Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

k.s.rutkowski

Użytkownicy
  • Postów

    161
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez k.s.rutkowski

  1. no coz...może język nie przykleił mi się do podniebienia z wrażenia, ale też i nie wywiesił się z żenady. ocena dobra dana z czystym sumieniem i uśmiechem.
  2. pamietam ze najbardziej sie rozczarowalem czytajac BAAAARDZO DAAAAWNOOO TEMU kiedy bylem jeszcze mlodziutki, piekniutki i niewinny Alicje w krainie czarów(tak tak, moi drodzy, nie zaczalem mojej przygody z literatura od razu od Sexsusa) z zakonczenia... ze to byl tylko sen. i tu także niesmaczek z zakończenia. juz wolałbym, gdyby winda jednak zadzialala , poniosla lesia do raju , chlopina wkniajalby za świętą bramę , ujrzał te wszystkie pedalskie hordy usmiechniętych aniolów z harfami i na ten widok puscił pawia... i ewentualnie wtedy móglby sie obudzić a ja wybaczyłbym autorowi to niedopracowanie końca tekstu i pójscie na łatwizne.
  3. dobry tutuł przykuwa uwagę. wiele obiecuje. jednak nie zawsze książka spełnia oczekiwania. " nad brzegiem rzeki piedry usiadłem i plakalem" - przykład dobrego tytułu i koszmarnej książki(jak dla mnie). twoj tekst ma dobry tytuł i tresc. wbrew pozorom miniature napisac trudniej niz opko normalnych rozmiarow. przynajmniej dla mnie to zawsze wyzwanie... "Przejść na drugi brzeg i pokazać im Wielką Dupę. Podpalić most, a wtedy rzeka spłynie ognistym rumieńcem pomiędzy nogi Wieczności, jak zawsze bewstydnie rozkraczonej." a te zdania to w sumie moze byc mottem mojego zycia.
  4. Gdy otworzyłem oczy, oślepiła mnie jaskrawa biel. Ponownie je zamknąłem. Nie wiedziałem gdzie byłem. Pamiętałem wszystko co wydarzyło się do chwili, gdy ujrzałem przed sobą na drodze tamten samochód pędzący prosto na mnie i gdy uświadomiłem sobie, że nie uda już mi się wykonać żadnego manewru, który uratuje mnie przed kraksą. A potem nie pamiętałem już nic. Ciemność zapadła mi przed oczami jak kurtyna w teatrze. Urwał mi się film jak po nadmiarze wódki, kiedy to zawsze zapadałem w nieświadomość, wyłączałem się w ogóle. Żadnych wizji, snów, niczego... Całkowite nie istnienie. Czym była ta biel? Mogła być śniegiem. Trwała przecież zima. Może zderzenie wyrzuciło mnie z samochodu i teraz leżałem gdzieś przy drodze, w jakiejś śnieżnej zaspie, oczekując pomocy. Nie, nie mogła być śniegiem, nie czułem zimna. Ani żadnego bólu. Fizycznie nie czułem niczego. Mógł ją przecież wywołać stan mojego umysłu. Mogła być następstwem powypadkowego szoku, wstrząsu, jakiegoś urazu... Chwilową utratą normalnego widzenia... Albo tylko snem o bieli zewsząd mnie otaczającej. Sam wypadek przecież mógł być również tylko snem. Może leżałem właśnie we własnym łóżku, obok błogo śpiącej żony i śniłem. Może wszystkie wydarzenia tego dnia były tylko senną imaginacją? Zdecydowałem się ponownie otworzyć oczy. Nie było to jednak już ich beztroskie otworzenie, banalna czynność powtarzana wielokrotnie w ciągu dnia, a w pełni przemyślana decyzja, jakby od niej zależało moje życie. Zrobiłem to delikatnie i powoli... Biel ponownie wtargnęła pod moje powieki z dziką okrutnością zaglądając mi w oczy. Była otchłanią w której tonąłem. Istniała wszędzie, spowijała mnie jak nieprzenikniona mgła. Wypełniała szczelnie całą przestrzeń. Przez długą chwilę chłonąłem ją wszystkimi zmysłami. "Gdzie jestem?", zapytałem przerażony, najpierw w myślach, potem głośno. Ale nic mi nie odpowiedziało. Nie istniały tu żadne inne dźwięki, oprócz tych wydawanych przeze mnie. Usilnie wytężałem słuch pragnąc usłyszeć cokolwiek, nieważne co, coś co poświadczyłoby, że żyję i że świat, który mnie otacza, żyje również. Cokolwiek, co osłabiłoby mój wzrastający strach i natchnęło nadzieją. Ale nic takiego nie dochodziło do moich uszu z tej bieli. Miałem ją z każdej strony, pod i nad sobą, nie widziałem przez nią nawet swojego ciała. Patrzyłem wzrokiem nieziemskiego ślepca, który zamiast nieprzeniknionych ciemności oglądał nieprzeniknioną białość wypełniającą cały jego umysł. Być może znajdowałem się w centrum swych lęków,albo w jądrze obłędu. Albo byłem w drodze do własnego umysłu, szukając drogi do prawdziwego siebie. Mogłem być wszędzie i nigdzie. Mogłem wciąż jeszcze żyć, lub nie istnieć od dawna. Mogłem właśnie wędrować do biblijnego raju, a ta biel oczyszczała mnie ze wszystkich grzechów. Biel jest przecież symbolem czystości. Albo być w drodze do innego ciała rozwijającego się właśnie w łonie jakiejś kobiety. A może w wyniku wypadku zostałem przerzucony do innego wymiaru, w którym biel była istnieniem. Żywym organizmem. A może faktycznie nie było żadnego wypadku, tylko go sobie wyśniłem śpiąc u boku żony. "Może, myślałem z nadzieją, za chwilę się obudzę". Coś jednak mówiło mi, że nie śnię. Może trzeźwość umysłu analizującego otoczenie. Może strach, zbyt realny jak na sen który nieustannie odczuwałem. Może zdrowy rozsądek. Nie należałem przecież do ludzi skłonnych do fantazjowania, nawet sny miewałem tylko rzeczywiste. Moje senne koszmary nigdy nie wychodziły po za ramy realności, były to zwykle mordy dokonywane na mnie lub na moich bliskich, czy jakieś inne niebezpieczne, ekstremalne sytuacje w których umieszczała mnie moja podświadomość i w których nigdy na jawie nie chciałbym się znaleźć. Otaczająca mnie biel, najbielsza z najbielszych, niepowtarzalna, doskonała, nie mogła być więc tworem mojej wyobraźni, bowiem nie była ona w stanie wypełnić mojego umysłu tak wielką jej ilością. Nie, nie potrafiłaby stworzyć żywiołu z żadnego koloru, nawet we śnie. Nie mogłem więc śnić. W pełni świadomy uczestniczyłem w czymś, co przerastało możliwości mojego pojmowania i na co nie miałem żadnego wpływu. W czymś co było niezbadaną tajemnicą. Co kreowało inny świat, inny niż ten, który znałem. Spanikowany i do reszty już wystraszony swoimi przypuszczeniami, zacząłem gwałtownie posuwać się do przodu. Przecież gdzieś musiał być jej koniec! Może faktycznie była tylko gęstą mgłą, po za którą istniał pełno barwny świat, tętniący życiem i pełen rzeczy! Może wystarczyło tylko przebiec jakąś odległość, żeby w końcu wyłonić się z tej białej otchłani! Parłem więc do przodu nie wiedząc jednak czy biegnę, idę, czy tylko wlekę mozolnie. Nie odczuwałem niczego, co świadczyłoby, że się przemieszczam, że zmieniam chociażby minimalnie swoje położenie. Nie odczuwałem zmęczenia. Cały czas miałem wrażenie, że tylko moim myślą wydaje się, że pędzę do przodu, a moje ciało (jeśli było?) tak naprawdę wciąż trwało w miejscu w tej martwej pustce. Nie wiem jak długo tak "biegłem", gdy nagle usłyszałem Głos. Doszedł mnie zewsząd, tak jakby wszechobecna biel przemówiła do mnie. ONA NIE MA KOŃCA ktoś powiedział, i przez długą chwilę echo tego Głosu roznosiło się po tej białej ciemności. Głos ten wydawał się być ponad wszystkim. Nie był ani potężny, ani słaby, nie należał ani do kobiety, ani do mężczyzny. Zabrzmiał jak głos z głośników na prowincjonalnym dworcu, bezpłciowo i beznamiętnie. Nie byłem nawet pewny czy rzeczywiście dobiegł z zewnątrz, czy był tylko wytworem mojej psychiki przerażonej jak nigdy dotąd. - Gdzie jestem? - znów jednak zapytałem otaczającej mnie bieli i tym razem nie spodziewając się wcale usłyszeć odpowiedź. W MIEJSCU,W KTÓRE WIERZYŁEŚ,ŻE ISTNIEJE PO ŚMIERCI - odparł jednak ten sam Głos. - Nigdy nie wierzyłem, że coś po niej istnieje! - zaprzeczyłem głośno i stanowczo. I TO JEST WŁAŚNIE NIC. TWÓJ WŁASNY RAJ. TERAZ WIĘC ŻYJ W NIM I BĄDŹ SZCZĘŚLIWY.
  5. OCZEKIWANIE NA OSTATNIE TCHNIENIE Ojciec umiera i nikt już nic nie może dla niego zrobić. I bardzo dobrze. Stary zasłużył sobie na to. Rak który zżera jego wnętrzności, jest karą wymodloną, przeze mnie matkę i siostrę. Teraz wszyscy warujemy przy jego łóżku, wpatrując się w to coś żałosnego, co z niego zostało. A niewiele tego jest. Ledwie trochę kości powleczonych czymś białym, co kiedyś było skórą, a co teraz wygląda jak kuchenna cerata. Nikt z nas nie czuję żalu, patrząc na tego żywego jeszcze trupa. Nasze uczucia, generalnie, dalekie są od współczucia. Ten facet co leży pod tą zsyfiałą, cuchnącą potem pościelą, nie zasłużył sobie na nie. Nawet teraz, gdy jest w takim stanie, mam jedynie ochotę skopać mu dupę. Stary był zawsze uparty, złośliwy i wredny. I takim , oczywiście, musi pozostać do końca. Nawet kostucha musi poczekać na swoją kolej. Najpierw my musimy wystać swoje przy jego wyrze, wkurwiając się na maksa. Staruszek zadaje nam tym samym ostatnie cierpienie. Opiera się śmierci jak tylko może nadwyrężając naszą cierpliwość. Przynajmniej w ten sposób może się, po raz ostatni, poznęcać nad nami. Księdza nikt z nas do starego nie wzywał, przylazł sam , przypadkiem ,bo był akurat z ostatnią posługa u kogoś innego na oddziale. Chyba poprosiła go o to któraś pielęgniarka, myśląc pewnie, że wyświadcza nam tym przysługę. Pierdolona samarytanka. Klecha wysmarował czymś starego, poklepał nad nim jakąś modlitwę, złożył nam wyrazy ubolewania, wyrażając nadzieję, że ojciec dostąpi łaski niebieskiej i poszedł sobie, nieświadomy, że doszczętnie zjebał nam nastroje. Nie na rękę nam było jego u Boga wstawiennictwo za ojcem. Naszym wymarzonym miejscem dla tego gnoja, jest to, którego każdy wierzący się boi .Przynajmniej ja mam nadzieję, że jeśli piekło istnieje, diabły już szykują dla niego osobny kocioł, w którym będą do końca świata gotować w smole jego stare dupsko. Jeśli tak się stanie, ja też chcę tam po śmierci trafić. Nawet jeśli , jakimś cudem, nie zasłużę na piekło, to i tak pójdę tam z własnej i nieprzymuszonej woli. Chcę osobiście dbać o to, żeby ogień pod kotłem tatusia, zawszę jarał się na potęgę. Patrzę na matkę i widzę na jej twarzy podobne życzenia. Jej myśli, są aż nazbyt czytelne. To że tu jest, cały czas warując przy tym gnijącym ścierwie, to dalszy ciąg odgrywania przedstawienia - tej sztuki życia, której mój stary był autorem. Według niej byliśmy kochającą się rodziną, pełną ciepła i harmonii. Zmuszani przez ojca odgrywaliśmy ją dla otoczenia, głównie dla jego kumpli i znajomych, którzy często zazdrościli mu tak wspaniałej rodzinki, nie zdając sobie sprawy , jak wielkie dramaty skrywała ta szczęśliwa otoczka. Ojciec był sadystą i tyranem. Bił matkę i nas, przez całe życie. Torturował fizycznie i psychicznie. Ze strachu tańczyliśmy jak nam grał, choć pogardzaliśmy nim jak tylko mogliśmy najmocniej. Czciliśmy przed innymi starego jak bóstwo, bojąc się komukolwiek ujawnić jego prawdziwe obliczę. Jak często nam powtarzał, spotkałaby nas za to kara, o wiele większa, niż spotykała nas na co dzień. A teraz ,gdy w końcu zdycha i gdy możemy się na niego wypiąć, jest nam wszystko jedno. Zdecydowaliśmy się grać do końca. Dalej odstawiamy więc przed światem, kochającą się rodzinę, opłakującą umieranie jej głowy. Bo po co komu wiedzieć jak było naprawdę. Stary i tak odwala w kalendarz, więc co nam zależy pociągnąć to jeszcze jakiś czas. Na nas i tak już potem czeka święty spokój, a na starego wielkie x, gdzieś za kurtyną, po za którą nareszcie przestanie grać główną rolę. Mam zamiar nie powiadamiać o jego śmierci rodziny, jego kumpli, ani nie zamieszczać w prasie nekrologów. Chcę, żeby za jego trumną poszła tylko nasza trójka. Nie chcę żeby czasem jakieś szczere łzy, płynące z jakiegoś nieświadomego serca, zepsuły mi wielką radość tego dnia, przyćmiły całe jego piękno. Jeśli więc wszystko pójdzie dobrze, nikt oprócz nas i obojętnych pracowników zakładu pogrzebowego, nie pójdzie w żałobnym orszaku. Jestem pewien ,że nawet nasi najbliżsi sąsiedzi, nie ruszą dupy, żeby go pożegnać. Przynajmniej oni, z zewnętrznego świata nie byli ślepi i widzieli i słyszeli , co się u nas działo. Ale nawet oni zbyt się go bali, żeby w jakiś sposób nam pomóc .Uważali go za niebezpiecznego psychola (którym był bez dwóch zdań) i woleli trzymać się od niego z daleka. A jeśli nawet któryś z nich przyjdzie na cmentarz, to po to samo co my. Aby nacieszyć oczy, gdy grabarze będą spuszczać truchło ojca do grobu. Może nawet, w szale radości, chwycą za łopaty i z ochotą pomogą im zasypywać dół, aby jak najszybciej przykryć ziemią tą najtańszą trumnę, jaką wybiorę staremu. Swoją drogą, na ten pochówek szkoda będzie tylko pieniędzy. Najchętniej podlałbym trupa ojca benzyną i podpalił, a potem jego prochy spuścił bym w sraczu. Matka ziewa. Jest zmęczona, siedzi już przy tym skurwielu od rana. Mówię jej więc , żeby poszła do domu, zwłaszcza, że niedługo w telewizji rozpocznie się jej ulubiony serial. Po co ma przez takie gówno jak jej odwalający kitę mąż, opuścić chociaż jeden odcinek. Argument z filmem jest dla niej wystarczająca zachętą. Na odchodnym obdarza ojca spojrzeniem, które równie dobrze mogłoby być głośno wypowiedzianym zdaniem ,,mam nadzieję, że gdy znowu tu przyjdę, nie będzie już ciebie wśród żywych", a potem wychodzi razem z moją siostrą, która odprowadzi matkę do taksówki. Zostaje sam ze staruszkiem. Wciąż jest nieprzytomny. Lekarze mówią, że raczej się już nie obudzi. Wygląda jak zajebany w chuj alkoholik. Czasami charcze i rzęzi. Ma lekko rozchylone usta, tworzące mały otwór, przez który pobiera życiodajne powietrze. Leży na sali sam, więc nachylam się nad nim i pluję na niego z góry, starając się wcelować wprost do jego gęby. Nie trafiam, mela spada na jego brodę, spływa po szyi. Nie poddaję się jednak, za drugim razem staram się bardziej i oto pełny sukces! - piękny , soczysty chark wpada przez usta do jego gardła. Stary musi mieć nieźle zwężoną tchawicę, bo zaczyna się dusić i trząść jak galareta. Wygląda na to, że moja skromna porcja śliny, przyczyni się do jego wykitowania. Jednak już po chwili moje gwałtownie rozbudzone nadzieję pryskają, bo stary po paru spazmach powraca do udawania rośliny. Jestem zawiedziony. Zastanawiam się, czy nie zacząć wszystkiego od początku, ale do sali wchodzi pielęgniarka. Młoda i ładna. Wręcz za ładna, jak na ten nędzny szpital. Nie jest na miejscu wśród tych wszystkich pierdzieli, zdychających na oddziałach, srających i szczających w łóżka. Ma duże niebieskie oczy, spory biust i jeden z tych tyłków, które chętnie wyobrażają sobie nastoletni onaniści. Obdarzam ją swoim najlepszym uśmiechem. A w myślach już mi się marzy małe z nią walonko, na które jestem gotowy nawet tu i teraz, ale, dziwka, zbywa mnie krzywym uśmiechem, który aż nazbyt wyraźnie mówi mi "odwal się" .Potem zaczyna się krzątać koło starego, poprawiając mu kołdrę, poduszkę i nie zwracając na mnie uwagi. A potem wychodzi z sali kręcąc ponętnie tyłkiem, prześlizgując się po mnie wzrokiem, jak po jakimś gównie. Zdarzenie to jeszcze bardziej potęguje moją nienawiść do ojca. Mam wielką ochotę wyładować na jego ścierwie swój gniew. Zaczynam się nawet poważnie zastanawiać, czy nie stanąć na łóżku , wyciągnąć kutasa i na niego nie nalać. Może szczyny udusiłyby w końcu tego chuja. Niedługo potem wraca moja siostra. Spogląda z pogardą na tatusia, siada na krześle i zapala papierosa. Zaciąga się głęboka i powoli wypuszcza gęsty dym, wprost na ojcowski ryj. Dziewczyna również stara się jak może, żeby mu pomóc w odejściu. Jak każdy z nas , ma ku temu powody. Może nawet większe od innych. Czasami mam wrażenie, że coś głęboko w sobie ukrywa, że zawdzięcza ojcu znacznie więcej, niż tylko ślady po częstym biciu. Drań mógł równie dobrze być nie tylko sadystom, ale i zboczeńcem. Kto go tam wie. Ja wyniosłem się z domu, gdy tylko odebrałem dowód i gdy stary mógł już mi naskoczyć. Fakt, nie wiodło mi się najlepiej, ale i tak moje samodzielne życie było lepsze, niż życie z nim pod jednym dachem. Ale moja siostra, o kilka lat ode mnie młodsza, jeszcze przez długi czas , musiała znosić jego despotyzm. Teraz jednak ten zwyrodnialec umierał. I to ciężką śmiercią. Widziałem zadośćuczynienie w jej oczach. Ale wiedziałem też, że gdyby mogła zrobić to bezkarnie, sama udusiłaby go gołymi rękami. Po jakimś czasie wychodzę na korytarz , żeby zapalić i rozprostować nogi. Znudziło mi się już palenie przy ojcu. Już i tak zgasiłem na jego gołych stopach zbyt dużo papierosów. Od oparzeń porobiły mu się na nich bąble i mam trochę stracha, że lekarze je przyuważą. Jakby co to zwalę winę na nich i opierdolę za jakieś niedopatrzenie. Najwyżej będą się głowić skąd się tam te bąble wzięły. Myślę, że nie będą podejrzewać, że to ja , dobry synuś, wysiadujący przy łóżku umierającego ojca od rana do nocy, przypaliłem staremu podeszwy. A jeśli nawet, to mam ich w dupie. Mogli nie zakazywać palenia w szpitalu i porozkładać po salach popielniczki. A tak jarający człowiek musi sobie radzić jak może. Wychodząc proszę siostrę, żeby mnie zawołała, kiedy stary zacznie uderzać w ramy. Za nic nie przegapiłbym takiego widowiska. Po to właśnie siedzę przy jego wyrze , tyle czasu. Jakby pierdolnął w kalendarz beze mnie , zrobiłby mi najgorsze świństwo. Oddam wszystko co tylko, kurwa ,mam żeby zobaczyć jego ostatnią chwilę. Na korytarzu szwenda się jak zwykle kilku starych palantów w pidżamach. Jarają i pierdolą głupoty. Straszą bladymi , żałosnymi ryjami i opowiadają innym kandydatom na trupy, o swoich chorobach. Nienawidzę ich bo z tymi białymi mordami i w tych szpitalnych łachach, oni wszyscy przypominają mi starego. I dlatego życzę im wszystkim takiego samego losu. Potem wychodzę na powietrze, aby wywietrzał ze mnie ten zapach szpitalnego rozkładu. Kiedy po kwadransie wracam do ojcowskiej umieralni, jest przy nim lekarz. Ogląda go fachowo, podnosi mu powieki i takie tam... Najzwyczajniej po raz któryś w tym dniu odwala maniane, żebyśmy wiedzieli jacy to oni są w tym szpitalu dla pacjentów troskliwi. Jeśli chodzi o mnie, może se darować te pierdoły, stary obchodzi mnie tyle co zeszłoroczny śnieg. Nie przyszedłem tu oczekiwać na cud, na jakieś nadzwyczajne uzdrowienie, tylko na śmierć tego starego jebańca. Oczekuje że będzie ciężka i bolesna. I to wszystko. Nie obchodzi mnie żadne tam, kurwa , leczenie ani dbanie o niego. Ich medyczne starania latają mi koło chuja .Jeśli chcą mnie naprawdę zadowolić, to niech dadzą staremu jakiś zastrzyk, złoty strzał , który w końcu wyprawi go do diabła. Sam mogę mu go wykonać i zrobię to z prawdziwą przyjemnością. Jestem tu przecież po to, żeby nacieszyć oczy jego śmiercią. I nie wyjdę stąd, nie wyjdę, dopóki nie nadejdzie.
  6. no cóz, gdybym nie doczytal do końca to bym sie nie dowiedzial że to ciag dalszy innego tekstu. smiało może funkcjonowac samodzielnie. podobał i sie. nie wiem czy to wystarczy, ale myśle , mysśe co by tu o nim napisac, ale nie potrafię niczego wiecej wymysleć. moglbym powiedziec to samo co leszek, tylko inaczej, uznaj więc ze lechu wypowiedział się i w moim imieniu... czulej cię już chyba nikt tu nie pocałuje.
  7. oczywiscie aksjo najbardziej spodobalo mi sie imie , które padło na końcu... a tak na powaznie, to zbudowałas ładniutki klimacik. a jako że myslę filmowo , to powiem jaki film mi sie nawinął na szpule, kiedy czytałem twoje opko. avalon - japonski film z polskimi aktorami. wirtual i life w jednym. a teraz bedzie komplement -film jest kiepski, twoje opowiadanie przeciwnie. moim skromnym zdaniem, mogłabyś przestudiowac przymiotniki w tekscie, bo kilka wydało mi sie niepotrzebnych, ale nie bede sie upierał...tylko nieznacznie się o nie potknąłem.tak , da sie zauwazyć że nie odpieprzyłas maniany, a wykułaś to cacuszko jak kowal, w pocie czoła.
  8. no cóż,renatka jak zwykle bardzo kobieca i ani jej sie widzi choc na chwilę stać się męzczyzną. kolejny sonet prozą. kolysanka dla zmyslów po dwoch kawalkach jay jaya i kole ratunkowym leszka. dziwne, alecorazczesciej podobaja misie takie delikatne teksty. starzeje sie chyba.mamnadziejezesamniezmienietoru jazdy- na tym mi dobrze.a propos sycylii...wlasnie przeczytalem "sycylijczyka"m.puzo.pięknie ją opisał.
  9. Lechu, po przeczytaniu tego oowiadania, przyszedł mi na mysl pewien iranski film tytulu teraz nie pamietam, ale zacne dzielo...fabula wyglada tak: facet szuka kogos, kto zjawi sie konkretnego dnia i godzinie we wskazanym przez niego miejscu . facet ma zamiar popelnic samobojstwo, i po prostu przez caly film szuka kogos, kto zadba o to aby jego zwloki nie zgnily na pustkowiu. po wielu perypetiach spotyka pewnego starca, ktory sie zgadza...ale nim wyraza zgoda jest rozmowa, bardzo podobna do tej z twojego tekstu. film konczy sie podobie jak twje opko -facet dostrzega uroki zycia. bylem dlugi czas pod wplywem tego filmu, jestem pod wplyewm tego tekstu. swietne zakonczenie. takie w moim stylu.ogolnie mądry kawalek. sam kiedyś trzasnąłem coś w podobnym duchu -menel. tam też obrzempała prostowal życie złamanego pisarzyny.takimoralit w moimstylu. brudny.jesli dedykacja jest dla mnie -wielkie dzieki.spojrzę optymistycznie na moją obecną niemoc twórczą. chociaż jestem pewien, ze jezeli kiedys ze soba skoncze(nie wykluczam takiego rozwiazania) to nie przez pisanie...znajdą sie inne powodu.
  10. poziom niezmienny . jestes juz od dawna na gorce. gratuluje. rozgladalem sie za twoja ksiązka "męŻCZYZNA I BESTIA" ale u siebie w miescie w ksiegarniach nie znalazlem. moze jak zjade do domu to bedzie. teraz po ksiegrniach nie laze. brak czasu. na kompa ledwo znajduje.
  11. takie wlasnie komenty kazdy z nas chcialby czytac pod swoimi tekstami. dlugie - chwalebne - dlugie - niechwalebne . w jednym i drugim wypadku podparte ARGUMENTAMI. krytyka bez nich jest gowna warta, pochwaly takze nie maja siły.
  12. no to teraz rozumiem...hehehehehe...niezle mnie ubawiles. mod moze mnie zbanuje , ale brzechwa to cie na pewno bedzie za tą moja role straszyl po nocach, zobaczysz.dzieki . ps.w końcu Dziady dalo sie czytać. dla mnie(w przeciwienstwie do innego Rutkowskiego tutaj(PR - bez obrazy)) utwor ten znajduje sie tam gdzie orzeszkowa, zeromski i cala ta banda piszaca nim obiawili sie w polskiej literaturze marek hłasko i andrzej brycht - miedzy parkietem a podeszwą moich butów.
  13. tyle sobie wydrukowalem w ubiegłym tygodniu. no i wyobraź sobie, czytam, czytam , dochodze do czesci piatej i .... musze poczekac na następną(e) tak z lekka mnie to wkurwi lo, nie powiem, bo nie lubie czekac na kontynuacje dobrych rzeczy... widze czesc 6 ...dobra.faceta nie ocenia sie po tym jak zaczyna , ale jak konczy. chociaz przy twoich dluzszych rzeczach , mozna spac spokojnie. co do krotkich mam mieszane uczucia.kozy zlote rybki, odzywajace sie z bebechow tasiemce -niezle napisane,ale , tak jak ci chyba ci juz gdzies napisalem, przeplukuje sie tylko nimi mózg, ale go nie wypełnia. inna sprawa ma sie z twoimim dlugimi tekstami - one w czlowieku zostaja. moze nie wszystkie , ale wiekszosc. ciesze sie ze masz rozmach i ze jestes plodny. i naprawde uciesze sie , jak ci ze znaku wezma cie pod swoje skrzydła(tylko uwazaj na umowe - jacka glebskiego znak swego czasu wyruchał przy jego "kryminaliscie", cos tam nie doczytal i pozniej patrzyl jak jego przetlumaczona ksiazka szla u faszystow jak cieple buleczki, ale on nie zobaczyl z tego ani jednego euro - sam mi to kiedys napisal w liscie)swoja droga , bardzo sie dziwie ze znak kaza ci sie czyms wykazac - albo sa , kurwa , slepi, albo glupi, bo piszesz dobre, przejrzyste INTERESUJACE I WCIAGAJACE rzeczy, wiec bardzo sie dziwie ich postawie. mysle ze dobrze wypromowany, naglosniony, moglbys bez wiekszego problemu stac cie takim polskim drugim kingiem. masz zadatki i jestes zajebiscie plodny(zazdroszcze).a tak na marginesie... lubie kinga. podoba mi sie ze z najblachszego i oklepanego i wydawalo by sie najglubszego tematu, potrafi zrobic wciagajaca rzecz. to tak jak u ciebie....
  14. kiedys bylem wielbicielem prozy wieslawa wernica. ostatnio nawet z czystego sentymentu kupilem sobie w antykwariacie " gwiazde trapera" pierwsze wydanie,tak na pamiatke mlodosci, bo wracac nie zamierzam... tak mi sie jakos te ksiazki przypomnialy po lekturze twojego opowiadanka.w sumie bardzo mile wspomnienia. tekst odebralem pozytwnie, chociaz juz z opowiesci o indianach wyroslem . jednen zgrzycik i to juz na pocatku lektury. krwawe promienie....usun krwawe i bedzie gites.
  15. no Lesiu, pieklo jak trzeba, ale na glownego diabla to juz sie miejsca nie znalazło, co? skoro z ashera(bo sadze ze asherot ma cos z nim wspolnego) zrobils obronce, to ze mnie zrob prokuratora, bo w pelni na to zasluguje...a teaz na powaznie. fajne. ale dalej tez tak musi byc. zadnego pojscia na skroty. ladnie zacząles , to tak samo zakoncz. doprowadziles akcje do miejsca, ktore daje wiele mozliwosci. to jak rozstaje drog... cdn...
  16. .pamietam ze twoje pierwsze teksty, ktore tutaj komentowałem, nie bardzo mi sie podobaly, ale im dalej zapuszczam sie w twoj swiatek, tym bardziej mnie zachwyca. mam nadziej ze ciag dalszy bedzie rownie udany. moze wklepiesz mnie zakonczeniem w fotel !!przeczytaj moje "wrozenie z reki" tez jest cyganka, tez o wrozeniu...
  17. bardzo dobre i sprawne warsztatowo. gdy miałem 19 lat to pisalem tak niudolnie , że aż zal wspominac, a tu widzę literacki kwiat juz w pełnym rozkwicie. w miare mozliwosci bede sledzil twoje tutaj kroki... i mysle że nie tylko ja...
  18. jak dla mnie jest ok. w małej formie o dużych rzeczach. tak gdzies tam nad tą miniaturka czuwa " ja robot" asimowa, ale to dobry duch, który patrzy przychylnie...
  19. zostales specjalista od malych form. no i dobrze...i ci to wychodzi i posmiac sie idzie . chociaz myślę ze powinienes pociagnąć SIC TRANSIT, zamiast tak ciagle sie rozmieniac. masz potencjal, a kroisz go okrutnie...mam nadzieje ze miniatury to takie chwile wytchnienai podczas dłubania przy dluzszych rzeczach.są dobre, ale apatyt rosnie w miarę jedzenia jak to sie mowi...chociaz z drugiej strony jeden z moich mistrzow -topor - wybil sie wlasnie na takich liliputkach i to dzieki nim jest znany najbardziej. ale takie prozatorskie kariery to ewenamenty , tak sie juz przyjelo na tym swiecie ze to powiesci czynią slawnymi . oczywiscie dobre.gdy napisze powiesc, to uznam ze odnioslem sukces, nawet jesli nie bede mogl jej wydac,ale bedę przed samym sobą czuł dume że ją napisalem, bo to taki moj zyciowy cel. jesli napisze ich wiecej tym lepiej. ale na razie... na razie, stary, to oddam oba swoje jaja aby skrobnąc krótsze rzeczy, nawet parę sensownych miniatur. od dawna nic nie napisalem, nic co nie wyladawało by w koszu po pierwszym przeczytaniu.
  20. i zabawnie i ciekawie. ale swoja drogą...drugiej japoni sie Pani zachcialo ,co? nie da rady. i cale szczescie. jakos bym sie nie potrafil odnalezc w takiej "japonskiej " rzeczywistosci przeszczepionej na nasz cudowny , slowianski grunt. BO ONI TAM KOCHAJA PRACOWAC!!! i to od switu do nocy. zgroza. pojechac tam, zobaczyc to i owo -owszem , ale nic wiecej... podoba mi sie tekst. zmierzasz we wlasciwym kierunku
  21. masz poczucie humoru i umiesz je przelac na papier.mily tekst, ale bez wielkich braw. aha... wybieram zakonczenie pesymistyczne.
  22. a ja cie wole jak sie rozpisujesz na kilka lub kilkanascie stron stron. ta miniaturka ani mnie grzeje, ani ziebi..."seans" i "antybohatera" ciagle pamietam, o tym tekscie zapomne za jakies dziesiac minut. ale rozumiem... londyn to dolujace miasto, angole to dretwe fiuty, a angielki sa brzydkie jak ich krolowa...to nie jest dobre miejsce dla pisarza. chyba ze dla tworcy krwawych horrorow. herbert, masterton i autor drakuli to angole, wiec moze cos w tym jest...
  23. no no, niegrzeczna dziewczynko...cholernie podobasz mi sie w takim wydaniu. tekst ocieka namietnoscią... i podnieca. podoba mi sie. technicznie jest lepszy od wczesniejszych. zdania spacerują z gracją, a nie maszerują jak ruscy na defiladzie. sa takie jakie lubie.uwazam ze jesli pojdziesz w tym kierunku, nie stracisz, a zyskasz. chociazby kolejnego czytelnika.żadnych odgrzewanych półdań więcej, ok? .
  24. hehehe...ale andersen to by sie chyba nie zasmiał.ale to podobno smutas byl. usun j z "jwa". jak było "wpierdol" to dalej tez niech będzie po ludzku.
  25. king móglby to tak rozkrecić, że powstala by powieść. asher pewnie tez i miałby kolejne "zaswiaty i okolice". ale i w tym skondensowanym wydaniu opowiastka jest jak najbardziej do przeczytania, a pożną nocą to nawet mały dreszczyk moze przebiec po plecach, gdy się doczyta do końca. mnie co prawda nie prazebiegł, bo ja z tych mniej bojących , ale i tak sie podobało... kurde, freney bedzie dalej... chyba juz go nie pobije, przynajmniej w tamtym kierunku, no bo sie w najblizszym czasie nie wybieram na antarktyde. lechu, sprawa zalatwiona(wiesz jaka) jutro to o czym mowilismy powędruje do ciebie.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...