Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rhiannon

Użytkownicy
  • Postów

    626
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Rhiannon

  1. Taniec to to jest mniej więcej od połowy. Od piętnastego wersu. No, może - na upartego - od dziesiątego... ;) Pomyślę. Przeanalizuję. Przetrawię. I może coś zmienię. A może zastosuję się do Twoich sugestii prz następnym tworze. :) Znaczy - moje jest śmieszne, czy nie jest? Dziękuję za przeczytanie i komentarz. Pozdrawiam, R.
  2. Być może. Choć jeśli pod tym kątem na to patrzeć, to można powiedzieć, że cały wiersz jest sprawozdaniem. Dziękuję, że zakończenie się podoba. :) Dziękuję również za przeczytanie i komentarz. Pozdrawiam, R.
  3. Tak. :) Można tak powiedzieć. Tu interpretację pozostawiam Czytelnikowi. Można to tak rozumieć, że znany i własny. W sensie "położył". Ułożył na ramieniu. Jak jest zgaszona, to już nie ma. Ale dopóki jeszcze płonie, to ma. Tutaj ta świeca została przedstawiona w momencie gaśnięcia. Więc płomień był, zgasł i teraz już go nie ma. :) Tu możemy się spierać. Bo owszem, struna sama z siebie nie płacze. Ale kiedy się po niej przejedzie smyczkiem... Przenośnia taka, że to struna płacze, a nie wydaje płaczliwy ton. Brzmi bardziej poetycko... ;) To, że jest jego, to jeszcze nie znaczy, że przez to automatycznie przestaje się bać. Wszak nie napisałam, że peel ma na skrzypka jakikolwiek wpływ, nie mówiąc o władzy. A jeśli nie mamy wpływu na coś, co kiedyś było dla nas straszne, to teraz też z powodzeniem może nas przerażać. Nawet, jeśli jest nasze. Tu to samo, co w wierszu Oxyvii - chodziło mi o to, żeby muzyka skrzypiec mieszała się z szumem deszczu (podobnie, jak jej chodziło o podkreślenie senności). Po prostu nie lubisz powtórzeń. Rozumiem. Masz prawo. Ale ja i tak będę twierdziła, że są one czasem potrzebne i jak najbardziej zasadne. :) Cieszę się, że się podoba. :) Być może rytm mi się czasem łamie (choć tutaj tego nie widzę), pracuję nad tym. I przyznaję - stworzyć nastrojowy wiersz to sztuka. Nad tym też pracuję. Jednak (po dokładnym przemyśleniu Twoich słów) stwierdzam, że onomatopeje tutaj akurat ów klimat i nastrój by zepsuły. Dziękuję za przeczytanie i komentarz. Pozdrawiam, R.
  4. Hm. Jeśli dobrze rozumiem, chcesz, żeby to deszcz się roześmiał? Ale to nie o to chodziło. To skrzypek się roześmiał. Jeżeli nie o to chodziło - to nie rozumem, o co. Dlaczego chcesz przestawić ten deszcz? Moim zdaniem przestawienie tego słowa złamie rytm. Który chyba akurat w tych wersach, w mojej wersji, jest. Nie mówię od początku, kto przyszedł. Mówię, że skrzypek. Ale od razu wiedziałeś, co to za grajek...? :) I po co przyszedł? Dziękuję za przeczytanie i komentarz. :) Ja również pozdrawiam, R.
  5. No, może i tak, choć do takiej tezy podchodzę z dużą rezerwą. :) Niby wiem, że Leonarda posądzano o mnóstwo herezji i parania się czarną magią i alchemią. Ale trudno mi uwieżyć, że przewidział jakieś zdarzenie, wyliczył, kiedy ono nastąpi i namalował obraz tak, żeby przestał się uśmiechać w tym czasie. Ewentualnie żeby przestał się uśmiechać po prostu. Przez nakładanie kolejnych warstw farby, w określonym porządku, żeby się utleniły. Gdyby Leonardo znał takie techniki - znalibyśmy je i my, współcześni. Do tej pory już naukowcy odkryliby, jak to jest zrobione. I zresztą, na świat grzuchnęłaby wieść o tym, że Mona Lisa przestaje się uśmiechać. Wszak wszędzie (w sensie nawet źródeł historycznych) jest napisane, że "uśmiecha się tajemniczo", nigdzie nie widziałam wzmianki o tym, że kiedyś uśmiechała się radośnie. A nawet gdyby takie wzmianki były, tylko ja do nich nie dotarłam, to naukowcy by dotarli. No, ale może masz rację...? Może po prostu nikt się tym wcześniej nie zainteresował...? Nie wiem. W każdym razie mnie zaciekawiłaś. :) Interesujące. Mogę ewentualnie wykorzystać tę teorię w mojej prozie? W sensie - napisać o tym opowieść? Kiedy już mi przyjdzie wena... Pozdrawiam, R.
  6. Błysk rozdarł niebo na pół. Deszcz lunął posępną strugą. Roześmiał się skrzypek diabelski mój, wziął skrzypce, złożył na ramię. I zgasł płomień świecy. Znów grzmot. I szum. W ciemności siedzimy. Ja na fotelu, on gdzieś przede mną - diabeł i czart. Pędzi smyczek po strunie płaczącej dziko, z rozkoszą...? Nie wiem. Mistycznie. Burza dobyła go z mroku na chwilę. Ślepia błysnęły mu wilczo, niebiesko. Skrzypce krzyczą swą pieśń pod palcami grajka. Patrzę. Znów huk. I łkanie. Wściekłe. Kłujące. Pełne cierpienia. Danse macabre mój skrzypek już tańczy. Błysk. Cisza. Tylko szum deszczu. I nagle palce na dłoniach swych czuję! Białe! Zimne! To trup do mnie przyszedł! Tańczę z nim wieczny taniec upiorny. Na dworze burza. Odchodzi. On znikł. Na stole skrzypce jego zostały. Kałuże na dworze. Deszcz płacze. Leżę w fotelu i śpię. Nie wstawałam. W jeziorze wosku knot się utopił. Ciemność. Cisza. Idę za skrzypkiem.
  7. Podoba mi się. Trafia głęboko swoją "brutalnością" i "szarością" tych nożyczek przy pępku. Na plus. Pozdrawiam, R.
  8. No, może i tak. Ale tak czy siak napisałaś, że chodzi tu o Monę Lisę. Tyle, że później zaczęłaś się z tego stwierdzenia wycofywać... Ponieważ ja takowych badań nie prowadzę - nie bardzo rozumiem. Czy to Leonardo zaciera ten uśmiech? (Jak? Powraca co jakiś czas z zaświatów, by trochę "udoskonalić" swe płótno? Też tak chcę!) Czy kolejni kopiści? (Jakim prawem?!) Czy on się sam zaciera? (W jaki sposób? Leo faktycznie był alchemikiem i czarnym magiem, jak o nim kiedyś czytałam?) Jeśli ta środkowa teza/przypuszczenie jest prawdziwa/e, to należy uznać, że "oryginał" już nie jest oryginałem. To tylko kopia kopii, kopii... itd. W takim razie - gdzie oryginał? I czy jeszcze istnieje? Z drugiej strony - ileż można wytrzymać z tym samym głupim uśmiechem na twarzy? Może to logiczne, że po tych kilkuset latach mięśnie odmówiły posłuszeństwa i kącik ust nieco opadł...? Niedługo nam Lisa posiwieje... A ludzie wciąż twierdzą, że to takie tajemnicze... ;D ;D ;D Ja również serdecznie, R.
  9. Poza zwykłym dla mnie czepnięciem się literówek i ortów, nie pozostaje mi nic innego, jak tylko czekać na dalsze losy. :) Ale - szczerze mówiąc - na razie Twoje opowiadanie wygląda jak każda książka fantasy. Bardzo mało widzę ogółem oryginalnych opowieści osadzonych w tym świecie. I sądzę, że bardzo trudno jest osiągnąć taki efekt. Można pomyśleć, że Reuel Tolkien wyczerpał już ten temat. Dlatego też rzuciłam pisanie fantasy kilka lat temu... Ale oczywiście Ciebie nie zniechęcam. Pisz. Może się mylę co do Ciebie. Poza tym - przecież nie do tegom ja stworzona, coby ludziom mówić, co pisać mają... ;) A ja wręcz zachęcam do tworzenia fantasy - wszak bardzo lubię te klimaty. I czekam na coś ciekawego. :) Tak więc - jak już mówiłam - czekam na dalszy ciąg. :) Pozdrawiam, R.
  10. No, i schizofrenia gotowa... ;D Zadziwiające, jak wielu ludzi się dzisiaj tak właśnie zachowuje... Świetne! Do Ulubionych! :) Pozdrawiam, R.
  11. Było prawie jak zawsze. Odczytali jej przewinienia, wyrok i dali znak katu. Werble. Prośba oprawcy o wybaczenie. Cisza. Tłum znieruchomiał w oczekiwaniu. Gdzieś w okolicach katedry gołąb runął w dół z łomotem skrzydeł. "Nie, tym razem nie będziesz miał łatwo!" - pomyślała i z dziką satysfakcją odmówiła. Kat zawahał się chwilę. Ale tylko chwilę. Zaraz potem z niepewną miną pociągnął za dźwignię. Zapadnia otworzyła się z niemiłosiernym skrzypieniem nieoliwionych, zardzewiałych zawiasów. Spadła. Usłyszała trzask własnego kręgosłupa. Jednak ze zdziwieniem odkryła, że dalej wszystko widzi. Bujała się w tę i wewtę, obijając nogi o nieheblowane krawędzie zapadni. Czuła ostre włókna liny, wrzynające się w jej szyję. Słyszała radosne wrzaski zebranej pod szubienicą tłuszczy. Tłum falował rozochocony, wykrzykując obelgi pod jej adresem. Ktoś nawet rzucił zgniłe jabłko. A może to była gruszka...? "Jesień. Jesień w pełni." - przyszło jej do głowy. Zaraz skarciła się w myślach za tak głupie spostrzeżenia w takiej sytuacji. Naprzeciw niej jakimś cudem pojawił się niewysoki, kościsty chłopak o dzikim wejrzeniu czarnych jak noc oczu. - A ty to kto? - wykrztusiła. Przyjrzał jej się krytycznie. Wręcz zlustrował wzrokiem od góry do dołu i z powrotem. - Biuro podróży. - burknął wreszcie znudzony tuż przed tym, gdy ostrze jego kosy ze świstem przecięło powietrze.
  12. Dotknęła pani sedna. Proszę postawić się w roli Peela, Peelki (wszystko jedno): ogląda pani damę na obrazie i nagle czuje zapach jej sukni, dookoła słyszy szum drzew i śpiew ptaków. Gdzie pani sę odnajduje? W jakim czasie i przestrzeni skoro już nie na wystawie? Pozdrawiam, Cecorka To już zależy od nastroju i humoru, jaki wtedy mam. :) Trudno określić, gdy się ma pytanie przed sobą, a nie sytuację. Cóż, kobieta podobno zmienną jest... ;) Ale - szczerze mówiąc - również nie zauważyłam, że jest to wiersz o przenikaniu się światów (to tak nawiązując do innych komentarzy) - podobnie jak Oxyvia widziałam tu sonet o patrzeniu na "Monę Lisę". A to, że nagle peel zaczyna słyszeć śpiew ptaka, zapach sukni i inne takie zmysłowe... Cóż. Zinterpretowałam to tak, że po prostu mu się wydawało. Że obraz jest tak dobrze namalowany, że niby się światy przenikają. Ale tak naprawdę pozostaje wciąż w Luwrze, przed ścianą, na której wisi płótno. Pozdrawiam, R.
  13. Ja na plus. Dama faktycznie uśmiecha się bardzo smutno. Jednak ja na nie bardzo widzę wesołość ptaka. Moim zdaniem tło na obrazie Mistrza Leonarda jest dość groźne, choć na pozór spokojne. Ale to mogą być tylko moje odczucia... W każdym razie wiersz mi się podoba. :) Pozdrawiam, R.
  14. Tak! Tyle, że ja może w tym notatniku zamiast impresjonizmu zrobiłabym z owej modelki surrealizm. Jakieś skrzydła jej dodała, gotycką katedrę w tło wlała blaskiem księżyca...? Ale to już moje pędzle i pórka. ;) Bardzo mi się podoba Twoja impresja. Pięknie namalowana. :) Pozdrawiam, R.
  15. Mnie się też bardzo podoba. Rozczulające... I aż się "biednie" na sercu robi. Wolę na ten wiersz patrzyć dosłownie - że o piesku. Nie wiem, czemu, ale w ten sposób bardziej mi się podoba, niż jakby był o ludziach. :) Pozdrawiam, R.
  16. Moim zdaniem to co innego, niż w filmach. Bo tu jest zamierzone powtórzenie (w sensie, że moim zdaniem potrzebne i nie tak natarczywe, jak w tamtych filmidłach). I trudno podkreślić tą senność w inny sposób, niż powtórzeniami. A te nie są "dokładne", że się tak wyrażę. :) Nie jest tu co drugie zdanie powiedziane "sen, sen, sen, sen...", tylko ów "sen" jest w różnch formach. Tak, że ja bym nawet nie zauważyła w niektórych przypadkach powtórzenia. Na przykład "Przespać" i "wyśnić" to dla mnie dwa różne pojęcia. Swoją drogą, w filmach również czasem są zamierzone powtórzenia. Choćby w takim "Amores Perros", gdzie ta sama scena jest powtarzana po kilka razy. Czasem po to, by pokazać to samo zdarzenie z różnych punktów widzenia, a czasem po to, by wbić widzowi w pamięć jakieś "fakty". Ale zgadzam się, że ględzenie co chwilę o tym, że bohater musi się zemścić, bo... i tu półgodzinna litania powodów, to już jest tortura dla oglądającego. :) Tu również się zgadzam. :) Pozdrawiam, R.
  17. Grzyby? Czy centaury, gdy się jest na grzybach? ;) Nie zgadzam się. Z tym się zgadzam. :) Wiersz świetny. Bardzo mi się podoba. I tematyka, i technika. :) I właśnie sądzę, że bardzo dobrze, że jest taki dosłowny. Stanowczo na plus. :) A już zwłaszcza za "gorączkowe pytanie - jak osiodłać centaury" Pozdrawiam, R.
  18. Pozwolę sobie mieć inne zdanie. ;) Uważam, że te powtórzenia są jak najbardziej zamierzone. Mają podkreślić fakt niewyspania peela, jego niezdolność do uśnięcia przy rykach kłapaczek Wszechwiedzących (absolutnie bez żadnych aluzji. Serio - tylko tak jest w wierszu... :)) Takie jest moje zdanie... Pozdrawiam serdecznie, R.
  19. Nu, przykre, faktycznie... Należy więc mu współczuć. To miło tak się dowiedzieć, że się jest w jakimś Układzie, prawda? ;D Ja również pozdrawiam, R. :)
  20. O? A to ciekawe. Znaczy, sugeruje Pan, że sypiam z Oxyvią? Nawet gdybym to robiła, to sądzę, że i tak nie byłaby to Pańska sprawa. Jesteśmy w układzie? No, tu się Pan nie myli. Obserwujemy Pana cały czas. Wszystko o Panu wiemy...
  21. Szczerze mówiąc - poprzednie Twoje wiersze były lepsze. Bardziej na mnie robiły wrażenie. I lepiej mi się je czytało, kiedy były takie rytmiczne. To już - być może sprawa tego, że mi się rytmiczność i piosenkowość podoba... Ale jednak tak jest. Nic nie poradzę. Pozdrawiam i czekam na następny. :) R.
  22. Muszę spróbować z lustrem, bo pewien dr mówił mi, że to dobre... ale to działa tylko na pieknych To dziwne, że Panu się udało... >;D Gochowianin, niby tak wykształcony, doktor, nie lubi rymów częstochowskich, a nie umie "Częstochowa" napisać z dużej litery. ;/ Nu, wstyd, po prostu wstyd... A to, z kim kto sypia, to chyba nie bardzo Pana sprawa? W każdym razie dobrze, że nie z Panem. To już lepiej z lustrem. Zwłaszcza, że to działa tylko na pięknych, a Panu lustro się oparło... >=D
  23. Dziękuję za pochwałę. ;) Gwoli ścisłości - jestem dziewczyną. :) Ja również pozdrawiam, R.
  24. Jeśli mam być szczera - z czytania opowiadania zrezygnowałam mniej więcej w jednej trzeciej długości. Mogłoby być krótsze co najmniej o dwie trzecie. I właściwie nic się specjalnego nie zdarzyło, skoro od razu przeszłam do końca i rozumiałam, co się stało i o co chodzi. Zresztą, przeczytałam też wyrywkowo kilka akapitów gdzieś w środku - i też nic się tam nie działo. Wciąż ten sam płaczący, zmęczony głos narratora, wciąż tułaczka, wciąż brak pieniędzy. I mnówstwo literówek. Obejrzałam też galerię. I stwierdzam, że nie podoba mi się ten sposób malowania. Akty stylem nieco przypominają mi Gauguina, za którym nie przepadam. Akty w galerii z krzyżami już mi zupełnie nie podchodzą. Zwłaszcza ten z rozkraczoną kobietą widzianą "od dołu". Oczywiście istnieje też możliwość, że zwyczajnie nie przemawia do mnie ta forma wyrazu, którą Grzegorz stosuje. Ja maluję zupełnie inaczej, może tu jest pies pogrzebany... I szkoda, że nie da się powiększyć tych miniaturek, bo niewiele widać na obrazach. W dodatku niektóre są też trochę rozmazane. Możliwe, że zrobiłyby na mnie większe wrażenie, gdybym mogła je obejrzeć w innych rozmiarach... Chyba, że istnieje jakiś sposób powiększenia, a ja go po prostu nie odkryłam...? Pozdrawiam, R.
  25. Świetne! Do ulubionych! :) Zakończenie mnie rozbroiło! Pozdrawiam, R.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...