
Anna Romanek
Użytkownicy-
Postów
428 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez Anna Romanek
- Poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- Dalej
-
Strona 2 z 18
-
Dzięki Wam. Podzieliłam tekst. Upłynnić i podrasować-łatwo powiedzieć, gorzej wykonać. Moje wymądrzanie się w zakończeniu wycięłam, bo myślę teraz, że lepiej to zakończyć bez własnego komentarza. Może jeszcze coś wymyślę, ale narazie- "nico". Piekło i niebo już zaczynają mi się nudzić. Przenoszę się wkrótce na wyspę bezludną. Pozdrawiam całą rzeszę prozaików, którzy w nielicznej ilości tu zaglądają-to do Renaty
-
Nigdy przedtem żaden święty (nawet Walenty, ha, ha,!) nie zajmował się mąceniem wsród spokojnych dusz chrześcijańskich, a wręcz odwrotnie, podpierał je ogniem siarczystej wiary i nieugiętej woli. Inaczej sprawa przedstawiała się ze świętym Demem. Był tylko z pozoru świętym, o czym nikt nie wiedział. Za życia spacerował po łąkach uczuć ludzkich, wzbudzając żal i nostalgię za świętą ziemią w dalekich niebiosach, a sam (będąc synem grabarza) dokładnie wiedział, że tylko ci, którzy za życia nie oszczędzali się w czynieniu zła, zdołali przedrzeć się łokciami przez niezliczone tłumy zmarłych, by dotrzeć do źródła wiecznej szczęśliwości. Konkurencja była tak duża, iż bez silnej ręki i sprytu nabytego na Ziemi było to niemożliwe. Dem rozmawiał często ze zmarłymi, wsród których miał już nawet wielu prawdziwych przyjaciół, o których istnieniu nie mówił nawet ojcu. Ojciec był spokojnym i bogobojnym, starej daty człowiekiem, co oznaczało, że niestety nie przedrze się do swego upragnionego nieba. Ojciec zresztą nie uwierzyłby, nawet, gdyby mu opowiedział o swoich kontaktach z duszami zza świata. A szczególnie w smutną prawdę o rządzących tam prawach pięści i oszustwa. Jeszcze będąc małym chłopcem i posiadając tą wiedzę postanowił postarać się, by jego życie było nieprzeciętne. Chciał być tak przebiegły, by ludzie uczynili go świętym, podczas gdy on wyprowadzi na stracenie, do koszmarnych lochów Belzebuba-„boga much” wszystkich swych wiernych, którzy w wielkim do niego zaufaniu pozwolą się zwieść, przyczyniając się do jego wielkiej nagrody na tamtym świecie za wprowadzenie tylu dusz do piekła. Wszystko było akurat odwrotnie niż ludzie myśleli. Złe postępki, tam dawały palmę pierszeństwa do krainy szczęśliwości, gdzie, co prawda, wciąż trwją nie kończące się walki i brzydko mówiąc –mordobicia, lecz istnieje w końcu normalne życie. Natomiast „baranki Boże”nie mające nic na sumieniach, oprócz swej świętej egzystencji, nie mają tam prawa bytu. Owładnięte siermiężną ręką Belzebuba doznają cierpień większych niż ich ziemskie masochistyczne wyrzeczenia na rzecz świętości. Uświadomione już po tamtej stronie, że dały się „nabić w butelkę”, przeklinały swego świętego Dema, który naprowadził ich na zgubne ścieżki. I przyrzekły zemstę o jakiej mu się nie śniło. Co prawda trudną rzeczą było gromadzić się w piekle na tajnych naradach, lecz jak wiadomo, nie ma rzeczy niemożliwych, bo i to nawet udaje się na Ziemi. Święty Dem nie miał szczątki pojęcia o tym, co się kluje tuż za jego plecami. Swawolny jak każdy „święty”, używał dalej rozwiązłego trybu wiecznej egzystencji. Mimo, że żaden z „baranków” nie był zatwardziałym przeciwnikiem świętych, a przeciwnie święci świecili im za życia jak świętojańskie ogniki podczas sierpniowej nocy, to już ich świadomość zupełnie przeinaczyła się na korzyść ratowania własnej duszy i już od tej chwili zaczęli rozglądać się za dobrym „kijem”na swego znienawidzonego Dema. Kij jednakże był jakoś bardzo trudno osiągalny, gdyż święty Dem odzanczał się niebywałą czujnością, której nie uśpiły nawet ani dobre sprawowanie, ani drobne pochlebstwa, które to z syczących ogniem podskórnym warg, wypływły gładko i powoli, jak lawa, gdyż takie ich było zadanie, by ukoić i uśpić czujne zmysły świętego Demona (jak go już zaczęli między sobą nazywać). Imię to idealnie odzwierciedlało jego parszywą osobowość, która jak gnijący gad kryła się pod pancerzem iście kryształowej duszy, w jaką zwykł przyoblekać się na Ziemi. Śmierć już nie zaglądała w oczy nikomu, gdyż cała nieśmiertelność wyciągała ręce po ich różne, jak dwa bieguny egzystencje. Poczciwcy, za życia kreowani na straceńców, byli na jednym biegunie tej przewrotnej nieskończoności, która zakpiła z nich, jak kpi ktoś z malca, który zapamętuje to na całe życie i nigdy nie odpuszcza. Jest w nim coś z mędrca, który odkrywa nowe prawo natury i zachowuje je tylko dla siebie, by wykorzystywać je dla swoich tylko potrzeb. Tak i oni odkryli, że łgarstwo łotra, którym gardzili obecnie i pluli na niego w myślach, otworzyło w ich duszach jamę w której palił się nieugaszony ogień zemsty. A wilcze oczy nienawiści zawsze oświetlają drogę najjaśniej dla chcącego zemsty. On, znana w tym poza ziemskim świecie osobistość zręcznego uwodziciela dusz, został już naznaczony twardą pieczęcią zemsty, której macki już wchodziły mu na głowę, jak ciche, bezszelestne smugi śmierdzącego światła, którego odoru jednak czuć nie mógł, jako, że sam zbudowany był z podobnie lepkiej mazi obłudy i fałszu, która na Ziemi uchodziła kiedyś za świętość. Jego śnieżnobiałe stadko czystych duszyczek przemieniło się powoli w rój skorpionów o jadzie tak silnym o jakim nawet sam Belzebub nie śnił nawet w swych najmilszych, bo przcież takie są mu miłe, snach. Ostrze tego jadu wymierzone było „w sam środek poduszki śpiącego szatana”, którego czujnosć już uśpiona do granic najwyższych miała się okazać zgubną. Szemrzące rzeki nienawiści płynęły wartkim potokiem przez sam środek rozhulanego piekła zupełnie niezauważenie. Ich ciche wody dostawały się już do najbardziej szczelnych zakamarków tego rozpasanego przez drwinę i wulgarność, fałsz i przebiegłość, świata . Jak ciche owady podążali szeregiem za swymi, uzbrojonymi w gorycz zaświata, przewodnikami, zastępy szlachetnych rycerzy. Nie było miejsca na żadne sejmiki z liberum veto, gdyż cel był jeden i tylko solidarność i zgoda mogły do niego dowieść. Stawka była o życie wieczne, a to już najwyższa jaką tylko można sobie wyobrazić. Święty Dem używał życia jak tylko się dało, tym bardziej, że po całym długim cierpiętniczym ziemskim życiu, w którym jako wilk w owczym ciele zmuszał się do ograniczeń, które czyniły z niego skręcającą się od upału żmiję, wysychającą bez wody, a z widokiem na wodospad. Doprawdy, życie ziemskie było dla niego koszmarem. Właśnie stanął nad brzegiem jeziora, jak upiór o przekrwionych oczach, z oddechem ciężkim jak skała, piersią pełną „przekrwionego powietrza i gradu rozpaczy” i wykrzyknął jednym tchem-„Biada mi!!!!!!!!!!!” Nie uporał się z dobrocią szlachetnych, nagromadzoną przez lata i skupioną w jedno, która teraz jak wielkie ostrze, wyjątkowo wykorzystana została w złym celu, a raczej w odpowiedzi na nikczemność i zdradę, wciskała się w każdą tkankę jego duszy nieśmiertelnej przemieniając śmierdzące mazie w przeczyste rzeki. Czuł jak jego członki wypełniają się tą źródlaną wodą wypłukując drogocenny kamień zła, powoli i systematycznie, jak kropla spływająca ze stalaktytu. Jego zła natura spływała z niego powolnymi kroplami odsłaniając nowego wojownika o dobroć i świętość, który stanął przed drzwiami Belzebuba jako prawdziwy święty, po czym natychmiast został zepchnięty w czeluście piekielne. A wszystkie baranki dobroci wzruszyły ramionami i przemaszerowały, za tak niecny czyn, na wyżyny „świętości”, gdzie doświadczały najwyższych zaszczytów siedząc porzy stole Belzebuba i wachlując jego spocone ciało. Resztki ze stołu porywali głodni święci, wsród których znajdował się czworonożny już Dem, o oczach demona, ziejących nieposkromioną nienawiścią. Szczekanie „psów” zagłuszało wyrzuty sumienia „baranków”, które odtąd żyły wiecznie i szczęśliwie.
-
Asher, czytam wszystko. Pozdrawiam
-
książeczka skarg i wniosków
Anna Romanek odpowiedział(a) na j.renata utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Renato, o słowa mistrzyni, uczyń mnie czeladnikiem swym ...i nie pisz, żem równa, bo to bzdura -
Inferno 1 3/4
Anna Romanek odpowiedział(a) na Leszek_Dentman utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
...hellerów ,ha, ha, dobre. Pomysłowy jesteś. Pozdrawiam. -
Dzieki za zaszczyt. (Polskie litery jakos mi nie pracuja) Pisze teraz sage pt. "Felek Nijaki"-wierszem. Juz jest siedem ksiag(jeszcze tylko troche brakuje do "Pana Tadeusza") Tu jej nie bedzie, bo ani to powazne, ani proza. Nie ma gdzie umiescic. Poza tym, to takie wprawki w zaglowaniu slowem. Pozdrawiam.
-
Ale to chyba nie piaskownica, tylko ta Arka Noego...Myślę, że sporo się na niej zmieści, bytów. Pozdrowi/Ania
-
Ot i Anka! Z fantazją, jak zwykle.
-
Przysięgam, że pisałam bez jednego, ale mogę Ci chętnie postawić. Proponuję nalewkę z owoców drzewa dobrego i złego.
-
Bartłomiej Rudy
Anna Romanek odpowiedział(a) na Anna Romanek utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Piotrze, próbuję. Dzięki za komentarz. Cieszę się, że czytałeś. Pozdrawiam. -
Nogi wpadły do kabaretu i zawołały ’Toniemy!”Zapytałam: „Jednomyślnie?” One na to: „Nie mamy wyboru. Mózg zarządził”. Nic tu nie mam więc do powiedzenia. Nawet mózg nic sobie ze mnie nie robi. Tak więc, pytajcie jego, ale teraz zajmuje się samokrytyką, więc lepiej go nie ruszać. Pozdrawiam Ps. (Hi, hi, hi...) Jak mózg nie słyszy mogę się trochę pośmiać za kulisami.
-
Bartłomiej Rudy
Anna Romanek odpowiedział(a) na Anna Romanek utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
To nie jasne? Ten przygłupii mówił o nazwisku (Rudy), a tamten myślał cały czas, że o kolorze włosów. No i tak sobie gadali. "Gdybyś był Rudy, to też bym cię zabił"-powiedział przygłupii .Tamten się zdziwił, że nic mu od niego nie grozi, skoro był rudy, ale w końcu pomyślał, że tamten tego chyba nie zauważył. Pewnie to jakoś sama pokręciłam skoro jest niezrozumiałe. Napisz, czy to rozumiesz teraz, bo już samej mi się w głowie pokręciło przy tym tłumaczeniu. A tak ogólnie-to miała być tylko taka mała scenka-spotkanie z przygłupim. Pozdrawiam i czekam na odpowiedź. -
Bartłomiej Rudy
Anna Romanek odpowiedział(a) na Anna Romanek utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
-Bartłomiej Rudy-przestawił się, wyciągąjąc piszczelowatą rękę. Jak tam Mazury?- Zapytał, z lekka skrzypiącym, jak opadająca z wyżyn zardzewiała huśtawka głosem. Na jego widok, a może na ton jakim wypowiadał słowa zerwało się stado wron. - A ..Bartek -powiedziałem, zastanawiając się nad tym, czy w ogóle dalsza konwersacja będzie z nim możliwa. Nie wyglądał na „szlifierza” mowy, ani też magnata naftowego. Wyrwałem więc cichcem dłoń z suchego uścisku i odwracając głowę w stronę słońca rzekłem: -Ładna dziś pogoda, prawda?(Zapomniałem, że mogę mówić o żonie, czy ma, albo o dzieciach.) Ale on nie podjął tematu i nawet nie popatrzył w niebo. -Ma mnie pan za idiotę? Zamurowało mnie. W zmieszaniu pomyliły mi się słowa i powiedziałem - nie tylko... Zapominając o przecinku. I chcąc kontynuować myśl wtrąciłem -nie tylko ty.. ...urwałem, chcąc powiedzieć- nie, tylko ty mi przerywasz ... Ale on już zrobił się czerwony i wyglądał na wściekłego. Po czym podniósł z krzesła swoją marynarkę i otrzepując z niej kurz, którego na niej nie było, odszedł bez słowa. Nazajutrz, po nocnych rozważaniach na temat tej dziwnej sytuacji, znowu go spotkałem. -Bartłomiej Rudy-przedstawił się ponownie, wyciągając kościstą dłoń. My się nie znamy? Rzekł tym samym skrzekliwym głosem. -Chyba nie...odpowiedziałem, myśląc, że uniknę dalszego kontaktu poprzestając na tym. Niestety. - Bartek jestem, nie wiesz?-Zapytał. -Ja? No, skąd mam wiedzieć?-Udawałem. -Wiedzieć, że Bartek nie musisz, ale że Rudy, to widzisz. No, nie widzę. Ale co z tego? -A nic, bo to moje nazwisko. To nie widać. -Rudy nie jesteś-wtrąciłem, I sam już zacząłem się w tym plątać. -Mój ojciec był Rudy, moja matka była Ruda i siostra Leosia, też Ruda. -No, to cała rodzina piegowata, zażartowałem; oprócz ciebie...zaśmiałem się. -Nie to, machnął ręką, jakby odganiał się od muchy. Oni już nie żyją, bo ja ich otrułem. W tym miejsu odechciało mi się śmiać.Wariat? Myślałem, że niegroźny, ale teraz... -Ha, ha, ha, ha, ha, ha-zaczął się śmiać histerycznie. Chciałem odejść jak najszybciej, by mieć za sobą to całe poplątane zajście. Zastapił mi drogę. A ty Rudy?-zapytał. Ja? N...ie. No, to masz szczęście, bo gdybyś był Rudy, to też bym cię zabił. Ha, ha, ha, ha, ha, Zaśmiewał się jak gdacząca kura. -Dziwne, pomyślałem, gdyż właśnie byłem rudy. Pewnie nie zauważył. -
"Kozia trąba" ze mnie
Anna Romanek odpowiedział(a) na Anna Romanek utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Anielic, chciałeś napisać? Ja tymczasem schodzę na ziemię. Potem znów w górę. Aksjo!Dzięki, tu chyba brakuje oddzielnej strony na nieco mniej poważne publikacje. Pozdrawiam. Ps. Chciałabym czytać wszystko, ale nie da rady. Już gonią od komputera. -
"Kozia trąba" ze mnie
Anna Romanek odpowiedział(a) na Anna Romanek utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Dzięki Wam. Marri huano-"Dostojeństwa" już tak zostawię, bo nie wiem jak to zmienić. Leszku, poprawiłam "laury". No...baranem, to już z pewnością nie zostaniesz, bo oni tam mieli już ich tak dosyć, że teraz muszą wpaść na inny sposób. I skąd masz pewność, że Cię z piekła wypuszczą?... I tam tak fajnie -
Leszku, to prawdziwe cudo! Uśmiałam się mocno.
-
Znam, ale na innej półkuli. I to o wiele mniejsze iż Kraków...ale ilość kościołów mi wcale nie przeszkadza. A poza tym, co z tego? Katolicki tylko jeden. Pozdrawiam.
-
"Kozia trąba" ze mnie
Anna Romanek odpowiedział(a) na Anna Romanek utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Dzięki za przeczytanie. Renato, myślę trochę inaczej. Wciąż pod górę...ech... Asher, ja też się dziwię. Może jakieś promieniowania z kosmosu? Jacku, myślę, że najlepszym określeniem mojego stylu jest-rozbiegany. Pozdrawiam -
kancelaria z napisem "niebo"
Anna Romanek odpowiedział(a) na to tylko ja utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Podoba mi się już sam tytuł. Opowiadanie dynamiczne, po małej "szlifierce", jak dla mnie jest całkiem dobre. Pozdrawiam. -
fancuska wróżba, czyli poszukiwań zmysLOVEj esencji cd.
Anna Romanek odpowiedział(a) na j.renata utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Hmm...rozmarzyłam się, że będę kiedyś tak umiała pisać. Co tu więcej dodać? Wciąż jestem pod wrażeniem Paryża, z zeszłego lata. Będe tam jeszcze kiedyś, bo przecież zakręciłam się na tej płycie przed Notre-Dame. A na wspomnienie d`Orsay wciąż bije mi mocniej serce. Pozdrawiam/Ania -
Inferno cz.1 1/2
Anna Romanek odpowiedział(a) na Leszek_Dentman utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Czy Ty zaglądasz mi do kartek? No, bo właśnie ja też szwendam się po niebie i piekle. Z nieba już jest na forum, a drugie "Święty Dem" dopiero będzie. Tam trochę pomieszane, bo i tu i tam. Tak, Twoje piekło jak negatyw nieba. Dobre, pomysłowe. Pozdrawiam. -
"Kozia trąba" ze mnie
Anna Romanek odpowiedział(a) na Anna Romanek utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Zaszczytne to miejsce stanąć pomiędzy tak dostojnie wyglądającymi starcami. Jestem już w tym, jakże dostojnym, przypuszczam, gronie i cóż mam do nich powiedzieć? Moi Drodzy? Nie, zbyt poufale, stanowczo za swobodnie. Szanowni? Być może (ale czy są?). Towarzysze? Broń Boże (nie te czasy, no i Pan Bóg może by się obraził). A więc, wypaliłam: - Dostojne Kozły! Wszystkie oczy zwróciły się w moją stronę. Poczułam, że nogi jak dwa kruche liście łamią się pode mną. Jednak odzyskały swe siły i w jednym momencie poczułam twardy grunt pod nimi, który dał mi nowe siły i pewność siebie. Otworzyłam oczy powoli, by uchwycić, jak następny kadr, obrazek tego, co działo się po moim niefortunnym wejściu. Cała wielebna rada „kozłów” wybuchnęła nagłym i niepohamowanym śmiechem. Miałam ochotę wybiec z sali, lecz nogi znów „skruszyły się”. Ładna heca- pomyślałam. Teraz rzucą się na mnie jak na owcę stado wygłodzonych wilków. Śmiech ich jest pewnie tylko zagrzaniem do ataku i objawem nerwicowej reakcji. - Huraa!!!!! –Zawołało nagle wielebne stado, jakby przy ruszeniu do gremialnego ataku, jednakże pozostawali na swych miejscach. Nogi moje pobiegły do wyjścia bez mojej zgody, ale wróciły na miejsce (cuda się przecież nie zdarzają).Tak więc stałam uosabijąc słup soli, nie wiedząc co dalej czynić. Zupełnie jak Bridget Jones, pomyślałam. Bzdura, ona była w znacznie lepszej sytuacji. Wsród lordów, których sama tylko galanteria pozbawia przecież możliwości szybkiego działania. Jej ukochany mógł z fasonem przeobrazić się na chwilę w udzielnego księcia i zażegnać nieudaczne jej zachowanie. A ja?-Ani Bridget Jones, ani księżniczka, ani oni lordowie. Nie mówiąc już o braku ukochanego. Jedno, co o nich wiedziałam, to tylko to, że „śpią już snem sprawiedliwych”, co może nie jest najlepszym określeniem, bo wcale nie śpią, tylko się śmieją i to ze mnie.Właściwie nie wiedziałam, ale wyczuwałam jakimś instynktem. Najstarszy z wyglądu wskazał na mnie palcem i szepnął coś do sąsiada przy długim stole. -O choroba! Przygryzłam sobie aż język z wrażenia. - Przecież to święci! Jak mogłam nie zauważyć tych kółek nad ich głowami? A może dopiero teraz się zaświeciły? Jedno jest pewne. Nigdy już nie wpuszczą mnie do nieba za taki występ. Trochę mnie to zmartwiło (no, może nawet nie trochę, jako, że perspektywa bycia szczapą drewna na rozpałkę w piekle zupełnie mi nie odpowiadała). Jestem na środku sali, „z widokiem na świętych”, których nazwałam kozłami i nie mam pojęcia co dalej robić (i co oni zrobią ze mną). Jednakże czasem w niemocy rodzi się ratunek. Stanęłam naprzeciwko samego króla tych starców, który wyciągnął do mnie promieniejącą jak neon dłoń i szepnął: „Chodź ze mną”. Zaprowadził mnie do swojej komnaty, gdzie przy łóżku na wieszaku, jak sznur pereł, pouwieszane były dusze zmarłych, świecące z daleka dobrocią. Chcesz być jedną z nich? To moje najlepsze dusze, szepnął. Wietrząc jakiś podstęp odpowiedziałam stanowczo, przełykając ślinę – Nie, dziękuję” -W takim razie- powiedział- zapraszam cię do stołu. O, to już lepiej brzmiało, lecz nagle poczułam, że wcale mi się nie śpieszy do tych „niebiańskich łąk”. Chyba stanowczo za wcześnie. Lecz, cóż, nie było innej rady, jak tylko iść za nim. Znów znalazłam się na tej ogromnej sali , gdzie „Kozły” badawczym wzokiem wpatrywały się we mnie. Nie było na ich obliczach ani śladu uśmiechu. Zdrętwiałam z przerażenia, nie mówiąc już o moich nogach, które przestępując jedna na drugą wołały o ratunek. Niestety nie mogłam nic dla nich zrobić. Cała, nie wyłączając ich, byłam w opałach. Stado „Kozłów” zjadało mnie wzrokiem, jak świeżą soczystą trawę. - To nie do wiary. Jak można tak się patrzeć? I to święci? –Pomyślałam resztkami mdlejącego mózgu, z którego myśli ze strachu pouciekały, chyba gdzieś w zaświaty. Jednakże cisza jaka zapanowała, nagle została przerwana i ktoś wykrzyknął gromkim głosem: -Jaka bezczelna baba!! No właśnie!! Takiej nam tutaj potrzeba. Te młode zwierzątka myślą już, że tu będą rządzić starcami ?!! W głowie im się poprzewracało całkiem do góry nogami! - Jesteśmy radzi, że nie boisz się świętych, a oni, nie tacy święci znowu, i za takie zachowanie innym razem dostało by ci się lanie, ale mamy teraz kryzys i potrzebujemy mądrej i dzielnej Ewy, a na taką nam wyglądasz”- dodał pogodnym głosem drugi. Nogi stanęły jak wryte i zgłupiały, jak ja, do reszty. Co, proszę pana? Nie wspomniałam już nawet w myślach o kozłach, gdyż chciałam jak najdalej odsunąć od siebie swoją głupotę i zapomnieć o wejściu w stylu Bridget Jones. Myśli znów zaczęły garnąć się do opustoszałego przed chwilą mózgu i wykopywały spod zwałów samokrytki całkiem inny obraz mnie, jako nowej Ewy. Nagle poczułam się Joanną d`Arc. Taką śmiałą, kipiącą odwagą orędowniczką słusznej sprawy, mającą za sobą mocne poparcie, jak kiedyś De Arc. Słyszałam przesuwajacy się po szergach wojowników szmer podziwu nad moją żelazną wolą i cnotami godnymi najwyższych laurów. Święty jakiś (po imieniu przecież nie znam) odezwał się cichym głosem.: - Masz tu czarodziejski uśmiech dobroci, który tylko należy się mnie, lecz w czasach kryzysu i wziąwszy pod uwagę, że jego magiczne działanie na skutek mojego starczego wyglądu znacznie się zmniejszyło, podarowuję go tobie, byś uwiodła te wszystkie „Barany”, które stały się już nie do zniesienia, nawet tu, w niebie. Przez tyle stuleci namawiamy ich do zjedzenia chociażby jednego jabłka z tego zakazanego drzewa, żeby się wreszcie od nich uwolnić, ale oni nie słuchają. Leżą tylko jak zwykło stado baranów, pod drzewem. Wąż ich nie interesuje, jedynie psuje im humor, bo przypomina im te strony z biblii, gdzie pisali o jego złych manierach, a raczej dobrych manierach, bo przecież z ich pomocą ogłupił Ewę, a w konsekwencji Ewa ich. I do tego stopnia, że nawet w niebie nie mogą żyć bez niej. Unikają gada i nie chcą z nim nawet gadać. Myślą, że gdyby nie on, Ewa byłaby uosobieniem dobroci i cnót. Ha, ha, ha! I ty masz ich właśnie w tym jeszcze utwierdzić. Do tego potrzebny ci będzie mój uśmiech dobroci, ale pamiętaj, nie zmarnuj go, gdyż wówczas udowodnisz im tylko, że żadna kobieta nie jest warta mężczyzny. - Trochę to trudne zadanie-pomyślałam. Bo przecież, co jak mi się nie uda? Zanim otworzyłam usta z tym zapytaniem, on zaczął się śmiać i zawiązał mi oczy czarną przepaską. Odwiązał je potem i zobaczyłam przed sobą stado młodych baranów, które leżały pod drzewem jabłoni. - Oto oni-rzekł starzec. Nigdy nie wezmą żadnego jabłka z twoich rąk, bo jak widzisz żadni z nich już mężczyźni. Tylko stado baranów. Jeden z nich to prawdziwy baran. Przybył tu z Pacanowa. Ten zszedł cały świat uganiając się za spódnicami. Teraz leży najdalej od drzewa szczęśliwości. Do piekła się nie kwalifikuje, ale tu też życia nie ma. Tak kończą ci wszyscy pięknisie. Wydaje im się, że tylko w piekle jest źle. Tutaj umierają z nudów, bo na żadną Ewę spojrzeć im nie można. A to dla nich gorsze niż piekło. Barany ryczały jak zarzynane. Stanęłam przerażona, a święty tylko poklepał mnie po plecach i rzekł: - Mój uśmiech pomoże ci stąd wyjść bezpiecznie, gdyż wygłodzone barany nie będą cię gonić, a jedynie iść za tobą cichym szeregiem. Jak zobaczysz bramę poproś świętego Piotra o klucze i wyprowadź ich stąd na Ziemię, bo mamy ich od dawna dosyć. Zamęczali nas bez przerwy, że chcą Ewę, to zamieniliśmy ich w barany, ale ryczą tak przeraźliwie, że żaden z nas nie może tego znieść, więc oto dostają drugi raz dożywocie. A my przynajmniej święty spokój. Znów urodzi się trochę więcej chłopców na Ziemi. Adieu. -
A tu odwrotnie.
-
Eukaliptus zamiast drzewa mądrości
Anna Romanek odpowiedział(a) na Anna Romanek utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Dzięki, Jacku. Pozdrawiam serdecznie. -
Asher, jak zwykle ciekawe, świetnie napisane (po co się powtarzać...ale tak, dla przypomienia) Tylko, że...jakoś mi się odechciewa spacerku po Londynie. Może... turystycznie. A tu, moja córka wybiera się, też do pracy. Ech....Pozdrawiam.
- Poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- Dalej
-
Strona 2 z 18