
Marcin Sztelak
Użytkownicy-
Postów
237 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Marcin Sztelak
-
Na kartoflisku płoną łęty, niewyraźne postacie ostrożnie stawiają długie kroki pomiędzy cząstkami żaru. Leżę z twarzą wtuloną w ziemię, miałką, o zapachu drewna. Przegniłego dawno temu, kiedy jeszcze świeciło słońce. Zresztą może to była inna gwiazda, nigdy nie nazwana. Od słów drętwieje język – twierdzi starzec pochylający się nade mną. Nie, jednak nie śpię, wiatr niesie zapach powoli gasnących łętów. Starzec w kuchni parzy herbatę ze zwiędłych liści. Te grubą warstwą pokrywają okna, może nawet całą dostępną przestrzeń.
-
2
-
Czarnym, grubo krojonym, na cynowym talerzu. Obok kubek pełen mleka z wieczornego udoju. W tle milknące echa głosów ciepłych jak piec, w którym niedawno wygasł ogień. Pomarszczona dłoń z wolna rozsypująca okruchy, te układają się w znaki zwiastujące ciemność. Drżący palec wskazuje drogę wiodącą ku mirażom wzgórz poznaczonych kikutami drzew. Za nimi niekształtne plamy zawsze pustych domostw, już poza kruchą linią horyzontu zdarzeń. Później blask białej ściany i gwałtowne rozwarcie oczu. Sen pozostaje snem, tylko gardło wciąż dławi smak. Czarny, grubo krojony.
-
Tłusta kiełbasa, sok ścieka po brodzie, niegolonej od kilku dni i jednej, przydługiej, nocy. Była pełna szelestów gwiazd spadających do rynsztoka. Pełnego już niepotrzebnych wyznań i tajemnic. Sprzedanych za złamanego grosza, w sklepiku dla przyszłych samobójców. Tych nagminnie skaczących w przepaść oraz oblegających drzewa w głębi lasu. Jednak wszystko to traci znaczenie, gdy tłusta kiełbasa.
-
1
-
Gotuję dusze (w liczbie mnogie) w sosie z błękitów. Obiad godny pana i władcy dziurawych spodni. Oraz anielskich skrzydełek wiszących w piwnicy na kołku tuż obok powideł. Z robaczywych myśli, zapasteryzowane przydadzą się na czarną godzinę, tuż przed świtaniem. Kiedy ranne wstają zorze i rozpraszają dymy papierosowe. Jeszcze tylko kawa poparzy przełyk i można wychodzić, aby iść w prawo, lewo oraz prosto, nie całkiem wiadomo po co. Ale podobno liczy się droga i powroty w objęcia barłogu, w którym sny o kiszeniu kapusty oraz ciągłym spadaniu, szczególnie na podłogę. Brudną aby zachować ślady stóp. Dla potomnych czyli dzieci sąsiadów. A tak zupełnie szczerze to pełen niewiary, jednak wierzę, że życie jest tylko odrobinkę przereklamowane.
-
Przymieramy głodem, śnieg ma za mało kalorii, szczypie w język. Ten i tak zdrętwiały od nadmiaru ciężkiego powietrza. Można oddychać tylko na poziomie podłogi, w pozycji błagalnej. Dobijając czołem wystające ponad poziom zardzewiałe gwoździe. Czyli wszystko w porządku, dzień bez niespodzianek. A noc pełna dźwięków. Zwyczajnie – skrzypienie desek i gra marsz żałobny. Oby tylko w kiszkach. Na całe szczęście jutro będzie, niekoniecznie lepiej.
-
3
-
Odkrywa na miarę międzynarodowego dnia parzenia herbaty w garnku: kamizelka utkana z pajęczej nici jest obrzydliwe lepka. Szczególnie gdy nachodzi chętka na wysokie loty i czas założyć skrzydła, oczywiście o ile wyprasowane. Znając życie od strony lewej dusza zdechła, żelazko zimne. Bieda, biada lub nędza. Tu się nasuwa przekleństwo, więc pora ugryźć pajdę chleba. Powszedniego jak dzień, niekoniecznie dzisiejszy. Dziś niedziela, ósma w tygodniu. Lub coś koło tego, wszystkie kartki z kalendarza zamalowane na czarno. Aż szkoda, że nie na niebiesko, migdały na zakąskę, szampan pod lodem, truskawki pod śniegiem. Ostateczny upadek. Więc kończę.
-
Opóźniam oznaki starzenia losowo wybierając akty zgonu z pokerowej puli asów. Zawsze mam piątego w kieszeni, niestety nie do pary. Zresztą gra niezbyt ekscytuje, skoro wynik wiadomy. I z góry, i z dołu. W tym ostatnim zakopuję niepotrzebne skarby oraz resztki z raz w tygodniu jadanych obiadów. U cioci na imieninach. Szkoda, że nie obchodzi, uparcie podpisując się krzyżykiem i kółkiem. Na nieistotnych formularzach pełnych pustyk rubryk. Wysyłane gołębiem pocztowym trafiają na strychy i parapety mieszkań pełnych nieurodzonych. A szczególnie w roku kalendarzowym i każdym dniu następującym tuż po nim.
-
1
-
Wypełniają szuflady i kieszenie płaszczy, w których nigdy nie chodzę, szczególnie w czasie opadów atmosferycznych. Na podłodze muchy pracowicie usuwają resztki wspaniałych planów na przyszłość. Żuję chleb o konsystencji gliny popijając wodą z utartym kamieniem. Wykuto na nim przykazania, których nikt nie słuchał, a nawet nie miał takiego zamiaru. Przynajmniej wiem jak zakończy się dzień – nocą, wtedy będę rzucał ogryzki wprost w wilgotną ziemię. Może wyrosną jabłonie i powtórzymy historie z Edenu.
-
Życie kłamie trywialnie, jednak najskuteczniej. Śnieg tańczy fokstrota zacierając ślady lepszych dni. Przy założeniu, że to nie był sen o istnieniu kalendarza, słonecznych dni, grzesznych nocy. Zimno, szron z wolna wypełnia oczy, droga coraz bardziej niepewna, lecz trzeba iść. Do końca. Wieczna mgła już czeka, cierpliwie obojętna na słowa, gesty i epitafia. Życie zabija trywialnie, jednak najskuteczniej.
-
1
-
O gwarantowanym niedziałaniu sprzedawane masowo w obskurnych sklepikach. Te obowiązkowo usytuowano w ciemnych zaułkach, gdzie bramy wypełniają starcy. Plotący cienkie nici wspomnień. O planecie z pokręconą orbitą, co powoduje niepewność pór dnia i roku. Do tego wciąż straszą potępieniem. Na szczęście można się wykupić, po przystępnej cenie wraz z vatem. I oczywiście rabat po nabyciu sześciu eliksirów (siódmy gratis).
-
2
-
Mitologiczne zwierzątka
Marcin Sztelak opublikował(a) utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Pasą się w ogrodzie wylizując do czysta ścieżki. Z cukierków ze sztucznego cukru, w sztucznych papierkach. W rogach, dobrze ukrytych przed oczyma powołanych, kręcą reklamy z nieszczęśliwymi ludźmi. Niewinne potwory łkają rzewnymi łzami. Tworzą kałużę, w nich żaby knują spiski, przeciwko wszystkim. Książęta odpowiedzialni za całowanie usta mają w ciup zasznurowane. Zwierzątka pokotem kładą się z dezaprobaty dla absolutnego braku magicznych przedmiotów. Donośne chrapanie i szyderczy rechot na dobranoc. -
Nadprodukcja śmieci upchana do skarpety, zdekompletowanej. Z powodu plam na słońcu. Tak przynajmniej twierdzi stary przyjaciel na stałe zamknięty w słoiku z dżemem. Wiśniowym. Z owoców zbieranych w czasach gdy światem rządził pogodnik z chmury. Jak najbardziej burzowej. Kiedyś znałem jej łacińską nazwę, jednak utonęła w strugach deszczu. Padającego tylko i wyłącznie na korytarzu. Wiodącym ku drzwiom, przez które nigdy nie przejdę. Zresztą za nimi są tylko następne absurdy.
-
Punkty odniesienia
Marcin Sztelak odpowiedział(a) na Marcin Sztelak utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Dziękuję bardzo. -
1. Krojenie cebuli nie jest dobrym momentem na rozmyślanie nad sensem, na przykład bytu, ale niech tam. W końcu nikt nie wybiera chwili, w której się potknie i zrozumie prawo powszechnego ciążenia. 2. Skrzypek już nie gra, włazy na dach szczelnie zamknięte. Lepiej nie mieć zbyt szerokiej perspektywy, skoro i tak nas wcisną w wąskie ramy zdjęcia. 3. Wyciągnął ręce ku niebu i nastała ciemność, z jasnym punktem reklamy. Na niej twierdzą, że raj jest blisko, tuż za rogiem. Więc idziemy ze śpiewem na ustach, chociaż noga za nogą. 4. Cebula za ostra, łzy ciekną, nie pomaga siarka z zapałki. Diabelska sprawka albo przepis babci się zdeaktualizował. Zupełnie jak nasze czyny i słowa.
-
Robiąc wulgarne skręty ze stron tomów poezji celebruję bezsłoneczne popołudnie. Recytacja z twarzą w garnku, gdzie na dnie resztki kaszy na skwarkach. Kiedy już lśni, wylizany do czysta błoga sytość wenę usypia. W barłogu, z cegłą pod główką, po czubek nosa przykryta. Zszarganą szmatą do zapychania szpar pod drzwiami i w rzeczywistości. Zastanej jak stawy po długotrwałym siedzeniu nad pustym kubkiem. Ten pamięta lepsze czasy, ale to bajka do straszenia grzecznych dzieci, o niepokojących oczach starców. Niech im się przyśnią koszmary, ze szczególnym uwzględnieniem życia. Następna kartka skręca się w palcach.
-
Klub niedoszłych filozofów (5)
Marcin Sztelak odpowiedział(a) na Marcin Sztelak utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@ais fakt, dziękuję. -
Klub niedoszłych filozofów (5)
Marcin Sztelak opublikował(a) utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Spotkanie ostatnie z powodu braku dni tygodnia, czystych sztućców i odpowiedniego miejsca do przechowywania ulotnych idei. Oraz myśli tak górnolotnych, że trzeba je trzymać na uwięzi pod kuchennym stołem. Ponadto w kasie pustka, wciąż przelewana w próżnię strychu, na którym kiedyś mieszkały kruki. Nie wiedzieć czemu srebrne. Odleciały, nawet nie w stronę zachodzącego, co byłoby jak najbardziej na miejscu. Zapanowała beznadzieja, tylko gdzieniegdzie poprzetykana półpustą szklanką. Na pocieszenie albo jego tradycyjną namiastkę. -
Klub niedoszłych filozofów (4)
Marcin Sztelak opublikował(a) utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Dobrze uduszeni w sosie własnym próbujemy podnieść pokrywkę – królestwo za szczyptę soli i trzy ziarenka pieprzu. Szykuje się kolacja przy świecach z powodu międzyfazowego zwarcia i braku bezpieczników. Mimo poszukiwań w oczywistych miejscach, jak zamrażarka albo worek potłuczonych ozdób świątecznych. Na podorędziu pozostaje sprawa zebrania, tylko nie wiadomo czy ciemność sprzyja dyskusji, czy raczej opowieścią o chatkach zbudowanych w środku lasu. Ewentualnie parkach, gdzie gromadzą się w sekrecie wiewiórki. Tym razem pocieszenia nie będzie z uwagi na porę nieuchronnego płacenia składek.-
2
-
Klub niedoszłych filozofów (3)
Marcin Sztelak opublikował(a) utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
W menu zupa ze skór pomarańczy gotowanych na nagich czaszkach tak zwanych naczelnych. Wesoło bulgocze w garnku, tym z drugiej strony tęczy. Niestety złoto zmieniło się w ołów, alchemik nie był zbyt rozgarnięty. W końcu karnie zgolono mu brodę i nakazano kopać doły na opuszczonym cmentarzysku bardzo niedobrych wynalazków. Tam spotkał zdetronizowaną księżniczkę, bezrobotnego smoka, trzy ziarna grochu. Wszystko zakopał licząc na obfitość. Wzeszły tylko plewy i opowieści pozbawione części mowy. Umilkł i zasnął, wyśnił raj i piekło, w żadnym z nich go nie było. Na pocieszenie zupa dochodzi, słońce umarło. Spotkanie zgodnie z tradycją uznano za zakończone, jeszcze zanim się zaczęło.-
1
-
Klub niedoszłych filozofów (2)
Marcin Sztelak opublikował(a) utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
O poranku poruszamy palcami u stóp, licząc na konstruktywną dysputę z szumiącą wodą w tle. Mimo szczerych chęci zdarte gardła odmawiają posłuszeństwa. Pozostaje gestykulacja, lecz z pustego w próżnie, do tego nie da się ugryźć nawet kęsa. Śniadanie wystygnie, nawet zimne. Paradoks nie pozwalający z czystym sumieniem pościelić łóżka. Nie wspominając o otworzeniu drzwi. Kolejny dzień spisany na straty, klucz rdzewieje pod wycieraczką. W zanadrzu odwieczna zagadka okien czystych niczym kryształ, mimo oklejenia setkami pism. Ulotnych jak dym, snujący się tu i ówdzie, szczególnie na wysokości zamurowanej wentylacji. Pocieszenie odnajdujemy w jutrze, nastąpi do siedmiu roboczych dni.-
4
-
Klub niedoszłych filozofów (1)
Marcin Sztelak opublikował(a) utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Zebranie pod rachityczną jabłonką zostało przełożone na czas nieokreślony, z braku zegara. Z kukułką o sprecyzowanych poglądach w temacie wiadomości dobrego i złego. Siedzimy w piwnicy, przy zgaszonej świecy, tradycyjnie dyskutując o zawartości słoików. Pamiętających siarczyste przekleństwa i śnieg po pas. Albo szelki. Smarując twarze węglem szkicujemy niepewne plany na następny tydzień, mimo wszystko przyszłość. A ziemniaki już dawno puściły pędy, co zapewne ma znaczenie. Jakieś. Na pocieszenie schody wiodące na górę mają bardzo wygodne poręcze. -
Z resztek skrzętnie zbieranych od dnia pierwszego. Niezła wyżerka i szaleństwo karnawału, chociaż poparzone gardła nie bardzo nadają się do śpiewu, z tańcy też nici, drewniane nogi, prawie pirackie. Tylko nie ma komu zaintonować heja - ho i tak dalej. Butelka rumu skrzy się w słońcu, próżna jak kieszenie. Czekamy więc na sponsoring albo transport w lata tłuste. Te podobno następują ósme, ale to niepewne tak jak wszystkie przepowiednie. Nawet dotyczące pogody w przewidywalnym czasookresie. Tymczasowo pałaszujemy zupę, że wspólnego garnka. Pozbawieni smaku i przypraw nie narzekamy, poczytując za dobrą wróżbę w miarę całą łyżkę.
-
2
-
W starym garncu warzę miksturę na porost, nie tylko włosów, zgodnie z recepturą z dnia ósmego. Ta niezapisana w żadnej księdze z powodu magicznych właściwości siódemki. O czym zaświadczą krasnoludki wciąż grzebiące w lodówce. Od kiedy Marysia odeszła w nieoznaczoność umilkło hej - ho, pozostał tylko miarowy łoskot pracujących szczęk. Okropny hałas, wywar kwaśnieje, podlewam nim kurzą łapkę, z nikłą nadzieją na domek, strzelisty, sięgający określonej liczby nieb. Posadzę go przy ostatnim zakręcie drogi wiodącej ku dziewiątej górze, za nią wypełniają się ostatecznie kocie życia. Oraz rodzą morały, zdecydowanie lepszych bajek.
-
Dręczy narząd słuchu, gdy w ciemności próbuję liczyć wszystkie martwe muchy. Od początku istnienia rzeczy wszelkich. Odpalam świeczkę, niestety ostatnia zapałka okazuję się bezskuteczna. Mrok oblepia coraz gęściej witraże w oknach, a do zachodu jeszcze kilkanaście mgnień, może nawet wiosny. Lecz ta nie nadejdzie, jak stwierdzają przepowiednie starszych, brodatych mężczyzn w szpiczastych czapkach. Śmiesznostka, ale uniformizacja wykaligrafowana złotymi zgłoskami w kontraktach. Na wróżenie z fusów kawy parzonej po wielokroć. Recesja oraz, oczywiście, uparty dźwięk naruszający podstawy rzeczywistości. I poniekąd ciszę.
-
1
-
Piknik w grudniowym deszczu
Marcin Sztelak opublikował(a) utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Pijemy wodę z parasoli, podziurawionych, może od kul, może od gwiazd zrzucanych z nieboskłonu. Przez wiatr tańczący w pustych torbach z zatartymi nadrukami sentencji w języku Sumerów, którego nie rozumiemy. Na szczęście w zasięgu rozmoczony bochenek i garście pełne soli. Tej ziemi, grząskiej aż więzną stopy obute w sandały z kory spalonych drzew. Jest popiół do posypywania ran niezabliźnionych. Tylko tatuaże błyszczą świeżą krwią. Spływa osładzając wodę wypełniającą uszy. Ciągłym szmerem przekleństw i błogosławieństw. Pijemy wywar wzmacniający niepamięć.-
3