Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

k.s.rutkowski

Użytkownicy
  • Postów

    161
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez k.s.rutkowski

  1. atmosfera niejednego forum literackiego podana a la Topor... czyli bez zarzuty.napisac dobrą miniature to duży sukces, a napisac ją zabawnie to sukses jeszcze większy.łatwiej zasmucić czytelnika niż rozbawić. jedno zdanie nie spodobalo mi sie tylko, a raczej część zdania:"niczym śmieci z koszy po przejściu tornado".
  2. adrian i jay jay - dzieki no widzisz umbra jaki wszechstronny jestem. powiedz mi lepiej na jakim portalu sie z toba spotkałem i pod jakim bylas(byles) nickiem. wrogość wyczuwam. dostałaś(eś) gdzies ode mnie z bucika?
  3. asher, gdybym ja potrafil cos skrobnac na 300 stron(chocby na 150) to nie publikował bym w necie , tylko od dawna siedzial w hoolywood i instruowal spilberga ,, jak ma nakrecic film na podstawie mojej ksiażki, aby nie utracic niczego z jej geniuszu. co ty tu jeszcze robisz?
  4. chcialbym Ci napisac, to opowiadanie podobalo mi sie , ale znowu mnie nie wzieło... " miłostki, miłości, zdrady, luźne związki, niedopasowania" "Dawać, oddawać, przekazywać" "Białe z czarnym, dobro ze złem, ciepło z zimnem" czytajac takie zdania, czuje sie , jakbym siedzial pod blaszanym dachem w który napierdziela deszcz. ale ja jestem literackim prostakiem, wiec moim zdaniem to sie zbytnio nie przejmuj.
  5. oj tak, milośc niejedno ma imie...fajny pomysl. wykonanie nienajgorsze. spory plus.
  6. przy barze ignorując twarz z lustra za butelkami kontemplowanie myśli wydeptujacych ścieżkę czynom uśmiech zachęcał spojrzenie nienachalnie mówiło warto pod kontuarem znak własności z palca zniewoliła kieszeń nad kontuarem galop ustnych banałów wzniecał kurz złudzeń w lustrze uśmiechał się diabeł kolejny raz
  7. takie troche....eeee...tego... sam w sumie nie wiem.bardziej podobala mi sie historia o krasnoludku -degeneracie. brakuje mi tu jakiegos mocnego akcentu. nokautu na koniec. niby jest strzal miedzy oczy , ale jakis nieteges. niby padlem na glebe, ale zaraz wstalem , jakby nic sie nie stalo. napisane dobrz, dialog jak trzeba, tesciowa taka jaka powinna byc -denerwujaca -i rozwiazanie problemu jak nalezy, ale mam wrazenie jakbys niedopracowal koncowego efektu.
  8. w momencie w ktorym pojawia sie Judasz, bylem pewien ze pojdziesz w kierunku"ostatniego kuszenia chrystusa". widziales? judasz grany przez harveia keitla , pojawia sie pod koniec filmu u zonatego i dzieciatego jezusa po wielu, wielu latach od swojej zdrady i opierdala go za to , ze zrobil to o co jezus prosil , wziął na siebie piętno zdrajcy i zmarnowal sobie zycie, a tu sie okazuje ze na marne...ze jezus w tym czasie, kiedy on żył z tym brzemieniem , egzystowal sobie w najlepsze, bynajmniej nie jak swięy. myslalem ze zagrasz podobną kartą. ale, na szczescie, miales lepszą. pokazales jego ludzkie oblicze , lepiej niz wielu przed toba. nawet w slynnej (i przereklamowanej )pasji judasz to ciegle TYLKO TEN KTORY WYDAL JEZUSA NA SMIERć i nikt wiecej. tych pare zbolalych min, ktore robi grajacy go aktor , nie czyni z niego czlowieka z krwi i kosci. takiego, w ktorym chciwosc wziela gora i ktory za pozno zrozumial co zrobil. twoj judasz to facet, ktoremu sie wspolczuje. podoba mi sie gdy judasz mowi , ze nikt juz nigdy nie nazwie dziecka jego imieniem. to mowi wiele o tym co dzieje sie w jego glowie i sercu. nie podoba mi sie zdanie , ze sakiewka zaczela chlopakowi niemilosiernie ciazyc. tani chwyt i w tym opowiadaniu niepotrzebny.cale opowiadanie jest jak najbrdziej swietne. pozostaje mi tylko pochylic czolo. a jako ciekawostke, to ci powiem, ze we wloszech, a zwlaszcza na sycyli wierzą ze J. byl rudzielcem . i kazde dziecko , ktore sie tam urodzi z takimi kudlami, ma przejebane na dziendobry. mysle ze stamtąd wlasnie wziął sie stereotyp, ze rudy jest fałszywy.
  9. jak widze humorek ci dopisuje... tylko zeby cie nie oskarżyli o homofobie, bo to teraz bardzo niepoprawne jest. no i o streczycielstwo... ładnie dobrnąłes do końca.
  10. wnioskuj po odpowiedzi, ze nie ulepilas lalki woodoo ( dobrze napisane?) na moje podobienstwo i nie nakluwasz jej szpilkami... w kazdym razie nic mnie dzis nie zabolalo. mowisz jak poetka, wiec pewnie nią jestes(sprawdze w dziale poezji - od wierszy mam inne wymagania, czego innego szukam) To prawda - wszystkich nie zadowolisz. Ja tez nie. Nikt z nas. najwazniejsze to znaleźć swoich czytelnikow. ty ich masz, ja tez mam kilku, wiec jest dobrze. pozdrawiam ksr
  11. pisanie to droga , którą kazdy piszacy sa msobie wytycza. cel dla wszystkich jest jeden - uznanie. oczywiscie po drodze czesciej mozna dostac z buta , niz zaznać czulych pieszczot, slabsi daja sobie spokoj , silniejsi zasuwają dalej... mam nadzieję ze nalezysz do tych drugich.jesli tak, wybaczysz mi to co napisze na temat twojego tekstu. byłbym nieszczery, gdybym podpisal sie pod pochwalami, ktore pod nim juz sa, a mysle ze nie zalezy ci na wazelince... nie podoba mi sie to powiadanie, poniewaz NIE LUBIE TEGO TYPU TEKSTOW. to najwazniejszy argument. wychowywal mnie hemingway. hlasko. miler i paru innych. nasiaklem lapidarnym stylem, w ktorym przymiotniki przepuszcza sie przez geste sito i zostawia tylko te, ktore sa naprawde potrzebne. bez gierek i zabawy. prosto w oczy. lubie gdy historia jest jasna i klarowna. tego szukam. moze jestem prostakiem i nierozumiem troche bardziej skomplikowanej i zaangazowanej prozy.dla wielu pewnie tak. ale taki mam gust. zabawa slowem eksperymentowanie nim, nuzy mnie. i nigdy nie potrafie wciagnac sie w takie gry i na końcu poczuć sie usatysfakcjonowany. tak, niestety, bylo w przypadku tego tekstu. ale to tylko MOJ odbiór. moze jest wypaczony.. trudno. tak jak napisalem na poczatku kazdy z nas kroczy wlasna droga, a nasze literackie drogi sa bardzo odlegle od siebie. mam nadzieje ze tylko przy tym tekscie.
  12. tytuł definitywnie do koszA. moim zdaniem najlepszym tytulem było by ostatnie slowo w opowiadaniu. TYŁEM. i tyle uwag. pozytywne wrazenie po lekturze.
  13. zgrabne, zabawne , fajna puenta. nie tylko umiejetnie rozkladasz na czynniki pierwsze teksty innych, ale i sam niezle piszesz.
  14. do mnie w wigilje przemowily by co najwyzej duchy zlotych rybek, ktore wykonczylem za rzadko zmieniajac im wode. no i pare innych stworzonek bozych, ktore przypadkiem, lub z pelna premedytacja wyslalem na tamten swiat. psa nie mam , bo sie boje ze moglby mi wygarnac pare rzeczy tej szczegolnej nocy, lub zjesc mnie dla przykladu i za kare...a jesli i ja mam tasiemca, to tego co mu dostarczam do zarcia chyba nie daje rady przejesc, bo wciaz mam klopoty z nadwagą. fajny tekst mister asher.
  15. leszek, ja wiem ze to nazwy, dlatego wyraz imiona jest w cudzysłowie. skoro bohaterami sa roslinki, to ich nazwy wlasne sa ich imionami, czyz nie? w pewnym momencie pogubilem kto sie dyma na ekranie telewizora, a kto oglada te harce... i tyle. opowiastak jest dobra.
  16. mam nadzieje ze w ciagu dalszym tej wielce obiecujacej opowiesci, facet w końcu przestanie być takim frajerem i weżmie krasnala pod buta, rozgniatajac na miazge. po pierwsze karakan sie az o to prosi, po drugie nie ma to jak troche krwi... a teraz na powaznie - czekam co bedzie DALEJ.
  17. calkiem zabawne, chociaz jak dla mnie zbyt wielu bohaterów o trudnych "imionach".podoba mi sie watek z pornosem . zkonczenie tez jest takie jakie lubie.
  18. no cóz... tekst nie bardzo mi sie widzi.moze dlatego ze mam dola, a to nie jest napawajacy optymizmem tekst.albo po prostu go nie czuje. przykro mi stary,masz poczesne miejsce na wirtualnej polce autorow , ktorych lubie, ale dzis nie podpisze sie pod tymi pochwalami.
  19. dziekuje leszek. wcieliłem w zycie twoje uwagi.dobrze zrobilem wrzucajac tutaj ten tekst. tylko na tym zyskał.
  20. jay jay - juz nie powinno byc problemu z kodowaniem. aksja - sny to wazna częśc mojego zycia. ja naprawde wierze ze to w nich dotykamy nieznanego, przekramy metafizyczne granice. to wcale nie głupi pomysł , zeby poswiecac im wiecej uwagi. ,
  21. to cholernie stary tekst i wpelni swiadomie dodalem go do tego działu. zawsze cos mi w nim zgrzytało i dzieki za wszelkie uwagi. chyba pierwszy raz , bez sprzeciwu ,zastosowalem sie do wszystkich.
  22. c o mi sie w tym tekscie nie podoba? Jedno. Imię chłopaka. jest zbyt oczywistym wurzutem do Boga. wole jak pokazujesz mu pózniej pięści, próbujesz sciagnać kolesia z chmurek , aby spojrzał na swiat z ludzkiej perspektywy i sie zastanowil co robi... dobry tekst. zreszta jak wiekszosc twoich rzeczy. "Powietrze zrobiło się gęste, jak gdyby ktoś nie domknął drzwi kosmosu. " - zdanie - perła. a propos wydawcow. stoimy w tej samej d lugiej kolejce, tylko ze jak cie tak dzisiaj czytam, to nie mogę oprzec sie wrazeniu że , niestety, jesteś blizej korytka ode mnie.
  23. podoba mi sie to "przejście na druga stronę".niebanalne spojrzenia na jak najbardziej banalny temat. ciesze sie ze u ciebie do swiatełka nie prowadzi długi tunel. sprytnie spieprzyłes przed kiczem i szmirą.
  24. K.S.RUTKOWSKI CHOROBA Dla Violi Małeckiej - "Bielickiej", która chorowała na to samo. Choroba objawiła się, gdy miałem osiemnascie lat. Stało się to zaraz po naszej przeprowadzce do odziedziczonego po wujku domu na wsi. Otoczonego zielenią, dużego, solidnego budynku, zbudowanego na przełomie wieków, który przez długie lata stał pusty i w którym dopiero wtedy, moi znudzeni miastem rodzice, zdecydowali się zamieszkać. Dom był piętrowy, miał sześć pokoi i wielki mroczny, zagracony strych. I równie dużą, chłodną i wilgotną piwnicę, wygladającą jak pieczara. Zarówno zakurzony, pełen pajęczyn strych, jak i przepastna, stęchła piwnica, skrywały wiele pogrążonych w mroku tajemnic z przeszłości tego domu, jednak mając osiemnaście lat, byłem już za stary na ich odkrywanie. Z tego właśnie powodu trochę żałowałem, że moi rodzice zdecydowali się przeprowadzić do tego domu tak późno. Dziecięca ciekawość i żądza przygód, miałyby w nim sporo do roboty. Zająłem jeden z pokoi na piętrze. Stała w nim stara, brzydka, toporna szafa i duże, rzeźbione łóżko z siennikiem wypchanym słomą. Szafy się pozbyłem, ale łóżko pozostało. Po wypróbowaniu okazało się bowiem bardzo wygodne, a prócz tego było najprawdziwszym antykiem. Pierwsze objawy choroby nie wzbudziły jeszcze moich podejrzeń. Powtarzający się często sen, chociaż bardzo dziwny, nie od razu musi być symptomem choroby psychicznej. Jednak regularność z jaka go śniłem, zaczęła w końcu wzbudzać mój niepokój. Miałem zresztą ku temu powody. Choroba umysłowa w rodzinie mojego ojca nie była niczym niezwykłym, objawiała się między piętnastym, a dwudziestym rokiem życia i kilku moich krewnych doprowadziła nawet do samobójstwa. Obciążony więc takim dziedzictwem, bałem się, że mnie zaczyna dotykać to samo. Scenerią tego powtarzającego się regularnie snu był mój pokój. Za każdym razem widziałem go spowitego mrokiem i wypełnionego tymi samymi sprzętami, które zajmowały go na jawie. Wyglądało to dokładnie tak, jakbym za każdym razem budził się w nocy i leżąc przyglądał się mu się z ciemności. Był tak bardzo realny. Nawet warunki panujące za śnionym oknem, zawsze wiernie odpowiadały warunkom panującym na dworze akurat w tę noc. Gdy więc w rzeczywistym świecie akurat padało, w sennym także deszcz uderzał o szyby. Jeśli wiał wiatr, we śnie również wiatr wył za oknami. A jeśli w jakiś letni, gorący wieczór zasypiałem przy otwartym oknie, również we śnie było ono otwarte na oścież. Na początku śniłem ten sen raz na tydzień, ale z czasem zaczął nawiedzać mnie częściej, aż w końcu zacząłem śnić go co noc. Wtedy też przybył mu nowy element. Był nim stojący w kącie pokoju tajemniczy cień. Wyglądał jak pogrążony w mroku barczysty, niezbyt wysoki mężczyzna. Nieruchomy, milczący. Martwy jak przedmiot, którym, jak czułem, jednak nie był. Wraz z pojawieniem się tego cienia, zacząłem również odczuwać we śnie lęk, który trwał nawet długo po przebudzeniu. Ciało pokrywała mi wtedy gęsia skórka, a ręce drżały , jakbym przed chwilą ujrzał coś przerażającego. Był to już więc symptom choroby, którego nie mogłem zlekceważyć. Nie wtajemniczając bliskich w swoje problemy, znalazłem dobrego psychiatrę. Nawet jeśli wcale nie byłem chory, uznałem że lepiej jednak podmuchać na zimne. Moja opowieść o dziwnym, powtarzającym się każdej nocy śnie, wyraźnie go zainteresowała. Obiecał mi pomóc. Rozpocząłem leczenie. Początkowo terapia przebiegała bez użycia medykamentów, polegała na długich i szczerych rozmowach, które miały doprowadzić mojego lekarza do źródeł choroby. Uznał bowiem, że przyczyna tego niepokojącego mnie snu, może tkwić w jakimś przeżyciu z przeszłości, nawet zgoła błahym i uważanym przeze mnie za nieistotne, które jednak mogło otworzyć w mojej psychice wrota do ciemności. Analizowaliśmy więc wnikliwie moją przeszłość, zatrzymując się często na chwilach, jak wydawało mi się, nieważnych dla mojego życia, które jednak psychiatra potrafił powiększyć do rangi wydarzeń dla niego przełomowych, uświadamiając mi ich ukryte sensy i wpływy jakie mogły mieć na moją podświadomość. Jednak ta metoda leczenia (chociaż w pewien sposób odzyskiwałem dzięki niej spokój ducha, przy okazji lepiej poznając swoje wnętrze) nie przynosiła poprawy. Śniony pokój w dalszym ciągu każdej nocy zastępował prawdziwy, a cień tajemniczego mężczyzny wciąż nie spuszczał ze mnie niewidocznych oczu. A nawet nastąpiło pewnego rodzaju pogorszenie. Jeśli kiedyś śniąc ten sen, potrafiłem przespać całą noc, to od kiedy zacząłem się leczyć, nocne lęki, które znacznie się nasiliły, budząc mnie kilkakrotnie w ciągu nocy, rozkładały mój sen na męczace raty. Wyrażne pogorszenie nastąpiło jednak po kilku tygodniach. Pewnej nocy, ku mojemu przerażeniu, tajemnicza senna postać ożyła i opuściła swój kąt. Narastający strach zbudził mnie akurat w chwili, gdy owa czarna sylwetka zbliżyła się do mnie. I tamtej nocy straszliwie bojąc się tej konfrontacji, do rana nie zmrużyłem już oka. Następnego wieczoru również bałem się zasnąć. Do póżna oglądałem telewizję, próbowałem czytać. Na samą myśl o śnie, zimny pot wstępował mi na czoło, a po plecach przebiegał dreszcz, tak jakby moja chora dusza wyczuwała czyhające na nią poza jawą niebezpieczeństwo. Jednak nad ranem powieki w końcu uległy zmęczeniu i wszedłem w kolejny etap mojej choroby. Był najgorszym ze wszystkich. Cień mężczyzny bez twarzy odtąd przez kilkanaście nocy z rzędu zakłócał mój sen, od razu, gdy tylko w niego zapadałem, pojawiał się nad moim łóżkiem i próbował mnie z niego ściagnąć. Nie padały żadne słowa. Każdej nocy wyraźnie czułem tylko jego ręce na swoim ciele, które szarpały mną i potrząsały i którym moja senna postać opierała się jak tylko mogła. Nie czułem, ani nawet nie słyszałem jego oddechu. Była to niema, bezdźwięczna szamotanina. Zwykle budziłem się, gdy byłem już bliski wylądowania na podłodze. Oblany zimnym potem, dyszący ze zmęczenia, jakbym rzeczywiście przed chwilą toczył z kimś walkę. Na tym etapie mojej choroby, trudy nocy zaczęły być widoczne dla innych. Moje wiecznie podkrążone z niewyspania oczy, zaczęły wzbudzać niepokój w moich rodzicach. Nie domyślając się prawdziwego powodu mojego tragicznego wyglądu, zaczęli podejrzewać, że biorę narkotyki. Psychiatra dał w końcu za wygraną. Bezfarmakologiczne próby wyleczenia mnie nie przynosiły żadnych efektów. Choroba postępowała dalej. Wykańczała mnie, coraz bardziej zbliżając mnie do jawnego obłędu. Musiałem więc zacząć przyjmować lekarstwa. I właśnie to na moją chorobę okazało się najlepsze. Psychotropy przyniosły mi długo oczekiwaną ulgę. Faszerując się nimi przed snem, na całą noc zapadałem w całkowite, błogie nieistnienie. W myślową, kojącą pustkę. Chemiczne regularne zamraczanie mojego umysłu, okazało się dla niego wybawieniem. Leki odstawiłem dopiero po dwóch latach, będąc na drugim roku studiów. Zgodnie z zaleceniem lekarza ograniczyłem je już od długiego czasu, aż w końcu odsunąłem je zupełnie. W pierwszy, prawdziwie naturalny od dawna sen zapadłem z ogromnymi obawami, mimo znajdowania się w akademiku, daleko od domu, spodziewając się znowu ujrzeć w nim swój pokój ... Jednak nie ujrzałem go już we śnie nigdy więcej. Minęło siedem lat. Mam żonę, dwoje dzieci, własne mieszkanie. Wszystko układa mi się jak najlepiej. Jestem zdrowy, szczęśliwy ... Kilka dni temu odwiedziła nas moja kuzynka ze strony matki. Przed laty często odwiedzała wiejski dom moich rodziców, a od kiedy podjąłem studia, przyjeżdżając tam zawsze zajmowała mój pokój. Po przygotowanej przez żonę pysznej kolacji i rozluźniającej lampce wina, prosząc żeby się tylko z niej nie naśmiewać i czasami nie uznać jej za jakąś wariatkę, opowiedziała nam o przedziwnym, powtarzającym się śnie, który miewała ilekroć zamieszkiwała w moim pokoju na piętrze. Śniła o tym właśnie pokoju, z męskim cieniem stojącym w kącie.
  25. dzieki. wciaz lubie to opowiadanie, chociaz napisałem je dawno temu.w zamysle mam jeszcze dwie historie o pastorze i jego synu, moze wkrotce uda mi sie je zrealizowac.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...