Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Vegga

Użytkownicy
  • Postów

    164
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Vegga

  1. Całkiem, całkiem, wartka akcja, zaciekawiasz czytelnika - słowem dobrze się czyta. Tylko z tym cieniem coś mi nie gra. No bo skoro przysłonił ją cień mężczyzny to chyba nie był on aż tak wielki by dziewczyna pomyślała, iż ciąży nad nią deszczowa chmura;)Trochę nierealne;) Pozdrawiam:)
  2. Freney, jestem studentką polonistyki;)
  3. FRENEY: Powiem tak:kilka drobnych wątków autobiograficznych (typu: nie wiem co to jest spalony i nie przepadam za zieloną herbatą;) )tu zamieściłam, jednak generalnie w większości jest to czysta fikcja literacka. PIOTR RUTKOWSKI: Szalenie mi miło, aż sie zawstydziłam;) A tak na poważnie to cieszy mnie, że Ci się spodobało, bo wcześniej chyba coś nie bardzo..?;) I tak, owszem, końcówka miała się nieco wyróżniać. Takim zdystansowaniem się bohaterki, co może być odebrane jako coś w stylu morału (czego bym nie chciała;) , aczkolwiek mam nadzieję, że w miarę zgrabnie podsumowuje jej wcześniejsze rozterki i wprowadza na finiszu jakąś małą dawkę optymizmu, i akceptacji tego, co wokół;) Bynajmniej taki miałam zamiar, a czy mi wyszło, to już nie mnie oceniać;) NATALIA: Zdrobnień i ja zbyt często nie używam, jednak wg mnie tu pasują;) Pozdrawiam :)
  4. Tytuł niezły, napisane całkiem poprawnie, owszem jest potęga przyjaźni, jest metamorfoza mafioza, ale fabuła kuleje, w takiej formie to trochę nierealne opowiadanko. I nie żebym miała coś do nierealnych opowiadań, ale to akurat wydaje mi się nieco sztuczne i naciągane, bez emocji. Nie wiem, a może by to trochę rozciągnąć, jakieś dialogi, jakieś przemyślenia bohatera? Pozdrawiam.
  5. O, po przeczytaniu części pierwszej jestem trochę zaskoczona takim zwrotem akcji ale ciekawa jak dalej potoczy się ta historia:) Póki co mogę powiedzieć, że bardzo zgrabnie i bardzo wciągająco piszesz. POzdrawiam :)
  6. Jednak taki samochód, niezwykle przydatna rzecz, dziesięć minut - jestem na miejscu. Może to nie ten z telewizji, ale też jeździ. I też ma ładny kolor. I... i koniec podobieństw. *** Jestem cierpliwa. Bardzo. ‘Stepy afrykańskie’ – o Jezu. Żyję w świecie paradoksów, doprawdy. - Aha i co tam pisał ten Mickiewicz w tych afrykańskich stepach? – jestem niezmordowana. Cisza. Ponawiam więc pytanie. Cisza. A gdzie ci wspaniali uczniowie, co to czytali książki w konspiracji, za cenę wolności własnej, co dysputowali o poezji po nocach? Ani śladu takowych, spójrzmy prawdzie w oczy - ani śladu. Tłumaczę więc najspokojniej jak potrafię Mareczkowi, maturzyście tegorocznemu, że stepy owszem były, ale akermańskie i że wyrażały tęsknotę Mickiewicza za ojczyzną. Przerabiamy jeszcze parę sonetów, daję mu notatki moje własne. Wychodzę. Jestem wykolejona emocjonalnie i psychicznie. Oj Maruś, Maruś, powodzenia, baw się tam dobrze na tej maturze swojej. Na klatce łapie mnie pani Aldona. - Pani Natalio, pani Natalio! – woła na pół bloku. – Chciałabym zapłacić za przyszły miesiąc. Wręcza całe dwieście czterdzieści złotych, rekompensatę za stracone nerwy. Tej to zależy na wykształceniu syneczka, wprost przeciwnie do niego. Ech... się kobiecina wykosztuje, wystara a temu jednym uchem wleci, drugim wyleci nawet nie zostawi śladu w szarych komórkach, o ile owe posiada. Dziękuję uprzejmie i wychodzę z klatki. O matko. Prosto do paszczy lwa. - Co za baran tu parkuje?! – A wygląda na takiego spokojnego dziadka. – Człowiek nawet pod własnym domem zaparkować nie może, bo mu od razu zajmą! Ja tego nie rozumiem, nie rozumiem! – Drze się wniebogłosy. Powzięłam decyzję, że nie będę wdawać się w dyskusję, tak też robię. Idę prosto do samochodu, otwieram. - A to pani! To moje miejsce! Powtarzam moje! Zero szacunku! – Jest nieugięty. – No niechże się pani pośpieszy! Trzymam się twardo swego postanowienia, nie odezwę się, nie odezwę. Cholera, coś w zamku się zacięło. Kręcę, majstruję. Jest, udało się. Odpalam, nic. Drugi, trzeci raz, nic. Bosko! Jakiś frustrat drze mi się za szybą, samochód zastrajkował, a ja tkwię tu jak kołek i klnę na czym świat stoi. Odpalam czwarty raz, rusz, rusz błagam w myślach. Dalej nic. - Jak się nie umie jeździć to się nie jeździ! Proste! Tylko w głupie baby tego nie rozumiecie! – Dobiega zza szyby. Zaraz wysiądę i złamię wszelkie zasady dotyczące szacunku dla starszych, przysięgam! - Proszę mi natychmiast zwolnić miejsce, moje miejsce! Ile mam czekać?! Jakie Twoje jakie Twoje debilu?! Gdzie tu jest napisane nie parkować?! Zapalił! No! Otwieram okno. - Garaż pan sobie postaw! – krzyczę zdenerwowana. Albo swoje zdjęcie, palancie jeden. – dodaję w myślach. Boże, co to się z tymi staruszkami dzieje. Szybkie zakupy i myk do domciu, do Artusia. O! Kupię winko, świeczki, a co. Wchodzę do supermarketu, biorę winko, biorę świeczki, paszteciki, serki, lody, bułki i mleko. W końcu wypłata. Przy kasach jak zwykle tłumy, ale stoję spokojnie, w końcu jestem cierpliwa. Co tam, zaraz się zaszyję się w zaciszu z moim mężczyzną. Stoję dziesięć minut, piętnaście, po dwudziestu moje pokłady cierpliwości się wyczerpały. Co to jakiś szczyt zakupowy?! Nic. Stoję dalej. Nauczyłam się na pamięć wszystkich marek gum do żucia, papierosów i prezerwatyw. Po trzydziestu minutach zostałam łaskawie obsłużona. Jadę do domu przez miasto zapchane, radio się zacina, benzyna kończy, ale to nie szkodzi przecież, jeszcze troszkę i home, sweet home. Parkuję, wchodzę do klatki, otwieram drzwi z mieszkania, Stefan się na mnie rzuca. - Jestem kochanie! – Już dochodzą mnie niepokojące dźwięki. Dźwięki komentatora sportowego, kibiców, gwizdka, słowem dźwięki meczu. – Co tam, mecz oglądasz? – Krzyczę z przedpokoju. - No. Ale nie kłopocz się. Nie kłopocz się? - Przyszedł Tomek, patrzymy tu sobie razem. - Aha. – Super. Perspektywa wieczoru we dwoje przy świecach i winie powoli oddala się w sferę pobożnych życzeń, by po chwili zniknąć zupełnie. Bezlitośnie. Okrutnie. Wchodzę do pokoju, a tam cztery piwa, dwóch facetów i mecz. - Cześć Tomek – mówię z uśmiechem, mimo iż ów Tomek jest tu i teraz najmniej pożądaną osobą. – Jesteście głodni? - O Natuś, i to jak! – Artuś na ułamek sekundy odrywa wzrok od tego głupiego ekranu. - Cześć Natala – odpowiada Tomek radośnie. – A, nie rób sobie kłopotu z tym jedzeniem. - E tam, żaden kłopot. – Żaden, absolutnie, żaden. - Kanapki? – Mówię zachęcająco, licząc w myślach, który to już raz w tym tygodniu żywimy się kanapkami. Chyba jakaś akcja, bo obaj dosłownie zamarli. - Kanapki? – Zapytuję więc raz jeszcze. - Ech, cholera – odpowiada wyraźnie zawiedziony Tomek. Aby swemu zawodowi nadać wiarygodności klepie jednocześnie ręką w udo. - Co mówiłaś Kochanie? – Artur się ocknął. Nic, nic nie mówiłam. Absolutnie nic. - Czy chcecie kanapki.– Jestem przecież cierpliwa. - Jasne – odpowiadają obaj niemal bez zastanowienia. Idę do kuchni, z żalem wyciągam pasztecik i serek. Z pokoju dolatują do mnie jakieś bojowe okrzyki, robię dwa talerze kanapek, bo znam Artura i znam Tomka. Znam również ich możliwości konsumpcyjne. Pasztecik poszedł w mig, serek też się nie ostał. Niech już im będzie, zanoszę kanapki do pokoju, w którym to na stole rozpanoszyły się już dwa następne piwa. I co ja mam tu, u diabła, robić? Wypielęgnowałam już te swoje włosy i cerę, kartkóweczki sprawdziłam, książkę skończyłam, nawet pozmywałam. Krzyżówek nie mamy, jakichś w miarę nowych gazet też nie, pilota ruszać, ani się waż, więc zostało mi tkwienie tu z dwudziestoma dwoma facetami na ekranie i dwoma w pokoju własnym. Ale, ale. Jakby nie patrzeć jest to jednak sytuacja komfortowa. Siedzę i gapię się bezmyślnie w ten zielony ekran, życie mi ucieka, wino stoi, ja się nudzę. Nagle spływa na mnie olśnienie - wino! - Chcecie wina? – zapytuję chłopaków, którzy właściwie mogli by skończyć na tym trzecim piwie, ale przecież sama spijać nie będę. Zgadzają się ochoczo, a jakże, po trzech piwach to nawet człowiekowi nie przeszkadza, że wino to takie typowo babskie. Przynoszę wino, lampeczki, wręczam Arturkowi korkociąg i cieszę się, że przynajmniej coś dziś jeszcze z życia wycisnę. Rozlewamy kolejeczkę, pyk, pyk, chlup za drużynę, której nazwy niestety nie znam. - Co to znaczy, że na spalonym? – pytam, skoro już oglądam to chcę wiedzieć co. - Potem ci Natka wytłumaczę. – I czego ja się spodziewałam? Pierwsza połowa dobiega końca. Nasza butelka praktycznie też, a mi już wcale a wcale nie przeszkadza, że leci to, co leci i jest jak jest. Bo jest mi wyśmienicie. Tomek skoczył jeszcze po trzy piwa, Arturek wyjaśnia mi tego spalonego. Jakkolwiek było by to fascynujące, w połowie wywodu musiałam się już wyłączyć. Wystarczy, że to oglądam, już naprawdę nie muszę się na tym aż tak dobrze znowu znać. Chciałam zaprotestować, a tym samym wykazać się dobrą wolą i uświadomić Arturowi, że ja i tak kompletnie nie rozumiem o co chodzi, więc niech się tak nie męczy. Źle chciałam? Ale nie, gdzieżby tam. Artur w ferworze wyjaśnień, zapomniał do kogo mówi, po co mówi i jak mówi, i cały rozgorączkowany płynął akurat przez jakieś rzuty wolne dla drużyny przeciwnej. No cholera. Siedzę więc jak na tureckim kazaniu i czekam na Tomka, mojego wybawcę. Co to jest ten nieszczęsny spalony dalej nie wiem, choć zapewne można byłoby to wyjaśnić w dwóch zdaniach, bo skoro to męska gra, to nie może w niej być nic skomplikowanego. - Poczekaj Arturku, ja tylko skoczę po herbatkę, a potem mi dokończysz. – Mówię, bo czuję że potrzebuje jakiejś małej choćby odskoczni. Rozrywki. Ewakuacji. Idę do kuchni, zaparzam zieloną herbatę, Jolka mówiła, że taka fantastyczna jest, że wzmacnia kości i zęby, zmniejsza ryzyko zachorowania na raka i w ogóle och, ach, cudo. Aha i coś tam jeszcze z trawieniem. Piję codziennie dwa kubki tego świństwa. Naglona nadzieją na może nieco bardziej wykwintny smak, kupiłam sobie nawet taką z dodatkiem cytryny, ale skąd, dalej jest paskudna. - Jestem! – O, Tomek wrócił. Uff. Wchodzę do pokoju wraz z moją codzienną porcją tortury, siadam sobie na kanapie, popijam herbatę piwem, oglądam coś, w czym zupełnie nie wiem o co chodzi. To znaczy, oczywiście, mogłabym wiedzieć, ale jakoś ta niewiedza zupełnie mi już nie przeszkadza, skoro jej zdobywanie, to znaczy tej wiedzy jest takie uciążliwe. Jezu, się zaplątałam. To wino i to piwo. Śmiejemy się do rozpuku z nowego Tomkowego szefa, gadamy przekrzykując się nawzajem a ja dochodzę do wniosku, że świat nie gryzie. Mimo wszystko. Powiedziałabym, że jest nawet całkiem sympatyczny. *** Po północy, zmęczeni, kładziemy się spać. Powzięłam postanowienie, że rzucam zieloną herbatę, Artur skosztowawszy, poparł. Wcale nie muszę też wiedzieć, co to jest ten cholerny spalony, ani jak zrobić pierogi z serem. Będę chciała to się dowiem. Teraz jest mi najlepiej na świecie, mimo, że jutro muszę wstać o szóstej (Boże święty!), pędzić na uczelnię i do szkoły wytłumaczyć raz na zawsze, że nie ma, do jasnej anielki, Zbyszka w ‘Potopie’ nigdy nie było i nie będzie, jakby nie kombinować. Teraz natomiast leżę sobie na brzuchu i wcale nie przejmuję się, że mój biust może ulec ewentualnemu spłaszczeniu. Że mam tylko sześć godzin snu, a właściwie ten to się już nie liczy, bo tylko przed północą moja wątroba jest w stanie się zregenerować. Leżę sobie świadoma tego, że mogę popełniać błędy i że wcale nie muszę być idealna za wszelką cenę. Bo, choć to paradoksalne, teraz tak właśnie się czuję. Idealna w sobie. Artur przewraca się na drugi bok. - Śpisz? – Pyta. - Nie, jeszcze nie. - Wiesz co? – Zawiesza głos. Chwila ciszy. – Dobrze, że jesteś. – Odpowiada spokojnie. Boże, jakie to wszystko jest proste.
  7. Super moim zdaniem, naturalne dialogi, lekka i optymistyczna końcówka. W sam raz na dzień dobry w ciepły, jesienny poranek. Aż się chce uśmiechnąć :) PS Heh, ja na tym katowickim rondzie też sterczę w autobusach;)
  8. Pierwsze co mi się nasunęło to: 'Rany jakie ciepłe!';) I słoneczne, chciałoby się powiedzieć. I spodobało mi się 'trzymanie się pełnymi dłońmi' - fajne spostrzeżenie. Pozdrawiam.
  9. Do mnie nie trafia, mimo iż jest refleksyjnie, osobiście, emocjonalnie i jest 'ocean dialogów' i 'kosmiczny pył' i tym podobne (fakt, trochę wyświechtane) metafory. Doceniam tą próbę artyzmu, ale nie ciągnie mnie do takiej literatury. To tak subiektywnie. Pozdrawiam. PS. Masz za długie zdania, to już obiektywniej;)
  10. O, ja czekam na c.d. bo mnie zaintrygowałaś tym tytułem :) A technicznie - sprawnie napisane, z wyczuciem :)
  11. Świetne. Mocne. Mocna ona na starcie, mocny on na finiszu. Ciekawy rozkład sił i 'metamorfoza' bohaterów. Wciąga. Nie wiem czy zamierzasz pisać c.d. , ale jeśli mogę coś doradzić, to pisz. PS. mam wrażenie, że mówi się 'dostać obuchem w głowę' a nie przez głowę;)
  12. Czekam na cede, bo póki co ciężko oceniać. Tak więc kontynuuj;)
  13. A jakaż to akcja, możesz mi przypomnieć? Podchodzę do tego typu tematów z dużym przymróżeniem oka i w sumie ze sporym dystansem, i tak owszem, jest to swego rodzaju nieszkodliwa satyrka na przeciętną 'kowalską', i może w mniejszym stopniu, ale na przeciętnego 'kowalskiego' również. Czy dylemat kury domowej? Kwestia gustu. Pozdrawiam. PS Cóż, nie inspirowałam się ' Seksem w wielkim mieście'.
  14. Freney, Leszek Dentman, Barbara Pięta, Ona Kot - dzięki za uwagę i wyłapanie błędów;) Pozdrawiam
  15. Upijam łyk kawy. Oj, chłopcze, chłopcze. Dzwoni telefon. - Tak, słucham – mówię jeszcze zaspanym głosem. Odzywa się mój przystojniak i proponuje byśmy właściwie tego lustra nie czyścili, to mi będzie codziennie miło. Zasadniczo nie musimy, mamy jeszcze jedno w przedpokoju. Lustro oczywiście. A także informuje, że dziś wraca wcześniej, to znaczy o trzynastej i, że szef idzie, więc kończy. I papa. Na to ja, złota kobieta, myślę sobie, że w takim razie zrobię pierożki. Też nam się należy od życia jakiś dobry obiad. Który ja muszę zrobić, no ale niech już będzie. Lubi pierożki, więc mu sprawię przyjemność. A co. O i zafunduję sobie tę maseczkę, co ostatnio kupiłam i nałożę odżywkę na włosy. Mam czas, zrobię coś dla siebie i domowników (to znaczy jego i mnie). Radio mi gra, sprawdzam sobie namiętnie kartkóweczki, myk, myk o jedenastej kończę, szukam przepisu, znajduję przepis. Wcielam przepis w życie. Pierożki na zdjęciu załączonym do tej recepturki jak malowane, aż chce się wyciąć i zjeść. Muzyczka leci, ja radośnie zagniatam ciasto. Podśpiewuję, a co – pierwszy dzień wiosny! Zrobiłam też od razu serek do pierożków. Biorę ciasto, chcę wycinać i lepić, a ono gumiaste jakieś, twardawe, cholera. Ni uformować, ni zalepić. Nie zarażam się nic a nic, jestem niestrudzona, zrobiłam sześć pierogów w piętnaście minut. Dwunasta trzydzieści, o rany, rany. Biegnę do łazienki, nakładam odżywkę na włosy, ręcznik na głowę, maseczkę na twarz, wracam do pierogów. Kolejne dwadzieścia pięć robię już ekspresowo i mniej starannie, bo dochodzi trzynasta. Zostało mi trochę serka, więc kosztuję. O Boże, o Boże. Dzwonek do drzwi. Otwieram w tym turbanie na głowie i z papką ciapką na twarzy. - A ty co? – dziwi się mężczyzna mój. – Co ci się stało? – zapytuje, jakby odżywka i maseczka na twarzy kobiety były conajmniej jakąś niepojęta abstrakcją. - No jak co, chyba widzisz – To ja cholera jasna dla niego się upiększam, a on mi się tak odpłaca. Wchodzi do kuchni, ten mój niewdzięcznik, a tam cały talerz gumiastych pierogów z serkiem na (zdecydowanie za) słono. - Zrobiłaś pierożki! Jeeeeee... – już widzę jak mu cieknie ślinka, oczka jego się świecą jakby je ktoś rentgenem napromieniował. - Uhm... – odpowiadam mniej entuzjastycznie, bo coś czuję, że moje pierożki szlag trafił i zaraz trafi także i mnie. - Ha! Ja to mam kobietę! – satysfakcja i duma mężczyzny mego sięgają zenitu. Wyciąga już garnek, nalewa wody, stawia na piecu, napalony na te pierogi, jak nasz Stefan na każdą sukę, jaką tylko wywęszy. Idę do łazienki, zmywam z siebie to cudo nie maseczkę, co zasugerowano mi na opakowaniu oraz odżywkę, po której moje włosy rzekomo nabiorą ekstremalnej objętości (aż się boję), lekkości, puszystości, połysku – co tylko sobie można wymarzyć. Słucham jak mężczyzna mój z kuchni krzyczy dlaczego to miał zaszczyt skończyć dziś wcześniej. Nakładam kremik, który ponoć przywraca cerze, to czego jej brakuje, czyli koloru, nieskazitelnie zdrowego wyglądu, blasku oraz gładkości. Wychodzi na to, że przed zastosowaniem wszystkich tych specyfików byłam szkaradna jak mało kto. Włosy oklapnięte, szorstka cera bez koloru. Rozczesuję więc te moje wykurowane włosy, suszę, po piętnastu minutach wracam nieco podbudowana, bo oto podobno pięknięję w oczach. Akurat wyciąga te nieszczęsne pierogi z gara. Trochę się rozwaliły, serek wypłynął. - Wiesz, trochę mi nie wyszły – ostrzegam. - E tam, że się troszkę rozwaliły? Trudno. – uśmiecha się i widać, że Arturek mój we wspaniałym humorze, bo się w pracy nie namęczył a i kobieta mu zrobiła smakowite pierożki, więc nie przegadasz. Nałożył na talerze. - No to jemy, smacznego. - Smacznego. – odpowiadam – Może nie takie najgorsze. – myślę sobie i przybieram słodki uśmiech. Widzę jak mu mina rzednie, zjadł jednego, zjadł drugiego, trzeciego już nie zdzierżył. Boże święty, ja się do kuchni nie nadaję. Jeszcze kogoś kiedyś otruję, mnie stąd trzeba eksmitować. Albo lepiej – sama wyemigruję. Skosztowałam. Brrr.. sama sól, ciasto jak kamień. - Yyy, Kochanie... Nie pogniewasz się jak damy to Stefanowi? – pyta delikatnie. – Zrobię kanapki. To się Stefan dziś naje. A ja siedzę, kroję pomidora i patrzę jak Stefanowy ogon merda z prędkością światła, gdy Artur nakłada mu do miski pierożki jego pani Natalii – mistrzyni kuchni. Już mi się łza w oku kręci, bo kto widział robić dwie godziny jedzenie dla psa. Kto to widział mieć przepis jak dla pięciolatka i spieprzyć. Boże, co ze mnie za kobieta, że na obiad już trzeci raz w ciągu tygodnia musimy jeść kanapki. Pociągam nosem nieelegancko, wstaję robię herbatę, to mi wychodzi jak nic. Artuś, złotko moje najbardziej cierpliwe i wyrozumiałe na tym świecie okrutnym, podchodzi i uświadamia, że to nic takiego. Na kanapki też ma ochotę. - Ale – Głos mi mięknie, z nosa cieknie. Z oczu zresztą też, tylko co innego. – Ale chciałam zrobić Ci niespodziankę. – Zasadniczo zrobiłam. Takiej na pewno się nie spodziewał. – Odkrywam w myślach. - No i co z tego Kochanie, że się nie udały. – Boże święty, jaki on jest kochany. - Zjemy kanapeczki z pomidorkiem. Gdyby nie to, że mamy tylko pomidory, pewnie zjedlibyśmy również z serkiem, szyneczką, jakimś pasztecikiem drobiowym... Ale mamy tylko pomidory. Ach...jakie ja mam ostatnio przyziemne marzenia. Pasztecik, sen o Ibizie, jego skarpety na swoim miejscu, czyli w automacie. - Pewnie przepis jakiś popieprzony. – Dodaje odkrywczo. O tak, taka wersja zdarzeń mi odpowiada. A potem każe się uśmiechnąć, bo jak nie to wyrzuci mnie przez balkon. I już, już! Bierze na ręce i pędzi ze mną do tych drzwi balkonowych, co się czasem zacinają. Bogu dzięki, zacięły się i teraz. Siedzimy sobie więc spokojnie z kanapeczkami, rozmawiamy oglądając telewizję i już życie nabiera kolorów. Tak jak cera moja według producentów kremu. - Fajny nie? – Na ekranie po równiutkiej szosie mknie boski, ale to naprawdę boski samochód. Jaki nie mam pojęcia, ale Artur pewnie wie. – Jak myślisz? Myślę, że trzeba by zrobić zakupy. - Nie na nasze realia. - Jestem realistką. Takich dróg to moje oczy nie widziały chyba w całym życiu. Moje oczy również nie widziały sumy jaką należałoby na to cudko wydać. – Ale fajny. – Dodaję pocieszająco. Wiem - zakupy przed korepetycjami, jak wrócę to zrobimy jakąś smakowitą kolacyjkę. Czternasta trzydzieści, trzeba by w takim razie zacząć się zbierać. Przebieram się, idę do łazienki. - Nie widziałeś mojego tuszu? - Czego? - No tuszu! - A po co miałby mi być twój tusz? – Typowe. Czy ja podejrzewam go o to, że używał mojego tuszu? Nie. Pytam czy go nie widział. Czy nie może po prostu odpowiedzieć na moje pytanie? - Widziałeś czy nie? – Krzyczę zniecierpliwiona z łazienki. - No nie, nie rozumiem dlaczego miałbym go widzieć, skoro go nie używam. – Pewnie. Kremu przeciw zmarszczkom mimicznym też nie używa, a jakoś go wypatrzył na półce za perfumami, gdzie został skrzętnie schowany przeze mnie. – Ty masz bałagan. - Skup się, małe, podłużne, niebieskie ze srebrnym napisem. Widziałeś? – Tłumaczę jak dziecku, bo nieraz przekonałam się, że mężczyźnie tak trzeba. - A to. W szafce pod zlewem. – Odpowiada spokojnie. I jak tu nie zwariować? A w ogóle to co mój tusz robi w szafce pod zlewem? I kto go tam dał? Ja na pewno nie, więc już jasna sprawa kto. I jeszcze udaje, że nie wie o co chodzi i gra na czas. Boże. Czy ja choć raz nie mogę wyjść z domu jak normalny człowiek? - To ja lecę Arturku, wstąpię po drodze, zrobię zakupy. Całus. Długi i namiętny, w końcu rozstajemy się na całe trzy godziny. Jezu, uwielbiam te usta. Nic nie smakuje tak jak one. - Natuś... – Obejmuje mnie w pasie, a ja wiem co te ‘Natuś...’ znaczy. Właściwie mogę pojechać następnym autobusem. *** Jako, że następny dawno pojechał oraz, że perspektywa zakupów przeniosła się na po – korepetycjach, Arturek wspaniałomyślnie, a jakże odważnie, zaproponował bym wzięła jego auto. No to biorę, czemu by nie. Proszę bardzo. Przed wyjściem kazał uważać, powtórzył to ze sto dwadzieścia osiem razy. Wychodzę. Całus, uważaj, okej, pa, no pa, całus. Jednak taki samochód, niezwykle przydatna rzecz, dziesięć minut - jestem na miejscu. Może to nie ten z telewizji, ale też jeździ. No... i też ma ładny kolor. I... i więcej podobieństw nie dostrzegam. c.d. jednak n. ;)
  16. Ojjj te sny to hardcorowe na prawdę;) Nie wiem czy takie masz, czy je wymyśliłaś - jeśli tak to gratuluję pomysłowości:) Tylko, że sam sennik jest trochę jałowy, ciekawy tylko do pewnego momentu. Może jakoś by tu wpleść rzeczywistość? Mam na myśli wpływ snów na życie Twojej bohaterki, lub jakieś jej utajone lęki, bolesne wspomnienia. No nie wiem to tylko taka luźna sugestia:) Pozdrawiam serdecznie:)
  17. Super :) Podoba mi sie ten pomysł, ten inny wymiar, całość zgrabnie napisana, bardzo refleksyjna i nastrojowa. Na dużego plusa zasługuje jednym słowem:) ps sama jakiś czas temu zastanawiałam się nad tekstem o dłoniach, bo one też właściwie potrafia bardzo wiele powiedzieć o człowieku. pozdrawiam :)
  18. Zgodzę się z przedmówcą - infantylnie. I nie wiem, może się mylę, ale odnoszę wrażenie jakbyś pisała na gorąco, bez większego przemyślenia. Po prostu co Ci przyjdzie do głowy od razu zapisujesz i zostawiasz w formie niezmienionej. Temat może i oklepany, ale fajny, powiedziałabym, że nawet bardzo. Szczególnie z kobiecej perspektywy, bo każda inaczej przecież zrywa z niewinnością :) Więc warto nad tym pracować, aby stworzyć coś trochę bardziej poważnego i dojrzalszego. Pozdrawiam :)
  19. Aksjo - dzięki za pozytywną opinię. Skoro wywołuje uśmiech, to super, dokładnie tak - zadziałało;) Pozdrawiam również ciepło:) Jay, Jay - pisałam to raczej tak dla relaksu, stąd też góra dwie części, doba z życia przeciętnej kobiety z przeciętnym facetem widziana z jej perspektywy. Takie lekkie, łatwe i (mam nadzieję) przyjemne. Osób trzecich póki co nie przewiduję. A pewnie, niech żyje - śmiech to zdrowie:)
  20. Dobre:) Proste i właśnie dlatego piękne. Te powtorzenia poteguja ciekawosc...a końcówka wzrusza. Brawo :)
  21. Jezus Maria! Wykończy mnie mój własny mężczyzna, chociaż właściwie mogłabym być tak wykańczana i wykańczana, zupełnie mi to nie przeszkadza. Wcale a wcale. Ani, ani. Z sił opadam na łóżko. Boski jest, absolutnie. Wdech, wydech. Och, ach. Taki seks na koniec dnia to jest dar od losu, najwspanialsza rzecz pod słońcem, to jest zastrzyk pozytywnej energii w najczystszej postaci, pigułka zapomnienia, to jest... - Oglądamy telewizję? Kładzie się ten mój Artuś najdroższy, przekochany mężczyzna, obok mnie, obejmuje, odgarnia kosmyki z czoła i już włącza. - Mhm. – Odpowiadam, mimo, że tu piękna, romantico muzyczka, ja w ramionach tego jedynego, perspektywa na życiowe rozmowy w ten przyjemny, spokojny wieczór. Mogłabym tak przeleżeć noc i poranek, i południe, i popołudnie. Ach, mogłabym tak leżeć i leżeć. Ehe, zaczęło się. Już pstryka po tych kanałach jakby go ktoś gonił. Pyk, pyk, pyk, pyk, pyk. Prawie pięćdziesiąt kanałów w niecałą minutę. Typowo męskie. - O, zostaw to! – reaguję odruchowo, bo refleks to ja mam. Aczkolwiek refleks ten, rzecz nabyta przy oglądaniu telewizji z Arturem. Na ekranie tancerki tańczą z gwiazdami i gwiazdkami różne walce, tanga, rumby jakieś i samby. No to patrzymy sobie na te tańce wygibańce. Pochłaniają mnie szpilki, które owe tancerki na sobie mają oraz to, jak one w nich do cholery tańczą. Ja bym nie potrafiła. A może się nie doceniam. Zresztą nieważne, co będę tu jakieś rozterki roztrząsała w ten marcowy wieczór, gdy mi tak ciepło i lekko na duszy. I nagle wyskoczyła na tym naszym dwudziestocalowym ekranie jakaś dziewucha w spodenko-majtkach, tyłek na wierzchu(ujęcie z dołu) i topiku, co jej więcej odsłaniał niż zasłaniał(ujęcie z przodu i z góry) a zapatrzony w nią gwiazdorek, stwierdza, że bardzo przyjemnie mu się z nią tańczy. - Wcale mu się nie dziwię – komentuje wyraźnie zadowolony Arturek. – ho ho ho – dodaje z dumą. Że co?! - Myślę sobie. - Że co? – mówię. - No nie dziwię mu się. – Odpowiada, jakby to było oczywiste. Aha, nie dziwi mu się. Absolutnie mu się nie dziwi. Czy ja się przesłyszałam? Dziewucha kręci brzuchem, biodrami, tym nieszczęsnym tyłkiem i czym się jeszcze da na wizji, a Arturek jakiś żywszy się zrobił i komentuje sobie dalej. Wyzwoliłam się z objęć tego zdrajcy i leżę dalej. Obrażona. Co mi tu będzie frywolne wnioski wysnuwał na podstawie tego co widzi. Zapatrzony w jakiegoś wampa, nie tancerkę. I to jeszcze po tym cudownym seksie! O nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Niech sobie sam ogląda. Wychodzę. Po chwili przychodzi do kuchni z uprzejmym zapytaniem czy bym mu też herbatki nie zrobiła. Sam sobie zrób, samcu jeden. - Natka stało się coś? Natka. Natka pietruszki. - Nie mów do mnie Natka. – mówię szybciej niż myślę. - Przecież nigdy Ci to nie przeszkadzało. – rezolutnie zauważa. No, więc mówię, żeby się tak nie podniecał jakąś lafiryndą, gdy jestem obok, zresztą, żeby w ogóle się nią nie podniecał. A już na pewno nie po tak absolutnie wspaniałym seksie ze swoją dziewczyną. - A taki był fajny wieczór. No był, mógłby być sobie dalej spokojnie i bez przeszkód, gdybyś... Nie no! Jeszcze się śmieje. - Natka, ty głuptasie, ty mój. – I śmieje się dalej bezczelnie. – Co ja mam Ci powiedzieć? No co? Że ona nie dorasta Ci do pięt? – No, widać jakiś postęp wreszcie, ja go kiedyś uduszę. – Kochana... - Nie kochaniuj mi tu, denerwuje mnie to, rozumiesz? – Uderzam pięścią w blat aby być jeszcze bardziej wiarygodną. - Rozumiem, no chodź już, chodź do pokoju. - Wcale nie rozumiesz. - Rozumiem, Skarbie, rozumiem doskonale. – Słyszę jakąś ironię. Taką malutką, taką mini, sarkaźmik subtelny. Idę przed nim i już się śmieję, i szczypię go w brzuch, bo wiem, że tak dla świętego spokoju mówi, przecież znam te sztuczki. Oczywiście nie omieszkam mu tego powiedzieć, więc mówię, a on rzuca się ze mną na łóżko, wariat jeden kochany. I łaskocze, i tu, i tam, i może jeszcze tam. A ja piszczę, odgrażam się, krzyczę, śmieję na całe gardło. O rany. - Widzisz Bejbe, nie ma się co złościć, co z tego, że może i ma niezłe ciało, skoro ja pragnę tylko twojego. Wiesz? – Maślane oczka. To też już znam. - Wiem – I uśmiecham się. No. Buziak na zgodę, jeden, drugi, trzeci. Kto by pomyślał, że taki mądry wynalazek dla dobra ludzkości, jak odbiornik telewizyjny, potrafi działać wręcz przeciwnie, z całym swym impetem i złośliwością. Czytałam nawet gdzieś, że pewne małżeństwo z Kalifornii rozwiodło się przez telewizor właśnie, bo on oglądał go całymi dniami i nocami, nie chcąc nawet żony dopuścić do pilota. U nas wprawdzie z pilotem też jest problem, ale tylko czasem i wygrywa silniejszy, czyli nie ja. Aczkolwiek Artur to mężczyzna z klasą, więc kompromis. Zresztą, nieważne, idziemy pod prysznic. Ta od tańców z telewizji staje się coraz mniejsza i mniejsza. Znika. Jestem ja i on. I woda. Jak ciepły letni deszcz w marcowy wieczór pochmurny i zimny. Dwudziesta trzecia trzydzieści. Z rozmów o życiu nici, ale to nawet dobrze. Ciepła pościel, ciemność, moja dłoń na jego brzuchu, jego gdzieś w okolicy mojego karku, stopy nasze się spotykają, możemy sobie spać. I odpływam. *** Pip. Pip. Pip. Piipip. Cholera nie teraz. Teraz właśnie wylatywałam na Ibizę. Miałam taki kostium, że o Boże, i perspektywę spędzenia dwóch tygodni w raju. Piiipip. Piiipip. Przewracam się na drugi bok. Piiipip. Pip. Pip. Jezu, co za niesprawiedliwy żywot. Nigdy tam nie pojadę, to już mogłoby mi się przynajmniej przyśnić. A tu nic. Jak pech to pech. Piiipip. Piiipip. Wyłączam to dziecko techniki, przyczynę mego porannego rozczarowania. I dochodzę do wniosku, że przez tą całą technikę właśnie człowiek się staje nieszczęśliwy. Wczoraj telewizor, dziś budzik. Idę zaparzyć kawę. Ósma. Po drodze napotykam skarpetki mego lubego rzucone swobodnie koło naszego łóżka. Całe szczęście, że nie do. To takie proste, po zdjęciu zanieść do automatu, nie rozumiem dlaczego męski mózg tego nie koduje. Biorę więc je i wkładam do reklamówki, w której brudnych skarpetek jest już sztuk sześć, zawiązuje i do szafy. Może jak mu zabraknie, to się nauczy, że skarpetki to nie jednorazówki i należałoby je prać, tzn wkładać do naszego nowego automatu. Muszę mu o tym przypomnieć. Robię sobie mocną kawę, dziś nie pracuję. To znaczy pracuję, a jakże, z tą słodką tylko różnicą, że w domu. Kocham takie dni jak na przykład pierwszy dzień wiosny(wiosny, za oknem jeszcze śnieg zalega do łydek),bo nie przeprowadzam ani lekcji w szkole ani nie mam zajęć na uczelni. Sprawdzę sobie kartkóweczki, o szesnastej korepetycje. I to wszystko na dziś. Wchodzę do łazienki, spoglądam w lustro pewna, że zobaczę tam rozczochranego potwora, patrzę a tu: ‘Całus na dzień dobry, ślicznotko’ napisane na owym lustrze moją kredką do brwi. Śmieję się do tego lustra, szczerze zęby, kocham wariata, tylko tak na marginesie zastanawiam się kto to do cholery wyczyści. Komunikację mamy szeroko rozwiniętą, piszę więc smsa: ‘Kochanie ktoś na naszym lustrze zostawił całusa:)Nie wiesz czasem kto to taki?:) i zapytuję: ‘a także kto to umyje?;)cmokam:*’ Biorę tą moją kawę, włączam radio, wskakuję w spodnie z dresu, ulubione zresztą, niebieski top i siadam przy stole w kuchni z zamiarem pracy. Stefan, pies nasz kochany, pysk mi kładzie na udzie. Aha, głodny. Karmię więc Stefana, zasiadam ponownie do moich kartkówek, biorę pierwszą z brzegu i się wczytuję. Im bardziej się wczytuję tym bardziej świat mnie zadziwia. Oto w Potopie Zbyszko zakochał się w Danusi wg mojego ucznia. Matko boska. O dzieci kochane... Potop, ważna rzecz, zawsze może się przydać, wiem bo miałam na maturze (kto to, u diabła, wtedy wymyślił). Upijam łyk kawy. Oj, chłopcze, chłopcze... Dzwoni telefon. c.d.n.;)
  22. Spoko, wierzę Ci. I nie jestem absolutnie zmartwiona, bo to nie zarzut, a moja własna perpcepcja spowodowana tym, że takiej kobiety sobie nie wyobrażałam.
  23. No, szczerze mówiąc spodziewałam się czegoś lepszego. To taka powiastka dla małolatek, moim zdaniem, gdzie ten sex, te drugs i ten rock and roll? Trzeci odcinek a tu ani widu ani słychu mocnych wrażeń. Bo szate de jabol, które się leje strumieniami jakoś mnie nie przekonuje. Pozdrawiam:)
  24. Zgodzę się tu z poprzedniczką, że leciutkie, swobodne, płynie się przez ten tekst i to jest fajne, tylko nie spotkałam jeszcze tak bezpośredniej osoby jak Twoja bohaterka, więc w pewnych momentach wydała mi się trochę nienaturalna, pozdrawiam:) Aczkolwiek bardzo chętnie bym sobie poczytała c.d. :)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...