Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

BPW

Użytkownicy
  • Postów

    466
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez BPW

  1. Tworzyć, To jak zerwać obłok z nieba, który zapomniał się rozmyć. I formować go na kształt, który zapomnieć trzeba. Tworzyć, To jak rzucić dłutem przez okno Może trafiłby kogoś, Z sensem i trochę za mocno. Tworzyć, To jak nawlekać ciszę na igłę, a potem wbić ją w hałas Kryć się ze wstydu, mówiąc, że to nic dla nas. Tworzyć, To jak mówić o skarbach, które nigdy nie istniały, I wmawiać że to prawda, i nikt nie jest na to za stary.
  2. Przy niej czuł się kompletny. Teraz mu pozostało czuć się kompletnie zdruzgotanym. Nie chciał płakać, pragnął cofnąć się w wspomnieniach. Do tych ciepłych promieni słońca co padały na drewniany stół, a ona była tam obecna, jak zapach kawy z kubka, który sam jej podarował. Mamusiu kochana, Kocham Cię długo I to że zimą lepimy bałwana, Kocham Cię mamusiu kochana. I do nocy od rana, Będę Cię kochać dłużej, Bo jesteś najładniej ubrana, I kocham Cię bardzo. – To na końcu mi się nie zrymowało. – Powiedział zawstydzony i lekko niezadowolony. Ona jednak nie spuszczała wzroku z czerwonej kartki w kształcie serduszka z widocznym zagięciem w połowie, aby ładnie się składała. Koślawe literki tylko dodawały uroku, a ona wiedziała, że to będzie jeden z najpiękniejszych prezentów jaki dostanie. I taki który zastąpi obecność syna w chwili osamotnienia. Usta zatrzymały się w pozycji delikatnego uśmiechu, a para z kubka tylko dodawała do tego obrazka ciepła. Jak zawsze podziękowała za piękny prezent, wstała od stołu i przytuliła swoją pociechę. Wiedziała, że on uwielbia się wtulać do niej jak ona do niego. Czuli się bezpiecznie w świecie obłędu. Stawali się jedyną stałą w tych wszystkich zmianach. Jako mama i osoba oczytana wiedziała jak bardzo trzeba cieszyć się tymi chwilami, które nie ulegają zmianom - chociaż na dłużej niż zazwyczaj. Nie nazwie tego rutyną, ale też nie powie, że to coś poddaje się przekształceniu. Pomimo, że każdy z tych momentów względnie się różnił od pozostałych, odczuwała je tak samo sercem, a raczej to serce tak samo odczuwało ją. Bo zwykle było poddawane cierpieniu.
  3. I w trumnie bym się miotał + Aby spojrzeć w Twoje lico, + Mieszając taflę skóry, + Gubię serce ulicą - I zapatrzony w uśmiech + tak jak ćma w oblicze końca dnia. + Zobaczyłbym przyszłość gdzie Ty, -/+ I jeszcze raz Ty + Może ja +
  4. No i co tak wisisz Nie jest Ci smutno? Się podziałeś... Zbyt trudno. Całe życie przed Tobą Mi trochę szkoda Ale odeszłaś... Za młoda. Teraz leżysz w trumience Zwróciłeś uwagę mamy Nic ci po niej... Niekochany. Złudnie wierzyłaś Że będzie ratował Jednak zostawił... Podsumował.
  5. <3 Dziękuję pięknie Dzięki 😀
  6. Marzyła cały dzień, Żeby się położyć, Teraz cały ten czas, Wieko nad nią ciąży. Pięć cyprysów uformowanych na kształt pięciu wdów wbijały wzrok w ziemię. W dole już leżała jej trumna, zwykła i skromna, zupełnie jak jej dusza. Pudło z ciałem leżało tak nisko, że wydawało się, że mgła tworzy tam całun. Nie padało. Tak jak chciała. Do wzroku tego, gdzie litości dała, I do tego, że na jej skroni znamię, Że życia nie miała, Tęskno mi, Panie. Za dłońmi co delikatne skarcenie, Podarowała mi za wczasu tanie Rady, co serca drgnienie, Tęskno mi, Panie. Każdy co kilka słów uronił łzę, ja natomiast co kilka łez wydusiłem słowo. Nie było ono dobre, ani też złe. Było odpowiednie. Tak jak chciała. Żałuję tych dni Co mogłem, a jednak zrezygnowałem, W koszmarach jako nadzieja się śnisz, Do domu nie zawsze wracałem. Wychowałaś jak uczyć, Jak należycie traktować damę, A ja dumnie nie zawstydzę się, Że miałem mamę.
  7. Czuję się jak flaming ogrodowy Pusty w środku różowy.
  8. Umiłowani Ci, którzy pisali wiersze, Albowiem będą mieć zaszczyt je recytować. Umiłowani Ci, którzy czytali książki, Albowiem będą w stanie pisać swoje. Umiłowani Ci, którzy tworzyli na płótnie, Albowiem będą czytali z człowieka. Umiłowani Ci, którzy marzyli, Albowiem będą mogli tworzyć. Umiłowani Ci, którzy cierpieli, Albowiem nauczą się marzyć. Umiłowani Ci, którzy zmarli, Albowiem pozostanie z Was tylko duch, którego nie tknie cierpienie. Koniec.
  9. Dzieli mnie tylko słaba deska, Co aby siekierką można zniszczyć, Jesteś tam, Na najlepsze liczysz. Ale ty płeć męska, Muśniesz po skroni, Lepsze i to, Kropli nie ronisz. A po tylekroć razy ile mówiłem, Nienawiść mi w oczach, Ślepa jak usta, Moja epoka.
  10. Biały okręt, Puszczony po rzece, Żagle we krwi, Płacze winne dziecię. Rączką szarpie, Ciało swojej mamy, Niegdyś żywy, Cały okręt biały. Tato patrzy, Z najwyższego masztu, Szur na szyi, Powołany z marszu. Dziecię krwiste, Teraz zapomniane, Cierpieć będzie, Bo zostało same. W bezkres wody, Biały okręt płynie, Może kiedyś, Dziecię też przeminie.
  11. BPW

    Gra w skojarzenia. :)

    Zieleń
  12. Kolorowa codzienność, Szarymi barwy plami, Rozkładam sobie ciało, Bo to też i mnie bawi. I za grosza przyczyny, Czuć się - nie poczuwamy, Gubisz kolejne słowa, Nowe otwierasz rany. I zaśmiane odbicie, Papierową skórę tnie, Komoda nas pogania, Jednak wiem - chyba żyję.
  13. To już wrzesień, Tułam się po mieście, Bryły szare prężą się, Rzucają cień na mojej ścieżce. Już listopad, Kruszenie liści pod stopami, Jednak to nie daje radości, Bo nie gonię z marzeniami. Połowa kwietnia mija, Urodziny mojej siostry, Czy iść już na cmentarz? Czy w mogiłę chwasty wrosły? Czerwiec gorącem parzy, Dzieci w zabawnych koszulkach, Ale to tylko dobry sen, Bo dziś zabawa - jutro nauka. A to już wrzesień, I tułam się po mieście, Nie wiem co ze sobą zrobić, Może czas powisieć wreszcie?
  14. Pewnego dnia przy jeziorze stała Prawda. – Piękna dziś pogoda. – Zagadało Kłamstwo. Prawda lekko podniosła głowę spoglądając na czyste i błękitne niebo. – Tak jest. – potwierdziła przyjaźnie uśmiechając się. – Woda taka czysta. – Kłamstwo znów zagadało. Prawda nachyliła się w stronę tafli wody. Jeziorko było piękne, a woda w nim przezroczysta. – Tak jest. – Znów przytaknęła Kłamstwu podnosząc kąciki ust. – A jaka ciepła. – stwierdziło kłamstwo mocząc dłoń w wodzie. Prawda kucnęła i delikatnie sunęła palcem po lustrze wody. – Tak jest. – Kolejny raz przytaknęła. – Może popływamy? – zapytało Kłamstwo czekając na reakcję Prawdy. – Dobrze. – Zgodziła się prawda. Zdjęła swoje piękne zdobione szaty, aby spokojnie zanurzyć się w ciepłej wodzie. Zaraz po niej zawtórowało Kłamstwo zdejmując swoje brudne i podarte szaty. Kiedy tylko to zrobił, szybko wskoczył pluskając na wszystkie możliwe strony. Prawda dobrze się bawiła z Kłamstwem, dopóki nagle ono nie znikło z jej oczu. – Kłamstwo!? – Wyszła na brzeg całkowicie naga wołając przyjaciela. – Kłam..? – Nie skończyła, bo zobaczyła, że na brzegu leżą tylko jego zniszczone szaty. Kłamstwo oszukało Prawdę. W pewnym momencie wyszło z jeziorka i założyło jej szaty. Prawda odrażona pomysłem, aby założyć jego szaty, szła nago ścieżką odstraszając ludzi. Od tego momentu każdy wolał piękne Kłamstwo, niż nagą Prawdę.
  15. Rozdział I tu:
  16. Nowa szkoła, stara ja. Cała wędrówka przebiegła bez większych komplikacji. Tata zawsze doskonale opracowuje plan działania, a jeszcze lepiej odhacza w nim poszczególne punkty. Nicolas Myers - mój ojciec - doskonale nadaje się do podróżowania, ale nie ma na to za wiele czasu, bo los zechciał, aby pracował w jakimś nudnym korpo. Tak samo los zechciał abym dziś stała tu, przed placówką noszącą nazwę S-Z-K-O-Ł-A. Przeprowadzka nie była moją inicjatywą, ale i też nie miałam nic do zarzucenia. Tata od zawsze dbał, aby mieć dla mnie czas, a wyższe wynagrodzenie daje mu taką możliwość. Jedynym minusem tego całego przedsięwzięcia jest odległość, bo to nie zmiana miasta, ale już kontynentu. Na moje szczęście urodziłam się w dobie Internetu i kontakt z moją przyjaciółką utrudnia tylko odmienna strefa czasowa, bo w Europie wszystko się dzieje X godzin wcześniej. Nie sądziłam też nigdy, że przeciskanie przez ludzi może być takie męczące. Moja wcześniejsza szkoła była mniejsza, mniej wyposażona w gadżety i inne bajery, ale też była spokojniejsza. Ponadto miała jakąś mniej zjebaną numerację, bo sali 38c szukam już prawie pół godziny, a nawet chyba się do niej nie zbliżyłam. Na moje nieszczęście, a zarazem ku mojemu zbawieniu, dookoła jest setka ludzi, którzy być może znają drogę. – Przepraszam. – zaczęłam niepewnie do wysokiego szatyna zaczesując kosmyk włosów za ucho. – O! Blondie! – krzyknął chłopak na co się skrzywiłam. – Pomyłka. – uciekłam z jego oczu jak i kolegów stojących koło niego. Ekstrawertyzm nie jest moją mocną stroną. Wolę stać gdzieś daleko od pospólstwa i nie integrować się w życie społeczne. Jednak pracownia sama się nie znajdzie i potrzebuje pomocy. – Przepraszam. – zaczęłam do pierwszej z brzegu dziewczyny. – Wiesz może gdzie jest sala 38c? – Zachodnie skrzydło. 3 piętro. Coś jeszcze? – Rzuciła na mnie złowrogim oceniającym spojrzeniem. – Nie. Dzięki wielkie. – Podziękowałam i wkroczyłam znów przeciskać się w tłum. Zachodnie skrzydło było mniej zatłoczone, a przez to było cichsze. Ludzie też wydawali się bardziej normalni, ale nadal to mnie nie przekonywało do nawiązywania jakiegokolwiek kontaktu. – Przepraszam. – odwróciłam głowę w kierunku jakiegoś grubaska. – Wiesz może gdzie jest sala 22b? – Też jestem tu nowa. Wybacz. – Wzruszyłam ramionami zaczynając wbiegać po schodach. Kto wymyślił, aby klasowa pracownia była na trzecim piętrze? Cała zdyszana próbowałam wyglądać, że nie mam ochoty wypluć płuc i czytałam numerki na drzwiach. – 35c, 36c, 37c i 38c. Bingo! – mamrotałam pod nosem gratulując przełamania lodów. Weszłam do klasy nieco zdezorientowana atmosferą jaka tam panuje. Nie dość, że prawie wszystkie miejsca były zajęte, to na tyle pracowni znajdowała się największa i najbardziej hałaśliwa grupa. Nawet nikt nie zauważył, kiedy przeszłam przez środek pomieszczenia i usiadłam koło okna. Brakowało mi jeszcze tylko jakiejś nadpobudliwej koleżanki, którą przypadkowo posiadłam i chcę się ze mną zaprzyjaźnić. – Dzień dobry klaso. – Zza drzwi wyszła niska blondynka w wielobarwnej sukience. – Zamieszanie jak co rok. – powiedziała cięcie łapiąc się za biodra. – Na swoje miejsca! Chłopcy! Nie ociągać się! Zaledwie po kilku sekundach do mojej ławki podszedł chłopak z tylnej części klasy. Odsunął szybko krzesło i usiadł. Wstałam, aby uchylić okno, bo zajechało papierosami. – Podsiadłaś mnie. - wymamrotał. – Ach. To ty. – Siadłam na krześle nawiązując kontakt z zielonymi tęczówkami. – Kto? – Nadpobudliwa koleżanka, która przypadkiem podsiadłam i chce się zaprzyjaźnić. – zażartowałam widząc jak brunet próbuje zachować powagę. – Wybacz, zmieniłam płeć, a teraz wypierdalaj z mojej ławki. – Kiwnął głową na znak, abym jak najszybciej wykonała jego polecenie. – Jak tak bardzo ci zależy, możesz usiąść bliżej okna. – zasugerowałam na co on przeczesał włosy i wziął głęboki wdech. – Chyba twoja blond główka nie pojmuje, że cała ta ławka jest moja. – Wystawił dłonie wskazując okrężnym ruchem cały blat. – Dziwne. W sensie, że ty ją kupiłeś, wniosłeś do sali i przy niej siedzisz? – nie mogłam powstrzymać chichotu. – Jak już masz siedzieć to cicho. – Poddał się w walce kładąc się czołem na stoliku. Nie mam pojęcia jak ma on na imię, ale wiem, że pewnie cała klasa jest równie zepsuta jak ten rozpuszczony bachor. Czułam, że zaraz poznam, jak się wabi ten piesek, bo kiedy tylko się położył, to nauczycielka rzuciła na nim dłuższym spojrzeniem. – Gregory. Widzę, że poznałeś nową koleżankę w klasie, a więc oprowadzisz ją po szkole. – Obserwowałam jak oszołomiony powoli podnosi głowę i odwraca ją w moją stronę. Próbując uniknąć zmęczonego spojrzenia zorientowałam się, że cała klasa ma mnie na uwadze. – Dobrze pani profesor. – powiedział obojętnie, aby potem znów na mnie popatrzeć. Grzeczny piesek. Teraz tylko czekać na oprowadzenie po placówce. *** – Tutaj szafka. – chyba już to słowo powiedział dwusetny raz z takim samym niezaangażowaniem co od początku. – Uwierz, że nie musisz mi mówić co metr, że jest szafka. – powiedziałam uszczypliwie licząc, że to przyniesie jakieś rezultaty. – Nie musisz oceniać mojej pracy. – Stanął na środku korytarza posyłając kpiący uśmiech. – Tam chyba też jest szafka. – Odruchowo przewróciłam oczami, gdy wskazywał palcem na ścianę. – Idź sprawdź. – Dlaczego mi to robisz? – zapytałam już wiedząc, że jeśli nie odpowie z sensem wybuchnę i się chyba pożegnamy. Bez oprowadzenia też dam jakoś sobie radę. Znajdę klasę, lub kiedy kogoś poznam normalnego, o ile to jest możliwe, to mnie oprowadzi. – Bo tak. – Wzruszył ramionami. – Bo tak?! – No i wybuchłam. – Od prawie godziny tułamy się jak te przybłędy po pustej szkole będąc dopiero w połowie drugiego skrzydła, bo ty nie mam pojęcia, dlaczego liczysz te pierdolone szafki, w tym samym popierdolonym czerwonym kolorze! – Nikt cię tu nie trzyma! Droga wolna! – Wyciągnął rękę wskazując opuszczony korytarz. – A jeśli nie pamiętasz drogi, to z miłą chęcią pokaże drzwi. – W odbyt se wsadź te drzwi! – pokazałam mu środkowy palec w ramach pożegnania. – Ej! Zapomniałaś czegoś! – Odwróciłam się, a on rzucił jakiś metalowy przedmiot w moim kierunku. Kluczyki. – Po co mi to? – rzuciłam oschle. – Do szafki dwieście czterdzieści osiem. – zaczęłam iść w stronę wyjścia. – Tylko nie zgub ciamajdo! – krzyknął. – Zamknij pysk paplo! O niczym już tak nie marzyłam, jak o tym, aby opuścić towarzystwo Gregor'ego. Dlaczego nie zrobiłam tego wcześniej? Przecież, jak to on wcześniej powiedział, nikt mnie tu nie trzymał. Mogłam sobie odpuścić wielu nerwów. A może było mi to potrzebne? W pewnym sensie dałam upust emocjom z dnia przeprowadzki. Czyli wydarcie mordy na typka, którego się zna nieco ponad godzinę jednak ma sens. Nie twierdzę, że bym to zrobiła drugi raz, ale jeśli by miało mi to znów pomóc... czemu nie? Już nie roztrząsając dogłębniej tej sprawy wyjęłam telefon odczytując powiadomienia. Sophie jest jakaś niemożliwa. Jak można wysłać ponad pół tysiąca tiktoków w kilka godzin? Ona się nudzi w tej Anglii, muszę jej znaleźć jakiegoś chłopa. Po odkopaniu się z powiadomień z jednej aplikacji, dotarłam do pytania czy opowiem o pierwszym dniu w szkole. – Ogółem... – zaczęłam nagrywać głosówkę jeszcze zbierając myśli. – ogółem to nic się takiego ciekawego nie stało, Na akademii zemdlał jakiś jeden uczeń, ogólnie dłużyło się. Wychowawczyni jest spoko, nie to co klasa. Budynek ma spieprzoną numerację, dosłownie szukałam sali 38c jakieś pół godzinie i w końcu zebrałam się na odwagę zapytać obcego typka. A on, że ja jakaś "Blondie" jestem, no to sublimowałam do jakiejś szkolnej gwiazdeczki, ona przynajmniej odpowiedziała mi na pytanie. Zajęłam wolne miejsce w klasie, które jak się okazało później nie jest wolne, bo zajmuje je palant Gregory. No to on do mnie, że ta ławka jest jego, a ja do niego się pytam, czy ją kupił i wygrałam tę wojnę. Wychowawczyni kazała mu oprowadzić nową uczennicę, nawiasem mówiąc, to ja byłam nowa. I on pokazywał mi wszystko. Dosłownie wszystko. Co metr mówił, że jest szafka, co kilka, że jest kosz na śmieci. I wybuchłam, nakrzyczałam na niego a on dał mi kluczyki do szafki i nie mam pojęcia, gdzie ona jest, bo mi nie powiedział więc będę patrzeć po numerach licząc, że trafię. – Wysłałam rozglądając się dookoła licząc, że nikt mnie nie usłyszał. Najgorsze tłumy przeszły, a parking był już prawie pusty. Jedynie stały pojedyncze samochody, niestety żaden z nich nie należał do mnie. W Anglii miałam auto, tutaj mam rower i nadzieję, że gdy będę nim jechać to pierdolnie mnie autobus. No, ale wszystkie autobusy szkolne odjechały, bo pierdolony Gregory mnie zatrzymał pokazując przezajebiste szafki. Czemu pierwszego dnia w szkole poznałam już tak problematyczną osobę? Z takimi ludźmi trzeba działać szybko. Chętnie bym kupiła jakiś spray, ale jednocześnie zdaje sobie sprawę, że takie karaluchy jak on, przetrwają w najgorszych warunkach. Szkoda na niego kapcia, aby mu przypierdolić. Nie mam pojęcia kto wymyślił, żeby stojaki na rowery stały na końcu ogromnego parkingu. Ledwo co doszłam do pojazdu, a już znalazłem kolejny powód do narzekania. Chcę do Anglii. Prolog znajdziesz tu: Soulmate - Prolog - Proza - opowiadania i nie tylko - Polski Portal Literacki (poezja.org) Wattpad: art_osz - Wattpad
  17. Jak zawsze wracałyśmy ścieżką koło torów. To była moja ulubiona droga do domu, a w szczególności dziś, bo szłam nią ostatni raz. – No idziesz?! – Pośpieszała mnie Sophie, gdy próbowałam odwlekać niechcianą chwilę. Lekki podmuch wiatru kołysał jej ciemne włosy, a cała chwytała promienie zachodzącego słońca. – Niki! Nie mamy czasu liczyć wszystkich kwiatków na polu! – Jęknęła odchylając głowę do tyłu na co moje kąciki ust lekko się podniosły.. Potem wysoko podnosząc nogi podeszła do mnie i złapała mnie za nadgarstek aby iść dalej. – Próbuj ile chcesz, ja się nie ruszę dalej. – powiedziałam stanowczo , aby nie próbowała mnie nawet pociągnąć. – Wybrałam ładniejsze miejsce na pożegnanie. – Przewróciła oczami. – Tu jest pięknie. – Nie kłamiąc odwróciłam się w stronę zachodzącej gwiazdy na tle wielobarwnych łąk. Uwielbiałam ten widok. Sophie kaszlnęła na co odwróciłam się w jej kierunku, i zobaczyłam jak klęczy na jednym kolanie. – Czy ty Niki Myers zostaniesz moją najlepszą przyjaciółką na zawsze? – spytała całkowicie poważnie udając męski głos. Nie zdążyłam odpowiedzieć, gdy na moim palcu znalazł się pierścionek. – Nasze inicjały. – stęknęłam ze wzruszenia czując jak do moich oczu napływają łzy. Młodsza o miesiąc koleżanka od zawsze była bardziej emocjonalna. Pomimo, że ja zazwyczaj byłam odbierana jako ta zimna, też potrafiłam się rozbeczeć, wskutek czego stałyśmy tak na ścieżce rycząc w objęciach. – Ale wiesz, że wyjeżdżam jutro rano i jeszcze się spotkamy? – Kiedy mówiłam czułam gulę w gardle. – Weź przestań, bo psujesz atmosferę. - rozkazała łamiącym głosem zawężając jeszcze bardziej uścisk. Nie lubiłam pożegnań, i nadal ich nie znoszę.
  18. Kiedy otworzyłam oczy zobaczyłam plecy zasypane trądzikiem. W tamtym momencie zrozumiałam, że nie jestem u siebie, a u Marka w łóżku. Jego łóżku. Stado czarnych myśli przegalopowało mi przez pustą głowę zatrzymując się na tym, aby znaleźć wodę. Podniosłam głowę poszukując wzrokiem czegoś do picia, ale jedyną rzeczą, którą dojrzałam, to chyba whiskey. Konająca z pragnienia w końcu wstałam ze strasznie miękkiego materaca. A raczej się z niego zsunęłam na podłogę. Zrobiłam to bezszelestnie. Przynajmniej tak mi się w tamtym momencie wydawało. 'Albo jest cholernie bogaty, albo to jakiś pedant.' Oceniałam, patrząc na porządek panujący w pokoju. Wstając z ziemi na proste nogi podeszłam do regału z książkami zatrzymując wzrok na "Małym księciu". Ale to nie był idealny czas na książkoholictwo. Podeszłam do śpiącego królewicza wiedząc, że to on wie lepiej gdzie mogę znaleźć coś, co zaspokoi moje pragnienie - Mark. - próbowałam go obudzić szturchając w ramię utwierdzając się w fakcie, że kiedy indziej pomyszkuję. - Mark obudź się. - Nie przestawałam szturchać, aż podniósł powiekę. - Przynieś mi wody. - szepnęłam grzecznie, gdy otworzył drugie oko. - Dopiero co usnąłem. - Jęknął wycieńczony i pozbawiony wszelkich chęci do życia z zamiarem zamordowania mojej osoby. - Daj mi też pospać. - Przewrócił się na bok odrywając ode mnie przekrwione ślepia. - Dom jest pusty, więc znajdziesz gdzieś wodę. - majtnął ręką. - Czy my się? - zaczęłam kręcić rozespana. - No bo wiesz ja za bardzo nic nie pamiętam... - To, że próbowałaś się przytulać całą noc, to nie znaczy, że JA miałem ochotę. - ziewał, kiedy ja sobie uświadomiłam, że dotykałam tych okropnych pleców. - Przez ciebie to ja teraz nie usnę. - siadł wycierając dłońmi twarz. Tak, ja też - Skoro dom jest pusty, to dlaczego nie położyłeś mnie w innym łóżku? - plotłam siateczkę z pytań łowiąc kolejne odpowiedzi. - Rodzice mieli wrócić w nocy, ale dostałem wiadomość jakąś godzinę temu, że wrócą jednak dziś wieczorem. - Położył się z powrotem upadając na poduszkę. - Dlaczego mnie nie odwiozłeś do domu? - wrzuciłam siatkę do oceanu odpowiedzi. - Weź mnie nawet nie wkurwiaj. - Siatka pękła i nie wyłowiłam żadnego rozwiązania. Wstał, a wychodząc z pokoju złapał pustą szklankę i trunek. - Jak chcesz w końcu tę wodę, to może zejdź. - huknął znikając za ścianą. Zbierając się do wykonania jakiekolwiek ruchu wyszłam z pokoju przyglądając się powieszonym fotografiom. Grender jako dzieciak to wrażliwe treści. Nie musicie mi wierzyć, ale jego diastema z dzieciństwa sprawiła mi humor. - To w końcu idziesz? - spytał stojąc na ostatnim stopniu opierając się o poręcz. Nie byłam w stanie się przyzwyczaić, że nie miał żadnej koszulki. I nie mogłam przestać patrzeć na jego zęby, cały czas porównywałam je do zdjecia z dzieciństwa. Gdybym go znała za dzieciaka, to bym zrobiła z niego automat i rzucała mu centy przez szparę między zębami. Na samą myśl o tym lewy kącik ust podnosił się. - Już. - Oderwałam uwagę od fotografii schodząc ostrożnie po stopniach trzymając się poręczy. Kiedy zeszłam na sam dół zobaczyłam po mojej prawej stronie salon ze stolikiem na którym stała szklanka wody. Nie szczędząc czasu przyspieszyłam kroku i wreszcie nawilżyłam jamę ustną wraz z gardłem. Mogłam w stanie tylko klęczeć i dziękować, że wymyślono takie coś jak schłodzoną wodę. - Założyłbyś koszulkę lub się ogolił. - wydusiłam odstawiając szklankę.
  19. Gwiazdy tobie pisane :)
  20. @Bozena1957 Piękny. Obudziłaś we mnie emocje. <3
  21. @Dragaz Podoba mi się :)
  22. Wisielcami zdobili (tylko i aż) twoją choinkę, matka miażdżyła serca dłoni nieczystej. Oj dzieciątka! Nie gnijcie w glebie mogiły, Pani Jutra odziewa już najlepsze futra. Kochanie, nie czytaj już tych wizji, Nie dotykaj już tych pieśni w szumach skał wyrytych, ciągnących tępym ostrzem po klatce trupa. To ty, poczełaś nas dla samego Kolumba.
  23. Gdzieś w nocnym niebie spadają gwiazdy, Złote kulki, srebrzyste perełki, Nikt nie pyta, czy to prawda czy zmyłka, Czy tylko dla nas są te błyskotki. Bo co to znaczy, czy coś jest prawdziwe, Czy tylko wytworem naszej wyobraźni, Czy w dzisiejszych czasach warto pytać, Czy miłość i szczęście to tylko łudzenie. Czy może jednak gdzieś na końcu świata, Ciągle słyszymy serca bicie, I w pustyni, gdzie nie ma wody, Nadal kwitną piękne kwiaty. Może więc warto czasem zawrócić, Posłuchać szumów drzew i morza, Bo tylko w ciszy czujemy prawdziwe, Że życie to nie tylko bieg do przodu.
  24. Ku czci Trzem Mądrym! I Tobie! Studni Przeznaczenia. Cześć Wam prządki! Tkaczki naszego istnienia. Witaj Ostrze! Końcu owego kpienia. O Twórczynie Run w wodach Studni, Sprowadziło mnie tu przeznaczenie, Do klatki życia, której nie wybrałem, Uwięziony na mocy powodów wiele. Ja tu stoję przy Yggdrasilu, Przez dokonane moje wybory, Inni jeszcze nie godzien tu stąpać, Na lustrzanej szaleństwa wizji woli. I ile pecha? Jestem teraz obecny, A to jest mój los, Warty chociaż jednej świeczki. Nauczcie mnie, o Strażniczki mojej nici, Jak dobrze uczyć się z tego zwrotu? Jak znaleźć lekcje, gdy życie nie raduje? Odpowiedź nada nam sens żywotu. Zrozumiem gdy przelejecie mi wiedzy nadto, Czy mnie uwolnicie? A może raczej złapiecie w życia lasso?! Pozdrowienia dla Urd, Verdandi i Skuld! Aby pokazać mi właściwą drogę do domu, Pozwólcie spojrzeć w głąb Urdabrunnr.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...