
k.s.rutkowski
Użytkownicy-
Postów
161 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez k.s.rutkowski
- Poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- Dalej
-
Strona 3 z 7
-
z mostu, czyli ars moriendi
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na j.renata utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
no kurde, zaskoczony jestem. dobry tekst bez dwoch zdań. sporo mądrych rzeczy w nim, takich po ktorych chce sie aby wlasne życie zaczęło biec lepszym torem niż dotychczas. no i zdanie, ktore jest malenkim arcydzielem. "ludzie naszpikowani znieczuleniem snują się po własnych scenach" chyle czoło i schodze ze sceny... -
pod znakiem malachitu, cz VI
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na natalia utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
jest dobrze. wszelkie potkniecia wyłapal Leszek(chociaz pewnie ja bym ich nie wyłapal wczesniej od niego, bo takim uwaznym czytelnikiem nie jestem, zwykle skupiam sie na "całości" tekstu )a jesli chodzi o przyspieszenia akcji... to nie jest powiesc i uwazam że spowalnianie akcji niczemu sie tu nie przysłuży. jak na moj gust - jest dobrze. czekam na dalszy ciag. -
Dział Świadczeń Rodzinnych
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na Barbara_Pięta utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
polskie urzędaski jak malowane... calkiem zgrabnie i prawdziwie, dialogi jak z koleiki po zasiłek, w ktorej ja też kiedyś wystawalem co miesiąc. podoba mi sie i mam tylko nadzieje ze pociagniesz temat, bo jak na razie ładnie opisalaś kawał polskiej rzeczywistości , ktora az prosi sie o jakąs głebszą refleksje. -
Bambino, czyli drzewa umierają stojąc I
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na Leszek_Dentman utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
to taki nie do konca melodramat lesiu. nie wiem co prawda jak tekst zakończysz(lub juz zakończyłes) ale mnie się to bardziej czytało jak sensacje z nieodzownym wątkiem milosnym rzecz jasna, ale jednak jako sensacje, ktora być może zakończy się jak melodramat, ale nazwać tę opowieśc melodramatem, to chyba jest zaszufladkowaniem je na siłe. ale ok, to ty tu rządzisz. w kazdym razie trzymam sie swego - pomyśl na tytułem. własnym, oryginalnym, tylko twoim. po co ci jakieś zapożyczenia? czynienie jakiegos uklonu w stronie fajnego tutułu?(tytuły nie sa obięte prawami autorskimi, jakbys sie uparł to mogłbys sobie zatutułowac opko jako drzewa umierają stojąc i prawnie można by cie bylo za to pocalowac w tyłek, bo nie był by to plagiat, chociaż na pewno przegiecie)zastanow sie , walnij cos swojego(np, jakies fajne zdanie z tego własnie opowiadania),a wtedy to bedzie calkowicie twoja historia i myse z e i satysfakcja bedzie wieksza. moje zdanie. mam nadzieje ze nie odbierasz tego jako "przypierdalania sie na sile", bo tekst jest ok, tylko ten tytul szczypie mnie w oczy -
Bambino, czyli drzewa umierają stojąc I
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na Leszek_Dentman utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
cieszę się że postanowiłeś wrzucać ten tekst po kawałku.(masz już całość?)moje zdanie na jego temat juz poznałeś(chociaż nie znam calego tekstu i nie wiem jak poprowadziłes poszczegóolne watki)i) ale pierwszy raz widzę go z tytułm. nie pytalem sie o niego wczesniej, bo sam dobrze wiem, że tytuł czesto powstaje na końcu pisania, dobrze było jak było. i tu pomarudze - NIE PODOBA MI SI.to jak na razie najslabszy punkt. moim zdaniem powinieneś zastanowić się czy go nie zmienić. nie podoba mi się żaden z jego członów(każdy od biedy mógłby być tytułem - bambino- drzewa umierają stojąc , ale zaden nie pasuje mi do twojej historii, a w parce tym bardziej. a tutul jest wazny. jest wizytowka calego tekstu. ma zachecac, czytelnik ma po nim wiedziec czego mniej wiecej oczekiwać. twoja opowiesc jest na niezlym speedzie, a tutuł raczej na melodramat bardziej. wybacz, ale mnie się on kojarzy z historią wloskiego bambino , któremu gdzies w ksiazce najblizsi padaja jak muchu (pierwsze skojarzenie jesli chodzi o tytuł). podsumowujac moj wywod:tekst jak najbardziej ok, tytuł(moim zdaniem) nalezy zmienić. -
zwykła historia
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na k.s.rutkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
wielkie dzieki Zofio - poprawilem te moje nieszczesne końcowki, ktore są moją pięta achillesową. -
Może kolejny Turniej prozatorski?
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na Pedro Salazar utwór w Forum dyskusyjne - ogólne
dorzucam nagrody. swoja książke KRYMINAŁ TANGO dla laureatów. może cos jeszcze, ale to się zobaczy.siebie oczywiscie wykreślam z konkursu. -
Idealny związek
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na Piotr Rutkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
no stary... ja na powiedzenie dokładnie tego samego , potrzebowalem kiedys około 8 sron. a lubie być zwiezły. podoba mi sie ta k o n d e n s a c j a , podoba mi sie dialog. w ogole tekst w moim stylu jest. wlasciwy kierunek. -
ostatni gwóźdź do trumny
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na k.s.rutkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Nasza przyjaźń umierała od wielu miesięcy. Silna więź , która łączyła naszą czwórkę od piaskownicy, przestawała istnieć. Od dawna miałem wrażenie, że łączył nas już tylko "Drejk", osiedlowy bar, oaza wszystkich okolicznych pijaczków. Gdyby nie on, chyba nie byłoby miejsca, w którym krzyżowałby się jeszcze nasze drogi. Od dłuższego już czasu czułem, że zbliżał się dzień, który miał przybić ostatni gwóźdź do trumny naszej przyjaźni. Wydzielała już zbyt silny zapach rozkładu, który mogła jedynie zlikwidować otchłań grobu. A działo się tak przez moich kumpli, którzy skakali sobie do gardeł. A przecież kiedyś było to między nimi nie do pomyślenia. Starałem się jednak jak tylko mogłem gasić ich awanturnicze zapędy. Jednak to nie zdawało się na nic. Dobrowolnie poddawali się destrukcji, w żaden sposób nie starając się jej przeciwstawić. Świat zawalał się jej na głowę, z powodu miłości do tej samej kobiety . Znali ją od dawna. Pierwsze nieporadne uczucia do niej dopadły ich już w szkole podstawowej. Zresztą nie tylko ich. Była obiektem westchnień wszystkich szkolnych wyrostków, być może nawet pierwszą miłością ich młodziutkich serc. Wtedy, przed laty, dając się ponieść szkolnej modzie, nawet ja wzdychałem do tej dziewczyny, chociaż już wtedy kolor jej włosów i odcień skóry, nie pasowały do mojego wyimaginowanego wizerunku idealnej kobiety. Była długowłosą blondynką, ja wolałem już wtedy śniade brunetki, choć wszystko inne było w niej doskonałe: nogi, piersi, biodra, wyraz oczu , rysy twarzy, uśmiech... Tak, już wtedy miała mały , raczkujący jeszcze męski świat u swych stóp. Jednak już wtedy drogi do jej serca bronił szereg przeszkód, których tacy jak ja i moi koledzy, nieśmiali i zawsze stojący na uboczu, nigdy nie próbowali pokonać: palisady strachu, mury wstydu, a przy samych wrotach jej miłości, strażnicy jej serca, przebojowi, z dobrych bogatych domów ,szkolni krezusi będący w ośrodku zainteresowań wszystkich nastolatek. Jak ona piękni i zawsze modnie ubrani, byli z jej świata, my, szara szkolna masa, mogliśmy tylko marzyć do przynależności do niego. Jej dorosłe życie potoczyło się tak, jak powinno się potoczyć życie księżniczki. Znalazła swego księcia. Miał kilka sklepów, jakąś hurtownię, jeździł mercedesem. Był ze stolicy i kiedy za niego wyszła, na kilka lat znikła nam z oczu. Powróciła już bez niego. Jak twierdzono, zmaltretowana psychicznie, ze złamanym życiem. Zamieszkała w kawalerce na naszym osiedlu, blisko rodzinnego domu. Znowu więc , prawie co dzień, mogliśmy ją widzieć. Opowieści o powodach jej rozstania z mężem krążyły różne. Plotki rodziły plotki, zagmatwany świat jej przeżyć opisywany przez obce usta, w jednych urastał do rangi piekła pełnego najprzeróżniejszych okropieństw doświadczanych przy mężu , w drugich spadając do pospolitości, jaką była zwyczajna niezgodność charakterów, najczęstszy powód rozwodów. Mój własny obraz jej nieudanego małżeństwa kształtował się gdzieś pośrodku tych wszystkich opowieści: nieczuły, władczy mąż, być może nie chcący dziecka, degradujący żonę do roli przedmiotu, jednego z wielu wypełniających jego luksusowy pałacyk i czego ona w końcu nie wytrzymała. Nigdy w swych wyobrażeniach nie posuwałem się dalej. Zresztą widok jej twarzy, gdy mijaliśmy się gdzieś na ulicy, wciąż niezwykle pięknej, choć nieco przygasłej, zwłaszcza spokój jej oczu w jakiś sposób upewniały mnie w przekonaniu, że jej małżeństwo być może zbliżyło się do piekła, lecz na pewno nie przekroczyło jego granic. Myliłem się. Ale o tym dowiedziałem się dopiero wczoraj, po miesiącach znajomości, w czasie których wszyscy związaliśmy się z nią w miarę blisko. Jednak zanim do tego doszło, musieliśmy pokonać długą drogę. Okazja do uczynienia pierwszego kroku w jej kierunku nie nadeszła szybko, choć cały ten czas od jej powrotu do miasta, do pierwszych naszych prób zjednania jej sobie, upływał nam na ciągłych dyskusjach o niej w barze przy piwku i głośnym snuciu, często śmiałych fantazji z nią w roli głównej, Tak jak w szkole, snucie o niej marzeń na powrót zdominowało nasze życie. Lecz jeśli w moich niezmiennie była tylko obiektem seksualnego pożądania, w marzeniach moich kumpli przestała być tylko nim, stając się powoli tą jedną , jedyną kobietą, z którą pragnęli spędzić życie. Szansa na zbliżenie się do niej pojawiła się rok po jej powrocie. Sklepik z odzieżą , który otworzyła na osiedlu i w którym sama sprzedawała, stał się miejscem pierwszych zalotów. Na początku wpadaliśmy tam całą bandą, robiąc zamieszanie i improwizując nie klejące się rozmowy, rażące pretensjonalnością i banałem, zmierzające w pustkę. Dopiero później doceniliśmy walory samotnych odwiedzin i rozmów w cztery oczy. Stanowiło to właśnie początek rywalizacji, którą za cenę naszej przyjaźni, podjęliśmy. Z tej rozgrywki odpadłem pierwszy. Ze swoimi łóżkowymi zamiarami nie miałem szans w pojedynku z prawdziwą miłością, którą czuli do niej moi koledzy. Zresztą naiwnością było wierzyć ,że kobieta z takim bagażem doświadczeń , skusi się na chwile zapomnienia u boku dorosłego , choć jeszcze niedojrzałego faceta. Odsunąłem się więc na bok, ustępując pola towarzyszom. Jednak nie przestałem przychodzić do jej sklepu. Tygodnie podchodów wychodziły mi prawo do jej przyjaźni. Również moi zakochani w niej kumple zdobyli przez tan czas jej koleżeńską sympatię. Jednak każdy z w dalszym nich marzył o czymś więcej. Każdy chciał mieć ją tylko dla siebie. Z żalem obserwowałem więc jak ta miłość powoli ich niszczy. Nawet dobre strony owej miłości, które istniały i były widoczne, pogłębiały tylko we mnie przeczucie nadchodzącej katastrofy. Pod jej wpływem moi koledzy przestawali istnieć jako jedność, trzech muszkieterów, kiedyś gotowych zrobić dla siebie wszystko, coraz bardziej pałało wzajemną nienawiścią, choć jeszcze ukrywaną pod płaszczykiem sympatii. Ich rywalizacja przebiegała we wszystkim. Dbanie o wygląd zewnętrzny ,pozytywne samo w sobie, w ich przypadku stało się sportową dyscypliną, w której chcieli osiągnąć jak najlepsze wyniki. Zakup jakiegoś modnego ciucha dla każdego z nich stał się comiesięcznym obowiązkiem, na który często wydawali znaczne części swoich zarobków. Każdy starał się wyglądać jak najlepiej. Nie szczędzili na to ani czasu, ani pieniędzy. Obłędna miłość powoli zmieniała także ich nawyki. Jakby przeczuwając ważność tej sprawy , przestawali pić. "Drejk" w którym spędzali kiedyś długie godziny, stał się już dla nich miejscem krótkich odwiedzin i szybko wypitego piwka, po którym zawsze już kupowali miętowe gumy. Nawet ich dawne sympatie, z którymi z różnych powodów im nie wyszło, a z którymi czasem spotykali się w przypadkowych miejscach, były zaskoczone widząc ich nagłe przemiany. Będąc z nimi, dziewczynami zwyczajnymi pod każdym względem, nawet przez chwilę nie starali się być inni. Ona była w pełni świadoma tej rywalizacji. Myślę, że już od samego początku, kiedy tylko zaczęliśmy całą ferajną nachodzić jej sklep, domyślała się naszych intencji. Każdy następny dzień , tydzień , miesiąc mógł ją w nich tylko upewniać. Jednak nikomu nie dawała żadnych nadziei, nikogo nie wyróżniała w jakiś szczególny sposób. Chociaż z czasem staliśmy się jej dobrymi znajomymi, wciąż daleko było do miłości, o której trzech z nas nieustannie marzyło Cały czas traktowała każdego nas z nas bardziej jak brata, niż potencjalnego kandydata na mężczyznę życia. Aż nagle nastąpiło to, czego żaden z nas jeszcze długo się nie spodziewał. Wybrała jednego z naszej paczki. Marka. Kolacja z nią w znanej w mieście restauracji była świadectwem jego zwycięstwa. Powiększał je jeszcze fakt, że to ona sama zaproponowała mu to intymne spotkanie. Dla nas wszystkich było to szokiem. W naszym przyjacielskim rankingu szans u niej, Marek miał najmniejsze, więc wybór jego stał się dla nas całkowicie niezrozumiały. Najmniej pasował do niej, niepospolitej i pięknej, przyziemny i niezbyt przystojny, przeciętny pod każdym względem. W naszym gronie nie liczył się z nim nikt, szerszy świat również nie zawracał sobie nim głowy, żył w naszym i jego cieniu. Wybór jego całkowicie wiec nas zaskoczył i oszołomił. Od samego początku, uważaliśmy ,że Marek skazany jest na porażkę w rywalizacji o jej względy , choć jako dobrzy kumple wspaniałomyślnie pozwalaliśmy mu brać w niej udział, za jego plecami jednak naśmiewając się z jego starań i zaangażowania. Od początku uważając go więc za przegranego, o wiele boleśniej odczuliśmy jego zwycięstwo. Owa kolacja stanowiła początek ich związku. A po kilku tygodniach widywania ich razem, nikt z nas nie miał już wątpliwości, że to coś więcej niż tylko przelotny romans. "Drejk" na powrót pochłonął moich kumpli. Powrócili do niego jak zbłąkane owce do stada, odnawiając swój , ostatnimi czasy drastycznie ograniczony , kontakt z alkoholem. Na powrót stał się ich drugim domem. Lecz jeśli kiedyś był miejscem wesołej zabawy, teraz stał się miejscem rozpamiętywania miłosnej porażki. Odtąd prawie co dzień wybuchał w nich wielki i nie okiełznany gniew, który często wyładowywali na sobie nawzajem, na mnie i na bogu ducha winnych, przypadkowych klientach. Marka , usidlonego miłością, nie widywaliśmy już prawie wcale. Ale w tych naszych pijackich imprezach towarzyszył nam stale, jego wspomnienie było tarczą strzelnicza, w którą moi kumple posyłali najgorsze wyzwiska. Zupełnie przestali odwiedzać jej sklep. Jedynie ja do niego zachodziłem, w dalszym ciągu korzystając z przyjaźni jego właścicielki. Moi kumple, przegrani w bitwie o jej uczucia , całkowicie jej unikali, choć, jak dobrze wiedziałem , nie przestawali jaj kochać. Miłość do niej wciąż była obecna w ich zranionych sercach, które prawie co dzień nadmiarem alkoholu próbowali bezskutecznie uleczyć. Nic nie zapowiadało , że moje wczorajsze odwiedziny w jej sklepie, staną się powodem nieszczęścia nas wszystkich. Niestety, żaden znak na niebie nie zakazał mi do niego wejść, ani żadne wewnętrzne przeczucie. Przekroczyłem próg tego sklepu w dzień nie różniący się od innych. Była sobota, więc jak w każdą zamykała sklep dużo wcześniej i akurat w chwili gdy przyszedłem, szykowała się do wyjścia. Odprowadziłem ją więc pod dom, a potem , jak bywało wiele razy, dałem jej się zaprosić na kawę. Nasze rozmowy już od dawna cechowała intymność i otwartość. To mój brak zaangażowania w wojnę o jej serce, w czystej przyjaźni zbliżył nas najbardziej. Jednak tym razem o wiele bardziej przekroczyliśmy niewidoczną granice, z jej inicjatywy schodząc w rozmowie na temat, którego sam nigdy bym nie miał odwagi poruszyć. Otóż w najdrobniejszych szczegółach opowiedziała mi historię swojego małżeństwa. Podobno nawet Marek poznał tylko część tej brutalnej opowieści. Nie wiem jakie złe moce zawładnęły mną po wyjściu od niej, nie pozwalając zatrzymać w sekrecie tego wyznania. Choć nie należę do plotkarzy, już dwie godziny później rzuciłem jego streszczenie na pastwę moich żądnych krwi kumpli. Nawet nie byłem pijany, żeby móc obarczyć winą alkohol, który zwykł rozwiązywać ludziom języki. Plan narodził się szybko. Choć próbowałem mu się przeciwstawić, zdecydowanie moich kolegów przygasiło moje opory. W końcu pokonany ich stanowczością, zły na siebie, odizolowałem się od tego wszystkiego, czego byłem nieświadomym pomysłodawcą, przyjmując rolę biernego obserwatora. Zresztą jeszcze wtedy, ten przygotowany przez nich postępek, wyglądał raczej na niewinny figiel, który chcieli tylko spłatać przyjacielowi. Przynajmniej ja chciałem wierzyć, że taki właśnie będzie. Zgodnie z przewidywaniami Marek dał się zwieść telefonicznemu zaproszeniu. Sprawdzone, niezawodne , od wieków uderzające w męskość argumenty, typu: "nie bądź pantoflarzem", "kto w końcu nosi spodnie , ty czy ona" i dla niego stanowiły wystarczający bodziec do spotkania z nami. Przyszedł do "Drejka" pół godziny po telefonie, niczego nieświadomy, ufny w naszą przyjaźń, która jednak w moich kumplach nie istniała już od dawna. Jego całkowita wstrzemięźliwość alkoholowa została pokonana po kwadransie, choć pierwsze piwo, pierwsze od miesięcy, wypił jeszcze z miną całkowitego abstynenta. Obrona przed drugim, również nie trwała długo, męska solidarność moich kolegów również przed trzecim pokonała jego coraz słabszy opór. Następnych piw nikt już nie musiał w niego wmuszać, jego dawne ssanie włączyło się całkowicie i już bez żadnych oporów przechylał kufelek za kufelkiem. W końcu po kilku godzinach nieustannego picia, w którym moi dwaj koledzy wszystkimi możliwymi sposobami starali się oszczędzać ,Marek był już gotowy do odegrania przygotowanej dla niego roli. Tak jak przewidywał niepisany scenariusz, nie mógł utrzymać się na nogach, więc moi kumple wyprowadzili go na zewnątrz. Był gorący lipcowy wieczór, powoli zapadał zmrok. Na niebie pojawiły się już pierwsze gwiazdy, a nikły jeszcze blask księżyca próbował zdominować nieboskłon. Wiał delikatny wietrzyk, ciepły i nie przynoszący ukojenia. A nieliczne samochody przejeżdżały z warkotem pobliską ulicą. Pamiętam, że jacyś wieczorni przechodnie zawiesili na nas ciekawe spojrzenia, ale już po chwili marsz naszego pijackiego orszaku przestał ich interesować. Zataczając się, powoli zagłębiliśmy się w ciszę zapadającego już w sen osiedla. Po kilku minutach doszliśmy do celu naszej wędrówki. Marek, który zawsze miał najsłabszą głowę z nas wszystkich, wisiał na ramionach moich kumpli, prawie już nieprzytomny. Gdy wchodziliśmy do klatki schodowej, będącej naszym celem, zwymiotował na swoje ubranie Mimo tego, bez problemów i w miarę cicho, koledzy wtaszczyli go na trzecie piętro. Tam oparli o drzwi z numerem sześć i po dwukrotnym naciśnięciu dzwonka , zostawili go przytulonego do nich , pospiesznie zbiegając na parter, na którym ich oczekiwałem. Tam, znieruchomiali, zaczęliśmy w napięciu nasłuchiwać. Po kilku sekundach drzwi na trzecim piętrze otworzyły się, a Marek zwalił się z łomotem do mieszkania. A po kilku kolejnych, zamiast oczekiwanego oburzenia, wybuchł głośny, kobiecy płacz. Był histeryczny i pełen cierpienia. I przynajmniej mnie od razu przywrócił trzeźwej rzeczywistości. Nie czekając na nic więcej, zostawiłem kolegów zachwyconych nieoczekiwanym rozwojem wypadków i wyszedłem z tego budynku. Po kilku ciężkich krokach, przeklinając się , rzuciłem się do biegu. Płacz tej kobiety, wielokrotnie bitej i gwałconej w przeszłości przez pijanego męża towarzyszył mi przez cały czas tego morderczego wyścigu z własnym sumieniem, z którym nie miałem szans wygrać. Od czasu jej nieudanego małżeństwa, strach przed pijanym mężczyzną był leczoną u psychologa fobią, której, jak wyznała mi podczas naszej szczerej rozmowy, w dalszym ciągu nie potrafiła jednak przezwyciężyć. Marek wiedział o tym i pewnie gdyby nie my, nigdy już by się nie upił, a jesli nawet, to dla dobra ich obojga, nigdy nie przyszedłby pijany do mieszkania ukochanej. Jednak miał nas, swoich zawistnych i okrutnych pseudoprzyjaciół. Nasze ręce pomogły mu pokonać po pijanemu drogę, której zapewne nigdy w takim stanie pokonać nie miał. Nieświadomego, wepchneliśmy go w ciemność cierpienia, nie zdając sobie sprawy, że i ona nas kiedyś pochłonie. Za miesiąc, rok , dekadę... Bo jak twierdzi któraś ze wschodnich religii, każda wyrządzona przez człowieka krzywda, prędzej czy później powraca do niego ze zdwojoną siłą. Jeśli to prawda, pozostało mi jedynie wierzyć, że Boża sprawiedliwość zastosuje prawo łaski. -
pod znakiem malachitu, cz V
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na natalia utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
a jakich uwag? skoro leszek żadnych nie ma i niczego nie pokazuje palcem, to co my mamy. jest ok. opowieść nabiera rumienców, a dialogi nie skrzypią , więc gitara. owszem, jako że ja to ja i pisze tak jak pisze, to z checią zobaczyłbym jak kobietka(czyli ty) ze zwyklej , historii robi nagle pieklo na ziemi. krew , lzy i bluzgi . zwrot akcji i stylu o 180 stopni. to mogloby być ciekawe. ale wiem że nie każdy tak potrafi. nie każdy lubi. i nie każdy czuje diabelskiego blusa. dlatego zadowalam sie zwyklymi pozornie banalną historią, ponieważ życie to nie film i zwykle toczy się tak jak w twoim tekscie:ludzie mozolnie poszukują w nim szczęscia, starając sie nie potyknąć na wybojach, co zresztą nie zawsze sie im udaje. podoba mi się. -
ANTY-Blog.prv.pl
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na Sanestis_Hombre utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
hehehe, przyjmuę cię do elitarnego grona wariatów. no to jest już nas dwóch.aha, jeszcze słówko. każdy wariat mowi ,że ma CZYSTY UMYSŁ. -
pod znakiem malachitu, cz IV
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na natalia utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
nie masz sie sugerować, ani nam " dogadzać", tylko napisac to tak jak czujesz, tak jak to widzisz. my możemy sobie pomarudzić, to sie nam może nie podobać, a tamto podobać, ale pamietaj ,że to twoja opowieść, nie piszemy jej wspolnie. ten kawałek nie odbiega od pozostalych. czekam na ciag dalszy. na koniec rozpisze się bardziej. -
wtryniłem się na Parnas(hehehe) tyle , że wirtualny. z rekomendacji Pani Marty Fox. oczywiscie , że sie chwale, a co. a tak na srerio ta witryna to ciekawe miejsce, warto tam troche pobuszować. www.parnas.pl
-
dwie miniatury
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na k.s.rutkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
dzieki panowie. leszek - nie znam sie na tej"komputerowej" kminie, dlatego jej nie używam. ale dzieki za wyjasnienie. adam-staram sie pisac tak , jak sam lubie czytac, ot cala tajemnica mojego stylu(warsztatu). jay - wiele moich tekstow jest okraszonych humorem, tyle że zwykle jest to bardzo czarny humor, który nie wszytkich potrafi rozsmieszyc. ale nie tylko, myśle że napisałem kilka tekstów zbudowanych na zdrowym, rubasznym smiechu("dzień porzadnego faceta "np.) -
Refleksja
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na Katarzyna Brzezińska utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
moje odczucia po lekturze są takie, że to zapisek z pamiętnika bardzo wrażliwej osoby. i to chyba wszystko... za krótko, by stwierdzić coś wiecej. -
dwie miniatury
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na k.s.rutkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
niestety, to stara studnia... repatrianta poprawilem, bo , co prawda nie mam osiemdziesiatki, ale w szkole trwoniłem czas; gralem w okrety. i moze okaze sie teraz cofnietym w rozwoju burakiem , ale co oznacza to O-o? nie trybie -
dwie miniatury
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na k.s.rutkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
KUMPLE Drugi rok małżeństwa. Żona i córka wyjechały na weekend do rodziny na wieś. Rządzę. Montujemy z kumplami ekipę i robimy rajd po knajpach jak za dawnych lat. Zaliczamy kilka w ciągu nocy. Są też jakieś dziewczyny, ale wszystko kulturalnie, bez żadnych obscen. W którejś z tych knajp wychodzę do kibla. To taka knajpa-dyskoteka i muza daję na całego. Tak, że nawet w WC podskakują na ścianach kafelki. Staję sobie przed pisuarkiem, wyjmuję co trzeba i zaczynam robić to co należy... I nagle to słyszę. Z tyłu, za sobą , w kabinie. Nawet rozpoznaje głosy. Intymne, czułe słówka. O CHOLERA, myślę. Kończę sikać, myje ręce, a potem przystępuję do ataku. Wchodzę do kibla obok, staje na sedesie i zapuszczam żurawia do sąsiedniej kabiny. O KURWA! Dwóch moich kumpli. Dwóch moich kumpli , całuje się jak chłopak z dziewczyną. Obserwuję przez chwilę jak się do siebie tulą i lecą w ślinę , a potem chrząkam. Odskakują od siebie i podnoszą głowy. Rozpoznają mnie i ogarnia ich nagły strach. PRZERAŻENIE. Że dowiedzą się inni, cały świat. - O nie ! - wykrzyknął jeden z nich. - No to mamy pozamiatene - powiedział drugi. Notabene narzeczony mojej dalekiej kuzynki. No , no , no, no to się porobiło. - Spokojnie , chłopaki - powiedziałem - Bez nerwów. Wiecie co. Dam wam klucze od chaty, idźcie tam i zróbcie to jak należy. A nie , kurwa, w jakichś zaszczanych kiblach. Sięgnąłem do kieszeni, wyjąłem klucze i rzuciłem jednemu z nich. - Ee, naprawdę Krzychu...? - zapytał ten , ze zgłupiałą miną. -Naprawdę . Tylko dwa warunki. Zmienicie potem pościel - zapasowa jest w szafie - i odpierdolicie się od piwa w lodówce. Wermuty i inny syf z barku możecie ruszać. Klucze oddacie mi jutro, mam zapasowe. I kiedy wróciłem nad ranem do domu , pościel na moim łóżku była już inna. A na lustrze w łazience, ujrzałem wymalowany damską szminką napis DZIĘKUJEMY. Do dziś się zastanawiam, który z nich jej używał, bo u mnie jej na pewno nie znaleźli. Moja żona, gdy wyjeżdżała, zabrała wszystkie swoje kosmetyki. LOKAJ Drugi raz w życiu w kajdankach. Za co? ZA GŁUPOTĘ. To wam powinno wystarczyć za odpowiedź. Przywieźli mnie na komisariat i dali wykonać jeden telefon. Nie zadzwoniłem do żony - rozwód bez dwóch zdań, przysięgałem przecież na kolanach, że nigdy więcej się w nic nie wpakuje -tylko do swoich starych. Powiedziałem co i jak. Kazałem zawiadomić mojego prawnika. Starego przyjaciela rodziny. Moja babcia i jego matka przyjechały razem ze wschodu w jednym transporcie repatriantów. Już kiedyś mnie bronił. Nie wybronił, zbyt wielu świadków zeznawało przeciwko mnie, ale walczył jak lew. I tak bywa. Na szczęście skończyło się wtedy na wyroku w zawieszeniu. Teraz nie byłem już tego taki pewien. A potem normalka. Przewieźli mnie na dołek, przetrzepali kieszenie i wsadzili dokładnie do tej samej celi, w której już kiedyś siedziałem 48 godzin. Akurat nikogo w niej nie było . Ale to mogło się zmienić w każdej chwili. Bez specjalnego trudu wśród setek napisów na ścianach, zrobionych przez aresztantów, znalazłem swój sprzed kilku lat, a potem walnąłem się na dechy i zacząłem sufitować. Byłem ugotowany i tylko to mi pozostało... Parę godzin później wsadzono mi współwięźnia .Wkniajał pod cele i od razu było widać ,że wchodzi do siebie do domu. Stały bywalec dołków i kryminałów. Cynkówki, a jedno oko dodatkowo zaprawione kiedyś grafitową zasypką , która nie wyszła i białe teraz jak u albinosa. Z miejsca standartowe pytanie: - Za co ziomal? Podałem mu paragraf za który mnie przymknęli. - Sankcja jak nic - odparł krótko, walnął się obok mnie na dechy, wyciągnął skądś papierosy i poczęstował jednym. Nie paliłem, ale nie mogłem odmówić. Wziąłem i zacząłem jarać. A raczej udawać, że się zaciągam. Nie dopaliłem go nawet do końca , kiedy drzwi ponownie zgrzytnęły i pojawił się w nich klawisz. Wszedł i spojrzał na mnie. - Czy to Pan jest zięciem (tu padło znane w moim mieście nazwisko)? Oho, teściuniu już wie, pomyślałem , a w odpowiedzi potwierdziłem strażnikowi skinieniem głowy. -No tak... - bąknął pod nosem profos, podszedł do drewnianego stolika po środku celi i podniósł dzbanek z kawą. - Ta kawa to zwyczajny syf - wyjaśnił - Zrobię Panu dzbanek herbaty. Może być z cytryną? - Może - zgodziłem się nie wierząc własnym oczom i uszom. Strażnik zniknął za drzwiami a ja i recydywista spojrzeliśmy na siebie. - Zamykali mnie z 15 razy, ale takiej szopki to jeszcze żaden gad przede mną nie odstawił - powiedział do mnie. I głośno się roześmiał. I ja także wybuchnąłem śmiechem, bo to mnie naprawdę rozbawiło, chociaż wcale nie było mi wtedy do śmiechu. Niedawno przeczytałem w jakiejś gazecie, że nowym zwyczajem w polskich więzieniach jest mówienie na klawiszy "lokaje". Do tego klawisza wtedy z dołka ,idealnie to pasowało. -
Nic o mnie nie wiecie.
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na Piotr Rutkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
przeczytalem tu już kilka twoich rzeczy, ale to chyba najblizszy mi tekst. wykrzyczałes tu kilka rzeczy, które i ze mnie czasem uchodzą, nazwałes siebie(naratora) tak, jak ja siebie sam czesto określam. wsciekłość na życie, na wszystko ogólnie ,jest w każdym z nas. A James Dean ma wielu synów. dobry tekst. -
w poszukiwaniu zmysLOVEj esencji
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na j.renata utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
powiem ci , że kogo jak kogo, ale ciebie nie da sie tu z nikim pomylić. począwszy od charakterystycznych tytuów, do treści . zawsze to ogień i woda. taniec żywiołów. ten tekst taki sobie, szczerze mówiąc, nie zaczarował mnie, ale cieszę się z twojego powrotu. -
W optyce funta - felieton abo co...
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na asher utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
ciekawe spostrzezenia . a jak praca u "zherbaciałych"polaków? pracowales u jakiegoś? mysle ze u naszych 'rodakow" ktorzy dorobili sie na wyspach domkow z ogrodkami, dopiero bys zobaczyl co znaczy funt, jak ciezko go zapracowac i jeszcze ciezej wyrwać. wracaj do domu. wystarczy tych wojaży. jescze sie tam zatyrasz na smierc i nie dokonczysz tego co tu pozaczynales... -
żyć bez miłości
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na k.s.rutkowski utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
o to własnie chodzi leszek. nic sie nie czepiasz. napisalem ten tekst juz kilka lat temu i ciesze się że się podoba ludziom, zwlaszcza że mi sie nie podoba. dzięki za wskazanie potknięć. zaraz wezme sie za poprawki, tutaj i u siebie. wszystkim innym także dziękuje za komentarze. -
Nazywam się Britney…
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na Piotr Rowicki utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
ależ masz , masz, nie denerwij się już tak. pisz, wklejaj dalej, nie komentuj innych i nie wkurwiaj się , gdy ci ktos napisze co myśli o takiej postawie.bo ma do tego pelne prawo czyz nie? -
Nazywam się Britney…
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na Piotr Rowicki utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
no widzisz jaki bystry jestem. pewnie jestes pod wielkim wrażeniem. bo ja bym byl na twoim miejscu. a tak w ogole to trzeba cie obrazic , żebyś wydał z siebie głos? glos nie zwiazany z promocja ksiażki? uaktywniles sie mistrzu, jak wydales knige, czyzby moneta byla najwazniejsza? -
Nazywam się Britney…
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na Piotr Rowicki utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
intuicja mi mówi że jesteś z lekka nadętym bucem, ale piszesz świetnie i to cie rozgrzesza. mówi ci to cham. lubie cię czytac, zalinkowalem cie nawet na swojej stronie, ale uznałem, że twojej ksiązki jednak nie kupie, za kare, że nigdy nikogo nie komentujesz.amen. -
pod znakiem malachitu, cz III
k.s.rutkowski odpowiedział(a) na natalia utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
wciąz nie ma rozwiazanie, sytuacja ciagle niejasna. facio w dalszym ciągu poszukuje drogi do serca panny. niech lapiduchy już więcej nie faszeruje Beatki lekami, bo to jej mąci w głowie i przez to za dlugo zwodzi zakochanego. a ja chce dalej...ogolnie bez zastrzezeń. o kurde, wlasnie sobie przypomnialem , ze mialem nie komentowac tego opka, nim go nie ukończysz. to co, usunąc ten koment?
- Poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- Dalej
-
Strona 3 z 7