nigdy nie jest za późno na księżyc
blednące okna gadatliwe ściany ponad
naszym milczeniem
liczenie zagięć na skórze
śladów po ukąszeniach słów
niech zaszeleszczą nam nieprzytomnie
kartki
zanim zaśniesz
lubię patrzeć jak zielenieją ci oczy
dzieli nas stół dwieście kilometrów albo
tylko powietrze
cichy żart przestrzeni
może jeszcze boimy się nazwania
koloru oczu i tych obok
którzy wierzą że nie słyszą
dzielimy czas
na łyki kawy i przerwy w milczeniu
konwencja koncentruje się na ustach
wbrew pozorom
chodzimy po linie i nikt z nikim
nie rozmawia o spadaniu
myślisz że tu kończy się zima
a na skraju śniegu Andersen gra w karty
z własnym cieniem
dzień nie wydłuża się konsekwentnie więc chodź
chociaż opowiedz mi o deszczu
tam gdzie nie pada
nie dojrzewają słowa
nigdy nie jest za późno na księżyc
blednące okna gadatliwe ściany ponad
naszym milczeniem
liczenie zagięć na skórze
śladów po ukąszeniach słów
niech zaszeleszczą nam nieprzytomnie
kartki
zanim zaśniesz
lubię patrzeć jak zielenieją ci oczy
Chyba jednak powrócę do pierwotnej wersji - z racji tego, że nie lubię od pierwotnej zanadto uciekać... Zwłaszcza, że wiersz trochę sobie poistniał, zanim się tu pojawił.
gdy jest już za późno
lubię patrzeć na puste miejsca
po zegarach
nie tracić z oczu
niedostanych listów
czuć zapach zasychającej farby
na policzkach
przeważa giętkość słów
i naginanie wspomnień
gdy jest już za późno
kamieniuję powieki
pytając o północ czy południe
wbrew pozorom
chodzimy po linie i nikt z nikim
nie rozmawia o spadaniu
myślisz że tu kończy się zima
a na skraju śniegu Andersen gra w karty
z własnym cieniem
dzień nie wydłuża się konsekwentnie więc chodź
chociaż opowiedz mi o deszczu
tam gdzie nie pada
nie dojrzewają słowa