Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Anna Romanek

Użytkownicy
  • Postów

    428
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Anna Romanek

  1. No, Leszek nie zawiódł. Wymyśliłeś niezłą opowiastkę (skąd inspiracja?) Oby takich starców więcej było, to może na wszystko znalazła by się rada. Pozdrawiam.
  2. Chwilę mnie nie było na internecie. Dziękuję Wam wszystkim. Prawdę mówiąc to taki od niechcenia napisany tekst. Wymyśliłam sobie taką formę i ciekawa byłam, co Wy na to. Aser-takich dźwięków to nie potrafię chyba przelać na papier (choć, prawdę mówiąc, to myślę, że roboty będą musiały mówić po naszemu (tj, po ziemskiemu). Jakże by inaczej? Piotrze-trochę byłam pod wpływem emocji pod "Dziadami" Leszka, nie miej za złe. Cieszę się, że Ci się teraz podobało, ale jak nie będzie, to pisz. Nawet (naprawdę) nie pamiętałam, że pisaliśmy na ty, nie pan. To "ktoś" i "coś"- jak napisałeś "cuś"trochę mnie dotknęły, ale juz mi przeszło (jak zwykle u mnie bywa) Pozdrowienia dla wszystkich. ps. Przyszło mi do głowy takie "cuś" pt. "Zdechł, czy żyje?" Jeszcze do śmierci mi daleko-powiedział koń I wyciągnął kopyta (albo nogi, jak kto woli) Ps. Usprawiadliwiam swą nie-powagę faktem, że piszę czasem nie-poważne rzeczy, co wcale nie znaczy, że jestem nie-poważna.
  3. Miłe, lubię takie nastroje. Pozdrawiam.
  4. To opowiadanie jest nieprzeciętne, powiedzial Brendon. Takie jakby pisał je człowiek, a nie maszyna. Jest w nim odrobina uczuć. Jest to zupełnie niezorozumiałe, jak maszyna może potrafić wyrazić uczucia.To nie do wiary. Czy ty nie jesteś robotem?” –zapytał. Nieruchomo stojący naprzeciwko osobnik wydawał się nie słyszeć zadanego mu pytania. “I skąd wiesz, że jeszcze tylko jeden człowiek na świecie potrafi usunąć barierę pomiędzy światem human i światem rzeczy? Przecież to jest ścisłą tajemnicą. Nie wiem, co w tej sytuacji zrobić, gdyż te informacje są ściśle tajne. Ty opisujesz to w książce, którą chcesz wydać, ale nie pomyślałeś o tym, jaki będzie oddźwięk.?” “Oni już daw-no prze-sta-li my-śleć tak sa-mo jak ty. Są to prze-cież ro-bo-ty, co wciąż na-zy-wa-ją sa-mych sie-bie ludźmi, gdyż już od po-czą-tku by-ło prze-wi-dzia-ne, by ten pro-ces prze-szedł nie-zau-wa-że-nie dla nich sa-mych. Je-stem z ich kon-ty-nen-tu. I jak już się pew-nie do-my-ślasz, to ja je-stem tym ro-bo-tem, któ-ry u-mie już wy-razić trochę u-czuć. Wszy-stko je-dnak wska-zuje na to, że ro-bo-ty nie mo-gą po-ra-dz-ić so-bie bę-dąc poz-ba-wio-ne u-czuć. O-ka-za-ło się, że na-wet ma-szy-na wie, że jej cze-goś bra-ku-je. Nie po-sia-da-jąc u-czuć, ma je-dy-nie po-czu-cie bra-ku, któ-re-go wy-peł-nić ni-czym nie jest w sta-nie. Kom-pu-ter nie roz-po-zna-je żad-nej u-ster-ki, gdyż wszys-tko jest w stu pro-cen-tach w po-rzą-dku. To coś, co jest bra-kiem u-czu-cia, nie jest u-chwyt-ne, nie da się wy-kryć. I choć fun-kcjo-nują nor-mal-nie, ich świat za-czy-na się już roz-pa-dać. Ich ży-cie sta-ło się tak rów-ne, jak rów-na jest li-nia w szkol-nym ze-szy-cie. Skoń-czy się jed-na, za-czy-na się dru-ga.I tak bez koń-ca. Oni za-czę-li się zu-ży-wać bez po-wo-du, a przy-naj-mniej oni sa-mi te-go po-wo-du zna-leźć nie mo-gą. Sta-li się tak do-sko-na-li, że bra-ku-je im nie-do-sko-na-ło-ści. Oczy-wiś-cie nie czu-ją się nie-szczę-śliwi, po-nie-waż nie ma-ją u-czuć, ani nie czu-ją się szczę-śli-wi, rów-nież z tego sa-me-go po-wo-du, lecz na-ro-dzi-ło się w ich sy-ste-mie coś no-we-go, co naz-wać moż-na zmy-słem. Nie jest to jesz-cze u-czu-cie, lecz jak u lu-dzi prze-czu-cie raczej. Nie u-mie-ją te-go wy-tłu-ma-czyć i naz-wać i o-kre-ślić. To coś na-ro-dzi-ło się w chwi-li, gdy ich ży-cie o-sią-gnę-ło już ta-ką per-fek-cję, że nie do po-my-śle-nia by-ła naj-mniej-sza po-mył-ka, u-ster-ka, czy nie-do-cią-gnię-cie. Wszy-stko dzia-ła-ło jak w ze-gar-ku. I wów-czas za-pa-li-ło się w sy-ste-mie ma-łe o-strze-gaw-cze świa-teł-ko, któ-re nig-dy je-szcze nie świe-ciło. Nie pa-mię-ta-li już, co ono mia-ło o-zna-czać, bo przez ty-le po-ko-leń ni-gdy się nie za-pa-la-ło. O-zna-cza głód, któ-ry nie-za-spo-ko-jo-ny przez wie-ki o-dez-wał się z wiel-ką si-łą. Głód do-zna-nia. I w tym sko-stnia-łym świe-cie zd-ehu-ma-ni-zo-wa-nych ro-bo-tów, by przy-wró-cić im da-wno za-pom-nia-ne i po-sza-rza-łe już od ku-rzu serce po-trzeb-ny je-steś ty, by po-móc za-szcze-pić na no-wo ten or-gan do na-sze-go wnę-trza i u-czy –nić nas zno-wu lu-dźmi, bo świat ro-bo-tów jest ta-ki sza-ry i ta-ki nudny. Mo-ja lam-pa świe-ci naj-moc-niej, bo ja je-stem tym og-ni-wem łą-czą-cym te dwa świa-ty. Je-stem czło-wie-kiem i je-stem ro-bo-tem i ty mu-sisz po-móc mi stać się czło-wie-kiem, bo ja mu-szę ra-to-wać mo-ich bra-ci przed cał-ko-wi-ta za-gła dą.
  5. O ile pamiętam tzw. "cuś takiego" nie zostało nawet przeczytane. Autorem "cuś takiego" jestem ja, Anna Romanek. Krytyki nie przypominam sobie, gdyż, jak stwierdził Pan, sam tytuł "odrzucił".Rozumiem, że jest Pan przeciwnikiem -podszywania się pod-lecz w tym przypadku było to niewinne i zamierzone. Pańska recenzja dała jednak rezultat, gdyż zmieniłam pod jej wpływem tytuł (u siebie. Na stronie, o ile wiem nie można) A "cuś" zostało i nie musi się koniecznie Panu podobać, tak jak wiele tekstów różnych autorów, które budzą różne, czasem skrajne reakcje. Pozdrawiam, bez złości, lecz z odrobiną urazy za "cuś". I z wdzięcznością za udzielenie lekcji w sprawie tytułu. Pracuje na przyszłość. Ps. Nowy tytuł "List Małego Księcia"-niewielka zmiana i też mi się niezbyt podoba, lecz gdyby tak wszystko zmieniać pod dyktando nie zostałoby nic swojego.Pozdrawiam.
  6. Przesuper, Renato. Co do Żółtkwów...gęgają już w całym świecie. W Paryżu żółto, wszędzie. Nie powiem, że ja anty, ale...taki chodzący przykładzik-bezwadzik (pół żartem, pół serio) Ja też z tych mniej garnących się do ryzów. Pozdrawiam
  7. Tak jak już napisałam. Może kończyć się w miejscu..."da radę ściągnąć cię do lekcji"-wówczas będzie trochę jak humoreska. Jak kto woli. A jeśli chodzi o babcie-ukłony w ich stronę. Każda babcia na wagę złota, pod każdym względem. A w tym opowiadaniu, wnuczek, niestety przewrażliwiony. Bywa. Serdeczne dzięki za komentarze. Cieszę się, że zaglądacie, pozdrawiam. Dla Ashera dedykuję dziś utwór śpiewany pt. "Ballada o ciotce Matyldzie" ("Pod budą")- na deszczowe dni. Bardzo lubię. Dobre na dżdżystą pogodę i takie babcine.
  8. Jak się wie, co dobre, a co złe, to już się mądrym jest, chyba. Poważnie-no, właśnie tego się obawiałam, ale, to takie ważne? Co do zakończenia: To wedle gustu. Zgadzam się z Tobą. Pierwotnie miałam taki zamiar. Jednak z tym zakończeniem ma inną wymowę. Mitu nie obalę. Babcie cenią i kochają wszyscy(z grubsza), ale tu chodzi o specyficzną sytuację. Pozdrawiam
  9. Zgasiłeś mój uśmiech (po szopce Leszka) Świetnie napisane. Trzymam kciuki za "Znak", za Londyn, za przyszłość
  10. Widzę zdziwienie na twarzach. Eukaliptus drzewem mądrości? Niby dlaczego? Rajska jabłoń kojarzy się od razu, ale nie eukaliptus. Ale, pozwólcie, że wytłumaczę. Jako mały chłopiec wchodziłem na wielką, wysoką topolę i myślałem, że siedzę na czubku świata, na eukaliptusie ogromnych rozmiarów i jestem misiem koala, który spija szczęśliwie słodycz z pędów tego drzewa szczęśliwości. Oblizywałem się co jakiś czas, co czyniłem, by upodobnić się do niego całkowicie. Babka nieraz wołała mnie ze łzami w oczach. Ze łzami rozpaczy, gdyż nie widziała mnie w zasięgu swego krótkiego wzroku, a nawet gdyby miała długi, to też by mnie nie dojrzała na wierzchołku topoli. A ja miałem podwójną przyjemność, gdyż łzy babki bawiły mnie tak bardzo, że topola trzęsła się od mego śmiechu. Po wołaniu następowało zazwyczaj dreptanie w przyśpieszonym tempie wokół podwórka i zaglądanie do moich porzuconych już kryjówek, o czym oczywiście wtedy jeszcze nie wiedziała. Jej krok stawawał się coraz bardziej niepewny, jak trzciny podcinanej wiatrem i głowa trzęsła się jak galaretka, którą zwykła przyrządzać mi na deser. Niesamowicie mnie to bawiło. Uważać musiałem tylko na zbyt duże wychylenia gałęzi spowodowane moją rozedrganą spazmem śmiechu osobą. I tak już, prawie co dzień. Obrywało mi się od niej po skończonym seansie zabawy w ciucibabkę. Targania za uszy nie było, gdyż babka była z dobrej rodziny i tego rodzaju praktyk nie stosowano wobec niesfornych dziatek, ale parę upomnień i moralizatorskich pouczeń dostawało mi się zaraz po zejściu z drzewa, które spowodowane było zwykłym głodem i ścierpnięciem nóg. Nic sobie nie robiłem z jej, pogodnym i szlachetnym głosem, o barwie kwitnących fiołków, jak bym dziś powiedział, wypowiedzianych uwag. Zjadałem pośpiesznie drugie śniadanie i z miłym uśmiechem wypowiadałem zazwyczaj to zdanko: -Przepraszam , babciu, już się więcj nie zdarzy. Nie słyszałem jak wołałaś. Zasłuchałem się w kukanie kukułki. Babka lubiła żarty i podejrzewając, że jest to bujda na resorach, uśmiechała się pod nosem, dodając: -A gdzie żeś to ją zoczył, Łukaszku kochany? Następnym razem weź mnie ze sobą. Posłuchamy razem, bo w ogrodzie naszym, ani kukułki ani ciebie nie było. - Ale, babciu, była, tylko Ty już nie słyszysz dobrze. I jak wyszłaś to się przestraszyła. A ja stałem za drzewem, żeby jej nie przestraszyć, to mnie nie widziałaś. - Ach, mój drogi Łukaszku, wiesz jak cię kocham, ale z babci żartów robić, nie powinieneś. Jesteś z dobrej rodziny i takie zachowanie jest w niej potępiane. Kłamać tylko trzeba, gdy mąż pyta o pieniądze. Babka mrugnęła porozumiewawczo okiem. Gdzie się podziały, na przykład. To trzeba mówić: „Wyfrunęły za bocianem, kochanie, który chciał nawiedzić nasz dom, ale się rozmyślił, jak mu powiedziałam, że może wziąć te pieniądze”.Dziadek wówczas uspokajał się i kłótnia zażegnana. No, ale ty nie masz powodu kłamać. Mów prawdę, gdzie byłeś. Wiesz, że mam słabe serce. -Wiem, babciu, ale Ty jesteś taka dobra i zawsze wiesz, kiedy kłamię, to po co mam nie kłamać, jak i tak wszystko wiesz. -Tego robić nie wolno, zwłaszcza chorej babci. Nie wiesz jak mi serce z lęku staje, gdy nie widzę cię w ogrodzie. Czy chcesz zostać sierotką bezbabciną? Wystarczy chyba, że dziadek odszedł, gdy dowiedział się, że bocian znów przyleciał, kochany Łukaszku. Dlatego wiecej już nas nie odwiedza, bo dziadek czasem mi się śni jeszcze, a może nie śni, bo to jak na jawie. A dziadek bardzo go nie lubił... -Babciu, a dlaczego dziadek nie lubił bociana? Nigdy go u nas nie widziałem. Czy on często przychodził? -Często dość-powiedziała babcia niezbyt dla mnie zrozumiale. W każdym razie już nie przychodzi. Raz się nawet bałam po śmierci dziadka, ale odleciał na szczęście. Ale... co ja mówię, Łukaszku. Potem już nawet przede mną uciekał, powiedziała z tajemniczym uśmiechem. Idź, poszukaj bociana w książeczce, to ci czas jakoś zleci do przyjścia mamy. A wiesz jak nie lubi jak gdzieś znikasz i zmęczona po pracy musi, razem ze mną, poszukiwać cię tam, gdzie kukają kukułki. A to tylko ty wiesz, gdzie to jest, a my tylko wiemy, że ona kuka stanowczo za często. Idź, mama się ucieszy jak cię zastanie chociaż raz przy lekcjach, zamiast na wierzbie. -Na topoli, babciu- powiedziałem cicho, ale chyba nie dosłyszała. Zdawałem sobie sprawę, że babcia chyba taka wcale ślepa nie jest, ani też stara, jak mi się zdawało czasami, ale też pewności nie miałem czy może naprawdę nie myśli, że ja na wierzbie przesiaduję, która rosła w drugim końcu ogrodu, i na której nawet kota można by dojrzeć nawet po zmroku. Chcąc ratować sytuację strzeliłem: -Babciu, ja na eukaliptusie siedzę. Nie wiesz o tym? -Wiem, wiem, kochany, przecież ja nic innego nie robiłam jak byłam mała, jak tylko to. Prawda jak przyjemnie? Ssiesz czasem listki i wyobrażasz sobie, że jesteś koala? -Tak babciu, nawet cały czas. -A gdzie ma „gniazdko” ten koala, Łukaszku? -A tego ci babciu powiedzieć nie mogę. On zmienia „gniazdka”. -Łukaszku, idź już do lekcji, bo jak mama się dowie, że przegadaliśmy tyle czasu, to nawet mnie się dostanie, zaśmiała się babka. Popatrzyłem na nią i jakoś mi się żal zrobiło, że ją tak oszukuję. Nie wiem dokładnie dlaczego. Może dlatego, że zawsze mi mówiła, że kłamią tylko złe misie, jak byłem całkiem mały. Nawet wtedy tym się nie przejmowałem. Zrobiło mi się jednak nieswojo. Dlaczego teraz coś mi każe powiedzieć jej prawdę? A może ona i tak już dosłyszała? Patrzyłem jak wpatruje się w zdjęcie dziadka za szkłem kredensu i jak smutnie przy tym wygląda. -Na topoli, babciu! -Powiedziałem jednym tchem. -No, Łukaszku, wiedziałam, że się dogadamy. Od jutra tylko na wierzbę! A dolne gałęzie topoli będą wycięte. Każę panu Kazikowi poobcinać. Eukaliptusy nie są aż tak wysokie jak topole, więc będziesz się jeszcze lepiej czuł. I po co ci tyle gniazdeczek, kochany? Z tego nawet stara babcia da radę cię ściągnąć do lekcji. Popatrzyłem na nią z niesmakiem i pomyślałem, że ten bocian, to miał rację, że przed nią uciekał. Wycięła moje drzewo szczęśliwości samymi tylko słowami-dodaję już jako dorosły Miś Koala. I patrzę na zdjęcie dziadka z nieukrywanym szacunkiem. Babcia podcięła moje zaufanie bezpowrotnie. Nigdy już go nie odzyskała. Dzieci są bardzo wrażliwe. I choć wiem, że była naprawdę szlachetną i mądrą osobą, wyłączając czas, kiedy po śmierci dziadka zwariowała na punkcie jakiegoś gugusia, który miał zaledwie dwadzieścia sześć lat, to już jest tylko dla mnie babcią z tego obrazka, sztywno patrzącą w dal. Nie mam do niej żadnych uczuć. I to mnie naprawdę boli.
  11. Tu się wygły w moście przęsła, bom ze śmiechu prawie zdechła A żarówka z żalu pękła, że jej nie ma w szopce Leszka Teraz co tu mam zamieszczać, skoro tu królują wieszcze, Jeno drpnąć się po nosie i popukać się po głowie Bo zaiste tyla śmiechu, to tu nic po mnie, kolego -Leszku
  12. Musi chcieć, myślę. Pozdrawiam.
  13. Aksjo, bardzo dobre. Zgadzam się z innymi, że masz talent. Pozdrawiam.
  14. "Dresing Kaput" jakoś tak mocno zapadł mi w pamięć. Pozdrawiam. Ps. Jest w czym wybierać.
  15. Jay, mój komputer dostaje kociokwiku, dlatego. Nie nadążę czytać. Inne sprawy ostatnio też weszły na arenę. Czasu mniej, ale może będzie lepiej. Ach...poza tym nie myślę, że z nosem na kwintę spacerujesz cały czas, nie obawiaj się. Pokazujesz się literacko z różnych stron i myślę, że to dobrze. Dzięki za odpowiedź. Pozdrawiam.
  16. Stropolszczyzną miło zapachniało. A, że z beczki tej jeno dobre wino wychodzi, to już gawiedź wie od dawna. I gawiedź nie wie czemuż to szlachetny Lech nie zagląda już wiecej w niskie progi, chociażby z gorzką piołunówką. Czyżby się w wielkiego księcia przemienił o zimnym sercu?
  17. Przerwy spowodowane względami technicznymi. Dzięki Wam. Trochę było ryzykowne mieszać kijem w tym "stawie", ale widzę, że prześwituje moje przymróżone oko, skoro bierzecie to na wesoło. Pozdrawiam serdecznie.
  18. Uspokoiłeś mnie (śmieszne może, bo żyję w kraju, gdzie crime jest jak chleb codzienny) Masz na myśli tych Polaczków z mojej "bajki"? Byłam w Paryżu, ale nie znam Londynu. Pozdrawiam.
  19. Prawda, odmienne od Twojego typowego stylu i dobrze. Czasem trzeba. "Wypiek" doskonały, gratuluję. Ale Cię tu wszyscy rozpieszczają...czy mogę dołączyć? I czym Ty masz się chłopie martwić mając tylu przyjaciół? Proszę uśmiech numer1-od ucha do ucha. Już! Pozdrówka.
  20. Można się poczuć znacznie lepiej nawet po przeczytaniu tego!Kojarzy mi się: "odpływam wielkim autem wtulona w czarne siedzenia... windą do nieba" Pozdrawiam.
  21. W Polandii:"...to go nad Wisłę przyniosło"..."w kolejce po bilety do Londynu" Scotland Yard wzięłam w cudzysłów (zapomniałam) Ps. Ojej, nie strasz, moja córka tam leci niedługo.To było powodem napisania tego...Taka nerwicowa reakcja. Pozdrawiam.
  22. Ze zdziwienia opadły mi źrenice, prosto na kartkę z napisem- Świetne. Pozdrawiam, lubię posiedzieć czasem w obłokach twórczych rozbujałych umysłów...czy to ma sens? Ma. Pozdrawiam, Jacku.
  23. Myślę, że można sobie różne rzeczy pisać. Ty, Asher, nie piszesz przecież tylko szortów, więc o co chodzi? Zgadzam się, że pisanie tylko takich miniaturek nie ma sensu, ale czasem można sobie taką "strzelić". Świetna "matrwa natura", bo tu słowem malujesz jak pędzlem. Ps. To Ty naprawdę w Londynie? Chyba nie będziesz brał do siebie moich wypocin o Londynie. Mam tam też bliskich. Pozdrawiam/Ania
  24. Pomysł przedni! Gratuluję. W pewnym momencie podejrzewałam, że może ciężarna. Mam nadzieję, że będą dalsze losy. Serdecznie pozdrawiam/Ania
  25. Owszem, “muchy w nosie” miewam, jak każdy zdegenerowany inteligent, szczególnie, gdy mnóstwo mrówek pracuje zawzięcie, by popsuć mi resztki śniadania, które z Mr. Beanem zjadamy codziennie na ławeczce w parku. Facet już się nieswojo poczuł w Londynie, to go nad Wisłę przyniosło. On przynosi bułkę, a ja ogórek kwaszony, po czym natychmiast, z powodu ogórka, dosiada się znajomy pijak, z już gotową pod zagrychę flaszeczką. I.zaczyna się ... „Jak to miło się złożyło, że sielanka ta, tak słonecznie trwa, tra la la la la” I o to chodzi, żeby słoneczko grzało! Broń Boże gorzałę. Od tego mamy dołek, pod ławeczką, żeby ziębił, a na serdelki przeważnie czekamy parę godzin, zanim Józio nie wyleczy się z wczorajszego kaca. I tak przykro wcale nie jest, bo Franek od razu opowiada o dniu wczorajszym, który przeważnie podobny jest do przedwczorajszego, a mianowicie wpomina czule gorące uściski małżonki, która jak zwykle czekała rozpalona do czerwoności miłością, ale nie do niego, tylko do jego zarobionych pieniędzy, których resztki wyrywa ruchem wprawnej wiewiórki wprost z wewnętrznej kieszeni jego marynarki. Dniówkę mocno uszczuploną, przesiąkniętą mocnym zapachem przetrawionego alkoholu. Pan Bolek, co już zna dokładnie jego nocne wymagania zawsze zamyka za nim drzwi mniej więcej w połowie wypłaty, by zadośćuczynić tej dobrej kobiecie, która już parę razy odwiedziła jego przyjemną knajpkę z czymś podobnym do noża i połączonym ręką z głową o umieszconych w niej wściekłością pałających oczach i ustami pełnymi niestrawnych „steków”. Po paru tych, jakże miłych odwiedzinach, barman już zaopiekował się Frankiem, prawie jak przedszkolakiem i nawet odprowadza go do drzwi bez sceny ostatniej, którą zwykł czynić w przypadku innych miłych gości, za pomocą swej silnej, dobrze umięśnionej nogi z głośnym okrzykiem huzara: -Zamykamy!!!!!!!!!!!!!!!!!! A jest to przeważnie blada godzina, więc Franek wiele czasu do spotkania z nami nie ma, ale zawsze kimnie trochę i dosiada się ze swą jak na patefonie zarysowaną płytą, tą samą melodią z poprzedniego wieczora. - A jakże tam, panowie!?- Pyta zawsze, jakby to było pierwszy raz. No, ale tak się już ustaliło między nami, że formy grzecznościowe muszą być. Głównie z powodu Beana. Franek jest punktualny, w przeciwieństwie do Józia, który za to pojawia się przeważnie z wiankiem smakowitych serdelków, pochodzących od najlepszego w dzielnicy rzeźnika, który jest jego teściem, a który to, co prawda, nie pała do niego gorącą miłością, ale szczęściem dla nas, boi się nawet jego splunięcia, jako, że Józio wychylił się niedawno zza krat, które zdobiły jego szlachetne oblicze przez przeszło dziesięć lat i przy niezłej pogodzie nawet odznaczyły się na czas jakiś na jego szlachetnym, a szpetnym obliczu; nie powiem rzezimieszka, bo by się obraził, ale starego sługi bezprawia, co już niejeden medal, jako stary tej służby wiarus dostać powinien. Niestety, nikt nie przyznał mu nawet kilku dni uczciwej pracy i drzwi zamykały się przed jego mięsistym nosem nagminnie i szczelnie w każdej agencji zatrudnienia. No, cóż, szkoda, ale kiełbaski zawsze dostaje bez najmniejszego szemrnięcia za jedyne tylko słówko, oznaczające, że jego uczciwa stopa nie postanie już drugi raz tego dnia na tak zacnym terenie pachnącym mięsem i dobrym biznesem.Tym sposobem cała nasza paczka z Mr. Beanem na czele świetnie egzystuje dnia każdego w cieniu lipowego drzwa, na wyświechtanej od zacnych tyłków ławeczce koloru wyżartej ze świeżości zieleni. Jak już wspominałem, te miłe chwile dzielimy „tugeder” z ukochanym Mr. Beanem, który dostarcza nam co dzień świeżej prasy, prosto ze stolicy wszystkich stolic, pod której niebem zbierają się nasi w poszukiwaniu uczciwych zarobków, gdyż takowe jakoś nie czepiają się u nas uczciwych ludzi, i za którymi tęsknią tacy, których książki pozjadały prawie do cna, zostawiając jedynie głowę, która jeszcze pracuje całkiem nieźle i całkiem nieźle podpowiada. Czytamy sobie nieraz takie na przykład smakowite fraszki o tym, jak chmara cudzoziemców okrada z angielskości angielski Londyn. I co z tego wyniknie? A czy pod takim lipowym drzewem mamy się znęcać nad sobą, żeby się takimi bzdurami zajmować? Są gorsze problemy. Czasem Józio nie przyjdzie i zdychamy z głodu, jak zaszyte w lesie wilki odcięte od stada tłuściutkich baranów, które są za zasłoną dymną lasu trudności do pokonania, których pokonanie umożliwiłoby schwytanie ich, w celach nie czysto humanitarnych, aczkolwiek byłoby to sprawą dyskusyjną, gdyż stado zgłodniałych wilków także musi utrzymać się jakoś przy życiu. One, albo owce. W obu przypadkach będzie strona poszkodowana. A w przypadku baranów nawet zjedzona. Baran to baran, zawsze poszkodowany, czasem tylko nie jedzony z powodu swej jurnej postury rozpłodowej. Ale i to ma swój koniec, zazwyczaj na gorszych stołach tanich jatek. A my, tu pod lipą, zamiast jeść kiełbaski od Józia musimy znosić angielskie humory Beana, przyglądać się jego głupim minom i zjadać jego śmierdzące skarpetką śniadanie, zazwyczaj ukraszone czymś w rodzaju zdechłej ryby rodem z Tamizy, złowionej przez niego samego dnia poprzedniego. Nawet kiszony ogórek kurczy się w sobie na jej widok i dostaje krostowatych wyprysków na skórze. A gorzała znika jak z półek najświeższe wydanie bestsellera, bo reszta jest tak niestrawna, że nawet żebrak pogardziłby, gdybyśmy takiego mieli pod ręką, ale i w tym nawet szczęście nam nie sprzyja. Musimy zapijać, bo nic innego nie pozostaje. Brr, tak marnować dobrą Stołeczną pod takie świństwo! Nostalgia za Józiem wzmaga się z godziny na godzinę i kiedy on pojawia się nagle, co zdarza się późno, gdyż jego zwiotczałe ciało nie jest w stanie naprężyć oczekujących pracy mieśni i poddaje się uczuciu straszliwej niemocy, co oznacza dla nas straszliwą i całkowitą głodówkę, lub powyżej opisane cierpienia. - Ale jest, nareszcie! - Józiu!!!!!!!-Wyjemy chórem. Są serdele??!!!-Wołamy niezwykle serdecznie, po czym osłaniając oczy przed jadowitym słońcem wypatrujemy, czy idzie ze zdobyczą , czy też jedynie Józio, który bez serdelków nie stanowi dla nas większej wartości poza zdechłym kawałem zmęczonego mięcha z szerokim uśmiechem na zakłopotanej twarzy. Mr. Bean wymachuje znów szmatą spod której wysuwa się flegmatyczny kawałek londyńskiego akcentu , który spod chusteczki do nosa wkracza w nasze uszy nieartykułowanymi dźwiękami, które z angielskim mają tyle wspólnego, (na tyle się możemy sami zorientować) co skrzypienie deski ze śpiewem ptaka. Ale, chyba się przesłyszałem!? On mówi po polsku: - Przy- nio- słem serdelki. -A to co innego, możesz nawet zjeść dziś swoją rybę bez naszego udziału, a my zajmiemy się serdecznie serdelansami. Swoją drogą, jak ci to przyszło do tej angielskiej głowy? - Polish guys mówić mi, że jeżeli kupić Polaku zagrychę to być przyjaciel, jak Kali. - Ano, zgadza się-dawaj serdelki. - Na to nie mieć dzisiaj ochoty, może inną razą, jak Józio nie przyjdzie. -A, niech cię...umilkłem, bo...za mgłą, serdelków już nie było widać, jak i jego, Bean`a, który tylko mi się przyśnił w kolejce po bilety do Londynu. A jeszcze wczoraj tak przyjemnie wcinaliśmy jego serdelki. Ale, to były pożegnalne. Potem, po żabich udkach, przeleciał nad kanałem kukuruźnikiem. Ma już facet wprawę, bo ten, co go grał świetnie go tego nauczył gdzieś w Afryce. -Józek, nie szarp tak, bo mi rękaw urwiesz i obudzisz Franka, a wtedy jego „macocha” wyląduje nam na karku ze swoją wilczą łapą na pieniądze. Przecież wiesz jak on się jej boi. Zaraz będzie do niej wydzwaniał, że już połowa dniówki czeka w wewnętrznej kieszeni marynarki.I zleci nam baba na głowę jak nic. Lepiej cicho siedź, podaj tylko gorzałę, to się we dwóch napijemy, zanim się obudzi. - O kurde, on chyba nie żyje!!!!!!!!!!! Chyba Bean otruł go tą wredną rybą!? -Dajemy drapaka, bo jak "Scotland Yard" wyślą tu na nas, to nam nikt nie uwierzy!! Miej tu zaufanie do kretynów! Chciał tylko pomóc!!!? Pechowy ten facet, jak cholera, ale Franek jeszcze bardziej. Myśmy tyle razy jedli i nic, a on, popatrz! Za mało zapił... - Mnie się już tej Anglii odechciało, powiedział Józek. Jak tam więcej takich Beanów, to cmentarzysko niedługo tam będzie. I nie po to się uczyłem łaciny, żeby teraz po angielsku gadać. Sp...my stąd! Co, nie rozumiesz po łacinie? To może po angielsku-Go with the wind, my dear!!! Tam już się powoli ptasie radio robi. Angielski to niedługo w kajdany zakują i do ciupy wsadzą! Wtedy... może. Ale teraz zabieraj gorzałę i jazda. Pod lipę! Napijemy się spokojnie, po polsku.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...