Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Agnieszka_Gruszko

Użytkownicy
  • Postów

    685
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Agnieszka_Gruszko

  1. jedno drugiemu nic z moim okiem białym rzęsy zamarznięte poszarpana struna grzbiet mi się grzebie się zbyt powolnie i ciepło bezsłowie puste wersami porozdzielamy gołębie ramiona w zamkach ze szkła pomieszkamy chwilę pan anioł posiada wełniany kapelusz ja nie mam pana anioła
  2. nie chce mi się w głowie piór wyciągać z zaropiałych ran już nie jutrznie budzą lęk kupuję sobie herbatkę co w niej pływa nie wisi choćby i utonęło choćby na popiół spaliło się jutro jutro znudziło mi się czesanie cudzej pleśni grzebyczkiem „do rany przyłóż” gdyż jestem uczulona głowa mi odpada po penicylinie głowa mi odpada po jutrze
  3. Panie Mirosławie, gratuluję, więcej w tym wszystkim rytmu, niż rymu - co za szczęście, tylko ślimak zgrzytnął mi lekko. Pomimo tego ślimaka cudownie, bo gdzieżby tak w turkot pociągu pod koła mięczaka muszlowca podrzucić...
  4. nocą obrzmiałe zmory naplute w twarz przecięte przeciętnością zmarszczki groby zajadłej bezsilności aniołów w occie nie lepszych niż ogórki powiadają że mi się przyziemność w pokucie za skrzydła należy że moje blizny nie będą bardziej niż im pozwolę im nie pozwolę mniej tym bardziej zrobić z siebie sobie przebrania na to zanadto w słowach przebrałam narkotyk snu ramiona spustoszone deszczem nawiedzane czasem i milczeniem bezboleśnie zapadną się pod ciężarem grawitacji zbrodni niezauważonej
  5. Panie Adamie, jak zwykle, gdyby nie pleśnieć, możnaby porównać do futrzastego pomidora, ale kark.koło.mnie rozbija mnie i gryzie ożywczo w powiekę.
  6. przeginanie w drugą stronę bezimiennych krzyżyków plastikowych modlitewek starych kobiet obgryzanie wyobraźni w zastraszonym łóżku rozkrzyczanych ptaków smutnych śmierci a popatrzcie na światełko w zgięciu łokcia płonie sobie żyła żywa i sterylna srebrna rozedrganiem powiek powikłania senne rozpasanie siwych panów co się jeszcze nie spostrzegli że nie żyją
  7. omijam drapieżne krzesło łukiem twojej dłoni cudownie boskim kiedyś niepojętym długo wynagrodzisz wysiłek pielgrzymki do drzwi witam cię próg mój jest zaszczycony deszczem na twoich butach omijaniem prawdy i kotem ukrytym za szafą jestem ikoną najmniejszą trójdzielną doskonałością czerwoną zapałką z celi w której za zimno, by umrzeć wzburzone wody dywanu falując prowadzą do szklanej do szyby która mnie oddziela i moje milczenie od świata pod paznokciami mięso zaszyte pocałunkiem wprost w słone usta brutalnie odarte bez oddechu i powiem to także dzisiaj: jak miło że o mnie pamiętasz jak dobrze, że jeszcze mnie słyszysz pół- boski mokry człowieku że jeszcze cię dzisiaj nie przeklnę że światło jest dzisiaj zbyt jasne że mieszkam w kukułczym gnieździe gdzie lot zaraził mnie czasem Wiersz przeniesiony do działu Poezja - Forum dla początkujących poetów. MODERATOR
  8. wielkouche klepsydry wyślizganych zdarzeń słowami przybite do desek miernoty krzyżyków z plastiku świecących w ciemności pomarszczonych pięter uświęconych gmaszysk przegniłe modlitwy plastikowych toreb skazanych na wieczność z podobnymi sobie żebrzących na stosach o całopalenie kobiecych, bo mają w sobie to, co im się włoży wężouste dzieci wyklęte brzydotą z różowego świata poprawności bożej ściśnięte ścianami nadludzkiej ludzkości obrośnięte skrzepłym, zaropiałym bólem utrapienia świeckie obmierzłe w łóżeczkach obarczają was śmiercią, zarażają czasem starcze plamy w twarzach nie znają męczeństwa nie oddają grzechów samym umieraniem darmowe nadzieje wyrzucane oknem porażający odór przegniłych butelek po winie czerwonym, co miało być białym niewinnym winem ostatniej wieczerzy
  9. czuję. czuję! jak mi jest uwierzyć? ciężko znoszę po schodach milczenie na sam dół piwnicy mieszkam teraz sama kocięta wyrosły prawie na tygrysy to wiele w dzisiejszych czasach nie ma czego żałować nie ma czego pragnąć może ciepła ale nie dam rady zrobić dobrej herbaty pomruczeć do siebie mrumrumru pociesznie kocięta wyrosły skrzydła odleciały posegregowałam palce według przydatności tym wskazuję i grożę ten położę na ustach mrumrumru
  10. kochać, kochać kochać i żeby nigdy nie, już więcej wytrzymuję wchłonęły się ślady wytarły buty zobaczmy oto i przestrzeń chodź, niech ci się przyjrzę zza oszklonego oka wypatrzę niezgodność a wtedy kochać zadrżały ziemie odłogi wystąpiły z brzegów lasy pochodnie w zębach niosąc jak jajka jakieś tandetnie zdobione kwietnym motywem motylem gdzieniegdzie oto i on przyjdź, niech cię przeżyję strzała nie ugodzi krzywdy wróg gdybyż śmiertelny zamiast śnieżnoskrzydły bielejący szkielet mojej myśli żegna się zawsze tak samo kochać kochać Utwór przeniesiony do działu Poezja - Forum dla początkujących poetów. MODERATOR
  11. Linia krzywa. Bo ściany postanowiły się pochylić, popodsłuchiwać, objąć mnie, nie przytulić, bo jest On. Siedzi sobie na przeciwległym brzegu łóżka: za ciepło mu, widzę, że ma czerwoną twarz, widzę, że chciałby herbaty. Nic nie widzę, bo tak naprawdę to mam zamknięte oczy, boję się patrzenia. Jestem na krawędzi, nad otchłanią podłogi, kulę się, moje ręce to skrzydła – chcą mnie ukryć, pochłonąć, zanim pozwolę się mu oswoić. I kiedy tak sobie balansuję na granicy obłędu, on do mnie mówi tak: - A wiesz, autobusy ugrzęzły w śniegu i teraz wszystko jest takie powolne. Bądź mi powolna. Wiem, że nie będę, bo jak tu poddać się cieniowi, jak zamknąć ostatnią iskrę samodzielności? Bardzo bym chciała, ale nie potrafię pożegnać, przegnać, przegrać. I jeszcze to, że kiedy mówi, moje skrzydła mnie duszą, obejmują ciaśniej, zgniatają kości i wbijają żebra w serce. Więc udaję, że nie słyszałam, bo gdyby inaczej spróbować, szczerością, to nic by nie zrozumiał. Mężczyźni nie wierzą w szczerość. Nie wierzą w zapach, ani w blask. Wierzą w strukturę. Udaje po cichu, że nic nie słyszę, chyba przywykł już do tego, bo zawsze, kiedy tu jest tak się zachowuję. Nie pozwalam na morderstwo w mojej ciszy i nie pozwalam na głos. I jeszcze chciałabym nie pozwolić na obecność, jego obecność, ale nie potrafię. Czasem wydaje mi się, że jestem symetryczna, kiedy pozwalam mu mieszkać z sobą na jednym łóżku i pić swoją herbatę. I karmić się ciepłem, którego mam niewiele i zazdrośnie strzegę. Wykradł je po kawałku, ten człowiek. On jest dobry w wykradaniu. Potrafi tak się pięknie nie poruszać, że wykrada ze mnie słowa i oddech i myśl. I jest tak, jak teraz: skrzydła duszą, skóra spala się i pęka, oczy wpadają do środka, grzechoczą w czaszce. A on nadal siedzi i nic nie wie i nic nie rozumie. Splata i rozplata palce, tka sieć, nie wiedząc, że moja dusza jest za mała, że oczka sieci to dla niej tylko drzwi do innych światów. Może mniej obłędnych, cieplejszych, jaskrawszych. Drzwi do innych ludzi, obudzonych z letargu, nie takich jak ja, do cielesnych i krwistych. Gdzieś tam może umiałabym czuć inaczej, jakoś tak związać się w węzeł i pozwolić przez siebie przepływać cudzej duszy, pozwolić się pożreć w świetle i cieple i hałasie. Ale nadal mam zamknięte oczy, a on, nie doczekawszy się odpowiedzi zbiera się powoli w całość: przyczepia palce, całe dłonie które mu odpadły od tego siedzenia w bezruchu. Troszkę nie radzi sobie jeszcze ze stopami i nogi niepewnie się trzęsą, kiedy usiłuje je wyprostować i wziąć pod uwagę, żeby móc się przemieścić. Podnosi usta i przyczepia tam, gdzie powinny być. To wszystko dzieje się bardzo szybko, to jest jak implozja. W ręku wykwita mu płomień. Nie. To nie płomień, to żar. Namiętnie spala papierosa i myśli. To widać. Porusza ustami bezgłośnie w tym myśleniu. Może szuka wzrokiem szklanki, ale chyba jednak mnie. A ja się schowałam. Zamknięte oczy i całe ciało skupione mam na sobie. Na jednym punkcie przestrzeni, gdzie iskrzy moja świadomość. Wszystko inne jest nieistotne, kiedy tak na niego patrzę z góry. On się jeszcze nie nauczył, że kiedy znikam mu z oczu, to jestem i wszędzie i nigdzie i że może mnie znaleźć tylko, kiedy mu pozwolę. To moja ostatnia linia obrony, ale za to nie da się jej przerwać. Ha! Jestem niewidzialna i nieuchwytna, a on niech sobie szuka do woli. Trzask. Trzask. Krzyczy mi w głowie, że drzwi się zamknęły, od zewnątrz. I czuję się skrzywdzona. I czuję się senna i samotna. I otwieram okno oka. Lewego, prawe mnie nie interesuje. I widzę. Szara rzeka kołdry, słońce z układem słonecznym bardzo naiwnych ciem, bezlistne drzewo. I widzę wysokie, pnące się po ścianach okna, może jakiegoś człowieka potrafią jeszcze wyciągnąć poza parapet, mnie nie, bo mam skrzydła. I jest on. Siedzi sobie i pije herbatę. Dotyka sacrum – grzbietu mojego kota, a kot mu na to pozwala. I to jest właśnie wspomnienie, które tak bardzo chciałabym mieć.
  12. ¿uki to ludzie którym bozia nie da³a mózgo, albo manuala do mózgu jak kto woli, niekoniecznie mêskiej p³ci. tak, na bierz¹co o 5.57
  13. Jestem zmiennocieplna, białolica i mam paszczę. Spełniam wszystkie wymagania, bardzo sumiennie je spełniam i proszę się nie śmiać. Śmiech mnie rani, dogłębnie, a rany mają tendencję do ropienia. Tak, stany zapalne nie są mi obce, są wręcz nagminne: zapalam się i jestem w stanie, ale płonę słomianym ogniem. Ognie? One już dawno we mnie wygasły, teraz zmieniły się w kamień. Teraz są zimne i zżera je rdza. Zardzewiały mi powieki, po wieki już będę tak trwać. Nie mogę zamknąć oczu, są jak okna bez zasłon, mróz przegryzł się przez rzęsy wprost w źrenice, zaszły sobie bielmem, choć podobno zajść można z bystrym wzrokiem daleko. Nie należę. A bardzo bym chciała. Usunąć sobie chirurgicznie poczucie humoru, jak również strzępki osobowości. I poddać się, bosko poddać się okupacji jednej z tych osób o inteligencji żuka. I zatonąć sobie w bezistnieniu, niepamiętaniu, może nawet nie byłoby ziarnka groszku pod materacem, kto wie. Może wtedy nie miałabym zamiast palców martwych szczurzych płodów i jakoś tak łatwiej by mi było tkać wokół siebie czar tego, co nazywa się kobiecością, choć z oczywistych powodów nią nie jest. Kobiecość postrzegana przez pryzmat męskiego oka, nie wiem czy nie innej części ciała. Prawdopodobnie zupełnie różnej od oka, ale cóż, tak to już jest kiedy się jest owcą między żukami ? nic się do powiedzenia nie ma, bo i kto by cię tam chciał słuchać. Nie słuchają, wiesz? I nie posłuchają, bo tak łatwiej. Dobrej nocy.
  14. pachnę obłędem bo gdyby inaczej bóg dał może ale nie da, bo woli bezwolne stworzenia niż surowość w oku i trzeszczące przemieszczanie prawdy pod włos dotykam sedna wiem jednym palcem tylko że pozostałe odgryzł obłędny wiatrochron za którym deszcz nie siekł i cieplej było przytulić ogryzione kości pozostawił ziemi żeby wyschły i wreszcie ku końcowi mam się i idą ja idę ulicą oni niebem niebezpiecznie skromni jako że pamiętam jeszcze szczekane uwagi na temat i te nie na temat zapadły też w pamięć a ona jak pratchawiec niesyty perwersji grawerowany w błyski tkanek dusznych i cielnych - symetryczniej by było nie zyć
  15. przeżegnam się pożegnam ciebie nawet nie patrząc wiedząc że w kamieniach czai się brak światła oknem zamkniętym oka boleśnie porozcinam palce na cierniach albo ty na moich kolcach poranisz paznokcie i słone powieki, po co?
  16. rozkołysane schody prowadzą do domu pochyłych ścian białych szubienic cieni rozczesanych mchów drzew w doniczkach wypukłe soczewki łez rozdarły nawet ziemię z wyolbrzymionych bólem oczu wyblakłych od słońca roztrzęsionych dłoni a mosty przepłyną mi pod stopami z życiem zadeptanej trawy znów pijanych gwiazd zaklęsłym prawdom powiem do widzenia na plecach otworzą drugie usta nożem patrosząc rzeźnicko za karę moje nowe zwierze chodzi wspak
  17. patrzę, porannie poranione powieki rozklejam z żółtej ropy grzesząc przeciw kobiecości bluźniąc przeciw pięknu i tak muszę wstać co rano z łóżka dwuosobowego pełnego tylko mnie i okruchów bułek, szarych pozostałości spalanych namiętnie papierosów nudzi mnie czesanie tego, co na głowie skrywa potylicę, skrywa ciemię bo zamiast komórek nerwowych szarych i białych istot gniazdo nadpobudliwych węży mam w głowie i cierpię bo może dziś znów niespokojnie oglądać będę się za siebie w nadziei że mnie spojrzeniem bóg zaszczyci człowieczy Wiersz został przeniesiony do Forum dla początkujących poetów. MODERATOR
  18. chodź, mam paralityczny akordeon zakorzeniony w palcach a moje oko jest bezspornie żółte każda gruda ziemi na drodze ci powie jak pięknie potrafię szarpać trzewia i podniebienie zdziczałym językiem niech sobie naprzeciw mnie postoją legiony zapadłych policzków zebry poprzedniego świata dzisiaj skatowanym – sadzą drzewa i nie wystawiają rachunków opatrzyłam się bezwojnia, opatuliłam bandażem bo tanio się dziś umiera, mesjaszem samego siebie w nic nie wierząc, nie pragnąc ołtarzy kielichy napełnia się winą, żrąc łańcuch bezcielesny chleb, posypując solą i rany
  19. "To trochę żenujące, gdy czyta się jakieś zdania i nie rozumie ich przeznaczenia. " No właśnie panie Piotrze....
  20. ukryć, pogonić przed wzrokiem patriarszym stadnie, wyciąć niepotrzebne kawałki, siebie samego na klucz zamknąć, odwiedzać przestrzeń -czasami jeszcze pożyć, pożyczyć pamięć od siebie sobie, zapomnieć jak to było drzewiej, oby.
  21. zaciskasz zęby na mojej duszy zbyt mocno uwolnienie się nie wchodzi w grę kiedy zabiłeś cynizmem, mój drogi wszystkie inne pionki ja może i jestem królową ciszy i rozpaczy obłąkanych a moje królestwo rozciąga się znacznie dalej niż potrafią dojrzeć krótkowzroczne oczy wiecznym odchodzeniem wiecznym powracaniem
  22. bratu in da hałs!
  23. zamiast oczu mam malowane ptaki pióra wzorzyste drżą pod ciężarem łez podobno tak wygląda słońce gdy się na nie patrzy przez malowane ptaki gdy im ciężko odpływają machając skrzydłami zamiatając barwami zaśnieżoną przestrzeń
  24. W zagłębieniu mojej dłoni Ty- mały człowieczek Potrafisz zdusić płomienie Zgasić światło Zgniatasz mnie w konwulsji Postrzegania ściany Która drga sobie Może przycichnie Wypuści z uścisku oko Moje usta zmieniły adres Dłońmi pochłaniam powietrze Wietrzę żyłki Pod zsiniałą skórą Skomlą o litość A ja się mały człowieczku Zwijam w kłębek Pod ścianą, gdy przemawiasz Nawracasz mnie zduszonym płomieniem Na bezszelestne łkanie
×
×
  • Dodaj nową pozycję...