
asher
Użytkownicy-
Postów
2 273 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez asher
-
Smutne i pouczające. Ostatnio przeżywam okres nawrotu naiwności. Wszystko jest dla mnie nowe i dziwne. A tu mnie poruszył punkt widzenia kobiety na zanik namiętności. Dzięki za tę lekcję.
-
Sprytny zabieg z tą autonarracją. Przeszkadzają mi tylko próby ucieczki autora w jakieś dziwy s-f, międzynarodówki itp. Można było uprościć i też by było dobrze. No ale ty inaczej nie umiesz:) Frapujące tak czy owak. pzdr
-
Właśnie chciałem nabąknąć o liczniku... To, co napisałem jest po prostu osobistym odczuciem bez żadnych pretensji do nadrzędnych racji. Refleksja bez narzucania się. Przynajmniej taką mam nadzieję.
-
Niestety, gdzieś podskórnie wyczuwałem problem, który tu nastąpił. Przykro mi tym bardziej, że piszę z daleka. z punktu widzenia osoby neutralnej. Cóż, wolałbym jednak, by ścigano katów, nie ofiary. I wiesz co, Padalec, nadal uważam, że to nie jest lustracja wzorem państw, o których wspomniałeś, tylko wybiórcza broń polityczna. Ktoś nie pasuje, to szukamy. Nie lepiej otworzyć wszystko i w końcu to załatwić?
-
Zgadzam się z tym, co piszesz i jestem za. Natomiast kogo zabił Kapusciński? Albo Wołoszański? Być może zacietrzewiłeś się, bez wgryzienia się w sens tego, co tam napisałem.
-
* Gdzie bym nie był, na ulicy, w metrze, autobusie, parku, sklepie, biurze, pubie, ludzie mówią tylko o jednym. O pieniądzach. Ile co kosztuje, dlaczego tyle, jak można zaoszczędzić, ile ktoś zarabia i jak mógłby więcej. Zniżki, przeceny, promocje. Przychody, koszty, transakcje. Funt jest na ustach wszystkich – i biznesmena, i żula, który prosi o kilka „pikaczy”. W ten sposób Londyn płaci za swoją otwartość na świat. Jest dojną krową, której wszyscy potrzebują, ale nikt nie kocha. Jest kurtyzaną, która postanowiła uszczęśliwiać za darmo. Używa się jej do woli, a potem wychodzi bez słowa. Nie widać również najmniejszych oznak społecznego myślenia. Każdy rzuca śmieci, gdzie chce, zachowuje się nieelegancko, niczego nie szanuje. Z wyjątkiem swoich pieniędzy, które pewnego dnia weźmie ze sobą i nigdy tu nie wróci. Londyn to inkubator. Wyrasta się z niego i idzie dalej. Nawet Anglicy zaczęli się stąd wynosić na wieś, szukając czystego powietrza, przejrzystości rasowej i zwykłego porządku. Smutno mi się robi na sercu, bo jestem Londynowi wdzięczny za szansę, jaką mnie obdarował. Dlatego staram się nie śmiecić, segregować odpadki i brać jak najszerszy udział w życiu społecznym. Inni to widzą i powoli zaczynają doceniać. Zaobserwowałem pewien fenomen. Czegokolwiek nie dotknąłem w Anglii, zamieniało się w złoto. Zacząłem od ogrodnictwa, potem było sprzątanie domów i biur, ulotki, szeroko pojęta budowlanka, wreszcie pub. A pomysłów wcale mi nie ubywa, ba, stają sięcoraz bardziej śmiałe, wręcz bezczelne. Przeciekają mi przez palce, stając się czymś w rodzaju figur retorycznych, czystej zabawy. Mógłbym obdarować nimi z 10 osób i każda odniosłaby sukces, gdyby tylko postanowiła skorzystać. Uprawiam rozkoszne marnotrawstwo, budując zamki z piasku na chwilę przed nadejściem przyplywu. Gdy fala zdrowego rozsądku rozpuszcza je i obraca w niebyt, zaczynam budowanie od nowa. Nie mam zielonego pojęcia dlaczego robienie czegoś w Wielkiej Brytanii ma sens, a w Polsce nie. Może dlatego, że tu pieniądz żyje, rozmnaża się, krąży w nieskończonym cyklu reprodukcyjnym, u nas tkwi zaszyty w poduszkach, marznie w lodówkach lub chłodzie bankowych kont. Martwy, bezużyteczny, słaby. Czegokolwiek nie dotknąłem w Polsce, przynosiło straty, ból i rozczarowanie. Nikt mi nie wmówi, że to kraj wielkich szans. Wiem, bo sprawdzałem. I wielu moich przyjaciół także. Obiecałem sobie kiedyś wrócić, ale nie wcześniej, niż z milionem złotych. Minimum. Mam czas i radość wstawania co rano. Moimi zmartwieniami są tak trywialne rzeczy, jak - co zrobić na obiad, jak pokierować pracą ludzi i kiedy kończy mi się podatek drogowy. Za to w Polsce wciąż wszystko na głowie. Ilekroć włączam TVN 24, dopada mnie depresja. Teraz najważniejsza jest lustracja. Fala tej społeczno-politycznej paranoi nabrała w IV RP iście gigantycznych rozmiarów. Z tego, co zrozumiałem, lustracja jest taka ważna, bo trzeba wiedzieć, kto był kim i jak to na nas wpłynęło. W związku z tym zacząłem zastanawiać się nad bardzo poważną dla całego mojego życia sprawą. Mianowicie, jak by wpłynął na mnie fakt, że moja pani od plastyki była agentką tajnych służb – dajmy na to TW Plastelina. Czy to jakoś zmieniło moją wrażliwość artystyczną lub – nie daj Boże – dokonało fatalnych uszkodzeń mózgu? Albo ulubiony pisarz – dajmy na to – Adam Bahdaj był TW Poldek. Czy byłbym jakoś skrzywiony mentalnie, duchowo, moralnie? Czy byłbym gorszy? Potem zadałem sobie pytanie po co właściwie mi ta wiedza? I przyznać muszę, że... nie wiem. Moim zdaniem wmówiono społeczeństwu, które samo, poprzez kolejne wybory zamówiło tę ekspertyzę, że to konieczność dziejowa. Niestety, żaden filozof nie zabrał w tej sprawie głosu, a przynajmniej ja go nie słyszałem, więc odpowiadam sobie, jak umiem. Nie funkcjonują żadne osiedlowe tybunały lustracyjne, w których krzepki pan Czesiek z energiczną panią Józią, badają przeszłość emeryta spod 14-tki. Nie funkcjonują, bo nie ma to za grosz sensu. Natomiast wielki sens dla lustratorów ma badanie czyjejś przeszłości jako broń polityczna. Zrujnowanie reputacji przeciwnika, wywołanie skandalu, dożywianie tabloidów. Innego celu nie widzę. Może jestem przeklętym liberałem. Nie wiem, bo nie mam żadnej świadomości politycznej. A może po prostu zwykłym śmiertelnikiem obdarzonym nutą inteligencji i refleksji. W każdym razie wszystkie postaci Biblijne zasługują na przebaczenie, ale nie Judasz. Judasz to symbol do prześladowań specjalnych. Właśnie na ekranie telewizora płynie informacja o domniemanych TW - Bogusławie Wołoszańskim, Ryszardzie Kapuścińskim, Stanisławie Wielgusie. Co mam teraz począć z wiedzą, wyciąganą z oglądanych z wypiekami na twarzy programów, z czytanych z zapartym tchem książek, czy wysłuchanych w nabożnym skupieniu kazań? Wykasować? Stwierdzić, że jest niewłaściwa, bo pochodzi z niepewnego politycznie źródła? Zapomnieć? Przerażające jest to, że podobno 70% ludzi w Polsce chce tego cyrku. Pytam z głębi serca po co i jedyna odpowiedź, jaka przychodzi mi do głowy to: żeby to wszystko werszcie skończyć. Posegregujmy, pokażmy palcem, zniszczmy, poprawmy podręczniki i chodźmy dalej - ku przyszłości, która wciąż wisi na łańcuchu niewyjaśnionych spraw. I znów kraj ojczysty popsuł mi humor z samego rana. Po co ja w ogóle o tym myślę? Mam poważniejsze problemy. Na przykład podwójne opodatkowanie. Podobno rząd Belki wiedział, że problem nastąpi, ale zamiótł to pod dywan. Jedźcie, kochani, potem się o was upomnimy. Za cały 2006 rok mamy z fiskusem przechlapane. Jeśli się nie rozliczymy, wchodząc od razu na 40% próg podatkowy, nie mamy po co wracać. Nikt nie pyta jak drogie jest życie w Anglii, tylko wyciąga łapy po nasze pieniądze. Nie jestem pewien czy to zgodne z konstytucją, że Polacy w innych krajach mają spokój, a nas postanowiono prześladować. Niestety, nie ma kto tego zaskarżyć. Chrzanię to – myślę sobie – najwyżej nie wrócę. Po chwili przychodzi jednak refleksja: przecież nie mogę tu zostać do końca życia. Bądź co bądź, to obcy kraj, język, obyczaje, kultura. I to okropne jedzenie. Gdybym kiedykolwiek podjął decyzję, że chcę zostać, na pewno otworzę polską restaurację. Mój Boże, co musieli czuć bohaterowie II wojny światowej, gdy dotarła do nich świadomość, że nie mogą wrócić. Czy przywykli do życia tutaj? Czy pokochali przybraną ojczyznę? Nic to, jak mawiał Wołłodyjowski i jedna z moich byłych. Dopijam kawę i jadę do pracy.
-
Jak się dorobię już na dobre, wezmę sobie na etat redaktora. Ciężko pisać po nocach, po pracy, ech... Sam jestem w szoku, że tyle baboli narobiłem. Po raz kolejny widzę, że ślepy jestem na własne wypoty. Dzięki za poniesiony trud. Nie pójdzie na marne :)
-
Zwykle się nie wściubiam gdzie nie trzeba, ale śmieszy mnie figura Żyda jako symbolu zła. To jest jakiś poj... atawizm, z którym Polacy w Polsce sobie nie radzą. My, tu, w Londynie mamy nowe symbole - Pakistaniec, Hindus, Murzyn. To jest jakaś nieuleczalna choroba. Ale przynajmniej obcujemy z nimi na codzień. Widział ktoś z Was Żyda na ulicy?
-
Marzy mi się taki dzień
asher odpowiedział(a) na Katarzyna Brzezińska utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Dla mnie to właściwie wiersz jest :) Ale pozytywnie... -
Ładny kawałek prozy poetyckiej, rzadko tu widywanej. Pozdrawiam!
-
* Przestało padać. Księżyc pysznił łysą pałę, jak skini ze slumsów. Nie miałem pojęcia ile czasu spędziłem w trumnie zakładu pogrzebowego Star Dust. Po stopniu odrętwienia mięśni i bólu w kościach domyślałem się, że dosyć długo. Zapaliłem papierosa. Smakował inaczej, jak gdybym ćmił dym z tlącej się opony. Cisnąłem go na mokry chodnik i poszedłem do auta. - Bingo! – mruknąłem, widząc opartego o mój wóz Wreda Williamsa. Nie był zaskoczony. Wyraźnie mnie oczekiwał. - Wiesz co, Polański? Spotykamy się niebezpiecznie często i to w miejscach, gdzie toczy się śledztwo. - Jak to? – uśmiechnąłem się krzywo. - Nie rżnij głupa! Dobrze wiesz, że denat tu dorabiał. Byłeś w środku? Odruchowo pokręciłem głową. Powinienem mu wszystko opowiedzieć, ale bałem się, że zamiast rozruszać śledztwo, wykorzysta to przeciwko mnie. - Na nielegalne wtargnięcie mamy odpowiedni paragraf - powiedzial. A nie mówiłem! Fiut nigdy nie będzie kiełbasą. - Wred, czego ty ode mnie chcesz? Zaśmiał się chropowato. - Jesteś szpetny. Poza tym nie lubię łapsów. Miałem opinię człowieka, któremu ciągle coś nie pasuje, kłótliwego mruka, stale wkładającego palce między drzwi. Wred jednak bił mnie w tym na głowę. Westchnąłem teatralnie. - Babcia zawsze powtarzała: nie warto rozwodzić się nad ślubem. Sprawy są proste i łatwe, jeśli bierzesz je po Bożemu. Po latach dodałem własną interpretację, że brane od tyłu, bywają kłopotliwe. Wred spojrzał na mnie z miną wywołanego do tablicy analfabety. - Co ty pierdolisz? - Wred, powiedz mi, którą ręką trzymasz fiuta? - Co??? - Którą ręką trzymasz, kiedy szczasz? - Nie wiem. Pokiwałem głową. Tacy byli najgorsi. Nie kontrolowali naturalnych odruchów. Działali instynktownie, bez udziału świadomości. Poczułem wzbierającą we mnie złość. Przysunąłem twarz do jego gęby i wycedziłem: - Spotkajmy się kiedyś po służbie. Bez broni. Bez odznak. Jak mężczyźni. Tylko my i gołe pięści. Wred zrobił minę rozmarzonego dziecka. - Jutro wieczór. Pod wiaduktem obok slamsów. - Dobra jest. Tym sposobem wykpiłem się od dalszej rozmowy z tym kretynem. Kiedy usiadłem za kierownicą, poczułem nagły zawrót głowy i dziwne torsje. Przez chwile wydawało mi sie, że puszczę pawia. Otworzyłem drzwi i wychyliłem głowę, ale dolegliwość ustąpiła tak łatwo, jak przyszła. Rana po strzykawce swędziała jak diabli. Przez Wreda nie zdążyłem się nawet zastanowić co mi się przydarzyło w Star Dust i rozważyć ewentualnych konsekwencji tamtych zajść. Zadzwonił telefon. Usłyszałem drżący głos pani Rose. - Jack! Przyjeżdżaj natychmiast. Podaję adres... Nie chciała mi wytłumaczyć co się stało, tylko błagała bym jak najszybciej przyjechał. Była tak przerażona, że nie zważając na ograniczenia prędkości, pognałem w stronę bogatych przedmieść. Premium Village, w którym mieszkała, leżała na zalesionych wzgórzach, gdzie ceny zameczków i wielkich hacjend startowały od miliona. Cały teren był ogrodzony murem i naszpikowany kamerami. Jedyną drogę dostępu tarasowała ogromna brama, której strzegli uzbrojeni ochroniarze z licencją na zabijanie. Podjechałem ostrożnie i podszedłem do domofonu. - Jack Polański do pani Rose. Spodziewałem się ostrej przeprawy, tłumaczeń i błagań, ale widocznie moja klientka uprzedziła mięśniaków, że przybędę, bo bez zbednych ceregieli otworzono mi bramę. - Druga w prawo i potem do końca – usłyszałem suchą instrukcję i tyle mnie widzieli. Pałac państwa Rose był żywcem przeniesiony z najlepszych katalogów dla bogatych snobów. Moja klientka czekała u szczytu marmurowych schodów dyskretnie oświetlanych przez małe, pozłacane latarenki. Rzuciła się w moją stronę, piszcząc niczym nastlolatka na widok ulubionego gwiazdora. Różnica była taka, że w jej oczach nie było radości, tylko strach i łzy. Długo ją obejmowałem i uspokajałem, zanim wydusiła z siebie cokolwiek. - Tego się nie da opisać. Musisz to zobaczyć. Ale idź sam. Ja nie wracam do tego domu. - Pani Rose... - Gloria. Skoro przeszliśmy na ty, sprawa musiała być naprawdę poważna. - Gloria. Dokąd mam iść? - Do salonu. Na sofie siedzi mój ojciec. Ale to nie jest mój ojciec! Miałem mętlik w głowie. Nic nie rozumiejąc z jej pokrętnych wywodów, postanowiłem przekonać się na własne oczy. Onieśmielony przepychem holu, przystanąłem na progu salonu. Wszystko wyglądalo normalnie, jak w pieknie urządzonym pokoju wypoczynkowym obrzydliwie bogatych ludzi, z jedną różnicą – na skórzanej sofie siedział w dziwnej pozycji mężczyzna w czarnym garniturze. Zbliżyłem się ostrożnie. Miał błoto na butach i mnóstwo ziemi pod paznokciami. Rzadkie włosy zlepiało mu coś kisielowatego. Twarzy nie widziałem, bo głowę trzymał nisko Z wahaniem dotknąłem jego ramienia. On nie zareagował, za to ja odskoczyłem w panice. Zimny dreszcz przebiegł mi po karku, jak po dotknięciu kostką lodu. Ze zjeżonym włosem na głowie, starałem się myśleć racjonalnie. Wiedziałem, że szturchnięcia tego faceta nie zapomnę do końca swoich dni. To było jak pomacanie wyjętego z lodówki mięsa. Byłem pewien, że życia w tym ciele nie było... Uprzejmie zagadnąłem czy mu wygodnie i wtedy chrząknął coś niewyraźnie. Roześmiałem się nerwowo. Facet autentycznie nie żył, ale jego mózg jakiś cudem ciągle pracował. Tego było za wiele nawet dla mnie. Wycofałem się cicho, a potem rzucilem biegiem do drzwi. - Mógłbyś go... skremować? – zapytała grobowym głosem Gloria. - Żywego? – baknąłem głupio. - Jakiego żywego?! To już nie jest mój ojciec. Pochowałam go dwa dni temu. Nie wspominałam o tym, bo sądziłam, że to nie ma związku ze sprawą. Teraz jestem pewna, że Wiktor mi to zrobił. Zapłacę ile chcesz. - Nie ma mowy. Trup to trup, a że żywy... Panikowałem jak nigdy w życiu. To nie mieściło się w głowie, to nie mieściło się w niczym. - Muszę mieć pewność. Gdzie go pochowałaś? - Na naszym cmentarzyku. To niedaleko. - Jedźmy! Maleńki cmentarz składał się małej kapliczki i kilkunastu, dość skromnych jak na tę okolicę, moglił. Gdy Gloria zauważyła rozkopany grób, cofnęła się, szlochając gwałtownie. Ja podszedłem bliżej. Gość musiał nieźle szarpać, bo trumnę połamał w drobny mak. Dziura w ziemi też była niczego sobie. Poczułem, że muszę wiać. Ale najpierw zadzwonię do Ashera. - Inspektorze, nie uwierzy pan. - W tę noc uwierzę we wszystko, Jack. - Nawet w łażące trupy? - Co proszę? Gdzie jesteś? - U mojej klientki, żony faceta od Star Dust. Zapadła chwila nerwowej ciszy. Prawie słyszałem, jak zaskakują tryby w mózgu Ashera. W mig pojąłem, że coś wie, że ta sprawa ma znacznie szerszy zasięg, a więc jest również po stokroć groźniejsza. - Lubię cię, Jack. Coś ci doradzę. Zmiataj stamtąd. Dzieje się coś bardzo dziwnego i wątpię byśmy mogli nad tym zapanować. Zaszyj się gdzieś na końcu normalnego świata i przeczekaj. - Inspektorze, zagrajmy w otwarte karty. Ja wiem, że to wyszło ze Star Dust. Chciałem ostrzec Williamsa, ale marny wysiłek. Byłem tam. Zakład Pogrzebowy to przykrywka dla jakiegoś zakręconego laboratorium. Wiktor Rose bawi się w pieprzonego doktora Frankensteina. Chyba czymś mnie zainfekował. Czuję się dziwnie. Z godziny na godzinę dziwniej. Niech pan rozpirzy Star Dust, póki jeszcze można. Asher chrząknął wymownie. - Powiem ci tyle. Manfred ożył. Z szytą raną szyi. Siedzi teraz na kozetce i bawi się własnym butem. Federalni mnie wyśmiali. Zanim zrozumieją ten błąd, może być za późno dla nas wszystkich. - Dla mnie już jest za późno – mruknąłem głucho. - Zatem Bóg z tobą, Polański. - Boga dawno tu nie ma, inspektorze. Powodzenia. - Jack? - Tak? - Spróbuję tam posłać federalnych. Kiedy odkryją prawdę, zajmą się tym na serio. Państwo Rose są na liście osób chronionych przez 55 poprawkę. A ty znikaj. Zaśmiałem się głupkowato. Mnie na tej liście nie było. Figurowali na niej politycy, bogacze, gwiazdy popkultury, sportowcy, wojskowi. Pogłębiała jeszcze bardziej brutalny podział świata. Rose miała ten unikatowy immunitet społeczny, choć nie chronił jej przed własnym mężem-szaleńcem. Nie mogłem jej tak zostawić. - Jedź ze mną – poprosiłem. - Jasne, że jadę. Nigdy nie wrócę do tego domu. Dokąd pojedziemy? Wiktor znajdzie nas wszędzie. Pogłaskałem ją po drżącej dłoni. - Coś wymyślę. A inspektor Asher zajmie się Wiktorem. Moim autem czy twoim? - Taksówką... Trzy kwadranse później siedzieliśmy już w obskórnym pokoju na godziny, w należącym do włoskiej mafii hoteliku nieopodal slumsów. Stwierdziłem, że pod latarnią będzie najciemniej i nie myliłem się. Siedzący w recepcji kędzierzawy chłystek o imieniu Rico, nie wiedział kim jestem, a napiwek od Glorii zapewnił nam dyskrecję. Wyglądaliśmy na parę kochanków próbujących ukryć się przed światem i spędzić parę godzin sam na sam. Widywał to codziennie. Barek pełen był trunków. Niczego więcej nie potrzebowałem. - Jack, Boję się – jęknęła Gloria, łyknąwszy spora dawkę ginu z tonikiem. - Ja też - odparłem lakonicznie i po chwili namysłu dodałem: To zbyt irracjonalne. Nie mogąc czegoś objąć rozumem, bronimy się poprzez strach. - Mądry z ciebie facet – uśmiechnęła się lekko i powiało lepszym życiem. Wtedy poczułem nagły zawrót głowy i dziwne zwiotczenie mięśni, tak jakby poluzowały się ich wiązki. Zrobiło mi się zimno. - Czuję, że mam mało czasu. Pomóż mi zrozumieć.Znałaś Manfreda? Gloria pokiwała głową. Na jej twarzy pojawił się wyraz przyjemnego rozmarzenia. - Bardzo się lubiliśmy. Był wrażliwym człowiekiem, umiał słuchać, wpółczuć, rozumiał. W przeciwieństwie do mojego męża głośno mówił co myśli. Dlatego władze zabroniły mu urządzać instalacje. Dorabial jako wizażysta zwłok, bo to była jedyna forma artystycznej wypowiedzi, jaką mógł uprawiać. Robił nieboszczykom zdjęcia. Chciał kiedyś zrobić wystawę, by zaprotestować przeciwko zdziczeniu świata. Jak wiesz, zwłoki mają dla rządu wartość szczególną. - Nie wiem. Jestem prostym łapsem. - Świat zszedł na psy. Zwykli zmarli są tym, czym były zwierzęta w wiekach ubiegłych. – materiałem do przetworzenia. Służą transplantologii, kosmetologii, medycynie eksperymentalnej, podobno nawet jako nawóz. Nie znam szczegółów. Byłem tak wstrząśniety, że nie powiedziałem ani słowa. W tym świecie, gdzie dawno temu zapomniano o godności ludzkiej, nędzna śmierć nie była niczym istotnym. Nic nie wnosiła, nie znaczyła więcej niż chluśnięcie szczynami z nocnika na bruk. Za to zwłoki, jak widać, miały dużą wartość. - Uprzywilejowane zwłoki trafiają do miejsc jak Star Dust. Są tam upiększane, a potem chowane z honorami – dodała Gloria. - Czy mąż mógł podejrzewać, że macie romans? – z powodu mdłości delikatnie zmieniłem temat . - Chyba tak. Ostatnio niewiele rozmawialiśmy. Ale to nieprawda. Manfred był moim najlepszym przyjacielem, nie kochankiem. Wiktor lubił w wyrafinowany sposób gnębić swoich wrogów. Za jednym zamachem pozbył się Manfreda i napuścił na mnie Ashera z Williamsem. Manfred był do odstrzału, ja dostałem jedynie ostrzeżenie. Pierwsza hipoteza była taka, że zginął z powodu domniemanego romansu. Miałem też drugą. Mafred coś odkrył, odkrył to, co ja albo jeszcze więcej. A skoro był idealistą i chciał walczyć o lepszy świat, stwarzał ogromne niebezpieczeństwo dla procederu, uprawianego przez Wiktora Rose. - A twój ojciec? – zapytałem. - Tata zmarł parę dni temu. Przyczyna zgonu nieznana. To ostatnio częsty przypadek. - Nie łapię. - Brak wyraźnej przyczyny. Ustanie akcji serca, śmierć mózgu. Tyle. Żadnych śladów ingerencji z zewnątrz. - To możliwe? - Sama się zastanawiam. Tata nie chciał dłużej finansować badań Wiktora, którego zawsze uważał za przybłędę. Mój mąż to świetnie wykształcony i utalentowany człowiek, ale zawsze bez pieniędzy. Rząd odmówił mu dotacji, więc brał od taty. Nie chciał jednak zdawać sprawozdań z postępu prac. Kłócili się coraz częściej, aż to się stało... - Podejrzewasz Wiktora? - Jak diabli! Dziedziczy tak jak ja. - Podali mu coś doustanie albo... drogą czopka. Prawdopodobnie sekcja wykazała ślady jakiejś substancji. - Nic mi o tym nie wiadomo. Nalałem sobie podwójnego drinka Powoli to wszystko nabierało sensu. Wiktor Rose. Psychopata, może nawet terrorysta, władał najpotężniejszą bronią – czymś co zabija bez śladu i czymś co budzi zmarłych. Poczułem nagły chłód. Każdy, kto wchodził temu draniowi w drogę ginął i...wstawał z martwych. Zadzwoniłem do Ashera i powiedziałem wszystko. - Dobra robota – pochwalił – Federalni już zajęli Star Dust. Sprawy toczą się bardzo szybko. Prawdopodobnie ta strona miasta zostanie objeta kwarantanną. Nikt nie wie, co ten wirus potrafi. Nikt nie wie ilu mamy zakażonych. Gdzie jesteś? - W bezpiecznym miejscu. - Ok. Zostań tam do końca. Usłyszałem jakiś rumor i niezrozumiałe słowa. Asher coś krzyczał. Potem padł strzał. - Inspektorze!!! Halo?! Zatrzeszczało. - Kim jesteś? – zapytał chrapliwy głos kogoś zdyszanego. - Aty? GdzieAsher? - Znajdziemy cię. Jesteś trup! Rozłączył się. A ja wybuchnąłem śmiechem. Zbyt mało miałem argumentów, by chcieć dalej żyć, a co dopiero przejmować się, że ktoś mi grozi śmiercią. To się zrobiło upiornie zabawne. Była jeszcze Gloria. Ona z pewnością miała więcej do stracenia. - Ktoś zastrzelił inspektora. Namierzą nas i wkrótce tu będą. Musimy uciekać. Popatrzyła na mnie dziwnie i pokręciła głową. - Nie chcę. Wolę zostać z tobą – przysunęła się bliżej, przytulając twarz do mojego ramienia. – Już się nie boję. Zawsze wyobrażałam sobie moją chwilę ostateczną, w niebezpieczeństwie lub w obliczu śmierci. Wiedziałam, że nie będę się bać, jeśli będzie przy mnie silny mężczyzna. Dziękuję ci i przepraszam, że cię w to wciągnełam. - W porządku – burknąłem. Niespodziewanie zaczęła głaskać moje włosy. W pierwszej chwili zapragnąłem uciec. Mój ostatni raz z kobietą nastąpił tak dawno, że zapomniałem jak należy się zachować. To było z Grace. Poszliśmy pod prysznic i gest po geście wywiązał się z tego seks. Ona krzyczała, choć zawsze wcześniej robiliśmy to w ciszy. Uznałem, że tego potrzebuje i też krzyczałem. Dla mnie był to świetny seks, dla niej pożegnanie – ze mną, ze światem, ze wszystkim. Myśl o Grace podochociła mnie nieco. Zdjąłem z Glorii ubranie, delikatnie całując odkrywane miejsca. Było bardzo miło, lecz moje zmysły milczały. Nie chciał mi stanąć. Zamieniliśmy się i Gloria dwoiła się i troiła, by coś w tej sprawie zrobić. Bez skutku. - Przepraszam – jęknąłem – To pierwszy raz... - To nic, to nic. Wtulała się we mnie z taką mocą, że omal mnie nie udusiła. Miałem absurdalne wrażenie, że z każdą minutą ubywa mnie po trochę. Cierpłem, tężałem, traciłem temperaturę. Moje ciało stawało się obce. Spojrzałem ukradkiem po sobie. Skóra mi posiniała. Nie poznawałem jej. Zacząłem dygotać z zimna. Gloria, widząc co się dzieje, okryła nas kocem i wtuliła się mocniej. Wkrótce potem zasnąłem.
-
A dzięki. Nie planowałem tego. Samo wyszło... Co do sentymentu, w drugim czy trzecim rodziale przerabialem Rotę na współczesniejszą wersję...
-
* Zawsze przed weekendowym telefonem do domu czuję radosne podniecenie, które wkrótce potem odbija się przykrą czkawką. Za każdym razem okazuje się, że Polska, nawet na odległość, sprawia mi ból. Kolejni znajomi tracą pracę i zaczynają planować ucieczkę na Zachód. Mieszkania i domy drożeją w takim tempie, że nawet zarabiając sześć razy więcej mogę nie zdążyć kupić własnego kąta na czas. Wbrew marazmowi, jaki panuje w Polsce, kurs złotówki jest bardzo mocny. Przez to funt znacznie stracił na wartości i z pieniędzy, które wzięła Aneta ubyło blisko 30 procent. Postanowiliśmy nie wymieniać ich do czasu, aż któryś z ważniejszych polskich polityków nie wywoła kolejnego skandalu i związanej z tym paniki walutowej. Po tym telefonie całkiem straciłem dobry humor wywołany sukcesami w pracy. Kiedy dzień wcześniej kończyłem strzyc kilkusetmetrowy żywopłot, usłyszałem największy komplement, jaki może paść z ust Anglika. - Brilliant! – wykrzyknął zachwycony klient - Robi pan to najlepiej ze wszystkich ogrodników, którzy u mnie pracowali. Podziękowałem skromnym skinieniem głowy, schowałem pieniądze i przez całą drogę do domu podsycałem towarzyszący mi nastrój euforii. Oczywiście nie obeszło się bez zabawnych wspomnień. Pierwsze kroki w ogrodnictwie stawiałem u boku Arka, więc żadne ryzyko, że coś spapram, nie istniało. Dopiero, gdy zacząłem pracować samodzielnie, wyszło na jaw, ile pułapek na mnie czyha. Udając doświaczonego profesjonalistę, nie przypuszczałem, że praca ogrodnika w Anglii to nie tylko pielenie grządek i zamiatanie podwórka. Mój pierwszy raz z kosiarką wypadł bardzo żałośnie. Patrząc na koślawe pasma, zapragnąłem uciec do najciemniejszej nory. Zdjęty paniką i oblany lodowatym potem, zacząłem kombinować, jak wybrnąć z kłopotu. Wtedy wpadłem na pomysł, żeby przyciąć trawnik prostopadle. Wyszło dużo lepiej, ale wciąż widać było niedociągnięcia. Przejechałem jeszcze po przekątnej i dopiero wówczas odetchnąłem z ulgą. Ta lekcja przydała się później niejeden raz. Podobnie było z krzaczkami, które ktoś zaniedbał, a potem zadzwonił do mnie, bym zrobił z nich piękne, okrągłe kopułki. Męczyłem się z jednym ponad godzinę, daremnie próbując nadać mu kształt choć troszkę przypominający kulę. Z drugim poszło odrobinę szybciej, po czym uznałem, że kolejny egzamin mam za sobą. Krok po kroku, uczyłem się kiedy i jak sadzić rośliny, kiedy je przycinać i pielęgnować. Zyskałem też bardzo istotną wiedzę, których krzaków, z uwagi na ich wrażliwość, w ogóle nie wolno przycinać. I tak doczekałem się komplementu, że jestem mistrzem w cięciu żywopłotów. Po telefonie do Anety, przez pół godziny siedziałem bez ruchu, gapiąc się w ścianę. Mój „anglosaski” optymizm trafił szlag. Postanowiłem coś z tym zrobić i staropolskim zwyczajem zalałem robaka. Już po paru piwach zrobiło mi się lekko i przyjemnie. Alkohol spłukał szlam z mojego mózgu, przywracając dobry humor. I znów byłem mistrzem ogrodnictwa oraz fachowcem od remontów. Miałem roboty po uszy, ba, ledwie mogłem podołać tym wszystkim zgłoszeniom. Nagle wyobraziłem sobie wielki skandal, jaki wybuchł z mojego powodu i głośny proces sądowy przeciwko mnie. Widziałem nagłówki w prasie: „Polski magister zdemaskowany”, „Wielka wpadka krakowskiego filmoznawcy”, Niezdarny inteligent odpowiada za szkody”... I te fotografie. Oczywiście, najohydniejszą (nieogolony, worki pod oczami, trzydniowy zarost z celi) zamieszcza The Sun. Sąsiaduję na niej z maniakalnym mordercą dwóch szesnastolatek. Obaj wyglądamy jak kumple ze szkolnej ławy. Odpowiadam za niemoralne wykorzystanie wdów, rozwódek i żon ludzi niezaradnych, którym po pewnym czasie pousychały kwiaty, obumarły krzewy, zawaliły się płoty, odpadły tapety, złuszczyła się farba. Machina sądowa rozkręca się, zarzuty obejmują wiele woluminów, a mnie od tego wszystkiego zaczyna boleć głowa. Ubawiony tą wizją, rechoczę sam do siebie. Trochę mi już odbija. Z przepracowania, z powodu zarwanych nocy, z tęsknoty za krajem, w którym nie mam już czego szukać. Muszę wytrzymać jeszcze miesiąc. Potem siadam w auto, zakładam lustrzanki, wystawiam łokieć za okno i ruszam do Polski. To będzie wydarzenie! Prawie czuję zapach naszych gór, smak potraw, atmosferę na ulicach. Londyn, choć jest moim naturalizowanym domem, nigdy nie będzie moim Bielskiem-Białą, Krakowem, Wadowicami. Raptem chwyta mnie za gardło lęk, że mieszkając w tylu różnych miejscach, stałem się człowiekiem znikąd. Fobia przegania sen, więc sięgam po jeszcze jedno piwo i mapę Europy. Po raz kolejny wirtualnie dojeżdzam do białych klifów Dover, o których marzył Hitler, pokonuję English Channel (dla francuzów i całego kontynentu La Manche, jednak każdy Anglik obraziłby się śmiertelnie, gdybym przy nim użył tej nazwy) i ruszam wybrzeżem Francji w kierunku Belgii. Mijam Bruggię, Eindhoven i wpadam do Zagłębia Ruhry. Potem dłuuugo jadę niemieckimi autostradami, hen do polskiej granicy. Tylko miesiąc, jeszcze miesiąc.
-
Czegoś Ty się naoglądał? :) Jak na Twój powrót po latach, trochę jestem rozczarowany.
-
Asher w Krakowie - spotkanie promocyjne
asher odpowiedział(a) na Bogdan Zdanowicz utwór w Forum dyskusyjne - ogólne
Nawet wróciłeś o własnych nogach :) Dzięki wszystkim. W londku też śnieg:( -
Równo, zgrabnie, zabawnie. Polubiłem Twoją ożwywiającą obecność w prozie. Pozdrawiam!
-
Jak na wagę tematu, mogłoby być bardziej wulgarnie albo bardziej metafizycznie, nie wyszło ani tak, ani tak, czyli w sumie nijak. Nie za bardzo wierzę w nieszczęście bohatera. Oczywiście zakładam, że to fikcja literacka...
-
Jak zwykle jestem porażony ekspresowością wydarzeń. Ot, czyjeś życie na paru stronkach. Streszczone w międzyczasie :) Nie lubię tego, ale czepiła się nie będę.
-
Tym razem bez nagości i... w bardziej mi przystępnym anturażu. Ot miniaturka sympatyczna.
-
Niezła myśl...:)
-
Żywot człowieka poprawnego
asher odpowiedział(a) na MARCEPAN 30 utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Wydaje się, ale rzadko, to wymierająca forma literatury, obecna durmowatej formie w ramach kultury obrazkowej... -
Dziennik Nieco Rubaszny, część 08
asher odpowiedział(a) na Don_Cornellos utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Nawalał mi tak - nie brzmi chyba dobrze Poza tym wojo - temat mi obcy, ale odcinek spoko, równa forma. -
Od razu zajrzałem :) Lubię akty.
-
Ania, nie daj się sprowokować. Twoje zdjęcia są super, tylko dopasujcie klimatycznie...
-
Ciesze się, że wam się podoba i nie ma poprawek. Fakt, przyłożyłem się po ostatnim razie, kiedy wrzucałem tekst w biegu do pracy. Don, mów mi: Miszczu, ale nie prowokuj niechętnych :)