
Marek_Stasiuk
Użytkownicy-
Postów
849 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Marek_Stasiuk
-
podły świat
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na patti patti utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Poczekaj. Daj pożyć wcześniejszym wierszom kilka godzin mrs :) -
zgadzam się z Tobą Judyt Judyt tak sobie
-
antidotum
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na teresa943 utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
O tak...znacznie takie wierszowanie niźli inrtelektualne smuty :) -
wystarczy?
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na patti patti utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
patti patti]nie wystarczy otulić cię spojrzeniem i zamknąć twój obraz pod powieką Widać postępy....ale tylko w tej zwrotce staraj się dalej -
Mnie też jeszcze trzyma... nie alk wrażenie.... mrs
-
made in love
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Marek_Stasiuk utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Czasem wulgaryzmy staja sie kulturotwórcze. Nigdy nie czułeś jak po ich zażyciu krew mocniej płynie iwraca ochota, by się zabrać za siebie? :) mrs -
się życie (Cureowcy cd...)
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Marek_Stasiuk utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Najtrudniej przemówić do skomplikowanego pychą rozumu.... ...prostemu wystarczy mrs -
Chrystus w oddali pisze poezje
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Tomasz_Biela utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Nie widzę tu treści..Co chesz powiedzieć? Nie zgrywa się ze sobą to wszystko, papieros - kruchość życia? hm... a co dzieje się w tabernakulum? Ty jestes tabernakulum, kosmos bracie, przestrzeń bez przestrzeni, materia obrana z niej samej...pomyśl -
kawa i papierosy (LondOnstory)
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na adam_bubak utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
sza po ba.... kapitalny -
się życie (Cureowcy cd...)
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Marek_Stasiuk utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Klikam....jeśli się podoba to chyba dlatego, że nie silę się na skomplikowany przekaz... -
mała K
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Marek_Stasiuk utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Pozdrowienia. wiem że ciężko się wczytać, ale tak było z małą K, nic nie dodaje, nie ubarwiam, taka była... -
smutne i prawdziwe....pzdr
-
....idę palić...
-
czytasz między wersami... pozdrawiam
-
ptaki
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Maciej_Satkiewicz utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
uhum...mądry wiersz, mądry -
poważnie?....zaskoczyłeś mnie nie spodziewałem się hm.....mam ćwieka
-
Biesy
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Marek_Stasiuk utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Zbawienie to nie pralka. Nie jest tak, że wystarczy nacisnąć przycisk i wszystko zrobi się samo. Dlatego po całonocnym błąkaniu się po rubieżach miasta i po mocnym całodniowym śnie udałem, że głosy w mojej głowie pojawiły się jako efekt uboczny przepracowanego intelektualnie umysłu na stanach. Łapałem pion zaspany rozglądając się po pokoju, jak po obcej planecie. Fajki zdechły w popielniczce, ja zaspany a w mordzie szambo. Poszedłem coś zjeść, ale w lodówce znalazłem jedno jajko i swiecący plasterek kiełbasy. Odbiło mi się żółcią, bo nic nie jadłem chyba od tygodnia, i poszedłem zmoczyć muszlę. Wróciłem do starych nawyków i świata ulicy, jak pies do włąsnych wymiocin. I wtedy z wszystkich moich najpiękniejszych marzeń i doświadczeń, które przeżywałem tak mocno jak nigdy w życiu, w ten wieczór mojej pierwszej modlitwy, uczyniłem tanią prostytutkę przechadzającą się wśród szczerzących kły żądz i namiętności. Czułem się jak nowo narodzony, oczyszczony, może rozgrzeszony i pozbawiony bagażu win. Stąd w czternastodniowy ciąg pod znakiem "czarnego afgana" poszedłem jak w dym, bez namysłu i zahamowań. Nagle znalazł się Słodki, Wojna, Zimny, i reszta hołoty. Wydziarani, ze znakami typu King Diamond na swoich ciałach. Włochaci panowie o rodem z Metal M Production o wiecznie czerwonych spojówkach i źrenicach szerokich jak księżyc nocą. Dwutygodniowa impreza zaczęła się w piwnicy u S, ale jak i gdzie się skończyła, tego nie mogę ustalić do dziś. Wiem tylko, że w międzyczasie Moondek dokupił drugiego guna a Gepard zdążył już dwa razy umierać. Acha, był też Knur, który po wieczorze spędzonym w naszym towarzystwie przyniósł do domu za pazuchą swojej naćwiekowanej zamkami ramoneski kilkanaście żarówek, które wcześniej pozbierał z ulicznych latarni. Pamiętam też Marcina, który po swoim pierwszym razie z "marią" przez pół godziny ćwiczył pod domofonem odpowiedz "To ja Marcin", by nie wypaść nieswojo, gdy mama zapyta kto tam. Wszystkie inne rzeczy, które były moim udziałem pamiętam przez mgłę. Było coś o moim umieraniu, jakaś zapaść i pożeracze dusz. Miałem pono dziewczynę, albo dwie, wiem to z opowiadań. Nocami miasto należało do nas a w dzień żyliśmy jak w piwnicy, bez słońca i dziennego światła. Moondek opowiadał mi coraz częściej o stanach schizofrenicznych i biegających po jego domu starcach. Ilekroć do niego przychodziłem czytał mi naćpane wiersze o sensie życia. Pewnego dnia wyciągnął spod szarego fotela księgę czarnej magii i gliniane tabliczki z tajemniczymi napisami. Przestraszyłem się tego wszystkiego dopiero wtedy, kiedy M stwierdził, że coś za nim chodzi i nie jest to nic z tego świata. Przez te dwa tygodnie żyłem jak w sytuacji przechylonej podłogi. Wszystko co robiłem było powolnym zsuwaniem się w otchłań nicości. Wszystko było niczym i coraz mniej znaczyło. Ludzie z paczki byli dla mnie jak z czarno-białej fotografii, dawno przypruszonej kurzem czasu, wspomnieniem, ułudą. Dzień mieszał się z nocą bez rozróżnień pór i godzin. Kim byłem dla samego siebie? Traciłem powoli tożsamość i staczałem się w przepaść bez możliwości odwrotu. Jeśli istnieje piekło to było ono w tamtym czasie krainą mojego szczęścia i jedyną drogą, na którą było mnie stać. -
Judyt mi przypomniała...miałem stary wiersz o tym samym tytule...
-
„widzieliśmy twoją starą szła pijana z jakimś facetem. ...zataczali się.” chcesz w pysk kurwa gnoju jebany!?... zaraz potem biegnę by ją ochronić przed pogardą ciałem zasłonić przejść z nią ulicą największej plotkary w miarę prosto dla niepoznaki kukłę posadzić na krześle okrakiem szczyny odlać, noże pochować żółć szmatą zebrać z desek podłogi w gorączce bólu wyć z demonami przejść z nią noc ciemną po trupio blady ranek - a za dnia, twa mać... spojrzeć miastu w twarz udając że nas tam nie było
-
made in love
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Marek_Stasiuk utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
popatrz wokół siebie... ślina, chemia, techno fatamorgana, serek homogenizowany... miłość jest produktem dla epoki plastiku... nie dla mnie -
mała K
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Marek_Stasiuk utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Mała K jest po wielu burzliwych romansach. Nie lubuje się już w piciu do lustra, ale biega regularnie na miting i trzeźwieje. Ma swoją grupę wsparcia... mężczyźni pierwsza półka... :) -
mała K
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Marek_Stasiuk utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
smutne... ale taka była mała K potykam się o nią czasem na mieście jak cień potyka się o wystający kamień beznamiętnie chtonicznie -
Dżuma
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Klaudia nicole utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
znam... kobieta jest dynamiczna ;) -
Dżuma
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Klaudia nicole utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
ale zaraz dżuma? nie wierzę że aż tak kiepsko wszystko to się ma :) -
mała K
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Marek_Stasiuk utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
"Nie jestem aniołem" - mówiłem sobie, kiedy Mała K po raz kolejny przyszła do mnie w kusej sukience. Budziła się we mnie natura samca. Jednak bukiet róż, który zdążył się uzbierać w moim wazonie, przypominał mi o tym, że nie jestem zwierzęciem. Nie mogłem pożreć Małej K jak świnia pożera obierki. W tym malutkim sercu było przecież uczucie, które biegło do mnie z najwrażliweszej struktury kobiecej duszy. Czy mogłem być ludożercą? Mogłem, ale Kaśki nie zjadłem. Czułem chwilami, że tego właśnie chce. "Połóż mnie, przygwóźdź do podłogi i wyrwij ze mnie wnętrzności" - zdawała się wołać jak Smith w "Kiss Me, Kiss Me, Kiss Me"... i nic. Nie mogłem, nie potrafiłem spaprać tego uczucia, zniżyć do poziomu tandety made in China rodem z miejskiego bazaru. Dlatego właśnie Mała K piła. Piła dużo i do lustra. Sam na sam z przegraną sobą. "Bywa" - odpowiadała na pytanie dotyczące swojego stanu. Nigdy nie udało mi się do końca odkryć zaklętej w niej tajemnicy, jakiejś potwornej przeszłości, która zżerała K jak nowotwór. Mimo wszystko, zawsze kiedy z nią przebywałem, lubiłem to ciepło i wielką siłę mieszkającą w tak małej i kruchej istocie. Tak właśnie miasto mieszka w lusterku samochodu. To uczucie do mnie dodawało jej sił do walki z codziennością, tak drapieżną i ołowianą każdego dnia. Oswoiłem ją poniekąd. Zamiast kochanków z czasem staliśmy się przyjaciółmi. Mała Kaśka była tak mała, że prawie niezauważalna przez ludzi z paczki. Zawsze skryta, bez prawa głosu w ważnych sprawach, nie żebyśmy jej czegokolwiek bronili, ale wynikało to z jej osobowości. Jeśli zabierała głos to tylko po to, by potwierdzić, zawtórować, przytaknąć. Mała K miała tę przypadłość, że cierpiała na chroniczny brak zainteresowania ze strony mężczyzn. Męska strona naszego towarzystwa była narażona na ciągłe namolne ataki kobiecej chuci. Jak Mała K zagięła już na kimś parola to nie puściła aż nie odniosła częściowego choćby sukcesu, pożerając faceta i bezwstydnie oblizując po nim palce. I ja także pewnego dnia padłem ofiarą polowania i wszelkich sztuczek Małej K. Nawiedzała moją kamienicę i mój dom w najróżniejszych momentach mojego żywota (nawet, gdy w M1 oddawałem się lekturze ulubionych poetów), aby przynieść mi różę - pachnącą, czerwoną jak krew, uzbrojoną w perwersyjne kolce (cokolwiek miałoby to znaczyć). Przychodziła wtedy niby to przypadkiem, ubrana najskromniej jak tylko się da, co zdradzało jej drapieżne zamiary. Jeśli otwierał mój tato olbrzym, to Mała K wręczała mu różę i cieniutkim głosem kazała przekazać temu tam, co jest teraz śmiertelnie zajęty. Bałem się wyjść na ulicę mojego miasta a że nie była to metropolia, jako cel byłem łatwo namierzalny. Na samym początku, gdy dostałem pierwszą róże, czułem się podekscytowany - ja obiekt pożądania i lubieżnych pragnień. Ilekroć po kąpieli, gdy oglądałem się w lustrze, zastanawiałem się, gdzie ta kobieta ma rozum. Nie żebym był jakimś straszydłem, żywcem wyjętym z wieczorynki "O czym szumią wierzby", ale do Jamesa Bonda dzieliła mnie odległość co najmniej "Golden Gate". Mała K nie była nimfomanką. Ta mała istotka nosiła w sobie tajemnicę pewnego romansu, który dla niej skończył się tragicznie. Trafiła na jakiegoś skurwysyna, który podeptał jej kobiecą godność i spierdolił jak zwykły cieć, szczerząc zęby pośród gawiedzi w perwersyjnej spowiedzi z ich namiętnego związku. Odkąd poznałem tę tajemnicę, przypominałem sobie o tym zawsze, gdy Mała K wręczała mi w drzwiach czerwoną róże. Był w tej kobiecie tragiczny paradoks. Im głośniej Mała K krzyczała o miłość, im więcej o nią zabiegała, tym mniej znajdowała zrozumienia. Znowu wracała do swojej szarości, niewyraźna, wtopiona w tło swojego życia, rozczarowana. Wiersze, którymi zasypywała mnie wkładając pomięte kartki w otwór mojej skrzynki na listy, mówiły wiele o czerni jej uczuć i wszelkich możliwych jej odmianach. Małą K kochało się przez litość. Bolało nas cholernie, że jedyne co mogliśmy zrobić, to kochać ją miłością, która nie jest przeznaczona dla ludzi.