Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Marcin Sztelak

Użytkownicy
  • Postów

    243
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Marcin Sztelak

  1. Deszcz pada, deszcz siąpi, gorący. Kłęby pary przysłaniają rajskie widoczki. Siedzimy znudzeni pod rachityczną jabłonką, niestety nikt nie wodzi na pokuszenie. Wąż bezczelnie odpełzł w niewiadomym kierunku. Mimo to jemy jabłka, twarde i kwaśne, z nadzieją na zmiany, jakiekolwiek. Nawet na gorsze. Jednak zupełna stagnacja, wciąż te same przekleństwa niesie ten sam wiatr. Deszcz pada, deszcz siąpi, taki raj na jaki nas stać.
  2. Bez ust, bez twarzy, tylko oczy wbite w tandetne drewno z wypalonych drzew. Ciągły sen, niezakłócony przez skrzypienie drzwi, a nawet zduszony jęk potępionych zawiasów. Kurz coraz grubszym całunem pokrywa martwotę rąk, za oknem złowieszczy nów. Dzień nie rozprasza nocy, szafa pokryta cieniem drży w sztuczności lamp. Człowiek wychodzi, drzwi pozostają otwarte, niezmącona cisza. Bez ust, bez twarzy.
  3. Z upodobaniem kalał gniazdo, do którego został podrzucony. Na przednówku, gdy bieda szczerzyła zęby z każdego kąta chaty. Później bywało o jakieś półtora nieba lepiej, stabilizacja w zakresie chleba, nawet dwa razy dziennie. I niedopałków wypalanych na strychu. Dziury w pościeli sąsiadki zakończyły ten świetlany okres. Nawet uwierzyłby w ingerencję z wysoka, jednak anioły upadały zbyt często. Skrzydła na bazarze były tanie, w aureolach starsze kobiety uparcie sadziły kwiaty chociaż te nie rosły. Może z powodu klimatu, może błota. Wciskało się wszędzie, ze szczególnym uwzględnieniem życia.
  4. Sypiąc delikatne płatki pod nogi ogryzione do kości w niebogłosy wychwalam cudowną miękkość asfaltu. Tymczasem pod baldachimem rozdają ciasto i świeżą mannę. Zalepia usta na amen, chociaż to nie jest dobry moment na zakończenie. Ani uparcie powracającą myśl: Ludzie i ich czajniki żywcem idą do nieba, szczególnie o poranku, kiedy kolejny głupi wiersz wbija się ostrą szpilą w obolałe skronie. Tymczasem niepostrzeżenie wracamy, zabrakło kwiatów albo kręcimy się w kółko, Pomiędzy ołtarzami, niedokończonymi z braku odpowiednich perspektyw i horyzontów. Gdzieś na północny zachód od Edenu lub w zbliżonej lokalizacji.
  5. Wyziębione domy dygoczą chyląc głowy ku upadkowi. Wiatr rzeźbi powierzchnie kałuż, w nich już na zawsze odbite słońce. Zapowiada ciepłą wiosnę oraz upalne lato. Nikomu już niepotrzebne łzy. Wylane na drogę, którą pójdziemy, chociaż nie bardzo wiadomo gdzie i czy się kończy. Żal pustych kartek jak i tych wypełnionych po brzegi.
  6. Droga pod górę okazała się zbyt trudna, szczególnie na klęczkach. Pozycja oranta ściskała gardło, uniemożliwiając wzniesienie modłów. Do bóstw zapomnianych na trzy dni przed powstaniem człowieka. Nie wiedzieć czemu nazwanego Homo Sapiens. Czyli myślący, tylko czasami inaczej. Z niedzieli na piątek, licząc odwrotnie, zapomniałem o wszystkich snach i pozycjach z listy zakupów.
  7. @Marcin Sztelak Być może sen to rzeczywistość, a jawa ułuda...
  8. Miałem sen wielokrotny i to nie była noc polarna, ziemia stała się płaska, zajmowała tylko tyle miejsca co ja, w pozycji embrionalnej. Później nie spałem tygodniami próbując dotrzeć do jej krańca i spaść. Lecieć nieprzerwanie do najbliższej gwiazdy, wczepić się w nią, szeptać coraz ciszej dopóki by nie zgasła. Jednak cud nie nadszedł, upadłem na obrzeżach miasta, aby nie powstać.
  9. Niespodziewanie rozpoczęła się podróż przez wszystkie rodzaje piekła, ze szczególnym uwzględnieniem wiat autobusowych i klatek ostatecznie umęczonych chwiejnymi krokami mieszkańców. Z braku mapy musiała wystarczyć butelka i nieśmiało pełgający żar dogasającego peta. Nauczony najprostszych prawd nie jadłem chleba powszedniego. Zresztą głód nie doskwierał, zepsuty zegarek wskazywał pory tylko pomiędzy posiłkami. W końcu, w najciemniejszym miejscu piwnicy, zrozumiałem: baobaby rosną samotnie. Oraz wszystkie inne surrealizmy. Ostatecznie nadszedł czas i w mgnieniu oka przeminął.
  10. Cykliczne zmiany skóry zdarzały się chyba codziennie, a już na pewno każdej nocy, gdy wędrowałem pośród zamglonych latarń. Świt zastawał mnie zawsze daleko od domu, jednak wracałem bezbłędnie przyciągany wonią papierówek, co dziwne najmocniej pachniały zimą, kiedy pokrzywiona jabłoń była zasypana śniegiem po sam czubek. Może zresztą to sadza z przepalonego komina. Sterczał dumnie rozcinając na pół niski pułap chmur. Pewnej nocy jabłoń uschła, już nigdy nie trafiłem w to miejsce.
  11. Permanentne braki w szufladach powodują niedosyt porównań. Nieutuleni w żalu ronimy łzy. Uwaga ślisko. Grozi otwartym złamaniem ręki lub, co gorsza wiersza. A tu takie ogniste erotyki rozpalają lędźwie i długopisy. Ciepło, coraz cieplej, niekontrolowany ogień się powiększa. Gore, a straży pożarnej jak na lekarstwo. Z planów zajęć pozostały zgliszcza, grzebię motyką w tych ruinach. Do posadzenia rzepa i nadpalone karty dziennika. Nic nie wyrośnie – ogłosili ewekuację do najbliższego lasu. Grzybobranie czas zacząć, zadąć w trąby, uderzyć w bębny. I marsz, prowadź wodzu na Kowno albo Berlin.
  12. Po północy, taki zwyczaj nawet jeśli nów, a oddech szkli się na mrozie: auuu, auuu, auuu. I wciąż od nowa. Zew, nadremny, nikt nie odpowiada, mrok milczy. Znacząco. Nawet ostatni, conocny przechodzień znikł za horyzontem zdarzeń. Ewentualnie w niezabliźnionej ranie którejś tam klatki schodowej. Wszystko na nic, nikt nie wycedzi choćby słowa, zdmuchnięte światła niewyznaczają drogi. Artysta usidlony spuszcza głowę, schodzi z posterunku. Nie pozostało nic innego jak żałośnie: auuu, auuu, auuu.
  13. Mówili: szukaj, a będzie ci dane, tylko nie pytaj przydrożnych figur uświęconych zapomnieniem. Zresztą istniały tylko ścieżki, wydeptane przez bosonogich pielgrzymów. Kroczyli wpatrzeni w niebo, nie głaskając drzew, nie całując traw. To był grzech pierwszy, wina nieodkupiona mimo łez i krwi, które wolno wsiąkały w ziemię, przesyconą zapowiedzią nadchodzącej zmiany. Mówili: idź – wzruszałem ramionami wiedząc, że droga przyjdzie sama. Wtedy jeszcze nie rozumiałem – i tak muszę utonąć w nocy. Cicho, bez pożegnania.
  14. Artyści leżą pokotem pod sklepem, powaleni weną. Normalna jatka. Czasami któryś uniesie rękę, gestem uciszy maluczkich. Wybełkocze słowo, nakreśli obraz. I zaśnie. Byleby wytrzymać do wschodu, motyle zerwą się do lotu. Trzepot skrzydeł zburzy sen oraz niepotrzebny spokój. Artyści rozejdą się do domów popełniać sztuki. Samotny łowca jeszcze raz zapoluje. Bezskutecznie, siatkę nadkruszył ząb czasu, ewentualnie mole. Wszystko wróci do normy czyli nuda i pustka. Zu pełnie nieudana kreacja.
  15. Wielkimi krokami nadchodzi kolejna walka o ogień, więc warto mieć zakładnika. Choćby anonimowego. Twierdzą obeznani z arkanami wróżbiarstwa. Ze spłowiałych firan i popękanych okien w budynkach pełnych bajkowych stworzeń. Takich jak dziewice oraz nieodzowne smoki. Tytułowe trolle spędzają czas w maszynach do szycia. Na nich szaleńcy piszą te wszystkie historie wzbudzające strach od dzieciństwa i w okresie późnej dojrzałości. Lecz o przejrzałych owocach nie warto wspominać, zgniją lub wyschną. Tak czy inaczej będą już nieprzydatne do spożycia. Wielkimi krokami nadchodzi kolejna walka o kropkę, na końcu języka.
  16. Nikomu niepotrzebne księgi smażone w głębokim tłuszczu najlepiej smakują gdy spada drapieżny zmrok. Do popicia wino, które zwykł wieczorami pijać Poncjusz Piłat ze strachem zerkając na murszejący krzyż. Z ogarków i świec spływa wosk, nie wróżymy, zupełnie pewni braku skutku i przyczyny. Pozostają tylko szalone tany, nagość i seks zanim wybrzmi zegar i zgasną światła miast. Wśród rozbitego szkła złożymy rozpalone głowy, może ochłoną nim zrozumiemy – ciąg dalszy nie nastąpi. Nawet w najbardziej bluźnierczych snach.
  17. Głupiutki króliczku to tylko sztuczki, dziecięce igraszki. Nawet jeśli rozbita głowa nie jest zbyt zabawna. Taka konstrukcja, chociaż forma nienajlepsza, to liczy się puenta i wszystkie wersy tuż poza nią. Są najpiękniejsze, niewypowiadane przez zęby, chociaż dławią gardło i do łez zaciskają pięści. Tylko ta czerwień, zbyt brudzi ręce, nie do umycia, szczególnie wodą z czystego źródła. Głupiutki króliczku to nie jest bajka, od początku do końca.
  18. @duszka Oj, żeby te łagodne doliny były dostępne...
  19. Dziura na przestrzał pięty oraz palce narażone na bliski kontakt z ziemią, wyrodną matką, kamienistą, śliską. A droga zawiła, niknąca pośród wzgórz. Permanentny brak butów, o ostrogach nie wspominając. Wzmaga się ból nóg, cel coraz odleglejszy, praktycznie nie do osiągnięcia przed zrzędliwym terkotem budzika. Objaśnienie: Rozplątanie ścieżek nie ma znaczenia, nie dojdziemy poza szczyty wzgórz.
  20. Grobowce postawione za życia dają pewność, że blichtr nie opuści na wieki wieków. I, cóż za oczywistość, cisza zafałszowana na trąbce. Mnie natomiast zawińcie w czarny papier, kopcie głęboko, obym nie wyszedł, mocno przeterminowany, na światło. Nie tylko dzienne. Jeśli ktoś zechce może odwiedzić grób, koniecznie bezimienny, niech zanosi się śmiechem, pije, śpiewa, tańczy, byleby nie czytał wierszy. Zresztą obojętne, tak czy inaczej już nie będę w stanie wzruszyć ramionami, wygłosić paru głupich uwag tym bardziej. Spocznę, prawie na pewno to nie będzie światłość wiekuista.
  21. @Moondog Bardziej judaistyczny symbol. Takie przekroczenie 7 dniowego cyklu . Czysta mistyka - jakby powiedział Bułhakow...
  22. Podobno wygnani z edenu potępiamy godnych i niegodnych. Na wszystkich wydeptanych szlakach od zarania. I nastał dzień ósmy, poranek. Bezrobotny kusiciel śpi pod drzewem, nieokreślonego rodzaju. Na pobliskim bazarze rozdają aureole, za pokwitowaniem. Coraz bardziej brakuje tchu, lecz za wszystko należy zapłacić, szczególnie za ukradkowe zerknięcia poza horyzot zdarzeń. Kusiciel w blasku gwiazdy zarannej przewraca się na bok. Śni o świetle, wciąż czując gorzki smak rajskich jabłek. I nastał dzień dziewiąty. Niech się stanie ciemność.
  23. Skończona liczba światów wytatuowana podskórnie świadczy tylko o nieuzasadnionym rozmachu. Domniemanego demiurga. Podobnie jak wszystkie wróżby na temat końca i początku. Ze szczególnym uwzględnieniem tych z fusów. Kawy czarnej jak ziemia. Ta wciąż jeszcze krąży, uwięziona w ścisłych związkach. Pomiędzy kosmogonią a fizyką. Niezrozumiałe, ale język potrafi wyrazić każdą rzeczywistość. Nawet całą stworzoną z ułudy i niedoskonałości.
  24. Coraz rzadziej dzieją się rzeczy ulotne i dziwne. Być może dlatego daty barłożą się w głowie, więc wymyślam kamień, całkiem niepotrzebnie, ale zupełnie na nowo. Mimo to, a może właśnie dlatego, perypatetycy z kijkami do nordic walking wypełniają nieustannym stukotem okno, na wskroś przesiąknięte księżycem. Ten wywołuje uciążliwe stany antydepresyjne, ciężko ponarzekać na bezmiar wszechświata i małość wydeptanych do krwi ulic i placów. Na szczęście jest bezpłatny pomiar ostrości krawędzi stołu i bezładnie rozrzuconych rachunków za nagminne szklenie okna wychodzącego na nice. Do tego wszystkiego cholerne przeciążenie ziemskie oraz doskonały, nawet jeśli tylko w założeniu, Konstrukt.
  25. Sandał w zupie ze świeżo wyprawionej skóry ptaka dodo. Nie pływa, zapewne z powodu zbyt gęstej materii. Jak nocą wypita szklanka czarnej, gęstej, gorącej grafomanii. Do tego dochodzi malinowa herbatka, świeżutka, prosto z chruśniaka. Tylko te blizny w kształcie zwiędłej róży, mimo to pięknej. Jak pomięte zdjęcia w czarno-białych sekwencjach ukazujące świat jeszcze zanim, nie wiadomo po jaką cholerę, zleźliśmy z drzewa.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...