Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

asher

Użytkownicy
  • Postów

    2 273
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez asher

  1. Adaś to biedny jest. A taki był romantyczny...
  2. faktycznie. ale pała jest w muzeum na pewno. pocieszam się :(
  3. Dobrze, dobrze. Prawdziwy komizm jest w tym najturdniejszy - wydaje mi się...
  4. Jako ja :) A merytorycznie? Czy trzeci wers ma być komentarzem do poprzednich? Bo takiego jeszcze chyba nie widziałem.
  5. do Marka Papały i jego pały
  6. Dobre, he...
  7. asher

    [limeryk] Młody Rymarz

    To się zrobiła lawina :) Leszku to pośpiech - miało być okropnie...
  8. Super!!! :) Ulałem się z samego rana.
  9. Niemniej do poezji by się przydało...
  10. asher

    [limeryk] Młody Rymarz

    Młody rymarz z miasta Skopje musiał iść na gastroskopie ale ostro popił browca wylądował na manowcach przełyk pali go okropnie
  11. to mi teraz zamieszaliście nieźle :)
  12. A w limerykach sylab nie trzeba liczyć? Ciekawością poniesion się zapytam.
  13. Leszek, Ty mi napisz coś miłego mailem, jak już musisz :) Bo rozważam kastrację z powodu niemiłych komentarzy, moim zdaniem niezawinionych...
  14. asher

    [limeryk] O koooltach

    dobre oba, hehe
  15. jak się już nauczyłem to bym produkował i produkował... bo to fajna zabawa i też chwile natchnienia jedna za drugą :)
  16. mnie się podoba, ale nie wiem dlaczego, bo dopiero początkuję :)
  17. asher

    ****

    To nic. Niszczenie świata i tak lubię najbardziej. A do tytułów nosa chyba nie mam...:)
  18. Akapity, odstępy, pośpiech... :) Bajka fajna, może nawet lepiej, gdyby była opisana, a nie zreferowana dialogami, ale to Twój styl. Mam jedno zastrzeżenie. Gdybym miał jeszcze dziadka, a nie mam, chyba bym nie mówił do niego w ten sposób. Dziadku, super zmarszczka, jaki zajeb.. siwy włos, super pozostałość po trzonowym... :)
  19. To się orientuj, a mnie, proszę, daj się spokojnie bawić ulotnymi chwilami tutaj... Pozdrawiam. Jacek Ozaist
  20. asher

    [limeryk] pokonkursowy

    Szwejk ów dzielny z Budziejowic chociaż cienki z niego rodzic czterech synów i trzy córy już popełnił od matury i zamierza dalej płodzić
  21. Nie ma co, zasłużyłem :)
  22. asher

    ****

    Leżał na śniegu twarzą do ziemi. Baśniowa czerwień jego stroju wyraźnie odbijała się na tle ponurego, miejskiego zaułka. Tuż obok jego fantastycznych, białych butów stały przesypujące się kubły na śmieci, a za nimi ciągnął się szereg odrapanych drzwi od komórek. Dalej znajdowała się obwarowana zbutwiałymi deskami piaskownica, stary trzepak i zrobiona przez kogoś koślawa ławeczka. Szarówka wieczoru pogłębiała mroczną atmosferę, z którą nie mogły sobie poradzić bijące od okien nikłe światełka. W wybetonowanym przejściu łączącym podwórko z mało uczęszczaną uliczką pojawiły się dwie drobne postacie. Byli to piętnasto, może szesnastoletni chłopcy w sportowych butach na grubej podeszwie, dżinsowych spodniach i anorakach. Wyższy z nich, Blondyn trzymał przy nodze wysłużony kij bejsbolowy. W milczeniu podeszli do leżącego i przystanęli. Blondyn pociągnął brzydko nosem i splunął na śnieg. - Po co tu wróciliśmy? - jęknął Brunet, niższy o głowę od swojego kolegi. - Nie wiem... - Głupie to było - dodał nosowym głosem Brunet. - Bo mnie wkurzał - mruknął Blondyn - Wyglądał jak pajac... - Faktycznie... - Wszystko to jest jedno wielkie oszukaństwo - ciągnął wątek zamyślony Blondyn - I co on tam miał, w tym worze?! Parę książek, pluszaki, pierdoły jakieś... Czapka leżącego była nieco obsunięta. Siwe włosy zlepiała zakrzepła, zamarznięta już krew. Blondyn spojrzał na swojego kumpla, krzywiąc się brzydko. Tamten poruszył się niespokojnie, bo nic z tego gestu nie zrozumiał. - Co? - zapytał asekuracyjnie. - Jak to możliwe, że krew przesiąkła przez perukę? - odparł pytaniem Blondyn. Z wahaniem pochylił się i szarpnął denata za włosy. Później zrobił to jeszcze kilka razy i podrapał się w zadumie w potylicę. - Prawdziwe - wyszeptał niemal bezdźwięcznie - Skubany, nie ma peruki... Z wielkim wysiłkiem obrócił zwłoki na plecy. Oczy trupa dziwnie błyszczały, usta rozbiegały się w serdeczny uśmiech. Brunet energicznie pociągnął za siwą brodę, lecz i ona nie chciała się odkleić. Odskoczył przestraszony i zaklął szpetnie. Obaj popatrzyli na siebie nerwowo podnieceni. - Który palant nosi taką brodę, powiedz sam - rzekł głucho Blondyn. - Tylko nawiedzony - zawtórował mu Brunet, pocierając dłonią o spodnie - A gdyby miał sztuczną? - To co? - Nie wiem. Tak pytam... Nagle usłyszeli za plecami złowrogi pomruk. Obrócili się szybko i zamarli bez ruchu z szeroko rozdziawionymi ustami. Blondyn mimowolnie cofnął się o krok. Zawadził o ciało i usiadł, opierając się o jeden z kubłów. Na podwórku pojawiły się piękne rzeźbione sanie ciągnięte przez cztery dorodne renifery. Wysmukłe rogi na ich łbach zaginały się fantazyjnie do tyłu, sierść błyszczała od magicznych jakby iskierek, z pysków wściekle biła para. Porykując ponuro, okrążyły podwórko i stanęły tyłem do zdrętwiałych z przerażenia chłopców. I wtedy zapadła straszliwa cisza. Trwała i trwała, jak gdyby miała już nigdy się nie skończyć. Pierwszy ocknął się Brunet. - Mówiłem, żeby nie wracać... Blondyn jednak zawzięcie milczał. Oczy miał szeroko rozwarte, a w ich głębi czaiło się niedowierzanie. Podskoczył prawie, kiedy wszystkie cztery reny odwróciły łby i zaryczały ponaglająco. Potem podeszły dwa kroki do przodu. - Wstawaj! - krzyknął płaczliwie Brunet - Rzucamy go na sanie! I złapał trupa pod pachy. Blondyn podniósł się chwiejnie i wziął za kolana. Z wysiłkiem zawlekli ciało do sań i wrzucili je na górę. Renifery natychmiast poderwały się do dzikiego biegu. Przy sporej prędkości sanie zakręciły w przesmyk i znikły chłopcom z oczu. Brunet dojrzał czerwoną plamkę na śniegu i pośpiesznie zagrzebał ją butem. Obaj spojrzeli na siebie rozpaczliwie. - Niezłe jaja! - wykrzyknął w końcu Brunet - Łosie zamiast koni... Ty, a jeżeli on był prawdziwy!? Brunet zgromił go mentorskim spojrzeniem i roześmiał się szyderczo. - Zamknij się lepiej... - Odpowiedz! - nie ustępował Brunet. - A Batman jest prawdziwy? - zirytował się Blondyn. Stali tak bez ruchu bezmyślnie zapatrzeni przed siebie. Z ich ust i nosów wydobywała się para gwałtownych oddechów. U wylotu przesmyku pojawił się starszy mężczyzna z wielkim brzuchem. Na głowie miał wysłużoną czapkę uszatkę. W dłoniach trzymał wiadro i małą łopatkę. Wysypał resztki popiołu, których nie zużył przy posypywaniu oblodzonego chodnika i wysiąkał przez palce zakatarzony nos. W tej chwili dostrzegł nieruchomych, niczym strachy na wróble chłopców. - Co wy tu robicie?! - zagrzmiał, żeby dodać sobie odwagi. - Stoimy - odburknął Blondyn. - Mieszkacie tu? - A pan? Blondyn uśmiechnął się bezczelnie. Brunet natomiast w ogóle nie zwracał uwagi na to, co się wokół niego dzieje. Patrzył gdzieś w górę, zaś jego źrenice coraz bardziej się rozszerzały. W milczeniu wskazał coś Blondynowi. Na niebie, ponad dachami budynków sunęły zaprzężone w cztery renifery, ale przez nikogo nie prowadzone sanie. Trwało to tak krótką chwilę, że zdezorientowany starszy pan niczego nie zauważył. Natomiast Blondyn uderzył się otwartą dłonią w czoło i długo potrząsał głową. Obaj chłopcy sprawiali wrażenie trochę nienormalnych, toteż zaniepokojony gospodarz poszedł chyłkiem swoją drogą. Po paru minutach pojawił się w szparze między zasłonami okna na parterze. Sprawdzał, czy chłopcy nie próbują przypadkiem plądrować którejś z lokatorskich komórek, ale oni nadal zachowywali się dziwacznie. Najpierw przez blisko kwadrans stali zupełnie nieruchomo, potem ruszyli sztywno przed siebie. Wyglądali, niczym dwaj lunatycy na krawędzi dachu. Bardzo szybko znikli, jak gdyby byli złudzeniem. Na wszelki wypadek starszy pan przeżegnał się dwa razy i szczelnie zasunął zasłony.
  23. Nie całkiem rozumiem, ale podoba mi się. Takie czysto kobiece. Czekam na więcej. Przyjdą inni i powiedzą, że przegadujesz i za dużo powtórzeń, ale to są naprawdę detaliki. Pozdrówka!
  24. Dzięki! Ukłony!
  25. asher

    [limeryk] o Czarnej

    Właśnie wziąłem na wstrzymanie, bo rzeczywistość skrzeczy...fe...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...