Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Marcin Sztelak

Użytkownicy
  • Postów

    243
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Marcin Sztelak

  1. O poranku poruszamy palcami u stóp, licząc na konstruktywną dysputę z szumiącą wodą w tle. Mimo szczerych chęci zdarte gardła odmawiają posłuszeństwa. Pozostaje gestykulacja, lecz z pustego w próżnie, do tego nie da się ugryźć nawet kęsa. Śniadanie wystygnie, nawet zimne. Paradoks nie pozwalający z czystym sumieniem pościelić łóżka. Nie wspominając o otworzeniu drzwi. Kolejny dzień spisany na straty, klucz rdzewieje pod wycieraczką. W zanadrzu odwieczna zagadka okien czystych niczym kryształ, mimo oklejenia setkami pism. Ulotnych jak dym, snujący się tu i ówdzie, szczególnie na wysokości zamurowanej wentylacji. Pocieszenie odnajdujemy w jutrze, nastąpi do siedmiu roboczych dni.
  2. Zebranie pod rachityczną jabłonką zostało przełożone na czas nieokreślony, z braku zegara. Z kukułką o sprecyzowanych poglądach w temacie wiadomości dobrego i złego. Siedzimy w piwnicy, przy zgaszonej świecy, tradycyjnie dyskutując o zawartości słoików. Pamiętających siarczyste przekleństwa i śnieg po pas. Albo szelki. Smarując twarze węglem szkicujemy niepewne plany na następny tydzień, mimo wszystko przyszłość. A ziemniaki już dawno puściły pędy, co zapewne ma znaczenie. Jakieś. Na pocieszenie schody wiodące na górę mają bardzo wygodne poręcze.
  3. Z resztek skrzętnie zbieranych od dnia pierwszego. Niezła wyżerka i szaleństwo karnawału, chociaż poparzone gardła nie bardzo nadają się do śpiewu, z tańcy też nici, drewniane nogi, prawie pirackie. Tylko nie ma komu zaintonować heja - ho i tak dalej. Butelka rumu skrzy się w słońcu, próżna jak kieszenie. Czekamy więc na sponsoring albo transport w lata tłuste. Te podobno następują ósme, ale to niepewne tak jak wszystkie przepowiednie. Nawet dotyczące pogody w przewidywalnym czasookresie. Tymczasowo pałaszujemy zupę, że wspólnego garnka. Pozbawieni smaku i przypraw nie narzekamy, poczytując za dobrą wróżbę w miarę całą łyżkę.
  4. W starym garncu warzę miksturę na porost, nie tylko włosów, zgodnie z recepturą z dnia ósmego. Ta niezapisana w żadnej księdze z powodu magicznych właściwości siódemki. O czym zaświadczą krasnoludki wciąż grzebiące w lodówce. Od kiedy Marysia odeszła w nieoznaczoność umilkło hej - ho, pozostał tylko miarowy łoskot pracujących szczęk. Okropny hałas, wywar kwaśnieje, podlewam nim kurzą łapkę, z nikłą nadzieją na domek, strzelisty, sięgający określonej liczby nieb. Posadzę go przy ostatnim zakręcie drogi wiodącej ku dziewiątej górze, za nią wypełniają się ostatecznie kocie życia. Oraz rodzą morały, zdecydowanie lepszych bajek.
  5. Dręczy narząd słuchu, gdy w ciemności próbuję liczyć wszystkie martwe muchy. Od początku istnienia rzeczy wszelkich. Odpalam świeczkę, niestety ostatnia zapałka okazuję się bezskuteczna. Mrok oblepia coraz gęściej witraże w oknach, a do zachodu jeszcze kilkanaście mgnień, może nawet wiosny. Lecz ta nie nadejdzie, jak stwierdzają przepowiednie starszych, brodatych mężczyzn w szpiczastych czapkach. Śmiesznostka, ale uniformizacja wykaligrafowana złotymi zgłoskami w kontraktach. Na wróżenie z fusów kawy parzonej po wielokroć. Recesja oraz, oczywiście, uparty dźwięk naruszający podstawy rzeczywistości. I poniekąd ciszę.
  6. Pijemy wodę z parasoli, podziurawionych, może od kul, może od gwiazd zrzucanych z nieboskłonu. Przez wiatr tańczący w pustych torbach z zatartymi nadrukami sentencji w języku Sumerów, którego nie rozumiemy. Na szczęście w zasięgu rozmoczony bochenek i garście pełne soli. Tej ziemi, grząskiej aż więzną stopy obute w sandały z kory spalonych drzew. Jest popiół do posypywania ran niezabliźnionych. Tylko tatuaże błyszczą świeżą krwią. Spływa osładzając wodę wypełniającą uszy. Ciągłym szmerem przekleństw i błogosławieństw. Pijemy wywar wzmacniający niepamięć.
  7. Kicz pełznie zostawiając smugi na świeżo wypastowanym suficie. Tak pięknie błyszczał, wszystkie gwiazdy z niego spadały wprost do wazy z odświętną zupą. Przystrojoną w świeże gałązki śmierdzącego bukszpanu, na złość proszalnym dziadom, co to ciągle zapominają o łyżkach. Nawet drewnianych, odziedziczonych po przodkach. Zaginęli podczas burzy, powodzi, wichury, zimy, lata stulecia – niepotrzebne skreślić nie zapominając o tak dalej. Więc świadom obowiązków oraz przede wszystkim powagi sytuacji, z mocy nadanych samemu sobie praw odwołuję wszelkie objawy radości. Reszta jest ukradkowym zerkaniem, a to w stronę okna, a to lodówki. Jakby nie patrzeć marność and omnia vanitas.
  8. W piwnicy schowane zapomnienia i bogowie z dzieciństwa, stoją rzędem pod ścianą, ciasno upchani w słoikach. Gotowi na najgorsze wciąż czekają na skrzypienie drzwi, byle jak skleconych z listów i zdezaktualizowanych adresów. Wszystko spowija ciemność, ledwie rozpraszana przez okienko wielkości sprężyny od komunijnego zegarka. Ten zaginął w czeluściach zbyt licznych kartek zapisanych niedbałym pismem. Na brudnej półce cierpliwie czeka słoiczek po śliwkach w kompocie. Tam wpadnę, takie jest życie, a raczej to co poza nim.
  9. Zmęczenie materiału, rosną napięcia powierzchniowe, ponad miarę. Drewnianą, z zatartą skalą przez ciągłe odmierzanie dystansu pomiędzy czołem a podłogą. Czoło zmarszczone, z podłogi marszczy się lakier jak twarz staruszki wygrażającej pięścią, nie wiadomo niebu czy piekłu. W rozrachunku bez znaczenia, ostatecznie wszystko zależy od punktu nachylenia horyzontu względem zdarzeń, które prawdopodobnie nie miały miejsca w tym wymiarze. Tu powraca miarka, taka wytarta, a jednak niezaprzeczalnie posiadająca wartość. W którymś z licznych systemów monetarnych. Jak już powiedziano – zmęczenie. Słowo przechodzi w bełkot, niezrozumiały acz wymowny. I tak dalej, ponieważ tym podobne.
  10. Wszystko, co zaczyna Się, kończyć Się musi, kropką...
  11. Apokalipsa nieobecności, kość została rzucona, na pożarcie, a może przed wieprze, kwiczące z lubością, coś na kształt: Jestem, którego nie ma, ale mam narzędzie zagłady, ostatecznej. Tu wystąpił przymus postawienia kropki, pauza jest niezbędna, szczególnie gdy zaschło, dajmy na to w gardle, przepłukanie niezbędne, absyntem, winem z Falerno, innym płynem niosącym światło, a także zaćmienie, umysłu nazbyt chłonnego, przynajmniej na początku, był chaos, ewentualnie słowo, jedno i drugie ulotne, jak czas kończyć. Się rzekło.
  12. W koło Macieja krążą anioły, szczególnie gdy kupuje czerstwe bułki. Od obwoźnych sprzedawców butów z dziurami na palcach, świetna wentylacja, poza nawiasem mówiąc. Właśnie za nim wielka rada ogrów debatuje zażarcie, na przykład krwiste steki, o wyborze petard. Aby uświetnić tegoroczne obchody najkrótszego dnia w najdłuższym miesiącu. W specjalnym kalendarzu, do nabycia w telemarkcie za jedyne trzy talary i garść srebrników. W związku z promocją – za garstkę. A Maciej leży na desce, nie skacze chociaż grają. Umarł na amen albo mu się nie chce.
  13. Ustały obroty sfer, mróz ściął z nóg najwytrwalszych kolędników. Lunatycy zamarli przed drzwiami śpiewając a capella pieśń pożegnania. Gasną światła jak zdmuchnięty pył z opasłego tomiska, w którym nikt nie zapisał przyszłości, niewiele dbając też o przeszłość. Puste karty złowrogo szeleszczą obracane artretyczną ręką odchodzącego czasu. Na nic życzenia pomyślności i długich lat w zdrowiu. Kres obwieszcza powolny zachód gwiazdy, chociaż w sztok upojeni nocą wciąż pocieszamy się myślą, że to figlarne puszczenie oczka. Albo zapowiedź świtu, aby móc zakrzyknąć: Mróz zelżał, wciąż jestem. Człowiekiem.
  14. Zmyślone imiona, natomiast wino szło do głowy dużo lepiej niż słowa rzucane od niechcenia. To był matka i ojciec wszystkich orgazmów – skłamała, nie uwierzył. Jednak uśmiechał się wracając w śnieżnej zadymce. W domu, jakby pustszym niż zwykle, zrozumiał – powtórki nie będzie. Później, w okolicy świtu pomyślał, że chociaż hotelowa pościel nie grzeszyła pierwszą świeżością, to coś być mogło. Do południa napadało mniej więcej dwadzieścia centymetrów śniegu. On też stopniał, bezpowrotnie.
  15. Głęboka noc i jeszcze głębszy wiersz: Mam kaca i uprawiałem przygodny seks, ja – honorowany wielokrotnie mistrz ławeczki i stolika przy oknie. Właściwy dobór słów pozwala zapomnieć o plątaninie dróg wiodących z końca na początek. Ta trasa pełna litości w oczach psów zapłotnych i tych frasobliwego przydrożnych. Na koniec najgłębiej: Zasypiam w wannie, wodę z wolna pokrywa szron, tu zdarza się domniemany cud, pot wypełnia szkliste oczy. Ale o tej porze to norma jak wszystkie grzechy kardynalne oraz cnoty główne.
  16. Tak jak jedna jaskółka w morzu potrzeb nie czyni zaczynu na chleb, przaśny, niecodzienny. Z braku perspektyw siedzimy na krawędzi z głupio otwartymi oczyma – nic nie widać, mgła snuje się z kąta w kąt. Zasłania widoki na przyszłość. Istnieje możliwość – dobre. Pocieszamy się myślą, że gdzieś jest horyzont, może nawet zdarzeń. Ostatecznie wszystko to kwestia gustu i guściku. Wielka szkoda – wypaczonego, przez ciągłe machanie nogami tuż nad głową absolutu.
  17. Taki sam jak przejrzałe winogrona usmażone na smalcu, z dodatkiem najostrzejszych przypraw w nadmiernej ilości. Codzienna strawa poszukiwaczy szczęście w przydrożnych rowach i zapomnianych szufladach pełnych tak zwanych szpargałów. Po posiłku pora wyprowadzić psa, chociaż została sama smycz od kiedy uciekł na drugą stronę księżyca. Nic tylko wyć, ale zakaz. Za wyjątkiem służb, te pędzą tam i z powrotem. Wzbijają kurz na nieogolonych ulicach, pył pokrywa trawniki i drzewa. Te ostatnie pamiętają, lecz z premedytacją wybrały milczenie. Szczególnie gdy nadchodzi zmrok i kolacja. Miała być na słodko, ale cukier wyszedł i nigdy nie wrócił. Podobnie jak wiersze i zbyt wielu ludzi.
  18. Sny trawią pościel żywym ogniem, więc miska zimnej wody i mydło na przekąskę. Początek innego stanu świadomości, płynę do kuchni przez wzburzoną podłogę. Kapci szkoda, całe mokre. W lodówce nieodkryta przestrzeń, pełna burz, a pioruny biją w pokład stołu i zapomniany maszt krzesła. Ostatnia kromka chleba na ostatnim brzegu. Bez szalupy poza zasięgiem spragnionych trzewi. Nieumyte szklanki wieszczą klęskę, ale byle do piątku. Titanic przybędzie z pomocą, na pewno. Szczególnie że góra lodowa wyemigrowała z braku perspektywy. Będzie pięknie, tymczasem odpalam radio, szaleńczy taniec w rytm wiadomości. Wiem jedno, za drzwiami czyha rzeczywistość. Nie przebrnę przez dzisiaj bez kawałka sera prosto z księżyca. Niestety pora nowiu, schronię się w szafie pełnej szkieletów. Dla niepoznaki ściskając w dłoni pustą butelkę doczekam. Kuszących perspektywy na lepsze jutro.
  19. @ais lecz to dopiero w okolicach końca świata, nadzieja więc jest, że smoki jak na razie są bezpieczne...
  20. Wieczorem pierwotne instynkty wiodą na polowanie. Łowcy szurając nogami zbierają się w parkach, mokrych i ciemnych, zgodnie z tradycją. Początek bajeczki dla niegrzecznych trawiących czas pomiędzy łóżkiem, knajpą i łóżkiem. Staccato pełnych kieliszków i porannych tupotów oraz szmerów. Cholerny szelest skrzydeł, drapanie pazurów. Jakoś będzie, chociaż to niepewne, słońce przysłonięte dymem ze smoczych paszcz, rozwartych niczym stany kont wieczornych zdobywców palm pierszeństwa. Łowcy tańczą dookoła klombów, przepastne reklamówki pełne omszałych flasz. Sok jak znalazł do herbatki, kiedy definitywnie skończy się świat.
  21. Jako osobnik o nienachalnej urodzie nie posądzam się o nadmiar człowieczeństwa. Obgryzając kości w swojej jaskini zatłuszczonym palcem na brudnej ścianie zapisuję teorie. Między innymi przetrwania. A miało być pięknie od kiedy dinozaury przeniosły się na drugą stronę tęczy. Tymczasem ruja i porubstwo oraz, a może przede wszystkimi, ciągła udręka zapętlonych pytań. Brak odpowiedzi powoduje powstawanie czarnych dziur. Te zmielone na proszek, w odpowiedniej długości ścieżkach, dają kopa. Do innej galaktyki. Pewniki coraz bardziej niepewne, roziskrzone niebo jest sztuczne. Wyłącznik w rękach wariata powoduje pewien dyskomfort. W ogólnym rozrachunku pozostaje przestroga: uważajcie na baobaby. Oraz oczywiście na węże boa.
  22. Zachód wpada we wschód niczym kamień do wody. Głębokiej jak piekło. W nim niebo rozpostarte przegląda się nieco zdziwione swoim upadkiem. To mógłby być początek, ale to zbyt proste, są tylko szyby w oknach. Tak brudne, że nie odbijają światła. Wszędzie matowo, aż oczy bolą od poszukiwań drogi do wyjścia. Prowadzi ku następnym pomieszczeniom pełnym majaczeń i przekłamań. Prawdopodobnie nie ma sensu iść gdziekolwiek i kiedykolwiek. Odwieczna zagadka koła czasu. To mógłby być koniec, ale to zbyt proste.
  23. Malutki, niczym łebek od szpilki, na którym diabły robią grilla, kiełbaski skwierczą, szkoda że bezmięsne, nie pachną nawet w mikroskali. Słabo widocznej, szczególnie w słońcu, które wypala dziury w byle jak skleconej rzeczywistości. A my śpiewamy, na całe gardła, aż do zachrypnięcia. Słowa bez znaczenia, podobnie jak melodia. W tym konkursie i tak dzierżymy puchar przechodni, od kiedy sięgają pamięcią najstarsi. Mieszkańcy kamienicy pod numerem, chyba trzynastym. Ewentualnie trzydziestym pierwszym, całkowicie obojętne w obliczu nadchodzącej zmiany. Pór roku, na ten przykład.
  24. Może damy, pamięć szwankuje, niepołatana. Ucho igielne zbyt małe na przewlekanie zdań współrzędnie i podrzędnie złożonych. To prawdopodobnie oznacza, że nie wejdę do królestwa. Niekoniecznie niebieskiego. Z piekła też nic nie będzie, cięcia budżetowe, miejsca zajęte. Przyjdzie się plątać od strychu po piwnice, oby tylko łańcuch do dzwonienia nie był zbyt ciężki. Zardzewiały będzie, to pewne jak dwa razy dwa. Pięć albo siedem. Znowu problemy wspomniane na początku. Panował chaos, więc i końca nie można się spodziewać innego.
  25. Więcej światła – komu to potrzebne gdy cień wyostrza kontury opowieści. Snutych jak dym z jesiennych ognisk. Palonych nad brzegami zamglonych rzek. Ku rozgrzaniu dłoni zziębniętych od porannej rosy. Szklącej się pomiędzy trawami, miękkimi niczym sen. O ciepłym bochenku chleba, koniecznie ze spieczoną skórką. Świt powoli staje się słowem niewypowiedzianym, tylko żal tej nocy rozgwieżdżonej pocałunkami. Choćby nawet wymyślonymi, z braku chętnych ust. Nic nie szkodzi, będą jeszcze mroki przepełnione szeptami obietnic. Szkoda, dzień uparcie dąży do puenty, nawet jeśli małymi krokami. W końcu i tak wypełni się noc wraz ze wszystkimi tajemnicami.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...