
Marek_Stasiuk
Użytkownicy-
Postów
849 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Marek_Stasiuk
-
szacun mała
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Marek_Stasiuk utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Mam jeszcze siwuchę....ziiimna, dawaj brachu. szacun -
szacun mała
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Marek_Stasiuk utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Tu nie ma przekleństw, przysięgam. A jedynie wulgaryzmy, ale jakże kulturotwórcze. mrs -
szacun mała
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Marek_Stasiuk utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Ja też ma niesmak w żołądku jak pomyślę, że to takie pierdolenie. mrs -
szacun mała
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Marek_Stasiuk utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Życie jak w Madrycie....a byłem mała - szacun -
szacun mała
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Marek_Stasiuk utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Mnie moje zobowiązuje, jak cholera. mrs -
szacun mała
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Marek_Stasiuk utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Mnie nie straszno. Znam straszniejsze rzeczy, mówię Ci. mrs -
biały kołnierzyk
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na H.Lecter utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Chodzimy po innych barach. Z tym, że ja omijam podrzędne obskórne knajpki. szacun mrs Dwadzieścia lat temu, były tylko podrzędne obskurne knajpki... ; ) Dzięki. Które pamiętają prowincjonalnych dobrych poetów. Uczymy się wszyscy. Bez urazy. szacun -
szacun mała
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Marek_Stasiuk utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
do nogi! psia mać..... ech bierz ją bierz mnie niech się nie pieprzę nie ma mnie, się samo się jest staje się - samo samczo w nią wpełznę góra dół wypełznę ktoś ci mówił, że imię masz suko piękne? wiem, że kurewsko bezczelnie szacun mała - idź won! niech cię już nie chcę sam popatrzę na blady sufit a palić mi się chcę jak psu ruchać -
inspirowany przez inspirowany "Chciałabym być Barbie"
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Slide utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Miał być odprężacz.... Ale się ubawiłem szacun gawiedzi -
Oj nie dam się, nie dam - tanio skóry nie sprzedam. Pamiętaj, ja kręciłem już bębenkiem ;) szacun
-
inspirowany przez inspirowany "Chciałabym być Barbie"
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Slide utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
Typowy oprężacz intelektualny. Szkoda, że tak mało. :) -
Hmmm....nie czytałem ;) szacun
-
Zapewniam, że choćbym nie wiem jak się starał, przed lustrem włosy na żel postawił, przypudrował nosek, to boski nie będę. A kalosze i owszem mam, jak jadę z Kodżem na ryby. szacun
-
Nie ma tu gimnastyki i nie ma silenia się na cokolwiek. Pisze tak, jak potrafie i jak podpowiada mi wnętrze. Wiem, że daleko mi do jakiegoś poziomu, o tórym sam powiedziałbym, że jest dobry. Stąd moje teksty pojawiły się najpierw w warsztacie. Dziękuję za krytykę konstruktywną, ona zawsze działa na mnie jak woda z dużą ilością sody. szacun Kaśka
-
biały kołnierzyk
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na H.Lecter utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Chodzimy po innych barach. Z tym, że ja omijam podrzędne obskórne knajpki. szacun mrs -
Mówiłem poważnie. Nie kpię z ludzi. mrs
-
Dziękuję. Staram się by nie zamęczyć, ale nie zawsze mam nakie wożenia jak w tym kawałku. :) mrs
-
Bardzo to ciekawe. Może napisz jakis spory kawałek prozy, bo chyba masz talent :)
-
Magdo Magdo pytasz o wiele, a trzeba tylko jednego - oceń mnie, niech się poprawiam :)
-
faux pas mea culpa :)
-
Tomaszek gęstym pawiem obrobił sąsiedzki balkon i padł w przedpokoju w szafie. Szukał w niej podobno zagubionej niegdyś kartki, która stanowiła kluczowy element układanki, bez której on detektyw nie mógł odnaleźć seryjnego mordercy świtów. Moondek zgłodniał strasznie i mnie także zrobiło się pusto w brzuchu. Wystrzelił jak z procy do lodówki a mi kazał siedzieć i oczekiwać wytwornej kolacji. M był przecież kelnerem. Podobno w kucharzeniu także osiągnął pewnien ponadprzeciętny poziom. Czyli coś pomiędzy umiejętnością gotowania wody na kawę a smażeniem jajek. Poszedł do tej kuchni chyba wczoraj. Nie wiem ile minęło godzin. Karmiłem się w międzyczasie muzyką w paznokciach a szelest niedogaszonego papierosa był dla mnie całym poematem, elegią na odejście ostatniego przyjaciela. Kończyły się fajki. Moondek nie wracał cholernie długo a głód zaglądał coraz mocniej do dupy. Wreszcie drzwi otworzyły się jak płyta grobowa i cud zmartwychwstania ukazał się moim oczom. M stał w progu uśmiechnięty jak profesjonalny nadworny błazen a w dłoni trzymał talerz z popeerelowskiej porcelany a na nim trzy krzywe kanapki. - Gdzieś ty był w tej kuchni? Może w jakimś holenderskim hasz barze? Mi tu żołądek pożera wątrobę. Zmiłuj się Moondek. Uśmiech jak banan na jego twarzy jeszcze bardziej wygiął się w u. - Nigdy nie zgadniesz co mi kazała zrobić. Moje oczy patrzyły na M znakami zapytania. - Mam iść na leczenie. Ona tego dłużej nie zniesie. Ha ha.. jedz Maras, szyneczka prosto z puszki ze Stanów. Faktycznie kanapki już zjadłem zanim zdążyłęm wyciągnąć po nie ręce. Nawet ugryzłem się w palec. - Co jest? Opowiadaj. Moondek usiadł naprzeciw i zapalił wskrzeszonego papierosa. - Wiesz. Normalnie. Poszedłem do kuchni i otworzyłem lodówkę. Patrzę a tam pucha. Tylko jedna konserwa się została od ciotki z paczki zza oceanu. To ją trach nożem. Ale jakoś nie poszło, bo zacząłem to patroszenie puszki od spodu. Rozumiesz stary? - rewers. Natrafiłem na folię i pociągnąłem żeby mięsko wydobyć. A ta szynka z puszki jeeeeb na podłogę. I takim ślizgiem bobslejowym zniknęła po stołem. To co miałem robić? Maras siedzi głodny w pokoju. Zacząłem kroić szynkę na plasterki tam gdzie się zatrzymała i wtedy na to wszystko weszła moja mama. Chyba nie złapała moich dobrych intencji. Nie to, że wziąłem ostatnie żarcie bez pytania, dla Ciebie wszystko, wiesz jaka ona jest. Powiedziała mi tylko, że jak skończę, to mam się zgłosić do psychologa, bo dłużej takiego czubka w domu nie zniesie. - Mówiąc to wszystko zażerał się kanapką jakby karmił nieżywych. Soundgarden leniwie sączył się z głośników . M szukał popielniczki, którą schował sam przed sobą wczoraj deklarując rzucenie nałogu. Żółty dym perwersyjnie wkładał swój lepki język w zakamarki mrocznego pokoju. Przez moją głowe przechodziły procesje dni przeżytych na ciągłym haju i przepojonych mirażem nieśmiertelności. Płonęły wszystkie horyzonty serca. W domu mojej duszy zamieszkał piekielny ogień, który spalał wszystkie myśli i idee na ostatecznym stosie beznadziei. Miałem duszności i chwiały się we mnie wszystkie sciany i podłogi. Moje ciało falowało jak wahacz ściennego zegara. I wtedy, gdy wydawało mi się, że to już koniec. Kiedy świat wokół mnie kurczył się wprost proporcjonalnie do Wielkiego Wybuchu, z prędkością wytrącanych z istnienia atomów. Każde słowo M było jak pocisk rozsadzający mój mózg. Chciałem zwiać, ale nie mogłem ruszyć choćby powieką. - Zrób coś! Zrób kurwa... Oszaleję! Peknie mi czaszka..Jezu!... * * * - Stary nie umieraj!... Nie zostawiaj mnie! Kurwa co teraz? Maras ty weź się uspokój! - Moondek był tak śmiertelnie wystraszony, jak nigdy nikt na swiecie. Trzymał mnie w ramionach i potrząsał jak kukłą wypchaną trocinami. Miałem zejście po lufie. Podobno z tego się wychodzi. Ja też chciałem wyjść, wyjść z siebie i z tego pokoju, który stał się moim grobem. Ale to nie to. Coś się ze mną stało. Coś mi się w głowie dziwnego pojawiło. Miałem tam od kilku chwil jakiś dziwnie prawdziwy i trzeźwy głos, który mówił do mnie: "Wstań..wołam Cię..". Gdzieś tam na dnie mojej duszy, ktoś był. Jeszcze dziwniejsze jest to, że ten głos pojawił się jak światło w ciemnym tunelu, jak błyskawica tnąca czerń nieba. Pokazywał mi kierunek. Z jednej strony żyłem jak chciałem, w świecie stworzonym na obraz i podobieństwo swoje. Ten świat stał się moją twierdza warowną wobec ludzi. W tej twierdzy drzwi i okna pozamykałem na wszystkie możliwe zamki. Chciałem i byłem sam dla siebie i ta moja prawda była moim życiem. To tak, jakby rozpędzony samolot uderzył w wielki budynek i cała ta wielka góra gruzu zasypuje twoje serce. Tymczasem głos pojawił się tak nagle, tak niemożliwie, że zacząłem wątpić w siebie i we wszystko czym dotychczas żyłem. Całe moje życie wydało mi się w jednej chwili fatamorganą. Wstałem z fotela i nie mówiąc nic do M wyszedłem z domu. Noc była długa i chłodna, ale pięknie pachniały krzewy jaśminu. "Skąd mogłem wiedzieć, że Jesteś? Nikt mi nie mówił o Tobie. A Ty przychodzisz mimo drzwi zamkniętych" - bałem się swoich myśli i tego co teraz zrobię. Postanowiłem nie robić nic, ale modliłem się nie wiem do kogo i to był jedyny sposób, aby nie zwariować. Często mówiłem o sobie, że jestem świrem, ale w tej sytuacji straciło to swoją wymowę. Jutro trzeba żyć normalnie. Moondek, paczka, jakiś wypad i gra w zielone. Gwiazdy wirowały nad moją głową. Właśnie gwiazdy, ile ich było. Wokół mnie szumiały drzewa i wiatr roznosił po mieście moje myśli, jak elementy tajemniczej układanki. "Nic się nie stało. Muszę zaraz wrócić do chłopaków. Wszystko musi toczyć się jak dotąd - normalnie i według napisanego przeze mnie scenariusza". Z tymi myślami chodziłem jak opętany aż do świtu. Nad ranem zjawił się M. Twarz miał bladą, jak śmierć z "Siódmej pieczęci" Bergmana. Wyglądał jak ofiara paniki i bezgranicznego strachu. - Maras? Żyjesz? Usiadł na fotel oddychając z ulgą i zapalił papierosa. - Myślałem, że płuca wypluję za Tobą. Musiałem wziąść jakieś prochy, zobacz jak mi serce napierdala. Nie wiedziałem co mam mu powiedzieć. Nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Całą noc nie mogłem sobie znależć miejsca a i teraz nie wyglądało to lepiej. - Moondek. Ja, ja już nie chcę. Nie palę tego gówna. Mam gdzieś to wszystko i Ciebie też. Wynoś się z mojego domu!!! Wypierdalaj szatanie!!! Ty gnido, kurwa! Won! -Wykrzyczałem mu to w twarz sam nie wiem dlaczego. Moondek patrzył na mnie wzrokiem, który zdarza się tylko na twarzy kogoś, kto właśnie przegrał fortunę stawiając ostatnie pieniądze na najlepszego konia. Myślałem, że strzeli do mnie z tego gnata, który, od czasu gry w rosyjską ruletkę, zawsze ze sobą nosił. Chyba chciał, bo sięgnął do kieszeni marynarki, ale cofając rękę powiedział cedząc każde słowo. - Ty i tak jesteś martwy Maras. Martwy rozumiesz?. Zajrzał mi gęboko pod powieki, obrócił się sztywno i po chwili zatrzasnął za sobą drzwi. Usiadłem na podłodze i jakby w amoku powiedziałem sam do siebie: - Bo widzisz Moondek. Ja umarłem wtedy, w Twoich dłoniach.
-
Wolność nie ma nic współnego z koniecznością, świadomą, czy nie. Jest to pewnego rodzaju imperatyw dla poznających źródło prawdy. mrs
-
Wolność to nie wybór. Czy to, ze jesteśmy zdeterminowani do dokonywania wyborów jest wolnością? Alternatywa daje satysfakcje w podejmowaniu decyzji. Przeżywamy swoje możliwości. Jednak nie jest to tożsame z osiągnięciem stanu szczęścia. To dobry temat na kolejne forum. Pozdrawiam mrs
-
A cóż to jest? Prawda
-
Nadzieja
Marek_Stasiuk odpowiedział(a) na Klaudia nicole utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
I Pancolek to skomentował?...Dzieje się, oj dzieje