to bez kości Pana Shinko, która stała się częścią Paralel, wzbogacając jego możliwości. ** - Psy - tak pieszczotliwie nazywano przestępców i psychopatów, którzy Bóg raczy wiedzieć czemu, otrzymali kości.
  10. - Przez ostatnie 3 miesiące, naliczyliśmy dwadzieścia ataków Skarabeuszy na nasz system. Dodatkowo pięć ataków miało miejsce w placówkach badawczych na obrzeżach miasta. Po naszej stronie zginął jeden Skoczek, a trzy osoby zostały ranne w tym Łamacz. - Jiro słysząc to zgromił nawigatora wzrokiem. Ta informacja powinna zostać pogrzebana razem z prochami Skarabeuszy, a do tematu nie powinni wracać. Każdego mogło to spotkać. - Tydzień temu zaatakowaliśmy magazyn należący do Skarabeuszy. Na miejscu, grupa szturmowa złożona z dwóch Łamaczy oraz ośmiu Skoczków, znalazła przedmioty codziennego użytku oraz sprzęt komputerowy. Prawdopodobnie była to jedna z baz, skąd Skarabeusze atakowali Paralel. Całość została zabezpieczona. - Nawigator odłożył notatki zajmując miejsce przy stole. Tego rodzaju raporty otrzymywali parę razy w miesiącu, mimo zmniejszonej liczby ataków ze strony Skarabeuszy. Fushida zdążył się do tego przyzwyczaić. Cztery jedynki wyskakujące, co parę dni na jego pagerze nie dziwią już tak, jak za pierwszym razem. Mimo wszystko miał nadzieję na szybkie zakończenie całego zamieszania z kośćmi i uwolnienie się od Hideo oraz jego wesołej kompanii. Ten zielonooki dryblas o cerze białej jak kreda, działał mu na nerwy. Puszył się niczym paw myśląc, że jest najważniejszy. - Hideo, może powiesz nam jak idzie trening naszego nowego narybku. Mam nadzieję, że nie dajesz im za mocno w kość? - Pytanie zadał Pan Mushashi, siedząc wygodnie w dużym, obitym brązową skórą fotelu. Mówiąc o narybku miał na myśli chłopaka i kobietę, których odnaleziono około miesiąca temu. Mieli to nieszczęście, że magiczne sześciany wybrały sobie właśnie ich za użytkowników, co wprawiło w ruch potężną machinę zwaną Paralel, tym samym wcielając ich z automatu do grupy Łamaczy. Różnili się od siebie diametralnie, jak ogień i woda. Chłopak, mający około metra siedemdziesięciu, siedział rozparty w czarnym fotelu. Jego łysa głowa odbijała światło lamp. Wyglądał zabawnie. Miał osiemnaście lat i mnóstwo kolczyków, nie tylko w uszach i nosie, ale w wardze, brwiach i pewnie innych, mniej widocznych częściach ciała, o których ciężko wspomnieć bez cienia wstydu. Kobieta prezentowała się niczym rasowa zakonnica albo uczennica szkółki niedzielnej. Rude włosy upięte starannie w kok, dopasowany czarny kostium, szpilki. Na oko miała jakieś 21 lat. Jedyną rzeczą, która nie pasowała do jej starannie dobranego stroju był srebrny łańcuszek, na którym zawiesiła niewielki sześcian z połyskującym w środku kamień w kolorze dojrzałej pomarańczy. U chłopaka podobny sześcian został sprytnie wpasowany w szeroką, skórzaną opaskę, którą nosił na lewym nadgarstku. - Sachiko i Hotaro spisują się bardzo dobrze. Sachiko nauczyła się materializować kuszę, przez co możemy atakować z dystansu. Daje nam to sporą przewagę na wrogiem. Musimy popracować jeszcze nad szybkością i celnością. Hotaro natomiast nie wiedząc czemu, upodobał sobie kij baseballowy. - Na te słowa staruszek lekko się uśmiechnął, a po sali przebiegł szept niedowierzania. Eiji był jedynym, który się skrzywił. - Hideo chyba nie sądzisz, że drewniany kij wskóra coś przeciwko stali? - Prychnął wbijając rozwścieczony wzrok w Tatenake. - Mylisz się Eiji. Mimo swojego wyglądu ten drewniany kij sieje niezłe spustoszenie. Potrafi jednym uderzeniem zburzyć kilkunasto piętrowy wieżowiec. Oczywiście ma swoje ograniczenia. W tej formie można go użyć raz na 10 minut, ponieważ zużywa bardzo dużo energii kości i potrzebuje czasu na "naładowanie się". - Cudownie. Taran w rękach dziecka. Daj małpie bombę atomową, a zamieni Ziemię w ser szwajcarski. - Burknął Eiji. - Bardzo dobrze! - Klasnął klasnął w dłonie Pan Shinko. - Czekam na dalsze postępy. A skoro mowa o postępach, Panie Oshio, proszę. - Skinieniem ręki oddał głos niewysokiemu mężczyźnie, ubranemu w wojskowy mundur. - Panowie, odkryliśmy cel ataków Skarabeuszy - Berło. - Zawiesił głos, dając zebranym czas na oswojenie się z nowym elementem gry. - Najprawdopodobniej jest to przedmiot o wielkiej mocy. Przeszukaliśmy wszystkie do tej pory zebrane dyski twarde i sytuacja nie wygląda za dobrze. Berło, zrodzi się z kości, której kamień przybierze czarną barwę. To daje nam 100% pewności, że ataki Skarabeuszy nie ustaną, a wprost przeciwnie, nasilą się. Na pewno zastanawiacie się, ile osób musi zginąć, aby Berło mogło się narodzić? Nie znamy dokładnej liczby, wiemy natomiast, w jakiej kolejności kolor kamienia zmieniają się. - Ściana za plecami mundurowego rozbłysła. Na jej środku pojawiła się kość w środku, której delikatnie jarzył się przeźroczysty kamień. - Na samym początku kamień w kości jest przeźroczysty. Kiedy inny użytkownik kości czy też sześcianu zginie, jego energia zostaje wchłonięta, zmieniając jego kolor na biały. Im wyższy poziom kamienia przeciwnika, tym zmiana koloru następuje szybciej. Następne barwy to: żółty, pomarańczowy, czerwony, zielony, fioletowy, srebrny i czarny. - W pomieszczeniu wszyscy wpatrywali się w ekran, mimo to co chwila zerkając na Hideo. Nie było wątpliwości, że to on ma największe szanse zdobyć, a raczej wywalczyć sobie czarny kamień. - Właśnie, dlatego - wtrącił staruszek - od tej chwili nie możemy sobie pozwolić na potknięcia. Oprócz Skarabeuszy natrafiamy na ludzi niezwiązanych z żadną grupą, a jednak posiadającymi sześcian. Są to bardzo często przestępcy lub szaleńcy, dla których moc kamienia wiąże się wyłącznie z zabijaniem. Nie dbają o to, co stanie się jutro, dlatego musimy ich unieszkodliwić. - Czyli zabić? - Pytanie zawisło niczym wisielec na spróchniałej gałęzi, gotowy w każdej chwili spaść komuś na głowę. - Tak, Hideo. Zabić. - Mężczyźni spojrzeli na siebie. Obaj dobrze wiedzieli, że dyskusja na temat moralności w tym przypadku jest bezcelowa. Albo oni, albo cała reszta. Nie zostawia to dużego pola manewru. - Skoro wiemy jak wielkie grozi nam niebezpieczeństwo, mam nadzieję, na jeszcze większe zaangażowanie z waszej strony. Spotkanie uważam za zakończone. Grupka Łamaczy wyszła ze spotkania żywo gestykulując i przekrzykując się wzajemnie. W centrum znalazł się Hideo, któremu wyraźnie nie było to na rękę. Eiji wzdrygnął się na samą myśl, że to od Tatenaki będą zależeć losy świata i innych posiadaczy kości. Z drugiej strony, jakkolwiek na to nie patrzeć, nie można zarzucić mu niczego nieodpowiedniego. Zawsze dba o swoich ludzi, wkłada wiele wysiłku w ich trening, stając się dla nich kimś w rodzaju mentora i opiekuna. Eiji znowu się zamyślił nie zauważając jak blisko niego znalazł się Tatenake. Jego twarz zdradzała skupienie, ale jednocześnie było w niej coś jeszcze, on ... uśmiechał się, prawie niezauważalnie. - Przecież nie mógł usłyszeć, o czym myślisz durniu. - Zganił się w myślach Fushida. Mimo to, miał wrażenie jakby powietrze w jednej chwili zgęstniało. Hideo i Łamacze minęli go, kierując się w stronę wschodniego skrzydła. Znajdowały się tam dwie sale treningowe, stołówka, siłownia, podziemny basen oraz kwatery Łamaczy. Staruszek nieźle to wszystko przemeblował, żeby dogodzić swoim pupilom. Fushida odprowadził grupę wzrokiem. Zanim zdążyli przejść przez dwuskrzydłowe drzwi odgradzające korytarz i skrzydło, odwrócił się do nich plecami, ruszając w stronę windy. Wchodząc do niej, wcisnął przycisk oznaczający parter. Winda ruszyła, a jego serce zaczęło szybciej bić. - Niech cię Hideo. To wszystko przez ciebie. - Warknął, lekko luzując krawat. Wychodząc z budynku, zauważył jak pomarańczowo-żółte słońce skrywa się za budynkami. Na zegarku wybiła 18.00. Przez całą sytuację ze Skarabeuszami musiał przyzwyczaić się do bardziej mobilnego stylu pracy. Żegnajcie wolne weekendy i święta. Podziękujmy za to naszej ulubionej grupie owadów! Zanim zdążył popaść w większe przygnębienie, wpadł na bardzo dobry pomysł. Skierował swoje kroki do pobliskiego baru, założonego przez emerytowanego pracownika M&M Industry, Pana Hisaki. Prowadził go dobre 10 lat, a najczęstszymi gośćmi byli pracownicy firmy. Zdarzało się, że sami właściciele, wpadali na parę głębszych, bądź zapraszali swoich partnerów biznesowych na spotkania do pokoju specjalnie przygotowanego na te okazje. Eiji zajął stolik w najbardziej odległym zakątku baru, zamawiając piwo. Wypił je jednym haustem czując ulgę. Będąc po za biurem mógł przyjąć postawę bardziej wyluzowaną. Poluzował czarny krawat, rozpinając guzik przy kołnierzu. - Widzę, że chodziło nam to samo po głowie. Mogę usiąść? - Fushida uniósł wzrok, a dobry humor prysł, niczym bańka mydlana. - Najwyraźniej. Myślałem, że zabrałeś młodych na salę w celu doskonalenia technik destrukcyjnych? - Dałem im wolne. W zamian za to, jutro od 5.00 rano będą trenować w Paralel tak długo, aż odpadną im ręce. - Hideo usiadł naprzeciwko Eijiego. To nie pierwszy raz, kiedy siedzieli blisko siebie. Jednak do tej pory, ich spotkania miały charakter czysto służbowy. Zielonooki mężczyzna przyglądał się Fushidzie z uśmiechem na twarzy. - A ten, z czego się tak cieszy? - pomyślał Eiji, gładząc koniuszkami palców pustą szklankę. - Rozumiem, że jesteś małomówny w kontaktach osobistych, ale tak namolne wpatrywanie się w drugą osobę, uważane jest za niegrzeczne. Długo tak będziesz siedział? - Aż tak bardzo ci to przeszkadza? - Zanim padła jakakolwiek odpowiedź, Tatenaka wstał i poszedł po dwie szklanki piwa. Zaraz potem zaczął opowiadać o sobie, co było wybitnie dziwne. O swojej młodości, akademii wojskowej, którą skończył z wyróżnieniem. Właśnie wtedy, na jednym ze szkoleń w terenie znalazł dziwny sześcian. Przez długi czas nie wiedział, czym jest, ale nie musiał sam dochodzić do prawdy. Pomógł mu Pan Mushashi, który przeniósł go do swojej firmy uzupełniając jego wykształcenie. Dzięki niemu zdobył doświadczenie na kilku misjach, stając się godnym zaufania żołnierzem. Fushida nie przypuszczał, że mężczyzna może być tak wylewnym. Do tego, mówił o Panu Shinko z wielkim szacunkiem, jak gdyby zawdzięczał mu wszystko. Kilka godzin minęło bardzo szybko, a alkohol szumiał Eijiemu w głowie. Postanowił, że pora wrócić do domu. Podniósł się robiąc krok w bok i stracił równowagę. Od upadku na sąsiedni stolik, za którego zniszczenie musiałby słono zapłacić, uratowało go ramię Hideo. Mężczyzna przysunął go bliżej swojej piersi, dając mu tym samym stabilne oparcie dla całego ciała. - No dobrze Panie mocny, na dzisiaj wystarczy. Usiądź, a ja pójdę uregulować rachunek. - Mówiąc to, usadził Eijiego z powrotem na miejscu, a sam poszedł w stronę baru. Do szumu w głowie, doszły zawroty i mdłości. Zdecydowanie to nie był dobry dzień dla Fushidy. Zanim zdążył sobie to wszystko poukładać, silne ręce bardzo delikatnie postawiły go do pionu. Tatenake wyprowadził go z baru, w przyjemny ciepły wieczór. Wiatr, ledwo muskał jego rozgrzane policzki, a niebo obsypane gwiazdami i wielki, pełny księżyc oblewały miasto mleczną poświatą. Wsiedli do taksówki. Eiji nie mogąc utrzymać głowy, oparł się wygodnie o ramię Hideo. Ten nie oponował, służąc za poduszkę. W tym samym czasie, nieduży barak na obrzeżach miasta zaczął wypełniać się podejrzanymi postaciami. Wszyscy byli ubrani w czarne stroje, przypominając żałobników. Kiedy zajęli miejsca, a szum rozmów ucichł, jedna z osób wyszła na przód, zajmując miejsce na środku pomieszczenia. Snop bladego światła padł na jej smukłą sylwetkę. Nie było wątpliwości, że była kobietą. Bardzo piękną kobietą. Długie czarne włosy sięgały jej do pasa, a ciemna cera i uwydatnione kości policzkowe, nadawały jej twarzy władczy wyraz. Była po trzydziestce, postawą zdradzając ogromne doświadczenie i wysoką pozycję. - Dziękuję wszystkim za przybycie. Mam nadzieję, że nie mieliście żadnych trudności w dotarciu na spotkanie. Spotykamy się nie po raz pierwszy, ale na pewno po raz ostatni. - Ton jej głosu w jednej chwili zmienił się z ciepłego, w ostry, wypełniony jadem. - Banda rycerzyków, robaków chce zdobyć Berło! Naszą nagrodę za lata poświęceń i wyrzeczeń! Pracy i przelanej krwi! Jak możemy na to pozwolić? - Krzyk poniósł się echem po metalowym baraku, drżąc w sercach zebranych. - Łamacze - zniżyła głos - dzieci udające wojowników, niezdające sobie sprawy z ceny, jaką przyjdzie im zapłacić. Od dzisiaj zaczniemy polowanie, w którym nagrodą główną będzie czarny kryształ. Mushashim zajmę się osobiście. Ryutaro? - Tak Pani. - Głos dobiegł gdzieś z wnętrza pomieszczenia. - Zajmiesz się ich asem Hideo, a także całą tą chołotą zwaną Łamaczami. Wyryj w ich duszach ból i cierpienie. - Jak rozkażesz. - Uśmiech na twarzy kobiety wykrzywił grymas szaleństwa. Nie było wątpliwości, że nie odpuści. - Rozpocznijcie łowy! Hideo ściągnął z Fushidy koszulę, krawat, buty i spodnie. Zostawił biedaka w samych bokserkach i skarpetkach, sadzając go na łóżku. Spojrzał mu w oczy, jedną ręką łapiąc mężczyznę pod bok, a drugą podtrzymując mu głowę. Eiji za późno odczytał plan zielonookiego. Poczuł jego ciepłe usta na swoich. Pocałunek był mocny i zachłanny. Język Hideo zaczął rozchylać wargi Eijiego, który bez oporu poddał się zabiegowi. Trwali tak chwilę, dając upust pożądaniu, jakie narosło przez ostatnie miesiące. Po chwili nacisk na usta zelżał. Kiedy Fushida otworzył oczy, Hideo odsunął się od niego. Wstał, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów. Odpalił jednego stając przy oknie. Patrzył jak jasny księżyc odbija się w dachach pobliskich domów. - Zostaliśmy naznaczeni jak zwierzęta na ubój. - Mocny głos wdarł się w umysł Eijiego, a cały alkohol krążący w żyłach jak gdyby wyparował. - Jesteśmy marionetkami, które muszą przelewać krew. Łamacze. Jak to dumnie brzmi, co? Bohaterowie. Wybrańcy. Czy ja wyglądam na bohatera? - Warknął w stronę Fushidy. - Eiji milczał. Wydawało mu się, że wszystko, co powie będzie zbyt banalne i trywialne w tej chwili. - Wszyscy zginiemy, pozostawiając po sobie jedynie krew i pył. - Mężczyzna odszedł od okna. Przeszedł do przedpokoju, gdzie ubrał buty i wyszedł w rozgwieżdżoną noc nie mówiąc słowa pożegnania. Fushida nawet nie drgnął. Kilka godzin spędził na patrzeniu w sufit, a kiedy objęcia morfeusza przeniosły go do krainy snu, śnił o herosach walczących z trójgłowymi potworami, meduzami, golemami i bogami, którzy z satysfakcją strącali bohaterów w otchłań.
  11. Milionami lat - świetlnych neonów zagubienie, błądziłam obijając sobie czoło, rozmachem konstelacji. Pożerałam czerwone krwinki by szybciej się wykrwawić, nie dopuścić gojenia ran. Wielkich wykrzykników prujących przez środek ciała. Teraz widzę jaśniej. Nie mam gogli i muchy drażnią źrenice. Rozgarniam je papilarną nicią palców - pajęczą siecią. Jestem Czarną Wdową. Pożeram cię w mgnieniu oka, kiedy podchodzisz za blisko. Wysysam szpik do ostatniej kropli, robiąc baldachim z ciała. Przyszła burza, wdzierając się do wnętrza milionem gwiazd. Zamknęłam się w pudle - konstelacji z kłamstw.
  12. Witam Chciałabym prosić o konstruktywną krytykę, ponieważ zależy mi na opinii w kwestii tego tworu. Chcę dopisać ciąg dalszy i wysłać całość na konkurs. Dni zaczynają mi się topić, więc miło by było, żeby chociaż 2-3 osoby napisały czy warto pociągnąć to dalej, co zmienić pod względem stylistyki, składni etc. :) Z góry dziękuję za poświęcony czas :)
  13. Wciąż otwarte oczy, szeroko rozwarte niczym biodra, nie mieszczące się w żadnych szmacianych ramach. Usta ułożone w linię prostą, która łączy dwa policzki, pełne mętnego powietrza. Nikt nie chce, żeby się rozjechały niczym skłócona rodzina po nieudanych świętach. Nad wszystkim czuwa zagęszczony dym, z papierosa mamy. Tli się i iskrzy. Mały lwi przyjaciel, gryzący mnie wściekle w płuca. Mam wzrok, wpatrzony beztrosko, bez wyrazu, gdzieś w dal. Zapada się w ślady, wysiedzione w gumolicie. Nie widzisz ich w mojej pamięci, ani jak falują pod paluszkami słońca, które wdziera się przez kuchenne zasłony. Opisz mi to spojrzenie, na wpół puste, przeźroczyste. Te uczucia, których od dawna w nim nie ma. Jest jak pokój, omamiony rządzą destrukcji, zdrapujący z siebie gobeliny - połacia zaschłej farby, krwawiącej wyobraźni. Oczyszcza się z brudu, któremu pozwolił osiąść za uszami. Zamykam oczy, by nie widzieć twarzy, by nie musieć znosić, twojej pętli odbitej w brązowej źrenicy lustra. Zawisłeś w moim życiu wielkim wykrzyknikiem - kotwicą pustki.
  14. A gdyby tak podzielić się na pół, na ćwierć, na kwadrylion, co by zostało z moich wspomnień ? Szufladki i pudła narzekań o wyschniętych wazonach, spłukanych do ostatniego euro centa. Gdybym mogła się mnożyć przez ciebie, przez nas, przez samotne zero, gdzie byłaby moja przyszłość? Korytarze i pokoje uniwersalnej farby i te wazony, szczelnie zwinięte w gazety. Widzisz, "gdyby" ma się tak do mnie , jak smark do nosa - odpada i wraca, zawsze podobnie, nigdy identycznie.
  15. Niewielka kawiarnia na rogu. Za oknami fiołki, stroszące kolorowe piórka. Zapach kawy - bardziej w mojej wyobraźni niż nosie, bo jak można wychwycić go przez zamknięte, szklane drzwi, które znajdują się po drugiej stronie ulicy? Ale czuję go. Intensywnie oplata głowę, nie dając przejść obojętnie. Za każdym razem mijam tę kawiarnie z zapartym tchem, ponieważ poza fiołkami, daleko w głębi drewnianych stołów i lśniących paneli, słonecznym lśnieniem odbija się Ona. Smukłe dłonie unoszące dzbanek czarnego płynu, pełnego kofeiny. Malinowe usta wciąż uśmiechnięte, niczym nieskrępowane. I te oczy - głębokie jeziora, szklące się błękitem. Wynurzają się spod ciemnych rzęs na spotkanie ze światem. A wszystko to dopełnione kasztanową falą, spiętą niedbale w koński ogon, który sięga jej do połowy pleców. Pewnie zastanawiasz się, czemu udaję sępa, zamiast wejść do środka i coś powiedzieć, albo zamówić? Dobre pytanie ! Paraliżuje mnie na samą myśl, że mogłabym stanąć obok niej, że w przeciągu kilku kroków, stałaby się bardziej rzeczywista niż chodnik, który nerwowo próbuję wdeptać w ziemię. Dosyć! Powinno zostać tak jak jest. Będą ją obserwować z daleka, bardzo daleka, a ona mi na to pozwoli bo przenigdy się o tym nie dowie. Inaczej świat stanie na głowie i trzeba będzie nauczyć się chodzić na rękach, a to przecież nonsens! - Lui ! Heeejka ! - słyszę jakiś pisk, a skoro tak, to zapewne ... - Chris, miło, że krzyczysz. To moja koleżanka Christina nazywana przez znajomych i rodzinę - Chris. Nieszczęsny los drwiący sobie z mojej kruchej psychiki obarczył mnie jej towarzystwem na kolejne kilka lat. Od obłędu ratuje mnie chłodna kalkulacja: Plusy - mam od kogo uzupełniać notatki, nie muszę się martwić, że po udanej imprezie wyląduję w cudzym domu, ba! cudzym łóżku ! bez ubrania ... , kiedy muszę się wygadać, mam komu. Może nie do końca słucha, co mam do powiedzenia, ale nie pozwala mi się załamać. Minusy - trzeba ją chwalić, a jak nie to udawać, że robi się to za jej plecami, w towarzystwie, w którym jej zabrakło. Po za tym w kwestii mody nie ma sobie równych, więc w sytuacjach wyjątkowych - przyjęcia, imprezy, urodziny, chrzciny, pogrzeby - mam świetnego doradcę, ale ... na co dzień, staram się uciekać lub być gotowa na spotkanie z nią. Kiedy ma gorszy nastrój, wychodzi na jaw jej despotyczna natura i każdy obrywa, nawet ja, ha! w szczególności ja. Wtedy też włącza się u niej "Queen - mode", a hasłem przewodnim dnia jest: "Niechaj drżą jeansy i marszczy się lycra, królowa nadchodzi!". - Co tam Lu, wielki świat wezwał cię na swoje łono? Widzę, że wyszłaś z jaskini na małe "co nie co". Zakupy ? - Jak widać. A ty gdzie lecisz ? - Jeszcze nie wiem, może tu, może tam. - i błysnęła tym swoim śnieżnobiałym uśmiechem niczym kosmicznym reflektorem. - A ty co tak stoisz Lu, chodźmy gdzieś ! - Chriiis, Boże, stać człowiekowi bronisz ? Zlituj się. Trzy godzinne zakupy to nie żadne fifi-rifi, a na dodatek ... - Ekhem Lu, a co ja ci mówiłam o zakupach tak "by the way" ? - oho, no i się zaczęło. Własnie czeka mnie kilkuminutowy wykład na temat niewdzięczności, złego traktowania najlepszej koleżanki i tak dalej. Wyjścia mamy dwa: pierwsze - udaję, że to w cale nie tak i szybciutko zmieniam temat, a drugie - przepraszam wkupiając się na nowo w łaski, kubkiem czarnej, parującej ambrozji. Tak, stawiam na ambrozję. Kawa. Kawa ... - Chrisi, no już, nie złość się na mnie. Sama wieczorem mówiłaś, że do południa nie masz co marzyć o wyrwanie się nawet do toalety przez ten projekt, pamiętasz ? Ja pamiętam, dlatego nie chciałam cię rozpraszać. - Projekt, projektem, a zakupy, zakupami. Dobrze wiesz, że najtęższe umysły potrzebują chwili relaksu. Tak ? No własnie. - Yhym ... No ok, w takim razie, skoro nie chcesz mi wybaczyć, będę się kajać i błagać. Zapraszam na kawę. - robaczek z haczykiem właśnie zanurkował. Teraz należy poczekać, aż rybka złapie haczyk. - Hmmmm no sama nie wiem, to nie wybaczalny błąd z twojej strony, sama kawa nie wystarczy. No Lu, postaraj się trochę. - Dobra, dorzucam ciastko i sprawę uważamy za zamkniętą. Zgoda? - no i takim oto sposobem, rybka przyszła do robaczka. - A wiesz, że zgłodniałam ? - widzę, jak odwraca się na pięcie i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, ruszyła w stronę kawiarni znajdującej się po drugiej stronie ulicy, w której kwitną fiołki. - Ej, poczekaj ! Może chociaż pozwolisz mi wybrać miejsce ? - Po co ? Przecież mamy ją pod nosem. No dalej. - siłą huraganu wpada do środka, nie przytrzymując mi drzwi, które delikatnie próbują mi się zamknąć przed nosem. No to co, wóz albo przewóz. Raz kozie, hopsasa do lasa ... W środku rzeczywiście pachnie kawą. Człowiek ma wrażenie, że tworzy się wokół niego takie wielkie, puchowe ramię, które go oplata i sadza na miejscu niczym stary przyjaciel. Chrissi wybrała stolik - pierwszy z lewej od wejścia, zaraz pod oknem. Średniej wielkości na trzy osoby, z ciemnego drewna. Po środku położono kremowy, kwadratowy obrus, odpowiednio mniejszy od blatu. A na parapecie stoją fioletowo-białe fiołki. Małe główki uśmiechają się do przechodniów zachęcając do wejścia. No i masz babo plac. Znalazłam się w paszczy lwa. Do tego jeszcze się nie przygotowałam ! I teraz co ? Ona tu podejdzie, a ja zejdę na zawał, tak ? Piękny początek znajomości. Trzeba było posłuchać horoskopu JOY-a i zostać dzisiaj w domu. Dobra Lui, wdech i wydech, jak podczas lekcji jogi. Niech te dwa zajęcia i wydane pieniądze czymś zaowocują. Wdech, wydech, wdech, wydech, jakbyś pompowała balony na urodziny Marii. Dobra, nie jest tak najgorzej. Żyję. Oddycham. Prawdopodobnie uda mi się złożyć jakieś nieskomplikowane zdanie więc 1:0 dla mnie ! Jej ! Miejsce też nienajgorsze. Daleko od lady, blisko do wyjścia. - Ekhem, możemy coś zamówić, czy dalej będziesz coś tam mamrotać do siebie ? Dobrze się czujesz ? Może potrzebujesz chwili sam na sam, żeby dogadać się ze swoim alter-ego ? - wypowiadając ten monolog w sposób oczywisty i nieskrępowany kładzie torbę wraz z zawartością na blacie. Zaczyna się odwieczna wędrówka palców w poszukiwaniu złotego Graala czyli portfela. Uwierz mi, nawet 12 rycerzy Króla Artura w niczym by się tu nie przydało, a nawet gorzej, mogliby się jeszcze zgubić. Wyobrażasz sobie te nagłówki w gazetach "12 rycerzy i zaginiony portfel - co skrywa w sobie mroczna torba ?" , "Lancelot i pomadka w Torbolandii – historia prawdziwa". Koszmar. Dlatego kiedy Chris została zaabsorbowana poszukiwaniami postanawiam podejść do baru po kartę. - Ok Chris, widzę, że mogę cię na chwilę zostawić. Skoczę po ... - zdążyłam wstać i lekko odwrócić głowę w prawo i w tej samej chwili zatonęłam w błękicie. Ogromnym, bezkresnym, bezdennym błękicie. Wstrzymuję oddech, a moje IQ maleje w oczach, do rozmiaru prażonego fistaszka. - I masz ci babciu mrożonki – pierwsza i prawdopodobnie ostatnia złota myśl na dzisiaj. - Dzień dobry. Proszę karty. Jeżeli mogę zasugerować, naszą dzisiejszą specjalnością jest mrożona kawa ze śmietaną i ciepłym adwokatem. - Mmmm bomba ! Prosimy dwie i jeszcze jakieś ciacho. Ma Pani coś owocowego ? - Oczywiście. Specjalnością tego tygodnia jest ciasto na zimno z jagodami. - Dwa kawałki ! Lu , zamawiasz coś czy masz zamiar udawać Warszawską Syrenkę. Jeszcze sobie miecz dosztukuj i płetwę. Hallo. Prosimy więcej życia, bo coś ci powietrze zeszło. - Eee ... to samo. - Oczywiście, już podaję. - Dziewczyno ty to masz zawiasy. Ja się dziwię, że ludzie nie biorą cię za zwłoki. - Yhym. - ale ze mnie kretynka. Cudnie Lu, wyszłaś na niemowę, a Chris już pewnie układa sobie w głowie niewiadomo co. No, zmieniasz temat i wszystko wraca do normy. - A ten, dziwna ta nazwa, to znaczy tej kawiarni: "Paryskie popołudnie" hmm ? - Mało nowoczesna i do tego pisana po polsku. Troszkę ryzykowne posunięcie, patrząc z perspektywy młodego człowieka, wiesz. Ale nie widać, żeby interes miał lada dzień kipnąć razem z właścicielką. W ogóle niezła jest, nie ? Ma dziwne oczy, to znaczy hmm, a z resztą. - Yhym. - Uhh Lu ! Do jasnej, ciasnej ... mam ! Znalazłam ! - tryumfalnie podnosi do góry centkowany portfel niczym kierowca Formuły 1 zdobycznego szampana. - A teraz ten burdel siup i możemy wcinać. - szybkim ruchem ręki zagarnęła cały dobytek z blatu do torby. Energicznie odłożyła ją na ziemię i w tej samej chwili niczym za pstryknięciem pojawiła się właścicielka z tacą wypełnioną naszym zamówieniem. Sprawnie i z wielką gracją rozstawiła przed nami smakołyki, uśmiechając się na dowidzenia. - A ty co się znowu zawieszasz. Do tego strasznie poczerwieniałaś. Wyglądasz jak piegowata malinka. - Przestań ... - odwarknęłam, czując, że rumienie się jeszcze bardziej. Pewnego pięknego dnia, Chris dostanie ode mnie wilczy bilet i nie będę musiała się przez nią więcej wstydzić ... Spojrzałam niepewnie w stronę baru, ale już jej nie było. Pewnie poszła po coś na zaplecze. Eh. No cóż. Pierwsze koty i te pe. Dobra, co my tu mamy. Widzę, że zamówienie jest niczym bliźnięta syjamskie. Dwie kawy mrożone i ... Jezu ... ! - Kto ci kazał zamówić po dwa kawałki ciasta ?! Zwariowałaś ! Przecież wiesz, że jestem na diecie. - I zgaduję, że kawa to jej główny suplement ? - Kawa to moje paliwo, inaczej nie jadę. - Ta, pewnie. Dobra, nie wiem jak ty, ale ja wcinam. Nie zapomnij tylko kto za to płaci. - puściła do mnie oczko jednocześnie zabierając się za pałaszowanie bitej śmietany. - Mmm boska. Rzeczywiście, smakuje niebiańsko. Bita śmietana opleciona stróżkami ciepłego adwokatu, a pod spodem, zimna kawa chłodząca delikatnie język i podniebienie. I tak właśnie spędziłam swoją pierwsza godzinę, w letnim słońcu Paryskiego popołudnia.
  16. Ziarna. Sypkie nasiona niesione na ramionach Matki Ziemi. Nieszczęsnej dziewicy, której nikt nie jest w stanie posiąść. Próbowało wielu, ale żaden z nich nie umiał okiełznać jej pożądania do wolności. Jej nie przepastnych oczu, drżących z podniecenia przed kolejną falą. Używali kajdan więżąc jej ręce i nogi, ale ona nie mogła na nich czekać, na ich gliniane dłonie, które przeczeszą jej włosy. Przesypywała się przez żelazo - nie trzyma dobrze piasku, nie spaja się w warstwę skalną. Zarzucali na nią sieci. Dla niej, miały oczka wielkości pełnych stolic. Mogła zmieścić w nich całe powietrze zalegle w ustach i siebie, zduszoną grzesznicę. Wciąż się wymykała rozchodząc się zbożowymi kręgami po kręgosłupach. Z czasem stali się brutalni. Chcieli przebić jej dłonie sztyletami, a serce zawiązać wokół piersi, miażdżąc je miłosiernie piaszczystą miłością. Krwawiła dla ich uciechy, dając rozrywać się setkom mięśni walących głośno w bezdenne płuca. Mimo to wciąż jej nie mieli, rozcieńczała się w krwi i pocie, w pocieszeniu, którym karmiła ich boskość. Do tej pory wpada w sidła, drwiąc i klnąc z serca, za bezsilność. Bo chce być złapana sercem, nie rozumem, który nie ma w sobie nic prócz chciwej rządzy, niemych egoistów - szalonych kapeluszników, na zbożowych koniach.
  17. Lubię cię taką... Kiedy Bóg rzuca się do stóp - tego starca strapionego w sobie. Dźwiga wielkie maszty, na których płyną ludożercy. Wielcy podbiciele światów, toczący nas flegmą z gardła - na nasze i w naszym dobru. Naznaczasz się codziennie lekkim makijażem różanej szminki. Nie przeszkadza ci to w błądzeniu wzrokiem po rozwartych kołnierzach. Przeciwnie, widzę te lepko rozchylone usta i znaki lśniące w oczach, błyszczące neonami. Nocą się nasilasz niczym krew w krwioobiegu - wrząc w żyłach. Nie boli cię... Ten człowiek śpiący w Tobie. Marynarz, który sznytem zdziera z nich ubrania, nie mając czasu na dzielenie się pocałunkiem. Człowiek ten nieznacznie się wyrzuca w melodramatycznych pozach, z łapami lepkimi od potu. - Ciężka praca nie powinna dawać ci powodu, do marnotrawienia czasu - szepcząc tak, zrywasz i moje ubranie. Ciężko mi... Bo codziennie wlewam w siebie ciepłe litry wstydu i wiary. Wierzę spokojnym rękom. Pewnym siebie oczom, które nastawiają Twój przeze-mnie - moralny maszt wyrosły wprost z serca. Tłumaczę ten zimny pot lejący się po kręgosłupie, ciszą i gniewem - zimną falą rosy. Jesteś - My oddzielną pętlą na przekątnej świata.
  18. Aniołku ! Ja tu też rzadko bywam, więc nie ma co się smucić ;) A z mamusią dobrze wszystkie, tylko czasem mnie ... eh, denerwuje i nie szanuje ;) P.S nadmierne przecinkowanie usunięte :D
  19. Częstochowa i do tego, ani to , to proza, ani, to, to poezja. Radzę, wylewać żale w inny sposób, ale nauczyć się to umiejętnie robić. Na razie ocena: 1
  20. Bosymi stopami miażdżę wiśnię – tę cudną aortę łapczywie, drżącą o krople tchu. Nazywam się ból. Zasypiam w twoim zakamarku, głęboko pod skorupą i zdycham. Rozkładam się, gnijąc ci pod dziąsłami. Wwiercam się pod serce i tam odchodzę. Rozrywam łomem kręgosłup i płuca, wolnością wielką darząc cię kochana. Nazywam się strach. Bez opamiętania zszywam włosami wszystkie te dziury, przez które wpada nieproszony, cień domu. Domu twoich wspomnień - ciemno-gorzkich kostek czekolady rozpływającej się na szorstkim języku. Wysuszyłam go paplaniem bez końca o łagodnych spazmach, doniczkach pełnych chwastów, piasku w butach. Nazywam się śmierć. Gaszę wszystkie światła. Osnuwam sobą wszechświat, żebyś mogła zasnąć. Kochanie. Mamo.
  21. To ZDECYDOWANIE nie jest miejsce na reklamę!
  22. Móc przeczytać coś TAKIEGO ! pod swoim tekstem to największa nagroda dla osoby piszącej :):):):):):):) :D Strasznie dziękuję ;) :D
  23. Taki już mam sposób pisania :) Jeżeli jest pan aż tak sceptyczny, może mogłabym zasugerować jeden lub dwa inne moje utwory prozatorskie, żeby przekonać pana, że „ten typ tak ma” i w cale nie musi być to nie zrozumiałe :) Jeśli się pan na to zgadza, to proszę przejrzeć te dwa utworki : „Pomiędzy” oraz zarażona miastem :) Mam nadzieję, że to choć trochę do mnie przekona :)
  24. hehe mocno odjechane to są inne moje teksty ;) ten, na ich tle plasuje się na dosyć wysokim miejscu jeśli chodzi o realizm :D cztero-planowany - peelka mieszka w pokoju który ma cztery ściany, który jest jej i dla niej (taka zaplanowana od A do Z wyspa :) ). mosiężną manną jest krwią ... chyba więcej nie muszą w tym temacie tłumaczyć ;)
  25. A ja zupełnie nie pisałam z myślą o wierze czy niewierze w Boga :) Porównałam jedynie mord/masakrę ludzi wierzących do własnych żądz nad którymi niektórzy nie są w stanie zapanować. Tak jak są ludzie którzy dla wiary mogą przelewać krew, tak i są ludzie którzy wierzą w cud, ale nie pomagają mu, zamykając się w domu i oddając przyjemności. Ale cóż, wyszło jak wyszło ;) W takim razie nic więcej na swoja obronę nie mam :)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...