Kręta droga, wciąż pod górę,
kamienisty widać szczyt.
Wątpisz, że tam dotrzesz kiedyś,
wszak nie dotarł jeszcze nikt.
Serce wali z podniecenia,
przez minutę albo dwie,
oddech tracisz ze zmęczenia.
To nie uda nigdy się.
I znajdujesz inną drogę.
Ryzykowną, bo przez las.
Ktoś, kto zboczy z tego szlaku
przecież jest bez żadnych szans.
Czy różnica będzie wielka?
Skonasz prędzej tu czy tam?
Do stracenia nie masz wiele,
w końcu idziesz całkiem sam.
Gdy z bukłaka już wyssałeś
ten ostatni wody łyk,
nagle oczy twe zmęczone
zobaczyły sławny szczyt.
I odeszło gdzieś zmęczenie...
Dobrą drogą była ta,
która, choć jej nie widzimy,
każdy w swoim sercu ma.