Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

MARCEPAN 30

Użytkownicy
  • Postów

    403
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez MARCEPAN 30

  1. Don, poczułem tę samą zazdrość o talent i wiem, że Sanestis powróci. Czułem się zaszczycony,kiedy przeczytał i skomentował moją "Karmę".Cóż mógłbym poradzić? Na wielkie tematy czasem się milczy. Wena jak dziwka, odchodzi i wraca. Klniesz na nią, gdy budzi cię w nocy i tęsknisz, gdy znika gdzieś za rogiem. Wróci i tym razem. Nie wolno tylko naciskać i błagać jej o litość. A błądzenie w słowach, w całych zdaniach tworzonych przez Sanestisa, to prawdziwa uczta.
  2. Nie musisz wpadać w złość, zmyślna, wyrachowana historyjka z trochę banalnym zakończeniem.Piszesz świetnie, tak jak lubię : często szybko, często ostro, czytałem inne Twoje teksty, trafiły do mnie ( szczególnie "Ńie umiał się całować" ) i stąd wiem, że na wiele Cię stać. Ta opowiastka trochę mniej mi się podoba, ale nawet Małysz miał słabsze występy. Może zamiast zakończenia tak obrazowego mogłoby być bardziej tajemnicze, pozostawiające wiele domysłów. Nie będę snuł wywodów, sam wiesz co, gdzie i jak. O zdradzie najlepiej pisać po dobrym winku i po północy, byle tylko nie mdławe historię. Pozdrawiam. Masz ogień w "Piórze". Wykorzystaj go.
  3. No, właśnie, długo zwlekałem z komentarzem, ale zgadzam się z przedmówcą, zdecydowanie za krótkie, żeby oceniać i ten fragmęt (nie lepiej wygląda fragment?). Z tekstu wnioskuję jednak, że jesteś młodą osobą i z pewnością się nie poddasz, bo nie wolno. Dużo pracuj, dużo obserwuj i dużo myśl. Marcinie G. jestem pewien, że Dominika jeszcze nam pokaże.
  4. Zgadzam się z przedmówcą, zabawa przednia. Wesoło się robi przy czytaniu. Baw nas częściej...
  5. Ciekawy artykuł, dla zainteresowanych taką formą spędzania wolnego czasu, jak składanie papieru na pewno pouczające, ja niestety nie posiadam tej formy cierpliwości jaka jest potrzebna w origami. Ciekawy, lekki styl pisania. Popieram.
  6. Kobranocka, Paradise Lost, Moby, Maleńczuk, Stare Dobre Małżeństwo, Obituary, Grechuta, Black Eyed Peace, stara, dobra Metallica, U2, Sinead O`Connor, Vivaldi, sporo tego jest, nie zamykam się w jednym gatunku, bo jakoś nie potrafię. jeszcze Dżem, kiedyś Doorsi. Za uwagi dzięki, poprawię niezwłocznie, ale ten jeden pierdolony raz tak mi odpowiada... to takie ostre podkreślenie faktu.Hmm. Muszę to przemyśleć. Zdanie z bieganiem z rzeki wyszło mi koszmarnie, przyznaję.
  7. Wiesz, dla mnie pisanie to przede wszystkim emocje, cały ich wachlarz można przerzucić na struny gitary, klawisze fortepianu, albo poprostu zamienić na słowa, nie jestem zwolennikiem rzemiosła w pisarstwie, rzemiosło pozostawiam stolarzom, rzeźbiarzom. Typowym przykładem rzemiosła w muzyce np. jest "Ramstein", dla mnie poprostu nudny, bo ułożony od pierwszej do ostatniej nuty, przewidywalny, ale jest to tylko moje zdanie i nie musisz się z nim zgadzać.
  8. Lubię ostre teksty i trochę brutalu w prozie, szkoda mi trochę tego dzieciaka, ale czyż dzikie zwierzęta w naturze skomlą o pomoc? Czyż błagają o litość? Nie, one są szczęśliwe, że przeżyły kolejny dzień, że udało im się wyrwać z okrutnej Matki Natury jeszcze kilka sekund trwania... My, jako gatunek zapomnieliśmy już o tym. Mamy prościej na szczycie ewolucji. Poza tym dobrego pisarza poznać nawet po krótkim tekście. Do mnie trafia!
  9. Chciałoby się wyjść na podwórko i posiedzieć beztrosko w promieniach słońca, posłuchać śpiewu wiatru, szumu rzeki bystro płynącej po skalistych brzegach tuż pod domem. Odpocząć w cieniu starej czereśni, zachłysnąć się widokiem gór, znajomych, kochanych, widzianych od pierwszych dni życia. Ciepłe popołudnie na wiosce ma ten specyficzny rodzaj odurzenia, tę błogą senność naniesioną na powieki ciepłym zefirkiem i zabierającą wszelkie złości i problemy. Wszystko co przygnębia staje się nieistotne, odległe jak czyjś zły sen lub błaha opowiastka. Patrzę, więc przez okno i znów to samo. Sąsiad! Mętny wzrok, kilkudniowy zarost, brudne pazury przebijające skarpetki, ręce pokłócone z mydłem wieki temu i chara w kącikach ust. Nie odetchnę świeżym powietrzem w jego towarzystwie. Żałosny widok, czterdziestopięcioletni facet w oszczanych kalesonach, podartej koszuli i wiecznie bełkoczący, że jego szef to skurwysyn, że kobiety są głupie i złe, że on zrobi porządek, że on jeszcze wszystkim, kurwa mać, pokaże! Nie chcę go ani oglądać, ani słuchać. Strzela śliną w glebę, to stuprocentowy znak, że jest zalany, łypie wkurwionym wzrokiem po podwórku i czeka na swe ofiary. Ofiary,którym musi wpoić poczucie winy za wszystkie swoje nieszczęścia. Nie mam ochoty na tę kolejną dawkę jadu i nieudacznictwa. Jakim jest autorytetem dla swojego dorastającego syna? Jaką definicję męskości, odpowiedzialności i samodyscypliny wpoi w jego młody umysł? W umysł piętnastolatka, który już teraz traci przytomność w alkoholowym upojeniu na wiejskich dyskotekach, który dorasta w przekonaniu, że zalać pałę to nic takiego, a jeszcze lepiej doprawić się dragami, one zawsze postawią na nogi. I który głośno już twierdzi, że tylko dupki chodzą codzień do pracy i liżą dupy szefom, a szefowie są zawsze brudni, tłuści i zyją tylko po to, by każdego gnoić. - Nikt mi nie będzie mówił co mam robić! - bełkot sąsiada dochodzi z podwórka - Kurwa! Nikt! Rozumiesz? Nikt mi nie podskoczy! Do kogo on mówi? Chrzanić to, o szóstej rano muszę otworzyć sklep, więc poprostu położę się spać. A rano pod sklepem znów to samo. Ekipa pijaczków drepcząca jak kaczki, jeden za drugim i za mną jak za jakimś pieprzonym guru, dźwięk kluczy działa na nich jak dźwięk otwieranej lodówki na kota w prymitywnym odruchu Pawłowa. -Szefie, sprzedaj piwo, smali jak diabli. -Chwileczkę - mówię opryskliwie - najpierw sklep otworzę, kasę uruchomię. Poczekajcie. -Szefie, ale smali! później se szef nabije na kasę - nigdy nie byłem czuły na te żałosne próby wzbudzania litości. Przeciwnie. Im bardziej błagają, tym bardziej się ociągam. A kiedy już otworzę wpadają wszyscy do środka, przestraszeni, rozbici, brudni... -Piweczko! -Najtańsze szefie! -Kierowniku, dziesięć grosiszy brakło. Sprzeda kierownik? Jedno winko? -Szefie, butelki szef nie liczy! Zaraz odniese. -Kierownik to jest boski człowiek, że już nam o szóstej otwiera. ŚWIĄTYNIA OTWARTA. AMEN. Po szóstej, przyjeżdża piekarz. -Cześć kierownik. Jak tam? Widzę, że ruch od rana. -Oj mówię ci Grzesiek, żebym tyle bułek sprzedawał rano, ile sprzedaję browarków, musiałbyś drugą piekarnię zbudować, żeby to wszystko upiec. Grzesiek kwituje wszystko grzecznym uśmiechem i jedzie dalej. Przez chwilę mam spokój, mogę rozłożyć gazety, przyjąć nabiał, podokładać towar na półki. Do dziesiątej normalnie, gospodynie wpadają po cukier, emeryci po fajeczki, dzieciaki na przerwach po chipsy, zwykła nuda. Pijaczki krążą jak hieny po okolicy w poszukiwaniu drobnych i około dziesiątej atakują ponownie. Najgorszy jest Zdybel. Ten resztki honoru pochował już dawno. Nigdy nie zapomnę jak przyszedł do mnie pierwszy raz. -Słuchaj.Jest sprawa. - rzucił konspiracyjnie, jakby wokół działo się coś niezwykłego - potrzebuję flaszkę. W poniedziałek oddam. Serio! -Nie, proszę pana, nie dajemy na kredyt. -Kurka! W poniedziałek masz kasę na bank, nie żartuj. Znam cię od dziecka, z twoim starym morze wódki wypiłem! A mnie jakby kto w mordę strzelił! Napełniło mnie takie wkurwienie, taka nienawiśc, że wybuch poprostu musiał nastąpić. "Ty flejo jebana!" - pomyślałem. -Wyjdź mi człowieku ze sklepu i nie przyłaź tu więcej! Nic ode mnie nie dostaniesz! "Morze wódki wypiłem z twoim starym". I co,kurwa! Może mam być z tego dumny? Może mam ci przypiąć medal? Albo zamknąć sklep, zaprosić cię na zaplecze i uchlać się z tobą do nieprzytomności, a potem płakać i ściskać się w pijackim amoku i zasranym porozumieniu zapitych nieudaczników? Morze wódki... Dziadu jeden! Śmierdzisz moczem i raczysz zwracać się do mnie per TY? Morze wódki... Posiniaczona matka... Wstyd w szkole... I zazdrość. Bo koledzy mają motorynki,klocki Lego z Peweksu, bo jeżdżą z rodzicami na wycieczki, bo tamto, sramto i owamto. A ja co? Morze wódki i wielkie gówno na środku. A ten mi będzie jeszcze wyjeżdżał z takim tekstem. Jakbym miał się ucieszyć na te słowa, albo jeszcze (o zgrozo!) zaprzyjaźnić z tą kupą łajna. W mordę cię, debilu jeden! Kasia ciągle mnie pyta, patrząc głeboko w oczy: -Kochanie, dlaczego się tak denerwujesz? A ja nic, bełkoczę coś pod nosem. -Nie denerwuję się skarbie. Obejmuje mnie wtedy, całuje, Jest kochana. I zna mnie tak dobrze. Właściwie jest jedyną kobietą, której dałem się poznać. Pozwoliłem na ten szalony akt wejścia w moje światy i rozejrzenia się tam mniej, lub więcej dokładnie, na rozbicie jakiegoś bezcielesnego, a jednak twardego muru. Sam nie wiem jak to się stało, poprostu mnie urzekła. Tysiące godzin życia, pęd za czymś lub za kimś, dzień, noc, dzień, noc, jedna praca, druga praca i nagle błysk. Jej oczy, usta, głos, dotyk dłoni. Jest czarodziejką, aksamitnym oderwaniem od rzeczywistości... Tak, poprostu mnie urzekła. Ileż to lat musiało minąć, by tak się stało. Kiedy widziałem ojca lejącego matkę, wyzywającego cały świat i tłukącego co się tylko dało potłuc i czułem się zbyt mały, zbyt słaby,by mu przerwać, uciekałem z domu i łaziłem całą noc po wiosce, obiecując sobie i gwiazdom, że u mnie tak nie będzie, że stworzę cudowny dom (matko, zwykły dom wydawał mi się wtedy cudem), wspaniałą rodzinę, w której będzie ciepło i radośnie, w którym będzie miłość, zrozumienie, a przede wszystkim spokój. O tak! Spokój. Wystarczyła tylko myśl, że muszę spotkać odpowiednią kobietę. I kiedy tylko jakaś pojawiała się na mojej drodze, mnie, jak jakiegoś dupka, paraliżował nagle strach. Niby wszystko było o.key, niby się układało, ale w głowie tykał zegar wielkiej bomby, wył alarm, ryczały syreny, a na koniec na wielkim monitorze płata czołowego, nabrzmiałego, pulsującego mózgu, pojawiał się napis; "Spadaj koleś, nie dla ciebie takie życie, nie dla ciebie rodzinka". I spadałem... "Chryste! Co jest grane?" - tylko tyle potrafiłem wykrztusić stojąc przed lustrem i gapiąc się w swoje marne oblicze. Tak było z Pauliną, pierwszą dziewczyną. Szalała za mną i mi chyba też zależało. Zależało, dopóki pierwszy raz nie odwiedziłem jej w domu. Mama, czekająca z ciepłą kolacyjką i tatuś, (O,Matko święta) miły, sympatyczny, uśmiechnięty, pewny siebie gość, który każdy grosik przynosi do domu i rozmawia ze swoją córką. Żonę cmoka, podszczypuje, ściska... "Co jest grane?" - darło mi się w głowie chore zwierzę. Nie dałem rady, lustro krzyczało, aż nazbyt jasno: "NIE DLA CIEBIE, NIE DLA CIEBIE." I odszedłem. Płakała. Po dwóch latach wróciłem, lecz na krótko. Pojawiła się Grażka, córka alkoholika i przerażonej, bitej matki. Tak bardzo z mojej bajki, jak dziesiątki półlitrówek mieszkających w moim domu. Poszedłem za nią, bo sumieniu dała spokój, bo nie siara było do domu zaprosić. A u niej? Znajomy widok! Flaszki, bełkot i oszczane kalesony! A w nich upierdliwy, pijany tata, któremu się przypomniało, że na siódme urodziny kupił rowerek córeczce, a ta się teraz puszcza gdzie popadnie, zamiast ojca po stopach z wdzięczności całować. Jednak Grażka szybko pokazała o co jej chodzi, a ja ,koziołek - matołek jeden, nie od razu się zorientowałem. Zaczęło się od żarcików, głupawych uśmieszków i popisów przed chichoczącymi koleżankami bez charakteru, dla których Grażka była pieprzoną boginią ze skrętem w gębie i debilnym rechotem. Wtórował jej brat, kompletny kaleka umysłowy, z parą rąk nie nadających się do niczego, śpiący do piętnastej popołudniu i wypalający tyle maryśki naraz, ile pięcioosobowa ekipa reggae prosto z Jamajki. Grażka ubzdurała sobie, że jest feministką. Tyle jadu, tyle chorej nienawiści, zawiści, zazdrości nie widziałem jeszcze u żadnej z kobiet, nie podejrzewałem nawet, że tyle tego dziadostwa, może zmieścić się w jednym człowieku. W kobiecie! Jej cel był jasny i wyraźnie określony: gnębić, wyzyskiwać, i niszczyć męski gatunek. Nienawidzić, truć, oszukiwać, besztać, tłamsić, dusić, katrupić, topić, palić, a przede wszystkim zdradzać. O! Tak! Zdradzać. Jakbym to ja był winien, że jej tatuś pije, że mój tatuś pije i, że tatusie ogólnie lubią sobie wypić. Zwiałem. Nie miałem innego wyjścia. Tymbardziej, że jej tatuś próbował się ze mną zbratać. Przy kielichu, oczywiście. I dźwigałem dalej swoje brzemię. Podarte, oszczane kalesony zarzucone na plecy, niosłem je, potykałem się, podnosiłem, czulem uderzenia bata, szyderstwa, przekleństwa, czyjś płacz, padałem i znów wstawałem... Po twarzy spływała krew, lała się w oczy, w usta, czułem jej słony smak, cierniem ukoronowany, brnąłem przez świat. I było dla mnie jasne, ze samotnośc jest moim jedym przeznaczeniem. Nie chciałem litości, w dupie miałem litość, ani nią chleba nie posmaruję, ani się ogrzeję. Chciałem tylko spokoju. Tak jak wtedy, kiedy wyjechałem do Austrii, do pracy. Wszystko szło dobrze, praca ciężka, ale zarobki świetne, dopóki pewnego dnia Fryc nie wydarł na nas gęby: - Ruszać się! Szybciej! To nie Polska, tu się pracuje, nie pije! I uciął dniówę, niby, że słabo pracowaliśmy. Skurwiel jebany! - Nie będzie mnie poniżał żaden Fryc! - darłem się do kumpla jak opętany. - Uspokój się. Miał zły dzień i tyle, jutro będzie żartował, zobaczysz. - Pierdolę to! Jego żarty też pierdolę! Niech se je w dupę wsadzi! - Matko! Aleś ty nerwowy. - Kurwa! A wy też co? Chlać musicie co wieczór? Myślicie, że on tego nie widzi? - nakręciłem się na maksa, nic już nie mogło mnie powstrzymać. - Rozpieprzasz całą kasę jaką tu zarabiasz. Z czym do Polski wrócisz? Zalewasz stres? To jakaś pierdolona paranoja! Tworzysz sobie stres przyjeżdżając tutaj i zalewasz pałę, by go zagłuszyć! Za ciężko zarobione pieniądze. Po chuj? Nie kumam tego stary. Dotrwałem do końca "turnusu", jako wróg numer jeden i już nigdy tam nie wróciłem. Poza tym, jeśli mam być biedakiem na Zachodzie, to już wole być biedakiem u siebie. Trzy miesiące później umarł mój stary. Wóda zrobiła swoje. Płakałem, a jakże. Po cichu, u siebie. Chrzanić to! Przecież kiedyś, jako dzieciak podziwiałem go. Podziwiałem, jak wdrapywał się na ogromne drzewo z mechaniczną, ciężką piłą i ciął potężne gałęzie, bo wszyscy inni się bali, podziwiałem jak przerzucał wielkie głazy w rzece po powodzi, jak tresował wielkiego psa, którego panicznie się bałem. Był taki silny, w końcu ja mały zdechlak, który w pierwszym roku życia miał umrzeć ze trzy razy i bez inchalatora ratującego oddech nie ruszał się o metr od domu, nie mogłem nawet pomarzyć o takiej sile. A najbardziej podziwiałem go, kiedy wyciągnął mnie w srodku nocy z płonącego pokoju, gdy zapalił się dom, a później sam biegał z rzeki,z wielkimi wiadrami pełnymi wody i lał w płonący budynek zanim przyjechała straż pożarna. Ten jeden, pierdolony raz był moim bohaterem. Czekałem później całe swoje zakichane życie, aż przybiegnie znowu i wyciągnie mnie jak wtedy z bagna mojego żalu, złości i beznadziei. Czekałem, aż przyjdzie trzeźwy i pogada. Czekałem... ...aż umarł.
  10. Trochę dziwne, pasuje to na krótki obraz, teledysk, albo wiersz. Jako proza zbyt chaotyczne, ale jest kilka ciekawych tekstów. Pociąg relacji Ty - Ja. Albo,że pościel pod Wami nie tworzyła twarzy świętych.
  11. A ja mam mieszane uczucia. Bardzo fajne i dobre zdanie na zmianę z kompletną bzdurą. Wzloty i upadki. Jedno zdanie cudowne, kolejne beznadziejne. Znajdź perełki w swoim opowiadaniu, skup się na nich i stwórz takich więcej. Bzdury wyrzuć ,nikomu się nie przydadzą, nikogo nie wzruszą i nikogo nie obchodzą.
  12. Brzmi jak stara, indiańska przypowieść... Tylko końcówki nie zrozumiałem, do kogo Bóg powiedział? Do zwierząt? Czy do ludzi, których ożywił i odkupił ich winy? To by przypominało mi o problemie spowiedzi ; "Będę grzeszył, plądrował, zabijał, a ksiądz mi wybaczy". Zaciekawił mnie Twój temat, choć Biblia i ewolucja mówią co innego, efekt jest ten sam, zwierzę zwane człowiek rozwinęło się jak żadne inne i jego drapieżność przerosła wszystko. Kolejnym tworem ewolucji mogą być maszyny, stworzone przez człowieka, Jak opowiedziałby o tym mądry sokół synowi? Czuje się przy czytaniu, że Twoja historia nie jest skończona, czekamy na c.d.
  13. Fajnie mi zabrzmiały te bolące mikroorganizmy w moim ciele i niechby nawet dwa tylko były w mrówce,to wszystkie dwa cholernie bolą :) Ale dzięki za uwagę, coś tam pewnie zmienię. Końcówka powstała na dużym "wydechu" ,to zawsze szkodzi i wszyscy się tego strzeżmy...
  14. Osobiście wolę inne teksty, ostrzejsze, lub poprostu bardziej życiowe. No,wiesz LIFE IS BRUTAL AND FULL OF ZASADZKAS. Zwróciłem jednak na Twoje opowiadanko uwagę, ponieważ kiedyś próbowałem tak klecić, i powiem szczerze, to niełatwy temat, bo szybko można wpaść w banał i nudę, albo słodkie popierdywanie w kwiatki. Spróbuj bardziej "malować" słowem, czarować, wyobraź sobie ,że nie piszesz do czytelnika, tylko do kobiety, którą kochasz, albo do własnej samotność. Pobądź sam ze sobą z dobrym, czerwonym winem... Reszta jest Twoja.
  15. Ręce opadają..........
  16. He,he,ja jestem z gór i zawsze patrzę w doliny.Tak samo,jak zawsze jadąc samochodem cofam,a nie (jak niektórzy), cofam do tyłu :) ,masło maślane,Czyż można cofać do przodu? ja mam malutką uwagę : "Starzec wstał i wyrzekł sam do siebie",trochę brzydkie zdanie. Starzec podniósl się i szepnął ,lub powiedział do siebie... Poza tym ,podoba mi się Twoja wyobraźnia i stwarzanie trochę nierzeczywistej aury, wygląda to jak wędrówki w snach. Jeśłi jeszcze nie oglądałeś, to polecam "Reqium dla snu" prod. (rzecz jasna) USA.
  17. ASHER - Chętnie poczytam o niedociągnięciach formalnych jakie wyłapałeś SANETIS HOMBRE - Dzięki za wyczerpujący komentarz. A propos akapitów, zupełnie przeskakują po wysłaniu tekstu. To chyba problem programu. Pzdr.
  18. Dzięki,jak na debiut na stronie bardzo pozytywna recenzja.Prawdę mówiąc bardziej zależy mi na pokazaniu upadku duchowości i wzajemnej ludzkiej wspólnoty przez ten dziki pęd cywilizacji.Cóż,może mrówa przyłączy się do cyganerii i tam tę znikającą duchowość odkryje? P.s.Pijane kobietki poprzebierane za różnego rodzaju dziwolągi i zaczępiające ludzi to fakt. Ciemna strona zachodniej kultury i te wszystkie puste pseudorandki. Sam nie wiem dlaczego tak mnie to uderza. Gdzie cudowne spotkania towarzyskie? Normalne rozmowy? Kiedyś był kierownik. Teraz szef,albo (O!ZGROZO!) boss! Opowiadanko napisałem po kilkuletniej przerwie w "tworzeniu",więc sporo niedopracowane.
  19. Męczy mnie już hałas i zgiełk wielkich mrowisk,ścisk na ścieżkach i ciągły wrzsk boss`ów wiecznie niezadowolonych z roboty,którą wykonuję.A wykonuję ją zmęczony do nieprzytomności,na skraju wyczerpania,z bólem umysłu i mięśni,które nie pozwalają w nocy zasnąć. Boję się nocy... Mrowisko trzęsie się bez przerwy.Ja zasypiam,inni się budzą. Miliony mrówek,miliony problemów,jedna produkcja.Od rana do nocy,od nocy do rana.Drepczą,znoszą patyki,liście,martwe owady,budują,tworzą,mdleją,usychają z samotności i strachu przed chorobą,która pozbawi ich pracy.Nie myślą o starości,nie ma czasu.Nie drżą o głód i samotność na starość,bo już dość tego mają na dzisiaj. Upadłem ostatnio w pracy pod ciężarem dębowego liścia,był zbyt duży,a ja znów bez śniadania.Boss darł się: - Szybciej! Produkcja stoi! Szybciej darmozjady! Padłem... Pamiętam tylko twarz pielęgniarza ocierającego błoto z mojej twarzy.I olśniło mnie. Dokąd zmierzam?W jaki wir wpadło moje życie mielone codzień przez produkcję, nadprodukcję,niedoprodukcję,kooprodukcję,współprodukcję i cały system nadmrówczej pracy w niemrówczym wyzysku mrówki przez mrówki. Dokąd to prowadzi? Po co to prowadzi? Dlaczego? Leżę,wsłuchuję się w mroczny terkot szpitala i płaczę. Urodziłem się ,by nie zaznać nic prócz tego cholernego wrzasku za moimi uszami:"Szybciej!Nie ociągać się!" Jeszcze niedawno wierzyłem w ten cud,że dokonamy niemożliwego,że staniemy się bogatym i cudownym mrowiskiem,w którym wszystkim żyje się łatwo i dostatnio,teraz czuję,że kiedyś będzie lepiej,tak jak w sąsiednich mrowiskach,które dawno temu zaczęły ten kierat.W czasach,w których moje mrowisko zajęte było przez wielkie,ćwierćinteligentne,czerwone mrówy,wpajające moim poprzednikom bzdury do głowy i wpędzające nasz mały świat w coraz większą nedzę. Nadrabiam teraz stracony czas... I gapiąc się w sufit szpitala ogarnia mnie przerażenie,czy warto. Odzwiedzałem kilka razy (oczywiście zarobkowo) mrowiska sąsiednie,te do których czerwone mrówy nigdy nie dotarły i które już dawno zrobiły to co ja robię teraz. Miałem sen... Dotrwałem do starości.Poskręcany, z wygiętym kręgosłupem,zmęczonym wzrokiem i bolącym każdym mikroorganizmem w moim ciele.Otępiały,trzęsący się i nie szukający niczego w przeszłości,ani mojej,ani mojego mrowiska. Za oknem oglądam moje wnuczki,upajające się alkoholem,przebrane za pielęgniarki ,albo playboy`owe króliczki,łapiące facetów byle jak i byle gdzie ,krzyczące do nich :"Hej!Jesteśmy suczkami!Chcesz nas skosztować?" I oglądam wnuki, śliczne pseudo-geje opowiadające zaciekle o durnowatych panienkach,randkach,które nic wspólnego z randkami nie mają i zachwycają się cudownym krojem ostatniego wypustu męskich stringów. Wnuki malujące pazury,oczy i łażące codziennie do solarium. Wnuczki tłuste i opasłe sztucznym żarciem. Wnuki ociężałe i nienaturalne. Całe plemię małych,tłustych mrówek otoczonych elektronicznym sprzętem,przeżywających komputerowe,sztuczne orgazmy,kochających wirtualne genitalia wszystkich płci,odurzonych alkoholem i narkotykami,bzykających każdy - każdego.Pijących,chlejących pazernie i rozpustnie śmietankę,ktorą my,ich dziadkowie i ojcowie ubijaliśmy całe życie tyrając do nieprzytomności. Siostro!!! Chcę już wyjść ze szpitala! Powrócić do kieratu,by padać wieczorem i nie śnić takich snów. Przede mną ekran telewizora w szpitalnym pokoju wysyła cierpki głos: -Bracia!Zbierzmy moc.Trzeba uderzyć i zniszczyć wroga!Będziemy bezlitośni, pomogą nam w tym nagie niewolnice pojmane w krainie rozkoszy i ułudy.Zniszczą męskie wojska przeciwnika,używając swojego wdzięku! "Mój Boże - myślę - przecież to bajka dla dzieci..."
  20. Czyta się i na chwilę odpływa w inny wymiar.Dojrzały tekst i ciekawy. Jeden z lepszych jakie tu czytałem...
  21. Ok,o wiele lepiej,niż w opowieści o Indianach.Podoba mi się.Tak trzymaj.
  22. Skojarzyło mi się (nie wiem czy słusznie ) z Kurtem Vonnegut`em jr. Bardzo fajny tekst. szczególnie o niemieckich krasnoludkach ;) . Tych plastikowych ,sztywno myślących he he . Nie ma to jak polska myśl twórcza.
  23. W filmie Jarmusha "Truposz" Indianin każe nazywać siebie Nobody. Ja się tam nie znam na indianskich obrzędach, nazewnictwie itd. Nie wiem tylko czy oni wiedzą o czymś takim jak diabeł. Duchy owszem. Ale diabeł? A może to jacyś "nowocześni Indianie" ;p?? Może Ty Marcepanie odpowiesz, bo autor/autorka powyzszego tekstu chyba nie, ponieważ nie uzyskałem odpowiedzi na mój ostatni komentarz, więc tu też nie liczę na nic. trzymajta się! No cóż,w amerykańskich filmach nawet kosmici mówią i nazywają się po angielsku :) , ale poważna polska proza z ponad tysiącletnią tradycją i kulturą jest nieco bardziej wymagająca, w końcu jako Słowianie jesteśmy uduchowieni równie mocno jak Indianie sprzed wieków,choć te dwie kultury są bardzo odmienne. I tu ważne spostrzeżenie,które przegapiłem!!!! Diabeł!!!! Diabeł jest nasz! Słowiański! Nawet germański , ogólnie europejski,ale na pewno nie indiański!! Nie ma tam diabła! Są duchy! I duchy są wszędzie. Duchy lasu, duchy gór, duchy przodków, zwierząt,są duchy dobre i duchy złe,ale na miłość boską,nie Diabeł. Więc powinien tu się pojawić duch.Zły duch!! Niespokojny duch! Albo mógłby to być jakś zły demon przywieziony przez blade twarze zza wielkiej wody,no ale oczywiście krytykować łatwo,więc już kończę i dodam,że koncepcja autora super. Sam twierdzę,że jedna krytyczna uwaga więcej jest warta,niż tysiąc komplementów.
  24. Ja krótko Czy naprawdę uważasz,że Indianin nazywałby się Dreaming Snake? Po angielsku? Po pierwsze długo nadawali sobie imiona zanim poznali blade twarze i ich język,po drugie Indianin prędzej by umarł,niż nazwał się angielskimi słowami,szczególnie w tego typu tajemniczych opowieściach.Nie bardzo mi ta wstawka z imieniem leży,ale ogólnie jest spoko. Pozdrawiam. Nie poddawaj się.
  25. Nic dodać ,nic ująć.Życie! Hmmmm... Kobiety otumanione Avanti, od dziecka babrane "Bravo girl" i innymi bzdetami ,zawsze cool, zawsze trendy i z płonącą skórą milionów sztucznych słońc-solariów. Kiedyś ich uszy rozpalała poezja,słowa ,dziś tylko smętny szum banknotów i durnowate uśmieszki "metroseksualnych pseudogejów" O! Tak! Faceci też dziadzieją! Kosmetyczka,solarium,fryzjer ,pierdu - pierdu, siłownia ,ech.. Męski gatunek ginie ,a ciągnie go w dół coraz wredniejszy i zimny kobiecy egocentryzm. Czyżby to koniec cywilizacji? Upadek świętości? Na zachodzie pijane małoletnie przebierają się w stroje pielęgniarek ,albo króliczków i szukają napalonych facetów na ogniste orgie "Jesteśmy suczkami!" - mówią "Chcesz?ja jedna,was dwóch,albo my dwie,ty jeden" . I biedne chłopaki,którym wmówiono,że polowania były złe (mówią to matki klepiąc schabowe!!!) ,a cała męskość to nic innego jak tylko ładna fryzurka i biała koszulina na opalonym ciałku. Ohyda! Gdzie ci mężczyźni?? Gdzie te kobiety??
×
×
  • Dodaj nową pozycję...