
Marek Hipnotyzer
Użytkownicy-
Postów
780 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez Marek Hipnotyzer
-
Pani Bozia z TVN-u
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na bogdan vendetis utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
"Bozia" to chyba pieszczotliwe określenie Maryi. Myślę, że jak to słydzałem w dzieciństwie, to nie zwracałem uwagi na płeć, ale podmiot liryczny chyba miał być taki lekko upośledzony.... Też lubię sobie pobluźnić, ale chyba wolę czytać bardziej wyrafinowane intelektualnie bluźnierstwa, bardziej ostre i niedopowiedziane....to jest z leksza faszystowskie. -
Dojrzewanie - collage
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
"Nieznacznie z wilgotnego wykradał się mroku..." Włos bez łupieżu, pozostawiając mnie w szoku "Zabił się... młody" "zwiędłe jagody" Stary - nie może "Smutno mi, Boże" -
„Jaki tam dekadentyzm? Jaka tam abnegacja? Ja mam po prostu chronicznego lenia!” Kazimierz Przerwa-Tetmajer do zaprzyjaźnionego bacy Gdy podano do stołu trzecie danie: pieczonego prosiaka, który wjechał na salę niczym łyżwiarz figurowy podczas nastrojowej rewii - w blasku reflektora i towarzystwie dwóch dostojnych kucharzy – sala zamarła. Zwłoki zwierza, wywołujące istny potop śliny z podniebień i języków wszystkich gości zdecydowanie przyćmiły wcześniejszego łososia i kurczaka. Ich szczątki zieleniały teraz ( kto wie czy z zazdrości ) na dnie rozbawionych żołądków nerwowych nieco i spoconych mężczyzn. Zaczęli na głos żałować, że dla wieprzka nie zostawili więcej miejsca. Ojciec, który zmienił tego wieczoru już dwie koszule, dał wyraz swemu niezadowoleniu w wybuchowo-odbytniczy sposób, na co obruszyła się swatowa, siedząca tuż obok niego – nadal sztywna, mimo pięciu kieliszków wódki za kołnierzem. Po świni nie ma bólu dyni! – zaintonował, z twarzą czerwoną jak burak. Na początek dawać wieprza! Wtedy reszty dawać nie trza! – podchwycił stryj Artur, którego najbardziej chyba oburzyła niestosowna kolejność potraw. „Czekali aż wyjdziemy, czekali aż wyjdziemy” – powtarzał wciąż swą pijacką konkluzję zaróżowionej z zażenowania małżonce. Goście państwa młodych, których na weselu było około stu pięćdziesięciu, stanowili niestrawną na trzeźwo mieszankę. Czego tam nie było: śmietanka towarzyska śląskiej ( i nie tylko ) palestry, lekarze oraz nieco zamożniejsi - stomatolodzy i przedsiębiorcy - to z jednej strony. Z drugiej, czyli mojej, dawno połączeni proletariusze wszystkich zawodów, z rękoma naznaczonymi mąką młynarską i męką górniczą. Miałem dobry punkt obserwacyjny za głównym stołem, usadzony tam jako brat pana młodego. Miło było patrzeć jak wszystkich jednoczy alkohol, żarcie ( w tym - wyjmowany spomiędzy zębów widelcem – kawior ) oraz pulsujący rytm, grającej progresywne disco polo – orkiestry weselnej. Wodzirej swoim wysokim głosem „zawodził” coraz bardziej „znanymi” i „swojskimi” kawałkami, w miarę topnienia czasu i trzeźwości gości, coraz mniej zażenowany… Jeśli chodzi o mnie, w momencie gdy wyczerpany repertuar Golec Uorkiestra zaczął dyskretnie przechodzić w przeboje Stachurskiego i Schazzy, ze zniecierpliwieniem szukałem azylu w samotnym ( no, prawie ) pijaństwie weselnym. Wraz z partnerką, której tolerancja na towarzystwo – w przeciwieństwie do mojej - była jak z gumy, wyszedłem na taras, a stamtąd do obszernego hotelowego ogrodu… Po godzinie rozmów i gapienia się w gwiazdy postanowiliśmy jednak przeprowadzić mały rekonesans sali weselnej, wypijając przy okazji kolejny kieliszek czegoś jasno pomarańczowego. Na nasze nieszczęście dopadła nas, snująca się na nogach i wyglądająca w zbyt dużej sukni jak wielka pijana beza – panna młoda. Prowadziła za rączkę swojego patyczakowatego kuzyna, który najwyraźniej nie przejmował się strojem, ani też nie udawał entuzjazmu wobec uroczystości. (Strzeż się ludzi zbyt szczerych w swoich reakcjach – nigdy nie wiadomo, kiedy mówią prawdę) „Macie wspólne tematy, jesteście studentami…” – skwitowała błyskotliwie dopiero-co-żona mojego brata ( Boże uchowaj! ). Ale wspólnych tematów jakoś być wiele nie chciało – Łukasz schizofrenicznie zatapiał się w swojej workowatej, białej koszuli. Razem z Basią piliśmy więc wszystko po kolei, łącznie z kawowym likierem, po którym należałoby niezwłocznie odwiedzić dentystę. Mój brat, Adaś, zupełnie rozluźniony, bawił się z gośćmi weselnymi w pociąg, co to jedzie z daleka… A ja, gdy początkowe zażenowanie stało się wspomnieniem, wśród siedzących jeszcze gości, wypatrywałem jego bezy. Odnalazłem ją w końcu przy stoliku stojącym najbliżej hotelowej recepcji, rozmawiającą z wysokim, wysportowanym brunetem, z gatunku tych, co to ciężko uwierzyć, że mają na imię Wojtek lub Jarek, a nie - Antonio. „Antonio” jednak miał na imię Jarek. „To mój Jarek przecież…” – oznajmiła mi w odpowiedzi kuzynka – Danka, nie wiedzieć czemu, wpatrując się przy tym mętnym wzrokiem w moje prawe ucho. Był zawodowym żołnierzem, dziwnym żołnierzem, w którego głowie kołatały się widocznie myśli z zupełnie odległych od siebie stref stabilizacyjnych. Według słów Danusi, jej mąż miał „załapać się na ostatnią zmianę w Iraku”. W tym momencie, co już nie było tak imponujące, stacjonował zaledwie na krześle, z lewym łokciem opartym na stole, wpatrując się, trzeźwo i uważnie, w moją bratową. Była to pozycja „przyjaciel wszystkich kobiet”. Sam ją często stosowałem w moich desperackich próbach... Ale on? Teraz? Może jest to skutek niedoboru „przywracania do pionu” odkąd został oficerem? Patrzcie go! Zaraz zacznie w półgejowskim geście ( że niby taki to on „neutralny” ) wymachiwać delikatnie nadgarstkiem, ledwo się przy tym powstrzyma od połaskotania jej w podbródek! Sam za stołem, nagle zauważyłem, że ktoś mi się przygląda. Była to kobieta w średnim wieku, siedząca zaledwie kilka metrów ode mnie… Nieco pulchna szatynka o szaroniebieskich oczach, której twarz „widocznie” była polem rywalizacji dobrze opłaconych jednostek makijażu z podstępną siatką drobnych zmarszczek. Dodatkowo, tliły się na niej jeszcze – konające niedobitki niegdysiejszej urody. Poczułem na sobie jej ciężki, bardziej już „babski” niż kobiecy – wzrok. Był uporczywy, rozbiegany, a w pewnym momencie skupiony i bezczelnie pożądliwy. Przez moment doświadczałem lekkiego, niemal mlecznego – perwersyjnego podniecenia, które szybko ustąpiło miejsca mocnemu i otrzeźwiającemu jak gorzka kawa - zniesmaczeniu… Musiałem zaczerpnąć odrobinę powietrza na tarasie. Nim jednak wyszedłem, między jednym a drugim refleksem okularów, zauważyłem jeszcze rozbawioną „bezę”, ciągniętą przez naszego Antonia ku parkietowym pląsom w rytmie Yugotonu. Adaś pewnie wymiotował już gdzieś w toalecie. - Kraków to tak naprawdę wypindrzone, wylakierowane, odpustowe miasto… - oznajmij Łukasz, gdy wszedłem na taras. Akcentował przy tym bardzo ostro każde słowo - …Ta cała „kultura” to pozór… - Może i masz rację… - odparła Basia, powoli prostując zmarszczone czoło – Praga to jest coś… Kilka razy większa i bardziej interesująca, bo mniej sztampowa… - I jest gdzie połazić – dorzuciłem bez sensu. - Praga ? - ożywił się Łukasz – Jeżdżę tam raz na pół roku. Mam tam taką…hhhmm… przyjaciółkę. - Czeszkę? – zainteresowała się Basia – Jak ją poznałeś? Ale mnie to już nie odchodziło. Postanowiłem sobie połazić, tym razem sam. Spojrzałem jeszcze w niebo. Ranek powoli zaczął przegryzać się z nocą, widać było pierwsze chmury. Wiedziałem jednak, że wesele potrwa kolejne kilka godzin i na nic się zdadzą niecierpliwe westchnienia. Rozejrzałem się po sali weselnej. Robiła wrażenie miasteczka przez które przeszła obca armia. Wyludnionego i smutnego – niemal wszyscy goście gdzieś się rozpierzchli. Udałem się ku, intrygującym mnie od początku wesela, kręconym schodom, które wiły się jak serpentyna w rogu sali. Byłem jeszcze dość trzeźwy na tę wspinaczkę, więc ruszyłem, rozglądając się na boki, nie patrząc przy tym wcale w dół. Gdy dotarłem na „pięterko”, oczom moim ukazał się zimny hotelowy korytarz z czterema ciemnoniebieskimi drzwiami. Nie był długi, na oko - dziesięciometrowy. Rozglądając się, zauważyłem po chwili, że drugie drzwi po lewej są lekko uchylone. Na odsłoniętej części pokojowej ściany majaczyły jakieś światła i cienie. Wahałem się dłuższą chwilę. Obejrzałem się za siebie i ruszyłem. Powoli jak kot, mimo że w ciasnych lakierkach cholernie bolały mnie stopy… czaiłem się ku drzwiom. Gdy już byłem wystarczająco blisko, wsadziłem dłoń delikatnie miedzy szparę w drzwiach i powoli je odchyliłem. Usłyszałem jakiś stłumiony mlask, a potem szept. Za rogiem krótkiego przedpokoju wyraźnie coś się działo… To co zobaczyłem chwilę potem nie było Pragą ani Krakowem – nie było nawet pozorem kultury. Co ja mówię! Zwykły, wylakierowany, pełny silikonowym bogiń seksu pornos – to przy tym dobranocka. Tego nigdy nie zapomnę – to było „hard”, a do tego „live”. Żołnierz miał mocno włochaty tyłek. W niektórych miejscach przypominał on czarny busz. Miał tłuste, wielkie dłonie. Mógłbym przysiądz, że kleiły się do nich jeszcze kawałki pieczonego prosiaka. Panna młoda, z wysoko zadartą sukienką – przymykała oczy w zapomnieniu – jej biust falował bardzo wulgarnie, jak kawałek nieokiełznanej słoniny…Nie zauważyli mnie, jęczeli i stękali. Chyba nigdy tego nie wymarzę z pamięci…
-
Dwaplusdramat czyli co?
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Bartosz_Cybula utwór w Forum dyskusyjne - ogólne
Dawno tego nie czytałem. NIe chcę też tu robić jakiejś agitki, ale... Skoro mamy wolność słowa w internecie, to mam pytanie: Czy Wam, czytelnikom "1984" , nie wydawało sie czasami, że to nie tylko antyutopia i ostrzeżenie przed komunizmem, ale tez dzisiaj, w naszych czasach, książka podważająca zupełnie religie? Czy partia nie naśladuje Kościoła? Czy Wielki Brat, którego wszyscy znają, wierzą w Niego, choć znają tylko jego podobiznę... to nie jest przypadkiem troche Bóg? Pamiętacie scenę, w której Smith odpowiada, że nie wierzy w Boga? Czy ta jego niewiara nie jest przypadkiem uzasadniona? - To kto Nas pokona Winstonie? - Nie wiem, jest we Wszechświecie jakaś siła. Duch ludzki Was pokona... dobrze pamiętam taki dialog. Wiem, że ten temat traktuje maniacko, ale w naszym kraju ludzie się chyba boją rozmawiać o religii, niewierze... -
niejedność
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
matko przenajświętsza i mówi Pan, że wszyscy odbiorcy - oprócz mnie - rozumieją, o co tu chodzi??? W którym momencie tak powiedziałem ? może nie wszyscy wiedzą o co chodzi, ale niekażdy teź uznał, że nie znam deklinacji... zresztą nawet jeśli mój tekst jest niezrozumiały - jeśli powinno być "powiew wiatru" to co z tego? PS. Wtedy oczywiści napisałbym "kolejny powiew wiatru" a nie "kolejne powiew wiatru" bo przeciez ma mnie Pani za kretyna i zaraz mi to Pani zarzuci :) to była bardzo miła zdań wymiana, moja kochana... -
niejedność
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
dopsze... wyobraź sobie że "powiem" jest tak właśnie napisane - w cudzysłowiu. teraz wyobraź sobie pannę młodą, która czeka na to ważne dla niej "tak" narzeczonego. podmiot liryczny czeka na ------ powiew wiatru ale że to nie wiatr, tylko fale słów... tak jak on w sumie nie jest tą mgłą to jest to takie "powiem" wiatru... taka afirmująca ( afirmatywna ? ) forma czasu przyszłego, czasownika "powiedzieć". więc on czeka jak ta mgła na jakies słowa chyba... -
niejedność
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
powinienen dać tam cudzysłów... ale z formą słowa wiatr się nie pomyliłem każdy kto odbiera to jako zdanie w stylu że wiatrowi coś chciałbym powiedzieć lub wiatrom - myli się -
niejedność
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
zaczekam na kolejne powiem wiatru by sprawdzić czy nie jestem mgłą fale słów wznoszą się i opadają rozbłyskują w oczach by zniknąć czuję się pusty po brzegi skóry: nie wiem jak można poświęcić życie każdym słowem wątpie w zmartwychwstanie co dalej. kolejne rewelacje. język pozostaje kłamliwy myśli nie znają znaków zapytania umrą jak wiara niosąc na plecach kształt tego świata -
Zagłuszmy ciszę wyborczą :)
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Forum dyskusyjne - ogólne
Mógł odpowiedzieć: "Głosuję, ale chuj wam do tego na kogo! Myślcie sami, to moje przesłanie!" -
Zagłuszmy ciszę wyborczą :)
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Forum dyskusyjne - ogólne
Na pytanie "Dlaczego Pan nie głosuje w wyborach?" Marcin Swietlicki odpowiedział w takim guście: Zawsze mam do wyboru mniejsze lub większe zło, a ja nie chcę wybierać Zła. Moim zdaniem, na konkretnie zadane pytanie, Marcin Świetlicki odpowiedział w typowo poetycki sposób. To znaczy, że jego odpowiedź to zabawa słowami, która tak naprawdę nie ma żadnej treści, jest przykrywką dla jego zagubienia...etc. Co sądzicie na ten temat? Głosujecie\ Nie głosujecie ? Dlaczego? Czy poety w ogóle warto słuchać, jesli w demokracji nie potrafi myśleć jak autorytet? Może dlatego nikt nie czyta poezji? -
Nadobna Judyta ( cz.2 )
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Po tym jak Krysia i Kamil już sobie poszli, około 16.50, do domu wrócił: --- Taata! taaata!! – zawołał swoim cieniutkim głosikiem Michaś. Ojciec był podenerwowany, ale na widok SWOJEGO syna, SWOJEJ małej dumy - od razu się rozpogodził. Był rozmamłany, a jedwabny krawat wcisnął niedbale do butonierki, co rzadko mu się zdarzało. „Ciocia Krysia” niestety za bardzo się śpieszyła by przyjrzeć się jego twarzy. Po wypowiedzeniu kilku zdawkowych uwag na temat dzisiejszego zachowania Michasia, pośpiesznie wyszła, pytając na wychodnym: --- Judyta dziś będzie później? --- Widocznie – odparł z cichą rozpaczą w głosie. Był zmęczony, zarówno fizycznie jak i umysłowo. Nic tak nie wykańcza jak polityka. Miał dobrze płatne stanowisko w miejskim ratuszy z ramienia partii, która właśnie „maszerowała po władzę” – Akcji Wyborczej Stronnictwa Liberalno-Demagogicznego ( w skrócie – AWSLD ). Wiele zakrętów życiowych musiał przejść, nim zakotwiczył się w tej partii, której, znany z krasomówstwa lider przyciągał do siebie rzesze wyznawców. Ale nie lider – Adam Anielewicz – był główną przeszkodą. Chodziło o katolicyzm. Katolicyzm ojca Michasia był niezwykle silny, choć nie fundamentalny. Neofita ? – to nie było słowo do końca trafnie go opisujące, bowiem jego trwający dwadzieścia lat ateizm – był to rodzaj psychologicznego eksperymentu. Lubił wygłaszać monologi wewnętrzne na głos, gdy nikt go nie słuchał. Zawsze wtedy mówił lekko nienaturalnym głosem, co nie zmieniało faktu, że był w tych momentach szczery i zupełnie poważny ( politycy tak mają ). Teraz właśnie w przestronnej łazience zakańczał posikiwanie, gdy nagle wyrwało się z jego piersi: --- Ateusz to ma zawsze łatwiej, sukinkot… heh… jak mówi coś na głos w samotności, to wie przynajmniej, że mówi do siebie… A ja? Nie mam zielonego pojęcia, czy do siebie, czy do… --- I tu przeszedł go dreszcz na myśl, że jest wciąż inwigilowany przez Boga-policjanta, którego tak dobrze znał z dzieciństwa. Chwilę później w najlepsze odpoczywał na kanapie, doglądając przy okazji bawiącego się wielką ciężarówą Michasia. JEGO syn niedługo będzie szykował się do snu, więc nie czas jeszcze na porcję codziennych wątpliwości, podawanych na zimno, z lekką nutka dekadencji. --- Gdzie ona jest…? – zajęczał przeciągle, samemu nie wiedząc, czy to było pytanie. Michaś podbiegł do stołu, by przytulić ojca po raz ostatni. Uczynił to jednak klepiąc nieznacznie rączką w blat ławy. --- Co, misiu? --- spytał ojciec, nie rozumiejąc gestu syna --- No co? Michaś wskazał palcem numer „Wprost”. --- Bee… bee!…. – powtórzył niezbyt głośno. --- O nie, synku, ty nie będziesz politykiem… --- Bee, bee jest, „Wpros” jest beee! --- Nie beeedziesz! – uśmiechnął się ojciec. Pół godziny później, Michaś już spał. -
Sens poezji w pierwszej dekadzie XXI wieku
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Michał_Zawadowski utwór w Forum dyskusyjne - ogólne
Poezja była zawsze tym, czym jest tutaj. Ja piszę z czysto anarchistycznych powodów. Poezję należy dobić. Chętnie służę moim antytalentem, złą wolą, brakiem komunikatywności i oczywiście brakiem chęci pracy nad sobą. Mówię to poważnie, przeczytajcie moje wiersze. Nie ma innego ludzkiego pola popisu, gdzie brak komunikatywności byłby taki przydatny. Zabawa słowami ? Nie o to chodzi... Chodzi o zadumę nad słowami. Jeśli ktoś już albo nadal nie potrafi słuchać, to mówi albo pisze. Niektórzy wolą to od wyśpiewywania bzdur w piosenkach. Coś jeszcze? Tak. Poeta to trup. Poetów nie ma... Nie istnieją... Różewicz zabił ich za młodu - I dobrze! Nie potrzeba nam bandy bezproduktywnie żyjących kretynów, zachwycających się żałośnie nad tym co napiszą. Na świecie nie ma już misji do wypełnienia. Poezja umarła z religijnością, sztuką wygłaszania kazań, zmarła wraz ze sloganem politycznym, który przecież niesie głębsze prawdy i głebsze kłamstwa. Mowy wiązanej nam nie trzeba. Trzeba jej pozorów, artefaktów. Co to za poeta, co wpierdala BigMaca, głosuje w wyborach, dokręca śrubkę, wysyła esemesa? Pieprzenie. Pieprzenie. Ktoś sobie idzie w marszu po papieżu. Czy to nie jest poezja sama w sobie? Po co tu jeszcze słowa. Przyłącz się do marszu, lub patrz z boku, to jest poezja właśnie. Poezja dzisiejszych czasów, a nie wypisywanie bzdur w jakichś tomikach, których nikt, nikt naprawde nie czyta... Więcej ludzi czytało program Ligi Polskich Rodzin. Więcej ludzi wie jak ma na imię córka Donalda Tuska :P -
bez sensu, bez wyboru
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
to nie pasywność abnegacja jest problemem lecz aktywność wyborcza nie czekając aż dogoni Cię Twoja dusza nie czekając aż Twoje słowa i myśli będą reprezentowały Ciebie a nie kogoś innego wyrzucasz z siebie te liryczne drgawki bez sensu -
ja się boję dzieci. są jak niezorganizowana armia czerwonoarmistów.
-
Nadobna Judyta
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Przestronne pokoje roiły się od zabawek. Tuzin maskotek, wiaderko resoraków oraz kilka dużych plastikowych ciężarówek, pokrywających równomiernie, świecące czystością linoleum, zajmowały właściwie więcej miejsca niż dość nowe – choć miejscami stylizowane na babcine – meble z wszelkich rodzajów drewna. W salonie przebywały trzy osoby oraz dziecko rasy ludzkiej. Michaś miał prawie dwa lata i był blond aniołkiem o niebieskich oczach, które zdawały się wwiercać w dorosłego. Od jakiegoś czasu potrafił biegać, nie lądując przy tym na pupie ani ścianie, co ujmowało pracy jego opiekunce. Dzisiaj jednak, oprócz „cioci Marysi” mały Michaś miał dodatkowe niańki. Były to Krysia, jej córka, oraz Kamil, chłopak Krysi. O ile Krysia, filigranowa dziewczyna o rozbudzonym instynkcie macierzyńskim, mieściła się jeszcze w średniej krajowej, o tyle Kamil był już zaawansowanym szajbusem. Mówiąc konkretnie, jego szajba miała charakter polityczny. Nie przyszywał sobie nigdzie żadnych czerwonych gwiazd, sierpa i młota, ani też nie miał koszulki z Che, ale wewnętrznie lewaczył ile wlezie. Miał ochotę wszystkim wokół streścić „Kapitał”, lecz się powstrzymywał, bo, jak sam się kiedyś wyraził: „w tym Katolandzie analfabetów i tak nikt by mnie nie zrozumiał”. Jak niemal każdy młody człowiek, Kamil wiedział tylko na kogo nie-głosować. Mazurząc coś do Michasia nie myślał zupełnie o niczym, a tym bardziej o polityce, gdy nagle, po tym jak Krysia uprzątnęła cztery półsprawne resoraki z dębowej ławy, dostrzegł na niej najnowszy numer „Wprost”. Podniósł go i przejrzał z obrzydzeniem, niemal wymiotując przy rubrykach z felietonami. Miał właśnie spokojnie odłożyć egzemplarz, by się nie zdenerwować, gdy nagle… przyszedł mu do głowy głupi pomysł. Choć w sumie, przyznajmy szczerze, nie był on aż tak głupi w sensie ogólnym. Był to jednak dziecinny wybryk, którego skutki… ale nie uprzedzajmy faktów. --- Michasiuuuu, to jest beee! Beee! - zawodził kilkukrotnie Kamil, podstawiając pod oczy nieświadomego politycznie malca egzemplarz gazety – “Wprost” jest beeee! – powtórzył – A co, niech się dzieciak nauczy! Chłopczyk nie powtórzył, choć potrafił już artykułować niektóre swoje myśli. Na przykład na widok reklamy klubu nocnego, dostrzeżonej przez niego na spacerze, bez wyjątku powtarzał „Gru-Ba Du-Pa”. Była to niewątpliwa oznaka, że jego mózg rozwijał się już w najlepsze. Tym razem jednak spoglądał swoimi zdumionymi, błękitnymi oczkami na Kamila, którego widocznie na swój dwuletni sposób zaczynał lubić. C.D.N. -
Tak to jest
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
niecelowe. tak wyszło. z jakichś tajemnicych powodów pisałem w notatniku i tak sobie tekst skroiłem. -
tak trochę
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
miłość... tak trochę względność przetrąca każdą świętość a miłość substytutem jest czekolady dlatego miłość... tak trochę nie do omdlenia nie do mdłości zdrada nie jest wyrazem podłości raczej lodem z odrobiną czekolady odmianą więc ani jedno ani drugie być nie może chlebem powszednim życie... tak trochę -
ksiażki
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Arkadiusz Nieśmiertelny utwór w Forum dyskusyjne - ogólne
Chyba najlepsza książka Coelho... Pytanie, czy nie ma tam przemysleń dla ubogich duchem... pozostaje otwarte -
Umarł Dzień..
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Zgryzotka utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
to jest dobre, liryczne, lingwistyczne. miodzio! -
Tak to jest
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Tego dnia ulica była pusta jak jego wyobraźnia. Szedł i szedł, mijając wystawy sklepowe, szyldy knajp i bezpańskie psy. W większości były to małe, brudne kundle, szybko rezygnu- jące z obszczekiwania jego kostek i łydek. Gdy minął rynek, poczuł, że po przejściu kolej- nej dłuższej ulicy dostanie pewnie niezłej zadyszki. Skręcił więc w jedną z bram... W bramie kamienicy stała kobieta w dżinsach i dość długim, zamszowym płaszczu. Miała pod- łużną twarz i oczy, które nie wyrażały żadnego nastroju. - Tak to jest - powiedziała, zaczesując swoje proste włosy za ucho i uśmiechając się nie- znacznie. Nie wiedział co odpowiedzieć. - Tak to jest... - znów nie dokończyła, ale mówiła głosem tak poufałym, jakby miała zaraz dorzucić słowo "misiu". Odczekał chwilę, po czym odparł: - Ale co "j e s t"? Po chwili szli już razem, pokonując ulicę Wolności nieśpiesznym marszem, nie odzywając się ani słowem do siebie. Wiedział, że jeśli będę tak szli dostatecznie długo, w końcu dojdą do multikina. A jeśli poświęcą na marsz około pół godziny, dojdą do kawiarni, w której lubił przesiadywać. Nagle westchnął: - Tak to jest. Minęła godzina. Gdy doszli do rogatek miasta, zauważył, że poza ich linią rozciąga się śnieżnobiały widnokrąg. Szli dalej, nie odczuwając najmniejszego chłodu. Gdy miasta za ich plecami nie było już wcale widać, on nagle się zorientował: - Wiem, wiem... zapytałem w zły sposób?! - Więc? - odparła wyzywająco. - Nie "co" jest, ale "j a k" jest. - Więc... - powtórzyła znieciepliwiona. - No, j a k jest? - Trochę niebezpiecznie, ale w sumie ujdzie... Nagle zaczęło ich ścigać stado olbrzymich białych niedźwiedzi. A może to były zupełnie niewielkie pingwiny... Mogło być też tak, że nikt ich nie ścigał. Chodzi o to, że jak wyszli poza to miasto, to sami stali się biali, niewidoczni i nawet czas nie dopisał zakończenia. -
ksiażki
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Arkadiusz Nieśmiertelny utwór w Forum dyskusyjne - ogólne
"Stefan bohater" Jamesa Joyce'a - książki Philipha Rotha -
indyferentyzm
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
zaprawdę, zaprawdę to co tutaj piszę znaczy mnie więcej tyle co napisy na murze... człowiek z czasem robi się coraz bardziej podejrzliwy wobec tego co czyta z czasem z wiekiem z historii biegiem -
Inkubator
Marek Hipnotyzer odpowiedział(a) na Marek Hipnotyzer utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
nie polecam : PEŁNY EKRAN