Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Marcin Sztelak

Użytkownicy
  • Postów

    248
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Marcin Sztelak

  1. Tutaj, na końcu świata w starej szafie drzemią strachy wypędzone spod łóżek. W ich wielkich oczach wciąż trwa noc spadających gwiazd, absolutnie bez życzeń. Przy zarośniętych ścieżkach, wiodących dokładnie donikąd, z rezygnacją skrzypią wiatraki, te nigdy nie odnalezione przez błędnych rycerzy i ich tłustawych giermków. W chatkach na kurzej łapie już nie mieszkają czarownice, bezrobotne koty wałęsają się bez celu, marnują życia. Nikt nie ma ochoty sprawdzać czy za całunem mgły faktycznie jest bezdenna przepaść. Może tylko kolejne odbicie niedokładnie wykasowanego odbicia.
  2. Spowija go ciemność, gęsta, nie przebije jej nawet paniczny syk węża. Adam po omacku szuka butelki, na wpół pełnej. Ewa leż pod rachityczną jabłonką obojętna na deszcz. Lejący znacznie dłużej niż dni czterdzieści, woda wycieka przez wielką wyrwę w doskonałości. Na wschodzie też bez słońca, jest tylko zasłona utkana z marnych cnót i niewybaczalnych grzechów. Niepowołanego do istnienia rodzaju ludzkiego.
  3. Dwa plus dwa daje dowolną, byleby nierzeczywistą liczbę. Poza nawiasem, tak czy inaczej, wszystko równa się nieskończoność. Słońce wciąż jest na minusie jeśli chodzi o wschody, zachodzi przeciętnie o zero koma siedem razy więcej. Adam ciągle ssie kciuk, Ewa twierdzi, że liczba Pi jeszcze nie istnieje i dlatego świat jest płaski, przypalony naleśnik z serem. Zresztą łatwo wyliczyć jego objętość, wystarczy zebrać ziemię do odpowiedniego wiadra. Na razie wąż nie symbolizuje, jabłoń usycha, najwyższy kręci głową zagubiony w obliczeniach sumy gwiazd i aniołów w szklance. Jeszcze nieznanej herbaty, do tego wrzącej o kilka stopni powyżej temperatury topnienia lodowców.
  4. W czerwonej poświacie wiecznotrwałego zachodu pręży się nagie ciało Ewy w aksamitnych oplotach skuszonego węża. Znudzony Adam popija cierpki nektar rozmyślając o długiej drodze na wschód i trzech przypadkowych synach. Spłodzonych w przypływie melancholii. Najwyższy przysypia, bosko zadowolony, nie śni doskonale znając wszystkie możliwe zakończenia. Oraz chaosy do wypełnienia. Dookoła same escape roomy, z deszczu w deszcz i wszędzie cholerne jabłonie, całkowicie pozbawione wiadomości. Nic nowego.
  5. Od zarania, chociaż dnia nie widać, czas zastopowany trzeciej nocy, w okolicach dwudziestej czwartej. Absolutna cisza, wąż bezszelestnie przysypia, jabłka trwale niedojrzałe, żadnych pokuszeń. Łąki falują, nie dotknięte niczyją stopą, wiatr zawodzi, nie słychać tęsknoty. Kompletnie nieudane rozdzielenie i wielka wyrwa w okolicy domniemanego końca domniemanego świata.
  6. @Helvetica Standard Zjadło e, dziękuję.
  7. Wszelkie prawa zastrzeżone głęboko wyryte na podszewce. Istnienia, obok hieroglifów dotyczących sposobu użycia. Kogo to obchodzi gdy nieboskłonami wstrząsają torsje a gwiazdy zasnute przypalonym tłuszczem. Zgrzyta, wygłodniałe wilki żują kamienie, węgielne i milowe, bez różnicy. Szczególnie w kwestii smaku. Na rozdrożach umęczeni kucharze składają w wiklinowych koszach cukrzone głowy. Zbędna ofiara dla frasobliwych drogowskazów. W ostatnim skurczu wciąż kipi gdzieś w okolicach środka galaktyki. Nie ma komu zebrać szumowin, tym bardziej zamieszać drewnianą łyżką. Wszelkie prawa tracą ważność wciąż mantrują przypaleni na złoto podkuchenni. Lecz nikomu się nie chce wykuć napisu na podszewce. Nieistnienia, tuż obok czarnych oczodołów brudnych garów.
  8. @Tectosmith Ano śmierdzi, dość poważnie zresztą...
  9. Dziobią nieprzerwanie, a przynajmniej przy dobrym oświetleniu. W nocy śnią, o ziarnach i tłustych robakach, niekoniecznie o jajecznicy lub rosołowym garnku. Świnie, tradycyjnie, knują po kątach. Jakieś mrzonki o rewolucji lub, co najmniej, o absolutnym wegeterianiźmie. Tymczasem krużganki kruszeją nieustannie nawiedzane przez czas w wytartym kapeluszu. Okoliczne drzewa, całe pokryte siatką wspomnień, umierają. Wciąż przerabiane na trumny. Przynajmniej robaki tłuste. nawet jeśli brakuje ziarna.
  10. @Leszczym Dziękuję
  11. Życie odkrywa karty, po chamsku znaczone nasiąkają stając się gęstą papką. Z której na powrót mogłyby wyrosnąc drzewa. Obmyte z kurzu świeciłby zielenią jak latarnie dające absolutną władzę na przejściem dla pieszych. Byle jak wykreślonym na dziurawej nawierzchni, wypalonej potem spóźnionych uciekinierów, pędzących w szaleńczej nadziei ucieczki. Dalej pada, szyby pęcznieją pod naporem wszechogarniających kałuż gorzko - słonej brei.
  12. Wyraźnie zwalniam, wraz z drogą mleczną, od eonów zapierdzielającą bez sensu. Ślina wypełnia usta, za cholerę nie da się przełknąć najprostszego nawet kłamstewka. Do tego za oknem znowu nie pada, kanaliki łakną dżdżu, w postaci wszechogarniającego potopu. Pozostaje tylko kurz, pokoleniowo hodowany na obrazach, tak zwana galeria przodków, drastycznie domniemanych. Pora poczytać, jednak słowa w ekspresowym tempie tracą wartość. Dlatego bezrobotny strach na wróble zbiera manatki i odchodzi w siną. Prawdopodobnie przyśpieszam, chyba że to tradycyjnie upierdliwa droga mleczna.
  13. Nie ufam śpiącym, na wznak, w zbyt szerokich łóżkach, zbyt miękkiej pościeli. Ich sny są pełne doskonałych kobiet i najprostszych dróg jak w mordę strzelił. Nawet latanie nie kończy się upadkiem, tylko wśród gwiazd, ustawione w rządkach, od linijki. Nie ufam ludziom, ktorzy wstając nie wytrzepują snów spod powiek. Jakby wcale ich nie było, lub, co gorsza, były bez znaczenia.
  14. Mój mózg ma jakieś siedem tysięcy lat, przynajmniej według opasłej księgi, gdzie mord i gwałt są na porządku co siódmej strony. Tymczasem coraz bardziej wygięta oś planety zanurza żałobne gałęzie babilonu w śmierdzącej rzece, bez źródła i ujścia. Geograficzny absurd. Jednak dzieje się, niezależnie od słów, coraz mądrzejszych. Padają jak ulęgałki na utwardzony grunt, tysięcznym przemarszem entuzjastów. Na przykład nieumiarkowania we wznoszeniu symboli i padaniu na kolana, z pokorą, która już wcale nie boli, szczególnie przy wysokiej możliwości wygranej. A wierzby szumią bez ładu i składu, niekoniecznie zgodnie z kierunkiem wiatru.
  15. @kwintesencja Chodzi o świat, więc wart...
  16. Duszone na wolnym ogniu powietrze smakuje wilgotną ziemią, nieoznaczoną śladami stóp. Prawie jak czerstwa kromka chleba z kiepsko rozsmarowaną grudą masła. Twardą niczym orzech do zgryzienia, z zeszłej jesieni, gdy zamglone słońce leżało na potrzaskanej tafli ulicy. Wiodącej do usianego cierniami raju, skrojonego na miarę. Dziś panuje kompletna ciemność, po omacku szukam najmarniejszych nawet płatków róż. Wyschły, rozpadły się w pył, gdzieś pomiędzy uchylonymi drzwiami piwnicy a ciężką klapą na dach. To nic, w końcu wstanę i uratuję świat. O ile ktoś szepnie, że jest to tego wart.
  17. @Corleone 11 Jeśli na początku był chaos to można śmiało założyć, że i na końcu będzie.
  18. Leżymy spokojnie, równo poukładani przy ścianach. Cisza, nawet muchy nie brzęczą, powietrze jest zbyt gęste. Skazani na pamięć wciąż powtarzamy ciągi cyfr, przypisanych bezładnie. Wymazani, liczymy drobne pęcherzyki na boleśnie białym suficie. Gdzieś za ciężkimi drzwiami wciąż płynie czas. Coraz bardziej przeźroczyści wtapiamy się w posadzkę. Ostatecznie znikniemy, pozostaną jedynie chybotliwe cienie, przyczajone gdzieś pomiędzy stosami zmurszałych słów. Znaczących mniej niż szum wiatru niosącego pył na epitafia.
  19. Każdego wieczoru zrzucam skórę i wieszam ją w szafie pełnej zielonych jabłek. Ich zapach rozbija, jeszcze niedawno wolne, cząsteczki powietrza. Te zgromadzone w okolicach spękanego sufitu. Tynk spada do pucharu, a szczególnie pomiędzy brzegi a usta. Mimo to wysączam do ostatniej kropli. Niestety bez toastu, to nie jest dobrze widziane na szeroko pojętych obrzeżach miasta. Być może w związku z pobliskim ciemnym lasem, gdzie zły wilk pędzi swoje dekokty i lata. Czerwony Kapturek tymczasem zajął się filozofią bytu, głodna babcia zrzędzi, aż uszy więdną. I tylko księżyc tradycyjnie nie świeci. Mając po ciemnej stronie tradycyjne wycie.
  20. Kiedy bezrefleksyjnie obieram ziemniaki nocne gołębie rozdziawiają paszcze, pełne ostrych zębów. Za głuchym oknem kłębi się burza, oddycham więc przez dziurkę od klucza. Drzwia drżą od uderzeń gromów, raz po raz okrutna błyskawica rozrywa ciemność klatki schodowej. Na niej dzikie koty w ekstazie drapią tynki do kości. Strach wciska się w gardło, nie pozwala zamknąć oka przy judaszu. Ten podobno wciąż wisi, kołysany do snu gorącym wiatrem, a trzydzieści srebrników brzęczy do taktu. Lecz to już inna imaginacja, pełna zmurszałych krzyż i powykręcanych długoletnim artretyzmem drzew oliwnych.
  21. Wyprowadzam się na peryferie życia, stąd lepiej widać sady pełne nadgniłych owoców. Stada wygłodniałych ptaków z zawiązanymi dziobami. Nieporadnie zataczają kręgi wpadając w wodę, niewysychającą od czasu ostatniego deszczu. W zeszłym milenium. Wtedy jeszcze słońce świeciło bez udziwnień, z góry, a wiatr nie przynosił smrodu swetrów namiętnie robionych na drutach wysokiego napięcia. Dziś ich sieć oplata nieboskłon, natrętne brzęczenie nie pozwala zasnąć, tym bardziej dokończyć zdania.
  22. Jako kiepski matematyk nie liczę, na zmiłowanie, szczególnie boże. Jedynie liczne potknięcia i zamknięte zbiory porażek. 1) Kawałek szkiełka znaleziony na plaży okazał się okruchem szkła z rozbitej flaszki. Podobnie jak wszystkie inne pamiątki nagromadzone przez lata. Taka karma, przynajmniej jest skutek i przyczyna. 2) Szaleńczy taniec żołnierzyków z gównianego plastiku, pomalowanego w kolory tęczy, wszystkie pozostałe. Skończył się tradycyjnie – nieszczęściem: pozostal tylko jeden i palnął sobie w łeb, z pistoleciku. 3) Brakuje miejsca, kartki, długopisów. Niepotrzebne skreślić lub dopisać.
  23. @Marcin Sztelak faktycznie, jeśli chodzi o Kombinat, nie wyrwę się. Dziękuję wszystkim za czytanie.
  24. Wciąż widzę światło po czarnej stronie snu, gdzie zamieszkałem pewnego bezsłonecznego dnia. Tuż po tym gdy pojąłem, że prawdziwe wiersze rodzą się w ziemi albo w ulewnym deszczu. Zresztą na wszystkich kartkach zabrakło już miejsca, robią z nich tabletki, duże, zmiennokształtne. Uciekam przed nimi, bezskutecznie, są w każdym słowie i geście. Nawet kiedy milczę, unieruchomiony w pościeli, nieczystej. Już się nie wyrwę, może na pożegnanie wydrapię imię, nieswoje, w miękkiej glinie. Którą podobno jestem. Wciąż widzę ciemność, po jasnej stronie nocy na stałe zamkniętej wewnątrz oczu.
  25. Puryści językowi nie podają wiadomości, jedynie informacje o liczbie ofiar przypadających na metr sześcienny ziemi. Albo piasku, ten, w sprzyjających okolicznościach, może stać się lustrem drobnymi odłamkami przesypującym się w klepsydrze. Odmierzającej czas do końca ostatniej krucjaty, która trwa od zarania tak zwanych dziejów, tak zwanej ludzkości. Puryści językowi twierdzą, że jest zupełnie inaczej, ponieważ wszystko jest milczeniem przez zaciśnięte zęby nagich czaszek.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...