Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Mirosław_Butrym

Użytkownicy
  • Postów

    514
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Mirosław_Butrym

  1. Tramp czy tylko Bóg może być prawdą? szatan też jest prawdą, prawdą którą tworzy i która stanowi zło, nie każdy jest chodzącym złem i nie kążdy jest dobry lecz tworzy to kim jest. A co się tyczy piosenek nie piszę do nich tekstów.
  2. Tramp rozwiń jaka nieprawda słów i czy wszystko musi być jak to nazwałeś dźwięcznie i z jakiej to przyczyny.
  3. Myśli skroplenie; słów przeznaczenie czyny zwiastuje; sen w taniec przeleje. Ścieżkami losu chodziło już wielu, które wybrali, by dotrzeć do celu szczęścia przyczyny w raju zatracenia; dobrem popełnionym, jak zbrodnia słoneczna uchwycenia piękna, spojrzeniem śmiałości, by poczuć jej uśmiech na błękicie wiatru niesiony powiewem marzenia białego; dotykiem rozkoszy, rozpostartej mocy.
  4. Sens pożegnalnych słów wyryty, w kamieniu nagrobnym i smutkiem okryty. Nie jeden po bliskim swoje łzy uroni, nad pochówku miejscem podczas ceremonii. Wszyscy przemijamy, przykra kolej rzeczy, chęci naszej życia, śmierć okrutna przeczy, ale w sercu często, wiele wiary mamy, choć będziemy prochem, chociaż przemijamy. Chłód cmentarnych mogił, wizja końca marna, kiedyś do każdego, śmierć zawita czarna. I zostaną zdjęcia, stare, i wspomnienia, bliskim chwil szczęśliwych, których dawno niema.
  5. Widzę świat, Jego dzieło, On za nas w mękach swego ducha wyzionął. "Wybacz im, bo niewiedzą co czynią," Echo przeszłości niesie, jej duch zapomniany. Piękne gwiazdy płaczą swoim światłem, ciesząc nasze oczy. A czas umyka stale, biegnąc ku wieczności, Sumuje mnogość chwil dobrych i smutku, Których losy świata nam obraz malują, Wielkich ludzkich odkryć i zła, wojen skutków.
  6. A może tak. Jechał wtedy po zmierzchu i dosyć szybko, wąską szosą przez las.
  7. Dobry wiersz, emocje przelane na papier i to właśnie jest prawdziwa poezja.
  8. Prawd wspomnę twoje słowa, Nim zamknę swoje oczy, snem otulony wiecznym. Modlitwę resztką sił utoczę, Niech szybuje w górę ku tobie jak ptactwo. Trwajcie moje chwile, kiedy czas, póki żyję. Nie karzcie batożyć mojej duszy, Niech wiara wypełni mi serce, co niebem i ziemią poruszy. Dnia nie znając, końca nie dostrzegam I gdy przyjdzie, to w śmierci objęciach z początkiem.
  9. Zawładnąć się kwapi umysłem, jak w duszy pasożyt, nienawiści armia., co przekraczać lubi rozsądku granice. Jej lica zabójców, jak wije plugawe, w złych ludziach się kryją od dawna, jak piracka armada, pod nocy osłoną. Niezgodę chce posiać jak ziarno i bezsensu wojny, plon obfity zebrać. Przez zawiść bratnią karmiona do syta, istnieć zawsze będzie, w uczynkach wielu, codziennością odziana, z planem swoich zniszczeń, dzieła swojego okrutnie dopełni, gdy sumienie do końca ludzkie stłumi, bo złem co się z piekła wywodzi i z marności człowieczeństwa wypływa.
  10. Co za syf. Niech Pan sobie jaj nie robi, bo to jest Z.
  11. Pierwsza myśl zaistniała, zabiję te bydle, ludzkie zwierzę, po co ma żyć skoro zabił mi brata, pomyślał Hubert pałający chęcią zemsty, sfrustrowany pijąc w samotności whisky. Wiedział jak to zrobić, więc wszystko przemyślał dokładnie. Policja już znała personalia mordercy, był nim. Karol S. Recydywista, chuligan z sąsiedniego osiedla., a od swojej znajomej, która była świadkiem wiedział, że to właśnie on był winny śmierci Marka. Na policję w zasadzie nie liczył, bo wielokrotnie już do nich dzwonił, nieudolni stróże prawa jeszcze nie pojmali sprawcy, pożytek z nich żaden, lecz jedno potrafią najlepiej, przyłapać na piciu i mandat wlepić pod sklepem. Wiedział, że tak być nie może, trochę wstawiony nie myśląc zbyt długo wziął telefon i zaczął dzwonić do kumpli, swoich starych znajomych, miał przecież wielu przyjaciół, którzy mogli mu pomóc. Tak się składało, że kilku z nich to dresiarze i dealerzy, ale równi goście, zawsze chętni żeby komuś przylać. Znał ich jak własną kieszeń, w końcu kiedyś byli kolegami z podwórka, a teraz z innej części miasta. Jeden z nich miał ksywę Iwan, stary dres i szalikowiec, lubił zadymy po meczach, a co najważniejsze miał sprzęt, kije do gry w baseball i kastety, to wystarczyło żeby był przydatny. Zaś na drugiego mówili Piła, blokers, który kroił często obcych na swoim terenie, w tym kraju bez pracy tak zarabia wielu. Ostatnim zwerbowanym był Artur, szybszy w działaniu niż myśleniu, parę lat przećwiczył na sterydach, był bramkarzem na jednej z pobliskich dyskotek, istna maszyna do zabijania, miał zawiasy w sprawie o pobicie, był to jego pierwszy wyrok. Razem stanowili zgraną paczkę, jadąc do Huberta już wiedzieli, że ma sprawę nie cierpiącą zwłoki. Była godzina 18, kiedy samochodem marki BMW dojechali na miejsce. Zapukali do drzwi, Hubert otworzył i rzekł, wejdźcie panowie mam poważny problem. Wszyscy weszli do pokoju i rozsiedli wygodnie jak paniska, wtedy Iwan przemówił pierwszy, kopę lat Hubert, dawno nie gadaliśmy, nasze drogi trochę się rozeszły, wiem odparł Hubert, ale pora żeby znowu się zeszły, mam kłopot i potrzebna mi jest wasza pomoc, bowiem jest sukinsyn, który zabił mi brata, chciałbym go dorwać jak najszybciej i zobaczyć jego ścierwo w dole, a kim jest ten skurwiel o którym mowa zapytał Artur z ciekawością, Karol S. Stara recydywa z sąsiedniego osiedla, pewnie myśli, że jest bezkarny, bo się skrywa przed psami, ale możemy go dorwać przed nimi i do lasu wywieźć, wystarczy powozić się po mieście, wiem gdzie tą gnidę można spotkać, no to jak będzie Artur wchodzicie w to czy nie?, dobrze odparł Artur, załatwimy go wspólnie, ale jakby coś nie było nas tu ostatnio. Wyszli od Huberta w milczeniu, już wiedzieli co trzeba zrobić, najpierw odwiedzili osiedle Karola S., pytali o niego w nadziei, że ktoś go widział, jednak ludzie niechętnie o nim mówili głównie ze strachu, ponieważ lubił napady z pobiciem. Pół godz. później pojechali prowadzić dalsze poszukiwania. Jeździli po mieście całą noc aż do 5 rano, już prawie mieli kończyć, kiedy Hubert nagle spostrzegł zabójcę brata, który szedł po chodniku spokojnym krokiem, jest ten śmieć krzyknął, zwijamy go. Artur podjechał z piskiem opon, wszyscy wybiegli z impetem z samochodu, Piła podbiegł pierwszy uzbrojony w kij, zadał cios w plecy, gość upadł i zwijał się z bólu, wtedy podszedł Hubert i powiedział: i co teraz gnoju? już masz przesrane, jedziesz z nami, jesteś zwykłym trupem. Po tych słowach zaciągnęli go do bagażnika i wrzucili do środka jak zwykły worek kartofli. Jadąc do lasu poza miasto, milczeli jakby myśląc o swoim alibi, tylko Hubert nieustannie mówił: w końcu go dorwaliśmy, będzie skamlał jak pies o własne życie, myślał, że mu ujdzie na sucho, trochę się przeliczył... .W końcu dojechali na miejsce, wjechali w leśną drogę, Artur zahamował i wszyscy wysiedli z samochodu. Iwan i Piła trzymali w rękach kije, Artur otworzył bagażnik i powiedział: wyskakuj zasrańcu z bagażnika, ten wyszedł powoli jeszcze obolały, wtedy Artur kopnął go w krocze, a gdy się schylił z bólu, zadał w twarz porządny cios z kolana, gość od razu zalał się krwią, Hubert w tym czasie wyjął łopatę i sznur z samochodu, z którego zrobił powróz na szyję dla przyszłego denata. Na pobliską polanę zaciągnęli go jak zwykłe zwierzę, potem zaczęli bić kijami po całym ciele, a najbardziej po głowie i tak długo aż zrobili z twarzy, jedną wielką krwawiącą ranę. W końcu któryś krzyknął: wystarczy, już na pewno nie żyje. Hubert chwycił za łopatę, musiał przecież wykopać dół na zmasakrowane zwłoki. Kopali grób na zmianę, w końcu miał być głęboki, zbyt płytko zakopane zwłoki, to przecież amatorstwo i byle frajer może je odnaleźć. Wrzucili trupa do dołu, potem zasypali i dokładnie przyklepali ziemię. Po skończonej robocie Hubert czuł się o wiele lepiej, nie myślał, że zabił człowieka, nie miał żadnych wyrzutów sumienia. Kawał dobrej roboty panowie, już nie będzie zaśmiecał naszych ulic powiedział Hubert i dodał: komu w drogę temu czas, spieprzajmy stąd, po czym poszli do samochodu i odjechali.
  12. Dzięki
  13. Dziękuję Panie Stefanie.
  14. Piękne kwiaty dla wzroku uciecha, Pełne barw pożądania. Ileż radości zmysłom pięciu mogą nadać, A co czwarty bym zrywał z uwielbieniem wszelakim, Lecz o róży zapomnieć nie mogę, Którą w ogrodzie widziałem swoich marzeń.
  15. Był myślą porażony jak piorunem bogów, gdy pamięcią do przeszłości powrócił. Obraz nędzy spostrzegł i prawdzie nie śmiał zaprzeczyć. Kielich wypił goryczy, który strach obudził w tej okrutnej chwili. Czemu ja ? zapłakał, nie chcę umierać, nie teraz. Niechciany smutek weń wtargnął nie po raz pierwszy, a ostatni na ziemi. Sumienie ranę zadało jak oprawca, serce żalem broczyło, który Bogu powierzył. Gdzie jesteś ? spytał, przepraszam, że świątynia w moim sercu pusta, niegodziwość to wielka, rzekł, poczym ducha wyzionął.
  16. Wiersz jak opowieść o sumieniu które karci i przed którym nie można uciec, codzienna śmierć cierpieniem. Ale moim zdaniem za często powtarza się słowo umieram.
  17. Rasizm przywdział białe, szaty myśli, stałe, śmiesznie mało, całość, rasa bożków, ciało. Wyróżniają braci, słów nicością natur, kolor lustrem katów, nędzy żart satyra, czarcia pantomima. Zniszczenie dla pustek cieni-ruin, domów zmiennością wydarzeń, walką czarną z czarnym. Zasady umarły, kłamać prawdzie żywej; dla zaprzeczeń nowych, pozornych postaci, kiedy mówią człowiek.
  18. Nie podoba mi się ten wiersz. Czy to Z?.
  19. To chyba żart.Takie coś sam mogę stworzyć i to bez problemów, nie wysiliłeś się, a tak w ogóle to nie Z.
  20. Na polance liski stały i się strasznie przechwalały, mówi siwy do rudego, jestem cwany mój kolego, żaden chart mnie nie dogoni, nie ma na mnie celnej broni, na śniadanie jem zająca, a na obiad mam zaskrońca. Na to rudy odpowiada, ja bym nie zjadł w życiu gada i wysilać się nie muszę, bo w kurnikach ptaki duszę, czasu swego nie marnuję, wolny czas wykorzystuję, kiedy trzeba to poluję, a najczęściej bumeluję. Zwyczajowo jestem wściekły, bardzo cwany i przebiegły, ja nie boję się nikogo, mogę zagryźć byle kogo, udowodnić ci to mogę, wzbudzam w każdym wielką trwogę. Nagle puchacz sfrunął z drzewa, z dwóch samochwał się naśmiewa; już nie mówcie więcej bzdur, bo ustrzelą was dla skór, kłusownika dziś widziałem, z bardzo dobrym arsenałem, wnyki dzisiaj pozastawiał, bądźcie czujni to nie kawał. Jestem w lepszej sytuacji, nie podlegam takiej akcji, nikt na sowy nie poluje, a po za tym się pilnuję, jestem w górze królem nieba i chroniony tak jak trzeba. Nagle mówić zaprzestali i w bezruchu chwilę stali, bo w zaroślach coś dojrzeli, któż w nich siedział, nie wiedzieli. Siwy szepcze, widzę dzika, chyba zaraz będę zmykał, dzik ma bardzo ostre szable, walczy bardziej niż zajadle, lepiej w drogę mu nie wchodzić, bo on może nam zaszkodzić. Puchacz orzekł, prawdę mówisz, życie swoje bardzo lubisz, bo rozsądne z ciebie zwierzę, myślisz, mówisz dosyć szczerze, po czym w górę poszybował i na drzewie wylądował. Na to rudy do siwego, nic się nie bój mój kolego, dzik jest tylko zwykłą świnią, będzie dobrą wieprzowiną. Wyszedł dumnie dzik z za krzaka, kwiknął głośno, co za draka, ktoś tu plecie straszne bzdury, już mądrzejsze są jaszczury, nikt nie szuka ze mną zwady i ucieka dla zasady, lis to dla mnie nie zawodnik, tylko lasu tego szkodnik, lepiej szybko uciekajcie i kłopotów nie szukajcie. W ten czas rudy odpyskuje, zaraz wieprzu cię zaszczuję, pogryźć świnię to zabawa, bardzo dobra dla mnie sprawa, jesteś duży i masywny, ale głupi i naiwny, kiedy myślisz, że daruję, mięsa twego zasmakuję, niezły ze mnie rozrabiaka, możesz straszyć dziś głuptaka. Dzik do bitwy się szykuje i z pogardą dogaduje, siłę w sobie wielką czuję, zaraz na was zaszarżuję, i zatłukę was padalce, polegniecie dzisiaj w walce. Nagle siwy tym przejęty, mówi szybko jak najęty, ja nie będę walczył z dzikiem, jestem mądrym przeciwnikiem, mierzyć siły na zamiary, jest zwyczajem dosyć starym i nie lubię się stresować, lepiej chodźmy zapolować. Nagle pojął lisek hardy, że to nie są zwykłe żarty i powiada, przyjacielu, mądry jesteś jak niewielu, cenne twoje są porady, więc posłucham twojej rady. Będę panem sytuacji i uniknę konfrontacji, masz swój łeb nie od parady, nie ma po co szukać zwady, lepiej zwalczać swoje wady, dzik to żywiec tej dekady i mu chyba nie dam rady. Dzik zaś słucha, kontempluje, myśli sobie, respekt czuje, nauczyłem go rozsądku, mój potencjał jest w porządku, jestem mocny, zawsze twardy, w swych dążeniach zaś uparty, nikt mnie jeszcze nie zastraszył i się w chaszczach znowu zaszył. Liski tym się ucieszyły, potem szybko odwróciły i na łowy wyruszyły, bowiem strasznie głodne były. Wniosek z tego doskonały, pomyśl czasem, bądź dojrzały, działaj zawsze konsekwentnie, przy czym bardzo umiejętnie.
  21. Pełnią jest gniewu, żądzą krwi przelewu i znakiem przekleństwa, skrytobójczym darem nędzy, zemsta. Te drogi zmierzają na przełaj, które śmierć przemierza, ceniąc ludzkie nogi, lekką ręką heblując symbole pokusy, by decyzje wypełniać prochem kości suchych, żeby w bramach wyjścia z życia, ciemność zdzierając szaty, kazała zostać ofiarą, natury spisanej na straty i słabość wnętrza, martwotę, dla upodleń cierpieć, przez nienawiść z zazdrości w oczach zgrozą płonąć, by sztylety czarnych ogni, rozpalały zmysłów groby i dymiły biedą w przestrzeń, dusząc czas jałowy.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...