nie dość dobrze było w zagajniku
młode pędy ciągnęły łapczywie soki
w górę unosząc myśli w gęstwinę
bez ścieżek podszytem zbłąkane
przez trawy wysokie rowami
na ścianę wdarły się w gąszcze
runem przez knieje w mokradła
na przekór do boru uparcie
splątane bluszczem nie dają
wytchnienia dzikie maliny haczą
kolcami do krwi usta bledną z pąsów
opadły owoce jak wilgoć w darninę