
Marcin Sztelak
Użytkownicy-
Postów
237 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Marcin Sztelak
-
Domierzanie zbędnych słów do opasłych testamentów to zajęcie na miarę geniusza i prawie wypisanego długopisu. Szczególnie w tym nietrwałym świecie, biorąc pod uwagę wpływ ciemnej strony słońca i niestabilność czarnych dziur. W końcu rozpad wszystkich struktur jest zapisany drobnym drukiem i oznaczony spadającą gwiazdą w kontrakcie na ciągłą zmienność. W dalszej części zwanym życiem. Tylko na marginesie niewyraźnie nabazgrano: Można wierzyć w słowo, jego przyczynę oraz skutek.
-
Rozbrygi
Marcin Sztelak odpowiedział(a) na Marcin Sztelak utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Nata_Kruk dziękuję -
Lista grzechów wciąż jeszcze do uzupełnień, nic pilnego, skoro to tylko czas szczelnie wypełnia każdą chwilę umierania. W ogniu przeklinanych poranków dokładniej widać wszystkie nieciągłości wykaligrafowane na poszarzałej skórze. Takie życie wywrócone na nice, pomiędzy jednym a drugim łykiem gęstniejącego powietrza. Przecież to ono zaciska gardło gdy próbuję ogrzać dłonie nad chybotliwym płomieniem dogasającego znicza. Lista kartek po omacku wyrwanych z kalendarza wciąż jeszcze niepełna, nic pilnego, skoro to tylko samospełniająca się przepowiednia.
-
2
-
Rozbrygi
Marcin Sztelak odpowiedział(a) na Marcin Sztelak utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Lidia Maria Concertina Dziękuję -
Martwe ptaki
Marcin Sztelak odpowiedział(a) na Marcin Sztelak utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Bożena De-Tre Ech... już się ruszałem, jak się okazało nadmiernie... -
Nocne spacery rozmyte w mglistej poświacie deszczowych latarń wywołują kiepskie wiersze. Natrętne objawenia w mętnych kałużach, na zatęchłych klatkach. Klnę rzęsiście, chociaż może to zwykła korpolalia. Kiedy jeszcze nie bałem się spać śniłem piękne frazy i trafione puenty. Wyszeptywałem je kwiatom w donicach, rosły, coraz bujniej oplatając ściany i okna gęstym słowem. Dziś próbuję zlepić resztki, mimo wszystko ciągle głodny. Nocne spacery wywołują dreszcze i nigdy niezapisywane strofy. Rozciągnięte od deszczu do deszczu.
-
Bezmyślnie bawię się pilotem, z sufitu spadają pióra, niezbyt gęsto, ale za oknem skłębione czarne chmury zwiastują rychłą zmianę. Może pór roku, nie mogę oderwać oczu od ekranu by zerknąć na kalendarz. Jednak dręczy mnie przeczucie – nadchodzi jesień spowita w szarość. Ostateczną barwę tęczy, a te szkarłaty i burgundy rozlane w gęstym powietrzu wcale temu nie przeczą. W końcu barwy milkną, mimo wszystko nie zamykam oczu. Czekam aż ptaki zerwą się do lotu, te jednak leżą tępo wpatrzone w punkty na odległym suficie. Deszcz się wzmaga, cały pokryty aksamitem jestem jak one. Martwy, chociaż wciąż oddycham.
-
Nocami obcinam fragmenty nieznanego wszechświata. Prawowierni krzyczą: grzech, mimo że to tylko zabawa w podchody. Rano, ze spokojem godnym lepszej sprawy, zjadam śniadanie. Chleb przekładany chlebem powszednim. Obrazoburczo zapijając kawą, w filiżance podobno pamiętającej lepsze. Pomiędzy ustami a brzegiem, dziś wyszczerbionym jak czas leniwie spędzany na nieprzechodzeniu na stronę, w domniemaniu drugą. Zresztą słońce zawsze oślepia, szczególnie przy pełnym zachmurzeniu. Ciemne okulary nieprzyzwojcie pojaśniały podczas zaćmienia księżyca. To i tylko to jest oburzające, reszta nawet nie milczeniem. Chociaż te nocne fragmenty więzną w przełyku. Jednak grzesznie nieprzygotowanym na konsekwencje.
-
3
-
Wypadało by cisnąć słowem o filozofach, ale zapętleni w dywagacje krążą po obskurnych podwórkach. Gdzie nie uświadczysz ni pustej butelki, ni kiepa. A co tu dopiero mówić o człowieku, gotowym spokojnie wysłuchać słowotoku. Tymczasem prorocy wymierają, niedobitki pochowane po piwnicach zażywają starych kompotów – cześć i chwała procesom fermentacji. Nawet ci o wartkich językach milczą, po pierwsze biorąc za pewnik wołanie na puszczy. Po drugie ciężkie wyrazy spadają na stopy. Później trzeba kuśtykać, na ten przykład do sklepu. Oczywiście po bułki i mleko, jak wiadomo coraz droższe, lepiej więc przemilczeć, aby nie otrzeć się o politykę.
-
2
-
Nałogowo obieram rajskie jabłka na przyciasnym balkonie, być może jestem bliżej niebios, wbrew obietnicom nachalnych kapłanów. O przetrąconych krzyżem oczach i bardzo szybkich palcach. Wieczór spada wraz z biciem dzwonów, wyprostowane palce wież drżą od dysonansu uderzeń, ptaki milczą, nabożnie ogłuszone. Nie mogę zamknąć okna, zablokowane ogryzkami poznania dobrego i złego, więc myślę o witrażach, podobno płoną żywym ogniem potępienia. Noc zbawia ode złego, zmawiam swoją modlitwę, nie stawiając amen. Ani żadnej innej kropki, przecież to zaledwie początek zdania.
-
2
-
Znaki nieszczególne
Marcin Sztelak odpowiedział(a) na Marcin Sztelak utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Sylwester_Lasota dokładnie, skoro dysleksja to dysleksja... -
Znaki nieszczególne
Marcin Sztelak odpowiedział(a) na Marcin Sztelak utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Sylwester_Lasota Dziękuję @viola arvensis a jak wiadomo, co się zawiesi to nie utonie... albo jakoś tak... -
Snują się tędy, owędy, pomiędzy starym piecem, tym od diabła, a kamieniem ofiarnym. Na szczęście nie ma zmartwienia, jak twierdzą obeznani, krew dawno już wsiąkła w ziemię. Może nawet matkę. Zostały tylko te ciemne przestrzenie, gdzie nie wchodzimy, nawet w snach. Tam wciąż słychać szelest kroków kapłanów i wróżbiarzy. Tymczasem słońce z czerwieni przechodzi w szkarłat. Czas na przepowiednie na dzień jutrzejszy, byleby nie był zasnuty dymem i mgłą.
-
2
-
I. Malowany człowiek tańczy, wbrew muzyce. Nie narysowano mu uszu, skazany więc jest na wirowanie pośrodku sali. Sterylnej, aż strach. II. Leżąc na wytartym do krwi dywanie szukam symboli życia lub śmierci. Nie wiedząc kiedy stało się to tak absolutnie obojętne. III. Przydrożne drzewa rozkładają całun opadłych liści, chociaż to ledwie późna wiosna. Może lato, tak wczesne, że słońce ma zaledwie pięć tysięcy stopni. IV. Na niebie i ziemi są także inne znaki, których nie rozróżniam, ze względu na astygmatyzm. Oraz dysleksje, nabytą na drodze wielokrotnego uczestnictwa w końcach świata.
-
Zdarza się nagminnie, szczególnie na tej szerokości geograficznej, z uwzględnieniem nachylenia budynków względem i tak pochyłej ziemi. Zwanej, bezzasadnie, staruszką. Lub, co gorsza, matką. Jest południe, biją dzwony, uzasadniając swoją tradycyjną obecność w przestrzeni, ograniczonej, a jakże, zbiegiem ulic i byle jaką perspektywą. A także wielopokoleniowo wydeptaną ścieżką, na manowce. Albo do dwudziestoczterogodzinnego raju dla jeszcze do końca nieupadłych. Później, tradycyjnie, jest północ, te same drogi, urozmaicone kotami, prowadzą w zupełnie inne miejsca. Natomiast planeta ma to wszystko gdzieś, uparcie kręcąc się we wszystkich możliwych kierunkach.
-
1
-
Raz: Widzę śmierć w twoich oczach, kimkolwiek jesteś wędrowcze. Nie, nie podzielą się piętką chleba, masz zbyt czerwone ręce. Dwa: Przy drodze leżą porzucone dzieci, może to tylko szmaciane lalki, z pustymi oczyma, wypalonymi na węgiel. Trzy: W cichą noc z pobliskiego lasu echo przynosi łoskot padających drzew, pewnie już budują zgrabne stosy. Cztery: Ognie znaczą sąsiednie światy, u nas wygodny spokój, ale nad głowami krążą padlinożercy, zataczając coraz ciaśniejsze kręgi. I tak dalej: Najcichszym szeptem mruczę: piekieł.
-
2
-
Boli mnie stopa, za dużo biegałem we śnie po kiepsko oświetlonych korytarzach, pokradli większość żarówek, gówniarze. Po omacku można nogi połamać, albo nawet gorzej, nadziać się na dawno niewidzianego kolegę. I nie ma o czym gadać, nawet imię wyleciało poza nawias. A słownik imion dawno przeszedł na stronę popiołów. Te rozwiał wiatr, na cztery strony wyrwane z sennika. Lecz to na nic, wszystko spisane w nieznanym języku. Pozostał tylko ból stopy i kuśtykanie do sklepu w celu zakupu żarówek.
-
Od samego świtu z zapałem godnym stosów stawiali pomniki. Z błota, w równych proporcjach z krwią pierwszą i ostatnią kroplą potu, wylanego w piędź ziemi. Mocno zaciśniętą w zgrabiałych palcach, podobno przypadkowo, odrąbanej dłoni. Prawej lub lewej, przecież sprawiedliwie nie znaczy po równo, a według zasług. W końcu zasiedli u stołu, umęczeni znojem wbijali iskrzące się oczy w pusty blat nierównego stołu. Jednak kolacji nie było, właśnie świtało. Pora do pracy. Ostatecznie wciąż pozostało tak wiele roboty, a tak niewiele czasu. Mocno ograniczonego, zaledwie do wieczności.
-
3
-
Raj monotonny
Marcin Sztelak odpowiedział(a) na Marcin Sztelak utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Leszczym A to wysoce prawdopodobne... -
Deszcz pada, deszcz siąpi, gorący. Kłęby pary przysłaniają rajskie widoczki. Siedzimy znudzeni pod rachityczną jabłonką, niestety nikt nie wodzi na pokuszenie. Wąż bezczelnie odpełzł w niewiadomym kierunku. Mimo to jemy jabłka, twarde i kwaśne, z nadzieją na zmiany, jakiekolwiek. Nawet na gorsze. Jednak zupełna stagnacja, wciąż te same przekleństwa niesie ten sam wiatr. Deszcz pada, deszcz siąpi, taki raj na jaki nas stać.
-
Bez ust, bez twarzy, tylko oczy wbite w tandetne drewno z wypalonych drzew. Ciągły sen, niezakłócony przez skrzypienie drzwi, a nawet zduszony jęk potępionych zawiasów. Kurz coraz grubszym całunem pokrywa martwotę rąk, za oknem złowieszczy nów. Dzień nie rozprasza nocy, szafa pokryta cieniem drży w sztuczności lamp. Człowiek wychodzi, drzwi pozostają otwarte, niezmącona cisza. Bez ust, bez twarzy.
-
2
-
Z upodobaniem kalał gniazdo, do którego został podrzucony. Na przednówku, gdy bieda szczerzyła zęby z każdego kąta chaty. Później bywało o jakieś półtora nieba lepiej, stabilizacja w zakresie chleba, nawet dwa razy dziennie. I niedopałków wypalanych na strychu. Dziury w pościeli sąsiadki zakończyły ten świetlany okres. Nawet uwierzyłby w ingerencję z wysoka, jednak anioły upadały zbyt często. Skrzydła na bazarze były tanie, w aureolach starsze kobiety uparcie sadziły kwiaty chociaż te nie rosły. Może z powodu klimatu, może błota. Wciskało się wszędzie, ze szczególnym uwzględnieniem życia.
-
1
-
Sypiąc delikatne płatki pod nogi ogryzione do kości w niebogłosy wychwalam cudowną miękkość asfaltu. Tymczasem pod baldachimem rozdają ciasto i świeżą mannę. Zalepia usta na amen, chociaż to nie jest dobry moment na zakończenie. Ani uparcie powracającą myśl: Ludzie i ich czajniki żywcem idą do nieba, szczególnie o poranku, kiedy kolejny głupi wiersz wbija się ostrą szpilą w obolałe skronie. Tymczasem niepostrzeżenie wracamy, zabrakło kwiatów albo kręcimy się w kółko, Pomiędzy ołtarzami, niedokończonymi z braku odpowiednich perspektyw i horyzontów. Gdzieś na północny zachód od Edenu lub w zbliżonej lokalizacji.
-
1
-
Wyziębione domy dygoczą chyląc głowy ku upadkowi. Wiatr rzeźbi powierzchnie kałuż, w nich już na zawsze odbite słońce. Zapowiada ciepłą wiosnę oraz upalne lato. Nikomu już niepotrzebne łzy. Wylane na drogę, którą pójdziemy, chociaż nie bardzo wiadomo gdzie i czy się kończy. Żal pustych kartek jak i tych wypełnionych po brzegi.
-
Fragment kartki z nienapisanego pamiętnika
Marcin Sztelak opublikował(a) utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Droga pod górę okazała się zbyt trudna, szczególnie na klęczkach. Pozycja oranta ściskała gardło, uniemożliwiając wzniesienie modłów. Do bóstw zapomnianych na trzy dni przed powstaniem człowieka. Nie wiedzieć czemu nazwanego Homo Sapiens. Czyli myślący, tylko czasami inaczej. Z niedzieli na piątek, licząc odwrotnie, zapomniałem o wszystkich snach i pozycjach z listy zakupów.