
k.s.rutkowski
Użytkownicy-
Postów
161 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez k.s.rutkowski
- Poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- Dalej
-
Strona 4 z 7
-
żyć bez miłości
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na k.s.rutkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
dla Doroty Poznałem kiedyś dziewczynę. Studiowaliśmy razem na jednym roku, nie była ani ładna , ani brzydka ,ale miała to "coś". Przez jakiś czas próbowałem się do niej zbliżyć i w końcu mi się to udało. Poszliśmy na jedną randkę, potem drugą , trzecią. I zostaliśmy parą. Jednak przez długi czas nie było w naszym życiu łóżka. Ani ja nie nalegałem, ani ona, choć bywały momenty, kiedy marzyłem o tym nie mogąc się już doczekać. Ale nie proponowałem jej tego wprost, choć delikatne aluzje robiłem. Pewnego dnia powiedziała mi jednak, że nie jest jeszcze na to gotowa i żebym się nie gniewał. W życiu nie ma nic na siłę, cierpliwość jest sztuką, którą dobrze jest opanować. Byłem więc cierpliwy przez długi czas. I w końcu doczekałem się dnia, w którym mieliśmy pójść dalej... Starałem się to rozegrać tak jak należy. W tych sprawach ważne są szczegóły, a więc odpowiedni nastrój, muzyka no i miejsce, w którym nikt obcy w tym nie przeszkodzi. Z tym ostatnim był najmniejszy problem, miałem własne mieszkanie, a i z resztą poradziłem sobie bez zarzutu. Pieczołowicie wymościłem nasze miłosne gniazdko i czekałem, aż przyjdzie. I w końcu przyszła. Piękniejsza niż kiedykolwiek, nieśmiała, nieco wystraszona. A potem było wino, pocałunki i powolna droga do celu... Jednak nic z tego nie wyszło. Gdy już rozebrałem ją i siebie i kiedy znaleźliśmy się pod kołdrą, jej początkowy zapał nagle się skończył. - Nie mogę, nie mogę...- wyszeptała z przerażeniem, spychając mnie z siebie. A potem wstała z łóżka i nago pobiegła do łazienki. Nie była moją pierwszą dziewczyną i byłem raczej pewien, że niczego nie spieprzyłem. Że rozegrałem to tak jak powinienem. Delikatnie i bez pośpiechu. Jednak coś poszło nie tak, a ja nie wiedziałem co. Nie czułem się dobrze z tego powodu. Gwałtowna ucieczka kobiety z łóżka , chyba żadnego faceta nie nastraja optymistycznie. Wyszła z łazienki po kilku minutach i przysiadła na łóżku , plecami do mnie. - To nie twoja wina - powiedziała tylko, potem szybko się ubrała i wyszła , a ja jej nie zatrzymywałem. Pewnie byłem trochę zły, a raczej na pewno. Uważałem , że zraniła moją męską dumę i dlatego nie byłem w stanie inaczej się zachować. To był okres wakacji i nie spotykaliśmy się na uczelni. Nie zadzwoniła do mnie, ja nie zadzwoniłem do niej, choć myślałem o niej przez cały czas. Ale uważałem, że po tym wszystkim , to ona powinna zrobić ten pierwszy krok. Zrobiła go kilka dni później. Jednak nie osobiście , ani przez telefon, tylko listownie. Właśnie ten tradycyjny sposób wybrała, żeby wyjaśnić mi wszystko. "Wiem, że czujesz się zawiedziony po tym co się stało i z pewnością jesteś na mnie wściekły. Masz do tego pełne prawo. Pewnie w twoich oczach zachowałam się jak cnotliwa gówniara, a nie jak 20 letnia dziewczyna, która powinna znać już życie na tyle, żeby się "tego" nie bać. I, uwierz mi, znam je, znam ja aż za dobrze... Nie jestem już dziewicą. Nie jestem od bardzo, bardzo dawna. Niestety nie straciłam go z chłopcem o twojej aparycji (przystojnym, miłym ,czułym i delikatnym) ale z całkowitym twoim przeciwieństwem. To dramat mojego życia i wiedz, ze jesteś pierwszą osobą, której o nim opowiem..." Tak rozpoczynał się ten list. Pamiętam, że zatrzymałem się właśnie w tym miejscu i nabrałem głęboko w płuca powietrza. I nim zacząłem czytać go dalej, uświadomiłem sobie, że cokolwiek w nim będzie, musiało ją bardzo wiele kosztować jego napisanie. "Moje życie jedynie przez pierwsze osiem lat wyglądało normalnie. Bo do tego czasu, żyła moja mama. Ale gdy nagle umarła na raka wszystko się zmieniło... Zostałam z ojcem alkoholikiem. Ojcem którego prawie nie znałam, bo nigdy go nie było w domu, a jeśli już był, to tylko kłócił się i robił awantury. Ojcem , który zawsze stawiał swoich kumpli wyżej od rodziny i który więcej czasu spędzał z nimi w knajpach , niż ze mną i z matka. Ojcem , którego od zawsze się bałam.. I choć nigdy nie podniósł na mnie ręki, po śmierci mamy wszystko się zmieniło... Moja wieloletnia gehenna rozpoczęła się już w dniu pogrzebu mamy, przy kolacji. Pierwszej samotnej kolacji z ojcem . W pogrążonej w półmroku i nienaturalnej ciszy kuchni, w której słychać było tylko brzęk naszych talerzy i sztućców. Pamiętam ten wieczór jak dzisiaj... Przez cały czas trwania posiłku starałam się na niego nie patrzyć. Krępowało mnie jego milczenie i bijący od niego chłód. Jadłam więc z pochyloną głową , nie spuszczając oczu z talerza na którym stygła marna , niesmaczna jajecznica. Lecz w pewnym momencie, jakiś głuchy , głośny dźwięk wstrząsnął stołem. Drgnęłam nerwowo. I chwilę mi zajęło zrozumienie, ze to ręka ojca ściśnięta w pięść, wylądowała obok talerzy. - Spójrz na mnie- rozkazał Na dźwięk jego głosu , moja głowa sama lękliwie podskoczyła do góry, a oczy spojrzały mu w twarz. I ujrzały jeszcze bardziej obcą. - Od dzisiaj, rozpieszczona gówniaro, będziesz bez marudzenia żreć to co ci daję, rozumiemy się? - wycedził przez zęby, wbijając we mnie oczy pełne wściekłości - Ta kurwa zdechła i teraz wszystko się zmienia! Teraz ja tu rządzę!!! Zastygłam bezruchu i z na wpół otwartymi ustami wpatrywałam się w niego ze strachu długą chwilę, nie bardzo wiedząc o co mu chodzi. Ojciec chwycił mnie za rękę i mocno ją ścisnął wywołując ból. - Rozumiemy się , cholerna smarkulo? - wysyczał ,szarpiąc mną i potrząsając. Przytaknęłam mu lękliwie, drżąc i popuszczając łzy. - To dobrze, mały głupku - stwierdził zadowolony, puszczając mnie - Pierwsza lekcja życia za tobą. Wyćwiczę cię tak , że będziesz chodzić jak zegarek. A teraz jedz! Żryj! Talerz ma być pusty! I nie patrząc już na mnie , zaczął pałaszować swoja porcję. A ja przerażona , zaczęłam robić to samo. Płacząc napychałam usta, obrzydliwymi, rzadkimi jajkami, siedząc w kałuży własnych sików. A potem już co dzień było podobnie... Mój ojciec okazał się wariatem. Chorym na umyśle typem, na dodatek uwielbiającym przemoc. Przez cały czas z jego oczu wyzierało szaleństwo. Wielkie i głębokie jak ocean. I jak on nieprzewidywalne. Raz ciche , przyczajone, ukryte za maską dobrego humoru, innym razem głośne jak burza z piorunami. Jak huragan. Nieustannie płonęło mu w oczach jak ognie piekielne. Opanowało go całego, bezpowrotnie zabijając w nim człowieka. Strach przed nim, przed jego gniewem , był nie do pokonania. Nigdy nie wiedziałam, czy ojciec w przypływie złego humoru mnie zbije, czy tylko skrzyczy, przez cały czas żyłam więc w ciągłym lęku. I wydawało mi się, ze nie może być już gorzej.... A jednak mogło być... Przekonałem się o tym pewnego dnia, w trzy lata od śmierci mamy. Jednak nim ten dzień nadszedł, jego niepokojące zwiastuny pojawiły się już znacznie wcześniej. Otóż od dłuższego czasu ojciec patrzył na mnie inaczej. Nie jak na córkę, ale jak na kobietę i to kobietę, która mu się podoba... Na początku patrzył tak na mnie tylko po pijanemu, ale z czasem zaczął tez tak gapić się , gdy był trzeźwy. I za każdym razem, kiedy czułam na sobie to jego nowe spojrzenie, starałam mu się zejść z oczu. Przeważnie zaszywałam się wtedy w swoim pokoju. I przez jakiś czas był on bezpiecznym schronieniem. Ojciec nigdy nie nachodził mnie w nim, przynajmniej w tym miejscu zostawiając mnie w spokoju. Ale przyszedł dzień, kiedy nawet w nim nie mogłam się już czuć bezpiecznie. Stało się to jesienią. W deszczowy , wietrzny wieczór. Ojciec przywołał mnie do siebie i kazał mi się zbliżyć. Był trzeźwy, więc nie bałem się go aż tak bardzo. Chyba był w dobrym humorze, gdyż od przyjścia z pracy nie wrzasnął na mnie ani razu. Siedząc w fotelu delikatnie ujął mnie za rękę, uważnie mi się przyglądając. - Wydoroślałaś - stwierdził w końcu - Jesteś już dużą panną. Nie wiedziałam, co miało znaczyć to wszystko. Ale w obawie, żeby nie zepsuć jego dobrego humoru , uśmiechnęłam się, tak w razie czego. - Usiądź tacie na kolanach - powiedział milutko, klepiąc się po udach, jakby zachęcał małego pieska, żeby na nie skoczył. -No , śmiało. Nie wstydź się. Z wielkimi oporami zrobiłam to co mówił - No i jak, wygodnie ci? Potwierdziłam głową. Czułam jego ciepły oddech na szyi. I śmierdzący zapach jego potu. Obrzydliwy, kręcący w nosie. Nie patrzyłam mu w twarz. - Słuchaj córeczko...- zaczął , gładząc mnie po włosach - Wiem, ze czasami jestem dla ciebie niedobry. Że czasami na ciebie krzyczę i że nieraz cię uderzę, ale teraz kochanie, teraz kochanie to się już zmieni. Nie mogę przecież traktować jak smarkacza, prawie już dorosłej kobiety. Jego ręka zjechała z mych włosów i zaczęła mnie głaskać po karku. Czując na gołym ciele dotyk jego zimnych palców, zesztywniałam jeszcze bardziej. - Muszę cię już traktować jak dorosłą. Nie mam wyjścia. Natura czyni swoje, wyrastasz, wkrótce nie będziesz już wymagać mojej opieki. A potem ode mnie odejdziesz i zaczniesz prowadzić samodzielne życie. Ale najpierw musisz się do niego przygotować. Czegoś się o nim nauczyć. I ja, twój tatuś, ci w tym pomogę. Przygotuję cię do bycia dorosłą. Oczywiście, jeśli tego chcesz córeczko, a chyba chcesz tego, prawda? Jego głos był delikatny, troskliwy i czuły, jak jeszcze nigdy w życiu. Jego dłoń pogładziła mnie po policzku, a potem nagle opadła na moje pęczkujące piersi, zatrzymując się na nich na długą chwilę. - Prawda, ze chcesz , żeby tatuś nauczył cię kilku dorosłych, przyjemnych rzeczy.? Prawda, że chcesz, córeczko? Ręka ojca przestała głaskać przez bluzkę moje piersi i opadła jeszcze niżej... Na moje uda. Zmartwiałe , sztywne , spięte uda, osłonięte jedynie materiałem sukienki, między które brutalnie się wsunęła. Zeskoczyłam mu z kolan i przerażona uciekłam do swojego pokoju. I zapłakana schowałam się pod łóżko. Pragnęłam zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu. Ojciec zaraz przybiegł tam jednak za mną. A po jego głosie wiedziałam, że przestał już być miłym tatusiem. - Gdzie jesteś wredna gówniaro?! Nie chcesz , żeby ojciec był dobry, to będzie po staremu.! Wyłaź! Wyłaź spod łóżka!! Nauczyłem cię posłuszeństwa i pokory, to teraz nauczę cię czegoś innego. Wyciągnął mnie za nogi spod łóżka i brutalnie na nie rzucił. Płacząc wierzgałam i próbowałam się przed nim bronić, ale na niewiele się to zdało. Tylko jeszcze bardziej go rozwścieczyło. Przywalił mnie swoim ciałem i zaczął zrywać ze mnie ubranie. I gdy byłam już goła sam zdjął spodnie. A potem... A potem zadał mi ból... Ból którego nawet nie potrafię opisać... Wielki ból, który już potem często śnił mi się w nocy i budził mnie z krzykiem... Trwało to wiele lat. Ten pierwszy raz był początkiem istnego piekła. Przechodziłam przez nie tak często, że po jakimś czasie, zaczęłam wcale nie uważać go za piekło , ale za normalną , zwyczajną część życia. Nie wiem czy potrafisz to zrozumieć? Czy w ogóle ktokolwiek by potrafił? Po prostu z czasem zobojętniałam na to wszystko. Tak jak te wszystkie prostytutki w filmach, gapiące się obojętnie w sufit, kiedy ci wszyscy faceci robią na nich swoje. Nie mogłam nikomu powiedzieć o tym co robił mi ojciec. Bałam się. Wielokrotnie ten drań groził mi , że jeśli komuś o tym powiem, to mnie zabije. Aż w końcu i ojciec umarł. Spadł po pijanemu ze schodów, skręcając kark. Miałam wtedy 15 lat. Dzień jego śmierci uwolnił mnie od tego całego zła, które mi wyrządzał, ale nie uwolnił od nienawiści. I ty, i ty mój drogi, stałeś się jego ofiarą. Czy już rozumiesz? Czy już potrafisz zrozumieć? Mam nadzieję, że tak... Że teraz, po tym co ci wyznałam, już tak... Od dnia śmierci ojca byłeś jedynym mężczyzną, któremu pozwoliłam się do siebie zbliżyć. Pojawiłeś się w okresie , w którym postanowiłam jednak spróbować dać życiu szansę i wyjść na prostą. Chciałam stać się normalną kobietą. A potem może żoną i matką. Ale chyba najbardziej chodziło mi o to, aby poznać ten aspekt życia( ten wypaczony przez mojego ojca) z zupełnie innej strony. Ale teraz nie ma to już znaczenia... Po tym wieczorze u ciebie w mieszkaniu, zrozumiałam, że już nigdy nie stanę się normalna. Że nie mam na to szans. A chciałam , tak bardzo chciałam... Wybacz mi. Dla żadnego mężczyzny nie może mieć sens związek z kobietą, która w czasie zbliżenia nie widzi ukochanej osoby, tylko tę, która zrobiła jej krzywdę. W łóżku już zawsze byłbyś dla mnie moim ojcem, a tym miłym i fajnym chłopakiem tylko po za nim, a to chyba nie na tym polega. Nie chcę krzywdzić ciebie, ani siebie. To co robił przez lata mi mój ojciec, zabiło we mnie kobietę. Nie mam już raczej szans, żeby się nią stać w najlepszym tego słowa znaczeniu. Muszę nauczyć się więc żyć bez miłości, wierząc, że i takie życie ma jakiś sens. Wiem, powinnam być z tobą szczera i wyznać ci to wszystko dużo wcześniej, ale chciałam spróbować, chciałam spróbować żyć normalnie i wierzyłam , że mi się to uda. Ale jak widać, ta próba mi się nie powiodła. Więcej już żadnej nie podejmę, ani z tobą , ani z nikim innym. Pozostała nam więc tylko przyjaźń, bo o miłości nie może być już mowy... A więc bądźmy chociaż przyjaciółmi, jeśli los nie daje nam szansy stać się kimś więcej... twoja przyjaciółka Dorota ps Nie przychodź i nie dzwoń. Myślę, że oboje potrzebujemy czasu. Niech nasze nowe życie zacznie się wtedy, kiedy rozpocznie nauka." Pisząc to ,trzymam list Doroty w ręku. Pożółkł już trochę, ale wciąż bije z niego wielka siła, tak jakbym właśnie dopiero co go otrzymał i czytał po raz pierwszy. Wtedy też długo trzymałem go w ręku. Przyniósł rozstanie, ale nie to mnie bolało. Sam nie wiem, co to było. Nawet dzisiaj nie potrafię tego określić. To był dziwny ból... Może był wynikiem wstrząsu. Bo ten list mną wstrząsnął. Zapewne tak jak i teraz wami. Spotkaliśmy się dopiero na inauguracji roku akademickiego. Miłość odleciała (choć nie bez problemów) pozostała przyjaźń. I trwała przez wiele lat. Przetrwała moje trzy dziewczyny, zahaczyła o żonę, doczekała mojego pierwszego dziecka. Potem Dorota wyjechała i pozostały nam tylko telefony i listy. Przez kilka lat uczyła w szkole, w małej miejscowości pod Warszawą, a potem nagle telefon przestał dzwonić ,a listy przychodzić. Z jakiegoś powodu urwał nam się kontakt. Lecz jeśli przeczyta przypadkiem to opowiadanie (jeśli posiada internet i czasami serfuje po literackich stronach) niech wie, że często o niej myślę. I że przechowuję w swym sercu jej wspomnienie, wraz z innymi dobrymi chwilami życia, wierząc , że szczęście w końcu uśmiechnęło się do niej. Zasłużyła sobie na to jak mało kto. Pamiętaj o tym Boże, ilekroć spojrzysz przychylnym okiem na ten padół, na który ojcowie gwałcą własne dzieci. Jesteś draniem, wielkim draniem w którym jest tyle świętości co we mnie, ale wybaczę ci to , jeśli przynajmniej ją uszczęśliwisz na resztę życia. I nie obiję ci mordy, gdy już mnie powołasz przed swoje oblicze. -
Fragmenty moich tekstów stały się częścią pewnego artystycznego projektu. zapraszam do odwiedzenia ciekawej galerii. chętnie też poznam wasze opinie na temat tego przedsięwzięcia. adres galeri LADIES: http://www.56angels.com/ksr/
-
pod znakiem malachitu, cz II
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na natalia utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
tak, diolog toczy sie gładko, zero "drewna" chociaż cała historia zmierza zbyt wyraźnie w strone wyciskacza łez. kobieta, jej problem, jest jak najbardziej z krwi i kości, gorzej z Mateuszem, mam wrażenie że zesłał go na ziemię sam Bóg . mam nadzieję że się mylę...że facet nie okaże się kimś o anielskim sercu(bo na razie każdy jego ruch , zbliża go w tym kierunku ) i nie powie:słuchaj dziewczyno, zajmę się tobą i dzieckiem i będziemy razem szczęśliwi , bo to było by najgorsze wyjście. oklepane. cholera, nie lubie czytać w odcinkach... poczekam z końcowa opinią do ostatniej częsci. -
Słoneczny starszy pan
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na Andrzej Bonifacy utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
zacząłm to czytać i byłem pewny że dostanie się autorowi za ten "słoneczny dzien w życiu świata" ale im dalej w to brnąłem, tym mniej złosci, więcej radości... na świecie jest wiecej smutku niż uśmiechu, i wolę nie czytywac takich przesłodzonych i słonecznych kawalków, spijac usmiechów z ust mijanych, obcych ludzi itp itd. , bo dla mnie taki świat to wytwór fantastyki. ale klimat tego opka, pozwolił mi na chwilę zapomnieć, że zycie to nie bajka.na chwilę... dobre i tyle. -
Niespodzianka
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na Piotr Rutkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
jeśli to ćwiczenie dramaturgiczne, to ja chcę tu takie czytać.krótko, zwieźle, tresciwie. a ile emocji. ile powiedziane miedzy wierszami. na jedno zdanie miedzy bohaterami , drugie można dopowiedziec samemu. wykrzyczeć! niby rozstają się jak cywilizowani ludzie, ale napięcie jak w wulkanie. czy facet jest gwalcicielem?myslę że raczej facetem, którego ego i duma zostały nagle wzięte pod damskiego buta, a coś takiego potrafi odebrać rozum. a kiedy rozum śpi, budzą się potwory. rodzą mordercy. i gwałciciele. jakbym mial wskazać w tym opku na czarny charakter, była by nim kobieta. "Wszystko miała zaplanowane; słowa, gesty, rozpacz, łzy – powinno zadziałać. " nie zadzialało. wyrachowanie nie zdało egzaminu. -
Słońce z pocztówki
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na agnieszka sm utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
jak dla mnie - za słonecznie. czy to żle? nie. tylko że ja ponurak jestem, i znaczne ilości radości w opowiadanich(zwłaszcza w króciotkich)denerwują mnie. za chwile o tym opowiadaniu zapomnę. jak o imieninowej pocztówce z usmiechnietym słoneczkiem i kwiatkami, otrzymanej od dalekiej rodziny. no cóz, taka rola pocztówek. i zeby do końca było szczerze - czepiam się tematyki ,nie techniki. ta bez zarzutu. -
pod znakiem malachitu, cz I
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na natalia utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
podoba mi sie, że budujesz ten tekst głownie dialogiem ,czasem rozmowa ludzi więcej powie o nich samych niż "glos za kadru" wszechwiedzącego narratora, probójący nakreslić życie wewnętrzne bohaterów . dialog płynie, nie jest drewniany, a to duży plus. co prawda temat , który podjęłaś, jest oklepany i mam nadzieję, że nie wpadniesz w ciągu dalszym w pułapkę taniego sentymentalizmu. podoba mi się wprowadzenie do akcji nieznajomego, bo gość wiele obiecuje. wolałbym , żeby pod maską "dobrego wujka" ukrywał się jakiś skurwiel, wtedy było by ciekawiej. ale to twoje opowiadanie . ja po prostu czasem przystaje na jakimś etapie czyjegoś tekstu i zastanawiam się , w ktorą stronę za chwilę skręci autor i czy w tę , w którą bym ja.a u ciebie przystanek jest przymusowy. czekam na ciąg dalszy. -
Kryminalne tango - recenzja ksiązki K.S. Rutkowskiego
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na aksja utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
dzieki za recenzje . jest...no... miło sie takie rzeczy czyta, zwlaszcza jesli jest się autorem recenzowanej książki. a Pan Dariusz Dudczak, ktoremu zadedykowalem opowiadanie Dolek( a nie cała ksiazkę jak podajesz - przy innym opowiadaniu jest jeszcze jedna dedykacja) to byl kiedyś moj najlepszy kumpel. taki co to mozna z nim bylo kraśc konie. niestety, z czasem okazał sie falszywym, dwulicowym chujem i teraz, ilekroć go spotykam, mam jedynie ochote napluć mu w gębe . niestety, tak tez bywa w życiu... W kazdym razie Aksjo, bardzo ci dziekuje za te kilka słów o mojej książce. -
Mężczyzna i Bestia - Piotr Rowicki
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na utwór w Forum dyskusyjne - ogólne
nieskromnie powiem ze to ja pierwszy wspomnialem na forum o tej ksiazce, omawiajac któreś z opowiadań Rowickiego. sam autor tym samym zostal zmuszony zabrac w tej sprawie glos. -
Pewnego dnia cz.1
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na Pedro Salazar utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
hehe, właśnie przeczytałem nowy tekst jay jaya... on także wziął na tepete jedną z miejskich legend - o łowcach narządów. a tu czarna wolga... wiem , wiem, .ze to wcale nie musi być o tym czym za komuny straszono w krajach sowiet -bloku dzieci, ale skojarzenie nasunęło sie samo. bledów standartowo się nie czepiam, no bo sam je robie. ja takze jestem ciekaw jak to pociągniesz.zaintrygowało. -
zwykła historia
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na k.s.rutkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Zwykle zamykali się w jego pokoju i robili to w całkowitej ciszy, nasłuchując czy nikt nie wchodzi po schodach. Starali się kochać, gdy byli sami w domu, ale gdy nagle ogarniało ich pożądanie, któremu nie mogli się oprzeć, nie zważając na ryzyko najścia przez kogoś, kto akurat był w domu, zamykali się w pokoju na piętrze i robili to szybko i cicho. Czasami też robili to u niej, chociaż warunki nie sprzyjały temu. Jej matka nie pracowała, całe dnie spędzała w domu, musieli więc bardzo uważać, aby niczego nie usłyszała, a kiedy już gdzieś wychodziła, w domu zostawała stara babka, osoba wścibska i ciekawska, mająca jeszcze niezły słuch, z którego umiała zrobić pożytek. Czasami nagle przerywali słysząc czyjeś zbliżające się kroki i ubierali się w pośpiechu i gdy któreś z rodziców lub z rodzeństwa wchodziło do jej, lub jego pokoju, ich twarzy nie okazywały najmniejszych oznak winy, wstydu czy nawet resztek odczuwanej przed chwilą rozkoszy, chociaż niespełniona żądza gotowała się w nich jak lawa. Nieraz tak gwałtownie przerwany akt musiał czekać kilka dni na dokończenie, co było katorgą, którą z trudem znosili. Myśleli o sobie w dzień i w nocy i kiedy mogli to znowu zrobić, sprawiało im to podwójną przyjemność. Gdy nadarzała się okazja, kochali się na łonie natury, ale nawet i tam nie potrafili okazywać głośno swojej rozkoszy, bojąc się, że ktoś brutalnie wkroczy w ich intymny świat, burząc ich szczęście. Zaledwie kilka razy zrobili to w idealnych warunkach, ale zakorzeniony w nich lęk przed nakryciem, nawet wtedy nakazywał kochać się w ciszy. Nawet gdy byli sami w domu i wiedzieli, że przez długi czas nikt na pewno nie przyjdzie, nie potrafili już tego robić inaczej. Obopólna cisza stała się nie odłączna ich miłości. Nie mogli jej przełamać. Nie potrafili. Gdy niespodziewanie zaszła w ciąże wystraszyli się oboje. Czuli się jeszcze za młodzi na dziecko i stanowiło to dla nich poważny problem. Przez kilka tygodni więc, gdy był jeszcze czas na podjęcie decyzji, rozważali wszystkie za i przeciw i kiedy ostatecznie okazało się, że więcej jest tych pierwszych i że w gruncie rzeczy łączy ich znacznie więcej niż myśleli, przestali czuć się jak dzieciaki, które nabroiły i poczuli się jak przyszli rodzice. Pobrali się niedługo potem i zamieszkali razem. Spędzając ze sobą dni i noce, tak naprawdę dopiero wtedy zaczęli się poznawać i tuż przed porodem stwierdzili, że nie jest im wcale ze sobą źle i że chyba podjęli właściwą decyzję. I dopiero wtedy tak do końca zaczęli wierzyć, że dziecko, które miało się niedługo urodzić, nie było wcale złym wyborem.. Wcześniej w każdym z nich, mimo wszystko, błyskały iskierki niepewności. Co rusz wzniecały je pytania o wspólną przyszłość i złe przykłady młodych, nieudanych małżeństw zawartych ze względu na dziecko, których pełno było dookoła. Czując do siebie miłość, wierzyli, że ich nie spotka taki sam los. Urodziła się dziewczynka. Była najwspanialszą istotą na świecie i jeszcze bardziej wypełniało ich życie treścią i sensem. Wbrew obawom oboje okazali się dobrymi, kochającymi rodzicami, sumiennie wypełniającymi wszystkie obowiązki. Choć bywały ciężkie dni, więcej jednak było tych lepszych, pełnych radości. Ich w miarę zgodne, niekonfliktowe charaktery, nie tworzyły nigdy przeszkód, których nie dałoby się obejść. Zwykle do skutku poszukiwali rozwiązań i możliwie najkorzystniejszych dla obojga kompromisów. I nigdy też nie czuli, że robią to tylko i wyłącznie dla dobra dziecka, a nie dla siebie, co uważali za wielki sukces swojego związku. Od samego początku wielu ludzi, ze względu na ich młody wiek, nie wróżyło im długiej, małżeńskiej kariery, jednak działo się inaczej. W końcu życie każdego człowieka jest oryginałem nie do podrobienia i nie musi przebiegać według schematów. Ale po kilku w miarę szczęśliwych latach coś jednak zaczęło się psuć... Pierwsza tego oznaka była słabiutkim powiewem wiatru, który musnął ją tylko po twarzy. Zignorowała ją jednak, wstydząc się swoich podejrzeń. Bo cóż mógł w końcu znaczyć nie należący do niej kosmyk jasnych włosów, który znalazła na swetrze męża? Owszem, w filmach mógł być stuprocentowym dowodem zdrady, prawdziwe życie jest jednak o wiele bardziej skomplikowane niż scenariusze, włosy wypadają w nim kobietom w wielu innych miejscach, niż tylko w ramionach cudzych mężów. Szybko więc o tym zapomniała, pozbywając się obaw. Kochali się, wciąż było im ze sobą dobrze, więc nic złego nie mogło się dziać. Drugi powiew wiatru był już jednak huraganem. Ponownie banalny, filmowy dowód męskiej zdrady wkroczył w jej życie. Ślad szminki na męskiej koszuli nie mógł się znaleźć na niej przypadkiem. Świadomość że jej mąż ją zdradza, najpierw wywołała u niej płacz, a potem, na kilka dni, stan milczenia. Początkowo nie zwracał na to uwagi, ale w końcu bezpodstawne, kilkudniowe, chłodne zachowanie żony, kazało mu zapytać o powody tej nagłej zmiany. Wprost powiedziała mu o swoich przypuszczeniach i o dowodach, które znalazła, co go najpierw zdenerwowało, a potem wywołało falę zaprzeczeń. Wiele godzin zapewniał ją o swej miłości i oddaniu, wypierając się kochanki. Ciepłymi, czułymi słowami, przytulaniem i pieszczotami, wymógł w końcu na niej fałszywe wyznanie, że mu wierzy, a potem upojna noc, jak mu się wydawało, ostatecznie przypieczętowała ich porozumienie. Odtąd już wiedział, że musi być ostrożniejszy i bardziej uważać na szczegóły, na które wcześniej nie zwracał uwagi. A ona zrozumiała, że niepewność została zasiana i że już nigdy nie będzie ufać mężowi. Odtąd złe przeczucia już jej nie opuszczały. Kierowana nimi wciąż bezskutecznie próbowała odnaleźć nowe dowody zdrady męża. Pozornie jednak ich życie nie zmieniło się ani trochę. Nadal byli dla siebie partnerami w najlepszym tego słowa znaczeniu. A sypianie ze sobą wciąż sprawiało im przyjemność. Jednak cień tamtej kobiety nie schodził z jej życia, czyniąc je chłodniejszym. A przeczucie o jej ciągłym, dyskretnym istnieniu w życiu męża, często nie pozwalało jej sypiać i wywoływało bóle głowy. Walka z widmem tej kobiety stała się jej obsesją. Im więcej o niej myślała, tym bardziej starała się okazywać miłość mężowi, sądząc, że to oderwie go od tamtej. Nakazywała również dziecku często okazywać miłość ojcu, wierząc, że razem z córką, uda jej się wygrać walkę o jego uczucia, których utratą czuła się zagrożona. W tym samym czasie niespodziewanie również coś dostrzegła - to, że podoba się mężczyznom. Początkowo spojrzenia jej przystojnego kolegi z pracy nic nie dawały jej do myślenia, ale gdy się nasilały, stały się dłuższe i śmielsze, ku swojemu zdziwieniu zobaczyła w sobie nie tylko żonę i matkę, ale i atrakcyjną kobietę. Było to dla niej wstrząsem, na który nie była przygotowana. I kiedy w końcu ten kolega zdobył się na odwagę i zaczął z nią rozmawiać inaczej niż zwykle, najpierw wywołało to w niej chwilowy atak panicznego strachu, po którym przyszło jednak całkowite olśnienie. W jednej chwili zrozumiała prawdziwą naturę małżeństwa ( tak jak wcześniej zrozumiał to jej mąż ) dostrzegając wyraźnie jego biel i czerń, które potrafiły współistnieć w pełnej harmonii. Zrozumiała, że szczęście między dwojgiem ludzi nie istnieje, jeśli oboje nie chcą, żeby istniało i to że to właśnie dobra chęć jest środkiem szczęśliwego świata, a wszystko inne znajduje się na jego obrzeżach; że wystarczy tylko chcieć i nie pytać o wiele rzeczy i na wiele nie odpowiadać prawdą, że jej umiejętne omijanie to również forma okazywania wciąż istniejącej miłości. Zrozumiawszy to uśmiechnęła się do swojego adoratora i jeszcze nieśmiało pozwoliła mu zaprosić się po pracy na kawę, a potem już bez żadnych oporów do jego mieszkania. -
Tuż przy ziemi
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na Małgorzata Bryl utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
fajny pomysl. wszystkie barwy zycia w paru zdaniach. chaos , pospiech, nawet samotnosc i zal po stracie. i smierc. i nawet ujrzalem te ludzkie głowy odwracajace sie od tego biedaka , który umieral na ulicy. pewnie najebany - nie nasza sprawa. obuwie w tym krotkim tekscie powiedzialo o kondycji ludzkiej wiecej, niż niejedna powieść. i to jest właśnie dobrze napisana miniatura. -
nie jest zle... diolog trzyma sie kupy. a to dla mnie bardzo ważne w prozie. ważniejsze od opisów. "cisza między bliskimi(?) jest porażką' a to taki kawalek z tego opka, ktory postaram sie zapamietać.
-
Z samotności zacieramy obraz Ideału
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na Atena_Ceipil utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
cieżko jest napisać dobrą miniature. to druga , którą dzisiaj czytam , druga fatalna. stwierdzenie że przyjaźń jest beznadziejna samotnoscią, jest jak dla mnie za grubo ociosaną metaforą. nie kupuje jej. -
tekst jest naprawdę do bani, nie będę owijał w bawełne. naczytałeś się za dużo klasyki, lektury szkolne(nad niemnem, żeromski i inne bzdury) zwichrowaly ci nadajnik, przez który odbierasz otaczający świat. stylizacja jezyka nie udala ci się, o żadzy nie powiedzialeś nic... ale to pierwszy tekst i życzę ci powodzenia.zawsze mozna zacząć od nowa.
-
Najjaśniejsza z gwiazd
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na Piotr Rutkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
gdyby książka była dobra, to nie skończyła by w necie , tylko wciąz była by obecna w ksiegarnich. a ta babka , ktora porownała ją w kurierze czytelniczym do prozy stasiuka... chyba niezbyt lubila stasiuka." kryminal tango "nie umywa sie do "murow hebronu". chcialbym pisac jak stasiuk, ale za cienki w uszach jestem i talent nie ten. pewnych rzeczy sie nie przeskoczy, niestety. poczatkujacy scenarzysta ,powiadasz... stąd wyczucie dialogu. powodzenia. -
szatan pomysłał, podumal i wymyslil internet, jak to ktos gdzies kiedys powiedzia ,moze niedokladnie takimi słowami... swego czasu dla mnie stał sie on bagienkiem , w którym zacząłem tonąc. wszystkie te czaty, poznawane na nich laski, nieprzespane noce, bajerowanie, szukanie bog wie czego , glownie klopotow...czasem przenoszonych na laifa. nic nie zastapI prawdziwego zycia aksjo i rozmow z prawdziwymi , żywymi ludzmi. bylem bliski uzaleznienia od klawiatury i monitora. teraz to sobie umiejetnie dawkuje. nie chce aby jakis wirtualny, złudny swiat zastapil mi prawdziwy. ukazalas pulapke naszych czasów. diabelskie sidla na wspolczesnych(to tez nie moje)
-
Najjaśniejsza z gwiazd
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na Piotr Rutkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
dobre opowiadanie. dobrze poprowadzone dialogi, niewysilone ani troche.tak sie po prostu mowi... i coz rzec wiecej... -
Ojciec Chrzestny jedzie na wycieczkę, czyli ratujmy Ośmiornicę.
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na Barbara_Pięta utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
krótko, za krótko, kierowniczko, prawda taka jest...dobrze sie zapowiada, a wiec skoro to nie cały tekst to i nie caly komentarz. -
11 WRZEŚNIA Najgorszy dzień w moim życiu? Pamiętny 11 września. I to nie dlatego ,że kilku palantów z bliskiego wschodu porwało samoloty i wleciało w te dwa wieżowce. Tego dnia świat zawalił mi się na głowę z innego powodu. Ginekolog powiedział mojej żonie, że wielki krwiak zagraża jej ciąży i żeby zapomniała już raczej o dziecku. To był dramat, bo bardzo go chcieliśmy. Lekarz zaproponował leki na poronienie, ale oboje na to nie poszliśmy. Ja kazałem mu się dymać, a żona powiedziała , że i tak urodzi to dziecko i że ono będzie zdrowe. I wiecie co? Wbrew wszelkim znakom, uwierzyłem jej. Donosiła tę ciążę , nie kładąc się w szpitalu i żyjąc normalnie. Krwiak całkowicie wchłonął się po kilku tygodniach. Nasza córka Róża przyszła na świat, co prawda miesiąc wcześniej, ale zdrowa i piękna. I tak jest do dzisiaj. Czyli, krótko i szczerze mówiąc, cały ten dramat, który odbywał się wtedy za oceanem, latał mi tego konkretnego dnia września ekspresem koło dupy. Miałem własne, DUŻE problemy. Tak jak kochający ojciec małego Kima z Wietnamu ,któremu AMERYKAŃSKI niewypał 11 września urwał nogi, czy tez mama niewiele starszej Zulejki z Konga, postrzelonej w strzelaninie sił rządowych z rebeliantami. A TAKICH DRAMATÓW DROGIE PANIE I DRODZY PANOWIE BYŁO TEGO DNIA MILIONY. Na całym świecie. Nie tylko w Nowym Jorku, Wietnamie, Kongo , czy jakimś nadmorskim mieście w Polsce. Amerykański 11 września to była tylko kroplą w morzu rozpaczy , która tego dnia przetoczyła się przez świat. Późnym wieczorem dnia następnego i my wystawiliśmy w oknie świeczkę. Ale nasze intencje były zgoła inne, od intencji ludzi, którzy wystawili swoje światełka. Bóg wysłuchuje zbiorowych pieśni, ale także i szeptów. W każdym razie, mam nadzieję , że nie było to tylko zwyczajne szczęscie. WSPOMNIENIA Czasami jaszcze myślał o nich. O ich włosach, oczach, ustach. Przypominał sobie wypowiadane przez nie słowa, a zwłaszcza te dwa, które dość szybko okazywały się bez wartości. Wypowiadał czule ich imiona, jak wtedy, gdy tak wiele dla niego znaczyły. Przebywał w myślach w odwiedzanych z nimi miejscach. Nie raz jeszcze czuł ból, który mu sprawił odchodząc. Ale nie tęsknił za żadną z nich. Nie potrafił tylko zakopać kufra z przeszłością i przejść do jutra pewnym krokiem zdobywcy. Był niestety pisarzem i to najgorszym z możliwych - czerpał natchnienie głównie z własnego życia, w każdym wczoraj doszukując się czegoś do opisania. Dlatego tak bardzo pielęgnował wspomnienia, nigdy nie tracące kolorytu, zawsze świeże, jakby zawarte w nich zdarzenia wydarzyły się przed kilkoma godzinami, a nie przed wieloma laty. Umiejętnie przechowywane w umyśle, nie traciły niczego z żywotności, w każdej chwili nadając się do przelania na papier. Ale nie był wcale z tego dumny. Wolałby pisać inaczej, bardziej operować fantazją, mniej przeżyciami. Stwarzać, nie opisywać. Ale niestety, pisał tak jak pisał, starając się to robić jak najlepiej. Mężczyźni w jego powieściach byli nim samym, a kobiety jego dawnymi kochankami. Kiedyś bardzo lubił je w finale uśmiercać, ale gdy uświadomił sobie, że czyni tak z zemsty, zaniechał tego, pod koniec swoich książek wspaniałomyślnie pozostawiając je przy życiu. Teraz wystarczyły mu rozpacz i gorycz, które odczuwały pod koniec utworu po wielu życiowych przejściach. Traktując je w ten sposób mógł również dokonywać na nich zemsty, nie tracąc jednak kontaktu ze światem normalności. Na ostatnich stronach powodował więc, że wiły się w rozpaczy, nie pozostawiając im żadnej nadziei. Przynajmniej tyle mógł zrobić. I kończąc z jedną planował już zemstę na kolejnej. Budował więc nowy, mniej lub bardziej realny literacki świat, który dla następnej kobiety z jego przeszłości, stawał się kolejnym labiryntem nie do przejścia. Był w nim Minotaurem, bardziej jednak ludzkim i nie żądnym krwi, niż jego mityczny odpowiednik. Przez sto lub dwieście kartek książki tropił więc swoje ofiary, po jego krętych korytarzach zaszczuwając je strachem, a na końcu zamykał je w czterech ścianach swej okrutnej wyobraźni, która już na zawsze stawała się ich klatką. A potem stawał z boku i z satysfakcją obejmował wzrokiem te wszystkie kobiety swego życia, błagające, płaczące i szarpiące za kraty. Listy W pierwszym liście, na który się zdobył po roku, napisał jej o tym, co działo się z nim od ich ostatniego spotkania. Napisał jej, że długo nie mógł wtedy dojść do siebie i że wiele pił i że w końcu dał się namówić takiemu jednemu na zaciąg do armii serbskiej, chociaż gówno go obchodziło, co się działo na Bałkanach i że kilka tygodni później siedział już w mikrobusie wiozącym jeszcze kilku innych facetów bez przeszłości i że daleko nie zajechali, bo policja i oficerowie UOP-u zatrzymali ich na granicy polsko-czeskiej, bo już od długiego czasu namierzali tego gościa, który ich zwerbował i że później spędził trzy doby w areszcie w Zakopanym, odpowiadając tym z UOP-u na różne idiotyczne pytania: czy masz coś przeciwko Bośniakom, Chorwatom, Muzułmanom, dlaczego jechałeś ich zabijać, czy lubisz zabijać, czy zabiłeś już kogoś i że w końcu puściły mu nerwy i zasunął im chamską wiązankę, plugawiąc całe Bałkany, ich i Polskę, na co wyszli wkurwieni, i napisał jej też o tym, że zaraz potem przyszli dwaj gliniarze w mundurach i że jeden z nich, starszy, o dobrodusznej twarzy, stanął nad nim i powiedział: ,, Niepotrzebnie się stawiłeś małolat, nie miej urazy, musimy to zrobić, bo teraz trudno o robotę ,, i że zanim zrozumiał o co mu chodzi, spadły nagle na niego białe lole, które nie wiadomo skąd pojawiły się w ich rękach i że bardzo bolało, gdy dostawał nimi wpierdol. Napisał jej też o tym, że ci sami gliniarze podnieśli go potem z podłogi, posadzili na krześle i dali zapalić i że nie do nich czuł wtedy nienawiść, ale do niej, bo to przez nią przestało mu zależeć na życiu i to przez nią chciał się wystawić na kule bośniackich snajperów. Dalej napisał jej, że niedługo po tym zdarzeniu wrócił nad morze, do swojego rodzinnego miasta, o którym tyle jej opowiadał, że rodzice wybaczyli mu wszystko i że mieszka na razie z nimi i że poznał tu wspaniałą dziewczynę, zrobił jej dziecko i że wkrótce się pobiorą. Na sam koniec napisał jej, że czasami tęskni za górami, ale już nie za nią i że w gruncie rzeczy cieszy się teraz, że tak właśnie między nimi wyszło, chociaż jeszcze nie tak dawno bardzo to przeżywał, ale teraz już wie, że nie byli dla siebie, że jest cholerną materialistką i że w każdym słowie ,,kocham,, usłyszanym od niej nie było nic więcej prócz fałszu. Że teraz jest inaczej, kocha swoją przyszłą żonę w zamian otrzymując to samo. Odpisała niedługo potem, w bardzo krótkim liście (który bardzo go rozczarował) tłumacząc się, że nie jest wcale materialistką, że w ogóle źle o niej myśli, że życzy jemu i jego przyszłej żonie wiele szczęścia i że sama też jest teraz bardzo szczęśliwa, bo ma kogoś kogo kocha i również myśli o ślubie. Po roku ponownie do niej napisał w telegraficznym skrócie chwaląc się żoną i synkiem, dobrą pracą, własnym mieszkaniem, miłością. Pisał jej, że przytył dwanaście kilo i nie wygląda już jak chłopiec, ale jak mężczyzna, że wrócił do szkoły i nawet nieźle mu w niej idzie i że nadal pisze opowiadania wierząc, że kiedyś coś z tego będzie. Ona jednak nie odpisała mu tym razem, co nie miało już dla niego żadnego znaczenia. A niedługo później usłyszał od znajomego, że nie układa się jej najlepiej z chłopakiem o którym kiedyś mu pisała i że pewnie nie będzie nic z ich związku. Że znacznie zbrzydła, przytyła i że w ogóle nie była już taka jak kiedyś. - Więc jaka jest teraz ?- zapytał. - Inna- odparł krótko ów znajomy, co tak wiele mogło przecież oznaczać.
-
wspoMNIEnia NIE BĘDZIE
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na j.renata utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
piekne wloskie miasto ubrane w piekne slowa tak daleko od itali...melodia zagrana bardzo ładnie, nawet jak na ucho kogos komu słoń na nie nadepnął(czyt. kogos pozbawionego liryzmu) -
Uroki pisania.
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na Piotr Rutkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
w tym temacie mogłbym zrobić doktorat.zwłaszcza ostatnio poznaje niomoc tworczą z każdej mozliwej strony, karmiaą was tutaj starymi , dawno napisanymi rzeczami. tekst oddaje dosycćtrafnie i moje samopoczucie... mam nadzieje , ze to wyrzucenie z siebie frustracji spowodowanej brakiem weny, pomoglo ci ją odzyskac. odblokowało cię. czasem takie głupie teksty sa przyczulkiem dla sensowniejszych, mowie z doswiadczenia... -
polarny sen idioty
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na jacek 22 utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
o niebo lepszy tekst niz ten , który czytalem wczoraj , ktory skomentowalem, a który ty nie wiedzieć czemu usunąłeś. chyb nie ze wzgledu na moj koment co? wyrazilem tylko swoje zdanie. i tak pod tekstem wiecej bylo pochwał. no cóz,nie mój cyrk i nie moje malpki... jesli chodzi o to opko , to jak najbardziej trafiles.sen , który i ja chiałbym przysnić... -
a ja odnioslem takie wrażenie , że to taka próba opisania preludium do delirium. pewnie wspomnienie wódki przy końcu tekstu tak mnie naprowadzilo na te tereny, ale myśle że nikt nie uznałby mnie za bałwana, gdybym w tym kierunku go interpretował.wchodząca pod skóre miniaturka dajaca czytelnikowi wiele możliwości odczytania. jak dobry wiersz.
-
Akwarium dla lali z burdelu
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na Mateusz Kulesza utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
tytuł pierwszorzędny. podoba mi sie to stawianie kropki tam gdzie aż sie prosi o przecinek.cały ten chaos jest jak najbardziej ok. belkot najebanego w trzy dupy?nabuzowanego trawą? a moze zapisek pensionariusza z zakładu dla obłakanych? wszystko jedno.jest puenta. no bo jest puenta. a jak ktos jej nie widzi to jego problem.jak sie czyta niektore miniatury topora, tez ma sie wrazenie , ze facetowi cos padlo na dekiel...ale to mija, po ponownej lekturze. czasem trzeba cos przeczytac dwa razy, aby dostrzec, zrozumiec, zaakceptowac, usmiechnąc się lub zaplakac...
- Poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- Dalej
-
Strona 4 z 7