
Vegga
Użytkownicy-
Postów
164 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez Vegga
- Poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- Dalej
-
Strona 3 z 7
-
Mała refleksja na temat 1 listopada.
Vegga odpowiedział(a) na Piotr Rutkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Trafił. Trafił jak cholera. Wezmę córkę na spacer. Zrobię kilka zdjęć, zatrzymam czas na chwilę, odwiedzę cmentarz wieczorem - a to zdanie najbardziej. W sumie forma momentami kuleje, ale przecież to nie o to chodzi. Dobre. -
Kochanie... (wiem, że gdzieś jesteś)
Vegga odpowiedział(a) na Katarzyna Brzezińska utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Ładne, ładne, taka kumulacja pozytywnych wartości, życiowych mądrości. Ale i tak największy plus za jesień i za końcówkę, pozdrawiam jesiennie :)))) -
O cholera, ale się porobiło;) Umiesz namieszać, oj umiesz;) A i czyta się jednym tchem. Cóż, ja czekam na cd z coraz większym zainteresowaniem:)
-
Paliła się wtedy świeca. Płomieniem ogrzewała mój pokój. Tak wizualnie. Lubię światło świec, jest w nim coś intymnego, coś pierwotnego. Nie pamiętam, czy po trzecim, czy po czwartym łyku wina powiedziałeś, że właściwie chciałbyś mieć już swój dom. Wracać do swojej kobiety po dniu zajętym, aby celebrować wieczór i noc. I spokój. Razem. Moje dłonie nie śpieszyły się po Twoim karku, opuszki lekko i nieśmiało błądziły po przestrzeniach Twojej skóry. Szorstko – miękkiej. Światło świecy odbijało się w szybie. Padał deszcz, a może tylko mżyło. *** Na naszym łóżku flanelowa, gruba, beżowa pościel. Pamięta jeszcze namiętność dzisiejszej nocy. Pamięta zapach naszych złączonych ciał, wchłonęła nawet te przyśpieszone oddechy. Za oknem ubranym tylko w czekoladowe zasłony, oknem które nieplastikowe i nieszczelne, jesienny park. I mroźno. I wiatr. I Ty za godzinę. Na dywanie miękko - brązowym notatki moje piętrzą się, czekają niecierpliwie. Rozlokowane w segregatorach, luzem rozrzucone, poplamione znudzeniami, dziś się nie doczekają. Nasiąkają więc zapachem kawy, aromatycznej, gorącej, z mlekiem i cukrem. I świecami, które właśnie zapaliłam, tymi ulubionymi - waniliowymi. Komputer cicho mruczy, pożółkłe książki tłoczą się na prowizorycznym regale. Zawsze śmiejesz się, gdy opuszki moje gładzą lekko ich grzbiety, a ja zamyślona. Wiesz, że uwielbiam dotykać. Jakiś jazz zamieszkał dziś w naszych głośnikach, właściwie zupełnie przypadkowo. Ściemnia się. Wzięłam gorący prysznic. Gruby ręcznik. Mandarynkowa odżywka na świeżo umytych włosach, migdałowy balsam na ciele rozgrzanym i stęsknionym. Otula mnie i pieści Twoja koszula, siadam na niedbale posłanym łóżku z laptopem na szczupłych udach. Chcę już skrzypień podłogi pod Twoimi krokami i głosu wibrującego gdzieś między mną a beżowymi ścianami. Wrócisz to zjemy tosty.
-
Zapytaj mnie proszę cz. V
Vegga odpowiedział(a) na Barbara_Pięta utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Mniammm:)))) To ja czekam na pomysł Miśka. Z niecierpliwością:) -
Jest w tym tekście coś co zapada w pamięć- wartka akcja, mocne, wyraziste, aż powiedziałabym, bolesne dialogi. Szybka piłka. I tytuł tak celny i trafny. (A może coś więcej w tym kierunku? Parę takich dobitnych scen - charakterystyk w jednym?)
-
W sumie fabuła całkiem ok, ale momentami jakoś opornie się czyta. Forma trochę nie nadąża za treścią i tym co między wierszami, wg mnie. I przy rozmowie tych dwóch blondynek popraw: '- No bo wiecie, ten mój Wojtek jest jakiś taki mało romantyczny. W ogóle nie jest romantykiem.' na: '- No bo wiesz [...]' Bo skoro ona w tym momencie zwracała się jeszcze tylko do swojej koleżanki, to liczba mnoga raczej niepotrzebna. To takie skromne uwagi. Reszta zasługuje na duży plus, szczególnie niektóre wypowiedzi/przemyślenia Twojego bohatera. Pozdrawiam.
-
Całkiem sympatyczny tekst, lekko się czyta. Taka mini psychologiczno-analityczna rozprawa. fajne, ale z przymróżeniem oka;)
-
W ostatnich autobusach jest głośno. Gęsto. I duszno od podniecenia piątkowym clubbingiem. Powietrze ostre i ciężkie, niczym papierosowy dym drażni układ oddechowy. Obrazy za oknem płyną. Noc rozbijają blade latarnie i telewizory w każdym mieszkaniu. Ktoś z kimś rozmawia, ktoś inny rozgląda się mętnie, parę nastolatek z tyłu wypiło za dużo. Oparła głowę o szybę. Przymknęła powieki zmęczone i ciężkie. Co to właściwie znaczy? Kochać. Niby takie proste. Kochać. Jednak w miarę upływu czasu otwierało przed nią szereg nowych znaczeń. Ciągle się zmieniało. Dzisiejsze ‘kochać’ to już nie jest to samo, co te sprzed dwóch lat. Wtedy było takie zafascynowane i podniecone. Takie jak dziecko, które pierwszy raz wspina się na drzewo. Lub biegnie boso po rosie. I takie naiwne.. nie, właściwie nie – zawsze jest się naiwnym, gdy się kocha. Ale tak pięknie naiwnym. Tak czysto. - Przepraszam, wolne? – Zapytał ktoś. Skinęła głową, wyrwana z zamyślenia. - Można? – Upewnił się. - Tak, oczywiście, proszę. Wcisnęła się jeszcze bardziej w róg siedzenia. Odwróciła głowę w stronę okna, nosem już prawie dotykała szyby. Pierwsze ‘kochać’ było spontaniczne, było zakochane, było nieświadome. Odurzone pożądaniem, w ekstazie tajemnicy i niepewności. Prawdziwe? Nie. Fikcyjne. Bo nie tak przecież się kocha. Miłość jest o wiele trudniejsza. O wiele. - Pani sama? – Zapytał siedzący obok mężczyzna. Odwróciła się w jego stronę. - Uhm – Odpowiedziała cicho i lekko się uśmiechnęła. - O tej porze? - Jestem przyzwyczajona – Znów ten sam delikatny uśmiech pojawił się na jej jasnej twarzy. Wróciła do okna. O wiele trudniejsza, bo miłość to nie tylko ‘było wspaniale kochanie’ po stosunku i poczucie ‘bycia kogoś’, poczucie przynależności, które być może burzy samotność, ale też niekoniecznie. Ilu jest ludzi samotnych we dwoje? Potykała się o swą niecierpliwość i bujną, nieufną wyobraźnię. Chciała mieć na niego monopol, choć wiedziała, że to nigdy do niczego dobrego ją nie zaprowadzi. To też nie jest ‘kochać’, to nie tak. - Pani taka zamyślona – Delikatnie napomknął nieznajomy. - Ja? – Spytała zaskoczona stwierdzeniem. Przytaknął. - Istotnie, dużo ostatnio myślę. – Odparła po chwili, odgarniając kosmyk włosów opadający na czoło. - O życiu? - Tak. – Powiedziała ostrożnie. – Właściwie ciągle się go uczę. – Zamyśliła się na moment, omiotła wzrokiem parę stojącą nieopodal, spojrzała odruchowo za okno. – Na błędach. – Dodała po chwili. Cisza wewnątrz autobusowego szumu i gwaru. Milczał. - Będzie dobrze. – Powiedział, jak gdyby niczego nie był tak pewien. Wstał. – Do zobaczenia. – Wysiadł szybko. Bezinteresowna dobroć. To chyba to. Jak bardzo deficytowym uczuciem jest właśnie taka miłość? Bardzo, jednak tylko ona, tylko taka może być spokojna. Po paru minutach wysiadła również, od razu uderzyło ją chłodne, ale rześkie powietrze. - Nareszcie - pomyślała. Szła przez zimną ciemność w rytm uderzeń obcasów na chodniku. Po dziesięciu minutach dotarła na miejsce. Do ogólnego zarysu prawdziwego ‘kochać’. Czym jest dla mnie? Wielką zagadką, wielką sztuką. Nie wiem, zmienia się nieustannie. Wiem jednak tylko jedno... jeśli to ‘kochać’ się skończy, to nigdy go tak naprawdę nie było.
-
Nic o mnie nie wiecie.
Vegga odpowiedział(a) na Piotr Rutkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Dobry jesteś w takich mocnych, 'wkurwionych' tekstach. Totalny pesymizm i sadyzm wobec innych, ale cóż... człowiek nie zawsze jest grzeczny i poukładany. Tak na marginesie: Nie wnikam czy to tekst autobiograficzny czy nie (lub do jakiego stopnia autobiograficzny), ale sądzę, że takie pisanie może oczyścić wewnętrznie. W sumie fajna sprawa;) Pozdrawiam. -
Wiesz ja też lubie czytać takie historie, więc pisz. Tylko odnoszę wrażenie, że w pierwszej miniaturze dialogi są jakby mniej naturalne. Mniej naturalne niż w innych Twoich opowiadaniach. Poza tym dobrze się czyta, 'dwójka' się przewija, motyw zaskoczenia. No fajne - jednym słowem:)
-
Wg mnie za dużo tu patosu. Szczególnie razi w pierwszym zdaniu. Przywołałaś pytania, które z pewnością zadawał sobie wiele razy każdy wrażliwy/zagubiony/wątpiący/osamotniony człowiek. I w sumie to tyle, mnie niezbyt zmusza do refleksji, nie 'trafia głębiej' jak już ktoś tu pisał.. Pozdrawiam
-
Potrząsnął blond włoskami. Tak jasnymi, że prawie białymi. - Te liście...one...one spadają tak głośno. – Powiedział z wielkim trudem. Dobrze, że w wieku dziewięciu lat w ogóle mówił, chociaż bardzo powoli i niewyraźnie. - Są zmęczone Kochanie, to dlatego. – Odparła z uśmiechem. – Widzisz, wisiały na tym drzewie od wiosny. A teraz opadają by wreszcie sobie odpocząć. – Dodała spokojnie. Pokazał swe białe ząbki w uśmiechu zrozumienia. Był dzieckiem autystycznym, otaczający go świat wywoływał w nim przerażenie. Nie potrafił nawiązywać kontaktów z innymi dziećmi, miał trudności z poruszaniem się. Miał także nadwrażliwe zmysły, czasem bywał nawet niechcąco agresywny. Jego wielkie niebieskie oczy rozbłysnęły nagle. - Ma...Mamo! – Krzyknął z entuzjazmem. - Tak? - W zimę...robiliśmy ta...ta...takie aniołki na... na tym białym...tym... – Zaczął nerwowo szukać słowa. - Śniegu? – Pomogła mu. - Tak.. Zrobisz ze mną? W chwilę później leżąc na plecach w złoto-czerwonym dywanie i śmiejąc się głośno, machał rękoma. Szelest nie przeszkadzał mu już zupełnie, był w swoim wymiarze rzeczywistości. Mógł ją kształtować. Ludzie przechodzili, ze zdumieniem patrzyli na dziecko leżące na pokrytej liśćmi ziemi, krzyczące coś niezrozumiałego i z niezrozumiałego powodu poruszającego kończynami w sposób co najmniej dziwny. On robił swoje. Oni myśleli: - Cholera, gdzie on ma matkę?! A ona siedziała nieopodal na ławce. Spełniona. Dumna. Nie przeszkadzało jej, że pewnie nie dopierze jego nowych spodenek zabrudzonych ziemią. Bo przeszedł sam siebie, kolejny raz pokazał, że nie boi się świata. Że potrafi być tym kim jest, z całym bagażem odmienności i upośledzenia. I że to nie ma, naprawdę nie ma, większego znaczenia, wystarczy widzieć. Widzieć. - Śliczny aniołek, Kochanie. – Pochwaliła go, podchodząc bliżej. - To ty, mamo. - Powiedział powoli, choć w zasadzie bez namysłu. - Naprawdę? Skinął głową. - Chcesz pozbierać kasztany? – Gdy była w jego wieku uwielbiała to robić. Urządzali nawet zawody, kto zbierze ich więcej. Wtedy wszystko było tak banalnie proste. A największym dramatem...największym dramatem były stłuczone na kolana po upadku na rowerze. Nie musiał odpowiadać, wiedziała, że chciał. Pociągnął ją za rękę i niezdarnie pobiegł w stronę rozłożystego kasztanowca. - Ma..mo... zrobię z nich...z nich słońca! – Wykrzyknął entuzjastycznie trzymając pełną garść lśniących, brązowych owoców jesieni. A w zasadzie jej kultowych symboli. Nie widział, że słońce jest tylko jedno. Nie wiedział, że to tylko zwykłe kasztany. Wreszcie, nie wiedział, jak trudno będzie mu w życiu. Ona jednak wiedziała, że zrobi te słońca, że postawi je w kuchni i sypialni, i może nawet na szafce z butami i w samochodzie. Postawi choćby po to, by rozgrzewały ją zapałkowymi promieniami. * - Weźmiesz stąd kurwa te zakurzone dziadostwo czy nie weźmiesz? – Znów się drze. – Widzisz Jasiu, cholera jasna, ci dzieci narobią jakiegoś syfu na stół, miejsca kurwa nawet nie ma. – Zwrócił się do pana Janka. - Już tato. – Odpowiedział czym prędzej. Lepiej nie zadzierać z ojcem. Szczególnie gdy jest pan Janek. I wódka. - No to bierz to, do cholery, i to już! Nie zdążył wziąć. Ojciec zrzucił na ziemię jego zabawki. Kasztanową żyrafę, jeża i psa Burka. Żyrafa nie miała już głowy i szyi, jeżowi połamały się kolce – wykałaczki, Burek stracił łapy i kasztanowy brzuch. - Się zrobiło miejsce jakieś. – Rzekł zadowolony z siebie ojciec. – Wreszcie kurwa – Dodał z ulgą. Pan Janek się zaśmiał. - Dzieci to mają pomysły, co nie? – w jego głosie wyczuwało się wyraźną kpinę – Szkoda, że takie kurwa niepotrzebne. - No – skwitował ojciec. A on siedział na brudnym dywanie i zbierał kasztany, i wykałaczki, które nie były już towarzyszami jego dnia – żyrafą Klarą, jeżem Hieronimem i psem Burkiem. A tak wyśmienicie się z nimi bawił. Stworzył własne zoo, własny dobry świat. Bez krzyków, alkoholu i pana Janka. - Co ja teraz zrobię? – Pomyślał i poczuł jak łzy wzbierają mu w małych zielonych oczach. – Co ja zrobię? Chciał zreperować. Ale nie, bo tu się coś nadłamało, tu rozbiło. To już przecież nie to samo. Nie. Pobiegnie po południu do parku jak tylko ojciec zaśnie i nazbiera nowych kasztanów. Jeśli jeszcze będą. Oby były. Oby. - Posprzątałbyś tu, śmieciu mały, nie widzisz w jakim syfie się obracasz? Ojciec zawsze taki był. Despotyczny, wulgarny, egoistyczny. Nie raz dostał od niego za brudny sweter, albo trójkę w szkole. Bał się go bardzo. Odkąd zmarła matka, skończyło się dzieciństwo, zaczęło się prawdziwe życie. Gdy żyła, też nie było najlepiej, ale przynajmniej zawsze go broniła, co zresztą sama przypłaciła zdrowiem. Nie, nie było sielankowo. Teraz został sam. Wyszedł po cichu, ostrożnie zamknąwszy drzwi. Pobiegł do parku, ile sił w nogach, znalazł swoje drzewo. Kasztany jeszcze były, dzięki Bogu. Zbierał je łapczywie. Miał dziesięć lat, uwielbiał szeleszczące liście i wyłaniające się spośród nich zielone kolczaste czapeczki. Nazbierał. Zrobi z nich żyrafę, jeża i jeszcze spróbuje pająka. Schowa w swoim pokoju, przed światem. Tak myślał, wychodząc z parku z jednorazówką pełną szczęścia. * Właściwie to tylko dwie przypadkowe historie. Właściwie zupełnie zwykłe. Ale nauczyły mnie jednego. Piękno ma kolor jesieni.
-
Mi się podoba zarówno pierwsza jak i druga część. Pierwsza taka rozciągnięta i taka 'senna', druga wprost, bez ogródek, 'brutalnie'. Moim zdaniem to się komponuje w takim tekście, gra po prostu. Tylko chyba na końcu niepotrzebnie piszesz o tym bidulu. Czytelnik się zorientuje, a wg mnie to trochę zgrzyta. tak czy inaczej bardzo przyjemnie się czytało, pozdrawiam:)
-
Zapytaj mnie proszę..., cz. IV
Vegga odpowiedział(a) na Barbara_Pięta utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Jedyne co mi się nasuwa: 'Jezuuu..świetnie noooo:)))' Ciekawie, naturalnie prowadzisz akcję, intrygujesz, zaskakujesz, potęgujesz napięcie - będę monotematyczna ale znowu powiem - wciąga. A tak na marginesie: Wiedziaam, że życzy mi jak najlepiej. -
Przyznam szczerze, że przeczytałam tylko parę akapitów. Nie zaciekawiasz czytelnika w tym akurat opowiadaniu. Zdania - tasiemce, wielokropki jako przecinki, w sumie nie wiadomo o co chodzi. Może jeszczeraz, od początku?:)
-
pod znakiem malachitu, cz II
Vegga odpowiedział(a) na natalia utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Tam jest takie zdanie: 'Pomyślała, że może warto mieć jeszcze nadzieję?' Może lepiej będzie: - Może warto jeszcze mieć nadzieję. - Pomyślała. To taka mała techniczna uwaga. No i ten ser, też jakoś tu nie pasi. Poza tym czyta się szybko, wciąga, nie powiem, i pozostaje mi tylko czekać na kolejne części:) Pozdrawiam. -
Ok, zaobserwowałaś, zapisałaś. Tylko, że o niebo lepiej by było gdybyś zrobiła to w formie satyry, byłoby się przynajmniej z czego pośmiać, a tak to właściwie ni w pięć ni w dziewięć. Taka moja propozycja;)
-
Dzięki za sugestię z tym strachem - już poprawiłam :) I tak... w tym momencie właściwie mogłabym już uciąć tą historię i przyznam, że chciałam tak zrobić. Zamknęła drzwi, koniec. Ale - po przeczytaniu Twojego komentarza zastanawiam się czy by trochę jeszcze tego nie pociągnąć, bo jest parę możliwości. I teraz mam dylemat;) A tak na marginesie - masz rację, piszę intuicyjnie, spontanicznie i niezbyt wiele czasu poświęcam przemyśleniom. Wiem, wiem powinnam, ale gdy nie pisze się opowiadania mozolnie 'jednym tchem' to można trochę 'wypaść' z konwencji to raz, a dwa bierze górę przeczucie, spontaniczny pomysł, eksperyment. Ale popracuję nad tym;) Z tym się akurat nie zgodzę. I jeśli chodzi o pisanie, to odwrót zawsze jest - zawsze można zmodyfikować, napisać jeszcze raz od początku. W tej dziedzinie można sobie dowolnie i bezkranie eksperymentować:) Pozdrawiam również i dzięki za poświęconą uwagę.
-
Siedziała na kanapie, trzymała zdjęcie w dłoni, gładziła je kciukiem. Spokojnie, w skupieniu. Była na nim. Wpatrywała się uparcie w swą przejętą i zamyśloną twarz, kosmyki włosów, którymi rządził przedwiosenny wiatr, i rozmyte tło przystanku autobusowego. Czarno - białe zdjęcie, z ‘włóż do albumu’ napisanym na odwrocie. Przysłał dzisiaj. Kiedy zrobił? Nie miała pojęcia - codziennie czeka na autobus. Oczy jej błyszczały, ciekawość znaczenia tego albumu kusiła nieprzyzwoicie, jednak niepewność i strach hamowały jej spontaniczność. Chyba nie chodziło mu o to, by w przyszłości miała piękne wspomnienia? Na stole stała pusta lampka po winie, w tle jakiś serwis informacyjny zagłuszał ciszę. Było późno, nawet bardzo, nie wiedziała ile tak siedziała w tym półmroku. Okna kamienicy naprzeciw rozświetlał już tylko, tak jak i jej, telewizor. Miasto zasypia pod dyktando głupich seriali komediowych i nudnych melodramatów. Odsłoniła firankę, dotknęła palcami szyby, spojrzała na latarnie, które pewnie zgasną zaraz po północy, zabębniła paznokciem w parapet. Czuła, że się dusi. Dusi od niepewności i wątpliwości. - Cholera. – Powiedziała w przestrzeń. Coś musi zrobić. Przecież ten album coś znaczy, to ‘dziękuję’ też. Coś musi znaczyć. Musi. Czy...czy on chce...? Założyła płaszcz w pośpiechu, niedbale owinęła się szalem, wzięła parasol na wszelki wypadek i zamknęła za sobą drzwi. Nerwowo stukała obcasami na schodach i chodniku, szła szybko, by nie zawrócić, by nie zwątpić, nie pozwolić na to, by strach zwyciężył. Zimny wiatr wiał prosto w jej delikatną twarz, powodując rumieńce, a neony reklamowe odbijały się od mokrej, śliskiej jezdni tysiącami kolorów i wzorów. Cisza. Przecinały ją tylko od czasu do czasu silniki samochodów dokądś gnających i jeszcze jakaś objęta para śmiała się donośnie. Uwielbiała miasto nocą. Takie ciche, niewinne i spokojne, a jednocześnie tak bezlitośnie niebezpieczne. Ilu ludzi zasypiało teraz w pustym łóżku? Ilu uciszało samotność telewizją, w której nic kompletnie nie ma, ilu winem? Zawiało mocniej. Poprawiła rozdmuchany szal. Skręciła w lewo na Pocztową, już widać jego blok. Nie śpi – pali się u niego światło. Zatrzymała się na moment. Nie, teraz już nie zrezygnuje. Było przed północą, gdy zadzwoniła do jego mieszkania. Po chwili spróbowała znowu. A jeśli jednak śpi? - I co, po co tu przyszłaś? – Zapytała samą siebie w myślach. – Zwariowałam. Żeby... Wyrwał ją z zamyślenia. Otworzył. - Cz... cześć. – Powiedziała niepewnie i nerwowo, nie kryjąc swego zakłopotania. Spojrzał na nią tak jakoś sentymentalnie. - Cześć. Nie spodziewałem się ciebie... właśnie teraz. – Uśmiechnął się. - Ja też... Ja też nie spodziewałam się, że tu przyjdę. Ale musiałam – Dokończyła szybko. Wiedział dlaczego przyszła. Zaintrygował ją. Podobnie jak ona jego parę lat temu. A teraz patrzyła na niego z takim przejęciem, odgarniała z twarzy kosmyki włosów. Chwycił jej dłoń, wprowadził ją do mieszkania, zamknął drzwi. Nie odrywała od niego wzorku. Zupełnie jak tamtego popołudnia. Nic nie mówił, zdjął jej płaszcz i dotknął jej policzka. Zobaczyła w jego wzroku to samo co wtedy. Nie cierpiące zwłoki pożądanie. Zbliżył się do niej i nagle zaczął całować ją tak zapamiętale jak gdyby nic poza nimi w tej chwili nie istniało. - Poczekaj. – Wyszeptała. - Nie. Nie chcę już czekać. – Powiedział tonem tak stanowczym, że aż zadrżała. – Tyle na ciebie czekałem. – Dodał już spokojniej. Wziął ją na ręce, zaniósł do sypialni. Nigdy tu nie była – przestronny pokój, z dużym łóżkiem pośrodku i paroma regałami ustawionymi przy ścianie. Zapalił delikatną lampkę nocną, zdjął z niej czarną bluzkę, dopasowane spodnie i koronkową bieliznę. Już nie chciała na nic czekać, już wiedziała, że każdy milimetr jej ciała pragnie go do bólu. Wszedł w nią zdecydowanie, z siłą właściwą tylko mężczyznom. Drżała, przyciskała go do siebie z całej swej siły, aby poczuć, aby upewnić się, że on jest z nią jednym. Że jest prawdziwy. Kochali się długo, dopóki zmęczenie nie dało o sobie znać, wtedy wyczerpani opadli na łóżko. Objął ją ramieniem. - Potrzebuję Cię – powiedział głośno. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że ona również. Że przez te lata znajomości ciągle go potrzebowała. Długo jeszcze nie potrafiła zasnąć. Słuchając jego rytmicznego oddechu myślała o albumie. O albumie, który przestał już być albumem emocji, stał się albumem uczuć. *** Przebudziła się krótko po siódmej. Gdzieś chyba dzwonił telefon, chciała go obudzić, gdy nagle ucichło. - Dzień dobry kochanie, wstałeś już? Wiesz delegacja mi się przedłuży, bo są pewne problemy z dostawą i tłumaczami, będę gdzieś we wtorek wieczorem. Jak wrócę to ci wszystko opowiem. Odezwę się jutro, tęsknię bardzo. Całuję.– Powiedział melodyjny, kobiecy głos nagrany na automatycznej sekretarce. Przygryzła dolną wargę niemal do krwi, spojrzała na niego – leżał zwrócony w jej stronę, taki spokojny, prawie odkryty. Wstała, pośpiesznie ubrała się. Zamknęła za sobą drzwi.
-
Nadobna Judyta ( cz.2 )
Vegga odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Temat, owszem, aktualny, ale ujęty jakoś chaotycznie. Niezbyt mi sie podoba. I zastanawia mnie jedno: czemu dialogi pisane są od trzy-myślnika?;) Pozdrawiam. -
Zapytaj mnie proszę..., cz.III
Vegga odpowiedział(a) na Barbara_Pięta utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Oj, Ty to jednak bez wątpienia znasz to zaklęcie na wenkę;) Znowu ciekawie, wciągająco i intrygująco. Na plusik z mojej strony:) Tylko jedna techniczna uwaga: W wypowiedziach takich jak: '- No i czego się gapisz? - gruchnęłam prosto z mostu - jak już wlazłeś to chodź do kuchni - ponagliłam go. Skinieniem głowy wskazałam taboret przy kuchennym stole. - Siadaj. Kawy, herbaty?' - No, fakt. Myślałam, że to kościelne dzwony - zachichotałam. Odwzajemnił uśmiech. Wstałam i podeszłam do szafki pod zlewem. - Wiem! - wykrzyknęłam z miną odkrywcy - w nagrodę pomożesz mi obrać ziemniaki - wręczyłam Miśkowi nożyk, uśmiechając się zawadiacko.' Lepiej moim zdaniem 'nie enterować' następnych słów bohateki, tylko zostawić po prostu tak: '- No i czego się gapisz? - gruchnęłam prosto z mostu - jak już wlazłeś to chodź do kuchni - ponagliłam go. Skinieniem głowy wskazałam taboret przy kuchennym stole. - Siadaj. Kawy, herbaty?' - No, fakt. Myślałam, że to kościelne dzwony - zachichotałam. Odwzajemnił uśmiech. Wstałam i podeszłam do szafki pod zlewem. - Wiem! - wykrzyknęłam z miną odkrywcy - w nagrodę pomożesz mi obrać ziemniaki - wręczyłam Miśkowi nożyk, uśmiechając się zawadiacko.' Wtedy nie ma się mylnego wrażenia, że w następnym myślniku mówi już inna osoba. Ale to tak na marginesie;) -
Studium wrażliwości II - "Zauroczenie"
Vegga odpowiedział(a) na Piotr Rutkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Podoba mi się ta męska perspektywa, to budzenie się do Życia. I to zwątpienie na końcu - tak typowe dla zauroczonych, takie ludzkie. To jest fajne. Ale takie kosmetyczne sprawy: ( choć to nie umniejsza zbytnio opowiadaniu) - brakuje Ci paru przecinków np. przed 'ale', albo w zdaniach: 'Tam gdzie pojawiają się uczucia rozum zapada w sen. ' 'Nadejdzie zima i pierwszy śnieg zmyje z mego serca wszystko to co po tobie zostanie.' - Zwroty typu: 'wszystko dzięki Tobie' lub 'Ty jesteś inna niż wszystkie' są wg mnie trochę zbyt pospolite i wyświechtane. Jednak generalnie czyta się bardzo dobrze :) PS Mam wrażenie, że wszystkie Twoje ostatnie teksty są o jednej i tej samej kobiecie. Mam rację?:) -
pod znakiem malachitu, cz I
Vegga odpowiedział(a) na natalia utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
To znaczy wg mnie sens jest ciągle ten sam - facet był wielki jak chmura;) Ja bym zostawiła tak: 'Nagle coś przysłoniło Beacie blade słońce. Podniosła głowę i ujrzała nad sobą obcego mężczyznę.' Lub coś w tym stylu;) Pozdrawiam serdecznie :) -
Zapytaj mnie proszę..., cz. II
Vegga odpowiedział(a) na Barbara_Pięta utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Cóż Kochana, niestety ja owej Veny także nie potrafię zatrzymać w mych skromnych progach na dłużej i mi umyka, gdy jest najbardziej potrzebna;) Chyba taka już jej uroda;) A póki co czekam na część III i na to, aż kolejnym pozwolisz wstać na nogi (w pampersach;) ) Pozdrawiam i dzięki za ten worek uśmiechów - jest nieodzowny;)
- Poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- Dalej
-
Strona 3 z 7