Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Jay Jay Kapuściński

Użytkownicy
  • Postów

    1 931
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Jay Jay Kapuściński

  1. Sanestisie, dziękuję. Oby tak się stało. Magdo, trzymam za słowo. Aniu, dziękuję za wizytę. No, nie wiem:) Ash, uwierz, że miałem (a nawet mam) wiele przygód o podobnej specyfice. Cały czas staram się pisać "na boku". To opowiadanie ma jakieś trzy lata, akurat było pod ręką. Dzięki:)
  2. To było 5 listopada 2001 roku. - mimo wszystko chyba lepiej napisać słownie Jak już wyżej wspomniałem z Kaktusem układało mi się dobrze - pierwsza część zdania do amputacji, bezwzględnie Życie w absurdzie? Tak to odbieram, być może dlatego, że miewam czasem podobne wrażenie: nierzeczywistości. pozdr. p.s. Podobało się.
  3. Hmm. Próbuję to przetrawić, więc - nie wiem czy słusznie - staram się kluczyć między prozą a poezją. Chciałem zwrócić uwagę na inwersję ("twarzy twojej") albo wykrzyknienie na końcu, ale podejrzewam, że jest to zamierzone. Mimo krótkiej formy, zauważalna jest (przynajmniej ja zauważam, może to ze mną jednak coś nie tak...) ironia i humorystyczność w podejściu do całej, opisanej sytuacji. A to dobre, może najlepsze rozwiązanie. pozdr.
  4. Początek trochę niewyraźny, ale potem było lepiej (matka), jeszcze lepiej (facebook i opis po latach), a na koniec mocne uderzenie. Ogólnie - naprawdę super, trafia. 3maj się
  5. Nieźle. Odwróciłeś porządek rzeczy. "Twój" Jezus bardziej nadaje się do czyśćca niż grzesznicy. Podobał mi się pomysł z dystryktami, to niemal utopia. Jedna uwaga (albo nie) - czy łagodność może emanować? 3maj się.
  6. A ja ze swej strony obiecuję Ci jedno - wydam kiedyś Twoją twórczość epistolarną w ośmiu tomach z naukowym opracowaniem, wstępem, posłowiem, mnóstwem przypisów oraz jedynie konieczną ilością zdjęć. Wielowątkowość Twoich listów przeraża mnie i rzecz jasna - fascynuje. Pozdr. ;)
  7. Jest to stare opowiadanie. Niestety lub na szczęście nie odnalazłem w sobie siły, by napisać cokolwiek nowego. Jeśli ktoś je czytał w przeszłości, proponuję, by potraktował je jako film – niegdyś czarno-biały, dziś natomiast wychodzący w kolorze na DVD (lecz w żadnym wypadku dla celów komercyjnych). "2 x 3" - Bardzo mi przykro, wszystkie zajęte – stwierdziła pani L., wydychając obłok dymu przez rurkę w tchawicy. - Bo się rozpłaczesz – pomyślałem. - Rozpłakałabym się nad pańskim losem, lecz nałóg nikotynowy pozbawił mnie zmysłu węchu i smaku. A w dodatku nie mogę też płakać, dziwne – spuentowała, modulując wyraz twarzy z neutralnego na przygaszony. - No, cóż, trudno – powiedziałem, po czym wykreśliłem ostatni adres z notatnika. – Więc co, przede mną dworzec? – szepnąłem, śledząc umykający wraz z kolejnymi krokami cień swojej wątłej sylwetki. Już po chwili schodziłem w dół ulicy wąskim chodnikiem, na którym co chwila odnajdywałem interesujące obiekty, podlegające zapewne lokalnemu – niepisanemu UNESCO: kapsle, akcyzy, niedopałki, żałosne filtry, a także zużyte prezerwatywy. - Zaraz, chwileczkę! Proszę zaczekać! – raptem usłyszałem charczenie. Niby wrzaski. Coś, co chciałoby być krzykiem, lecz ogranicza to rurka w tchawicy. Pani L. zbliżała się do mnie. - Panie Wiktorze – zaczęła, dysząc przeraźliwie, łykając rozpaczliwe hausty powietrza. – Pa... panie Wiktorze, ma... my coś dla pana. - A jednak – uśmiechnąłem się, a mój wzrok mimowolnie skupił się na wnętrzu tej specyficznej lunety prowadzącej do ludzkich trzewi. - Tak. Proszę, sam pan zobaczy. Po raz trzeci mijałem dzisiaj ten sam posępny żywopłot, oglądałem rozbite płytki chodnikowe i skąpo oświetlone boczne aleje. Osiedle wybudowane wiele lat temu, niegdyś luksusowe, dziś straszyło niczym zapomniany cmentarz. Hotel państwa L., dawna kamienica czynszowa, przerażał swym ogromem, w niezliczonych pokojach paliło się światło. Weszliśmy; dosłownie wszędzie jak wierny pies wędrował nikotynowy cumulus. Musiałem przetrzeć oczy, by cokolwiek zobaczyć. Z oparów dymu wyłonił się obszerny salon, urządzony w stylu peerelowskim i zaniedbana recepcja. Gdzieś w tle majaczyły uwiędłe nikotynowe kwiaty. Zewsząd dochodził wrzask telewizorów. Nie było czasu, by rozejrzeć się dokładnie. Pani L. natychmiast zaproponowała, bym obejrzał swój pokój. Kręte, strome schody wiodły ku ciemności. Ściany obite boazerią pachniały mokrą tekturą, a powietrze – którego haust zaczerpnąłem – bagnem. Po chwili poczułem się tak, jakbym wypił szklankę wapna musującego. Pani L. zapaliła latarkę, a naszym oczom ukazało się wnętrze ciasnej komórki. - Prąd można podciągnąć – stwierdziła. Znajdowaliśmy się w łazience. - Proponuje mi pani sanitariat?! – spytałem z niedowierzaniem. - Tak, otóż to. Mamy na dole drugą łazienkę, ta nie jest nam potrzebna – odparła spokojnie, przypalając papierosa. Cofnąłem się o krok, lecz nagle powstrzymała mnie nie tyle niepewność schodów, które miałbym przebyć niebawem, brodząc w ciemności, co niepewność jutra – perspektywa spania na dworcu, w oparach moczu, pośród wszechobecnych wyziewów, neonów, ofert burdeli i podejrzanych podróżnych. Tylko jedna noc, jedna noc… - Ile? – zapytałem. - Na razie dwieście złotych miesięcznie, to znaczy per month – puściła oko i uśmiechnęła się, popisując znakomitą angielszczyzną. Obce słowa płynęły bez akcentu, przez jej bezzębną jamę ustną. Pani L. przełożyła papierosa do lewej ręki. Podaliśmy sobie dłonie. - Zostawię latarkę – powiedziała i poszła sobie. Wreszcie pozostałem sam na placu boju. Łazienka miała jakieś dwa na trzy metry – to właściwie wszystko. W pomieszczeniu była wanna na czterech nogach, zlew i sedes. Na ścianie wisiało małe, pęknięte lustro… Postawiłem latarkę na brzegu muszli klozetowej, torbę podróżną i plecak rzuciłem pod zlew. Wannę zaś zasłałem kocem i ułożyłem tam śpiwór. Żółte ściany łazienki w umiarkowanej ciemności zdawały się być żwirową drogą. Wrażenie to potęgowała podłoga, goły beton, kruszący się, trzeszczący pod podeszwą. Gdy się obudziłem, nie miałem pojęcia, która jest godzina (brak okna w pomieszczeniu). Byłem wypoczęty. Wyszedłem z wanny, w tym samym momencie uprzytomniając sobie, iż śniło mi się, że nie mogę wydostać się z tonącej łodzi podwodnej. Coś mnie niepokoiło. Spojrzałem na zegarek – wybiła piąta nad ranem. O ósmej zszedłem na dół zakomunikować, że rezygnuję z mieszkania. Za późno. Pan L. oznajmił ze łzami w oczach, że pani L. udławiła się papierosem… Nie mogłem odejść w takim momencie, nie potrafiłem… Zostałem. Pan L., zgodnie z przedśmiertną obietnicą pani L., podciągnął prąd do mojej łazienki, podłączył kablówkę, a także przytaszczył zdezelowaną chłodziarkę w formacie mini. Moje lokum stało się mało przestronne. Telewizor zawisł nad wanną, chłodziarkę upchnąłem między zlewem a sedesem, zaś wyproszoną heroicznie komodę – obok wanny. Rozlokowałem się na dobre. - Może i ma to pozytywne strony – myślałem nieraz, rozważając swoją sytuację z wielu perspektyw – mam wszystko pod ręką. Absolutnie nie spodziewając się tego, z biegiem czasu poczułem się spełniony. Polubiłem moje dwa metry na trzy. Mogłem zapraszać znajomych, urządzać nietypowe imprezy, organizować herbaciane popołudnia w stylu angielskim. Drobnostką okazał się brak stołu, ale wówczas gdy był potrzebny, opuszczałem klapę sedesu, zaściełałem ją kwiecistą narzutą i tam stawiałem dzbanek z herbatą i talerze z poczęstunkiem. Pewnego wieczora postanowiłem zrelaksować się, odpocząć, obejrzeć film. Puściłem wodę do wanny, wlałem trochę płynu do kąpieli i ulokowałem się pomału. Przełączyłem na wybrany wcześniej horror katastroficzny. Na ekranie pojawiła się opadająca na dno łódź podwodna, członkowie załogi krzyczeli przeraźliwie. Popadłem w głęboką zadumę. Kilka sekund później ze ściany odpadł hak podtrzymujący telewizor. A wraz z nim zsunął się odbiornik, który wpadając do wanny raził mnie prądem. KONIEC
  8. Niezły wiersz, Kalino. 3m się.
  9. białego szleństwa - szaleństwa? poza tym kliknąłbym enter przed nigdy, bo czytając poczułem zapotrzebowanie na pauzę w tym miejscu. aa, jeszcze te lody - może topi lody? pali - niezbyt. ogólnie ok., zawiesiłem oko. pozdr.
  10. cześć, u ciebie jak zawsze. Świetna robota. Jest coś w twoich wierszach, co pozwala mi zatrzymać się na chwilę; jak to określić - zakamuflowana rzeczywistośc? hmm, tak to widzę. Tutaj wziąłęś się za drogę, ostatnia strofa mnie zatrzymała, najbardziej to "wycinanie przecznic z map" (też bym tak chciał móc czasem wyciąć, szkoda, że życie to nie wiersz). Ogólnie - wiesz. pozdr.
  11. Przyzwyczajony do towarzystwa marzeń nieudolnie próbuje pogłaskać rzeczywistość. - tutaj mam wątpliwości, czy nie jest zbyt prostolinijnie. nie wiem, nie wiem... może jeszcze warto przemyśleć ten fragment? poza tym słowo "pogłaskać", moim subiektywnym, odbiega od poziomu. pogłaskać rzeczywistość? kojarzy się bardziej z pupilem. chyba, że taki był zamiar... niesprawiedliwość smakującą słodkawymi łzami. - to jest dobre, osłodzenie niesprawiedliwości, dobre. dobry wiersz, Gasparze. 3m się.
  12. Ostatnio jak wchodzę na orga, to tylko po to, by zajrzeć do znajomych, sprawdzonych osób. Rzadko kiedy przechodzę obok twojego wiersza, w tym tutaj znów mnie masz. Znowu to zrobię, napiszę, że świetnie. Jestem ci chyba winien interpretację. Czy może nią być życie? dzień, wieczór, jak ten tutaj, w wierszu? Jeśli tak, niech to będzie moja interpretacja. Bo bywają takie chwile, w stłamszeniu, w klaustrofobicznej puszce i baby przy poręczach, i pieprzone, bezsensowne reklamy, filmy i szereg innych rzeczy, na które nie stać większości ludzi. Dobra robota, 51. I dodam sobie do U. 3maj się.
  13. cześć, Michał, przepraszam, że tak późno piszę, ale nie miałem okazji pojawić się tutaj przez dwa dni. Wg mnie zmiana jest dobra (kierunek jest jeden, kierunki takie bardziej niezdecydowane, tak myślę). Co do wiersza, napiszę banalne - jestem za. Jak zwykle u ciebie - wiele wartościowych momentów, miejsc na refleksję. Lubię, jak kombinujesz ze słowami. Niezły efekt. pozdr.
  14. "Nie obejrzę się za nim wyjdę z siebie na złamanie karku o drogę nie zapytam - jak będzie i co pierwszy uśmiech czy spojrzenie zmieszane jak ślad na wydmie zostawia w źrenicach każdy ruch nie trzeba błądzić w domysłach cudzymi myślami tłuc piasek słowa naszymi dłońmi czasem trzeba przecież zmienić okulary na bardziej słoneczne by nie móc widzieć tego co widoczne w zasięgu z siebie nie dając więcej niż to możliwe przestajemy śnić wspólną rzeczywistość aż dech zapiera gdy normalnie oddycham pod wiatr" cały świetny. gratulacje, Stan. szalem.
  15. cześć. dopadła mnie ostatnio jakaś niemoc i nie mogę pisać takich komentarzy, jakbym chciał. podoba mi się (wiem, że to okrutne, do znudzenia przemielone wyrażenie): spokój, ujęcie i dojrzałość. jest dobrze, 3maj się, Nechbet.
  16. Ciekawa lektura. pozdr.
  17. na początek proponuję uregulować kwestie interpunkcyjne, by panował w tym jakiś ład. zapis ma duże znaczenie. poza tym litery, tytuł z małej, a początek każdego wersu z dużej. zastanawiam się, ale nie potrafię doszukać się w tym logiki... wiersz w miarę ciepły, poprawny, zabrakło mi jednak czegoś więcej. konkretyzuję: nie wyszłaś w nim poza szablon, wg mnie winny znaleźć się tutaj jakieś momenty do zapamiętania, refleksji. na razie przeczytałem, strawiłem i niedługo zapomnę. pozdr.
  18. świetnie uchwycony moment. tytuł i treść - nic dodać nic ująć. interpretacja może jest szeroka, zahacza, jak sądzę, o wiele dziedzin patologii społecznych, ale ogólnie rachunek się zgadza. pozdr.
  19. co mogę ci napisać, kiedy wszyscy już napisali, co trzeba i słusznie pochwalili. jak dla mnie - bardzo dobry wiersz. pozdr. /przepraszam za niekonstruktywny komentarz/
  20. zupełnie nie moja bajka, ale cieszę się, że zajrzałem. ujmujący ten wiersz. cisza. pozdr.
  21. starałem się spojrzeć na twój wiersz z wielu perspektyw; nie wiem, czy dobrze interpretuję, ale myślę, że jeśli jestem w stanie dopasować poszczególne sytuacje do tych swoich, autentycznych, rachunek się zgadza. świetny wiersz. pozdr. aha, i się tak nie wstydź, tylko przyjmij rzeczywistośc, bo wiele osób myśli podobnie jak Michał.
  22. Za pierwsze zarobione pieniądze kupił znakomity pojazd pod tytułem „Syrena Bosto”. Ten nabytek okazał się znakomitą inwestycją - za dużo tych znakomitości. – Co weźmiemy picia? – zapytałem. - do picia po nich stabilizacji rynkowej moja działalność straciła rację bytu, postanowiłem się ustabilizować. - powt. Zakotwiczyłem się w pewnym miasteczku - bez się Nie wiem, jakie plany z odzyskanym domem wiązał nowy–stary właściciel, ale po zapoznaniu się z jej stanem - z jego stanem (na pewno nie będę polubię faceta) - będę zbędne Ale wolałbym nie ko0rzystać - bez 0 złote krugerrandy i dudziestodolarówki - dwudziestodolarówki, jak sądzę miło cię czytać po przerwie. niezły tekst, sprawnie się czyta, nie przedłużasz. mam małe zastrzeżenia do dialogów, miejscami nie wyglądają naturalnie. stworzyłeś, przynajmniej w wypadku zenka, swoisty niesprawiedliwy świat absurdu (dom, policjant), co nadaje kolorytu tej historii. pozdr.
  23. trochę się niecierpliwię - asekuracyjny tytuł, a konkretnie słowo "trochę". przecież, gdy ktoś się niecierpliwi to nie trochę a całym sobą, tak mi się wydaje. z której strony mam usiąść, żeby farmazony nie wgryzały się w gardło? - nie podoba mi się. po co te farmazony? nie można normalnie napisać? powiem jeszcze kilka czarodziejstw posunę cię na drugi koniec kanapy skończmy już z tym naciąganiem czasu nie ma się co chwalić krnąbrnością - zbyt dosłowne,a to akurat taki fragment, w którym jakaś "kurwa" mogłaby polecieć albo jakieś inne przekleństwo, taka puenta w środku wiersza (wnioskuję po jego dotychczasowym charakterze). Na poziomie, Aniu, choć bez rewelacji. Słaby tytuł, wiersz nieco lepszy. Widać warsztat, pracę, ale to na razie zbyt mało. W niektórych miejscach stoi sobie taka taca słów, i niestety, trzeba ją czymś nakryć. Spróbuj poprawić, rozbudować, dodać pikanterii (to ewentualnie). Puenta jest dobra, trafia i pasuje tutaj. pozdr.
  24. "Poeta nie używa umiaru do pomiarów istoty wrażenia. Poeta zamiast linii ciągłej maluje dwukropkiem metafizykę, spowalnia czas, zatrzymuje Ziemię. Z pomocą wykrzyknika karze Słońcu tańczyć na linie. Usiłuje (bez pomocy skrzypiec wyrazić, co mu w duszy gra. Właściwie chrzęści. Właściwie w wątrobie i płucach. Bez sensu, ale... Właściwie..." - tak to sobie rozpisałem i właściwie niewiele się to różni od prozy, co ja mam jeszcze dodać? Napiszę krótko - dosłowność. pozdr.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...