- 
                Postów4 661
- 
                Dołączył
- 
                Ostatnia wizyta
- 
                Wygrane w rankingu1
Treść opublikowana przez Arsis
- 
	(Z cyklu: Cztery wariacje na ten sam temat) *** w rozemocjonowanych źrenicach widać gwiazdy ― odbija się na ściankach kieliszków lśniąca biżuteria ― ― delikatny stukot widelców i łyżek ― w przytłumionym blasku świeczników ― wymowne symbole i gesty ― niezrozumiały język koneserów zapach potraw ― nikła woń perfum ― kolońskiej wody ― szum wezbranych głosów i ― chrząknięć kelnerzy w białych marynarkach ― przemykają co chwila niczym mewy ― błyskają srebrnymi tacami by znowu zniknąć w wezbranej chmurze papierosowego dymu w kroplistym szmerze cichnących oklasków ― eksploduje supernowa ― ― przyćmiewa ― wszystko ― sobą (Włodzimierz Zastawniak, 2018-08-13)
- 
	(Z cyklu: Cztery wariacje na ten sam temat) *** rozmyte papierosowym dymem profile twarzy ― nieustanne odgłosy pokasływań i ― chrząknięć szum niewyraźnych słów ― przytłumione uśmiechy ― stukoty łyżeczek ― widelców i noży księżycowy sentymentalizm spojrzenia przeszywa szyby ― obłaskawia blaskiem kobiece szyje ― nagie ― ramiona następuje nagłe poruszenie ― nikły powiew omiata skronie sprawia ― że milkną ― ostatnie szepty (Włodzimierz Zastawniak, 2018-07-28)
- 
	  Noc w „Jazz-Rock Cafe” IIArsis odpowiedział(a) na Arsis utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory @Gosława @Gosława Chyba miało być "brudzić", ale może być i "budzić". Ps. Pije pani kakao z "gwinta"?
- 
	  Noc w „Jazz-Rock Cafe” IIArsis odpowiedział(a) na Arsis utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory @GosławaDziękuje za uwagę. I proszę przyjąć spóźnione odstuknięcie szklanką, kubkiem czy, co tam pani lubi.
- 
	(Z cyklu: Cztery wariacje na ten sam temat) *** mdlące zapachy perfum ― mieszają się z gryzącą wonią papierosowego dymu sierp księżyca ― srebrzy się na skraju jeziora ― zatopione w półcieniach twarze ― oczekiwanie ― poszczególne jasności ― ostrzą się na krawędziach kobiecej biżuterii ― szybek ― męskich zegarków stukot widelców i noży ― kieliszków z czerwonym winem ― przytłumiony gwar fascynacji ― chrząknięcia ― uśmiechy koneserów krótkie sprzężenie w głośnikach od próby mikrofonu ― głośna zapowiedź ― ― rozbłyskują gwiazdy (Włodzimierz Zastawniak, 2016-02-20)
- 
	  Noc w „Jazz-Rock Cafe” IArsis odpowiedział(a) na Arsis utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory @GosławaDziękuję za miłe słowa.
- 
	(Z cyklu: Cztery wariacje na ten sam temat) *** daleki księżyc przemyca światło gwiazd spadając ze sceny improwizacją wszędzie wokół ― twarze ― przepełnione obojętnością wobec siebie ― zeszklone źrenice milczącej wzajemności jeszcze przed chwilą gwar zmieszanych języków i pojęć ― unosił się ― w gęstym od oczekiwania powietrzu nastał czas nowych form których pulsujący rytm niczego nie równoważy ― pomimo prostoty i zawiłości ― sięgającej głębin (Włodzimierz Zastawniak, 2009-11-24)
- 
	Nuklearna błyskawica zwiastuje kontakt, pomiędzy ziemią a martwą twarzą o barwie pleśni, w której wyrzut miesza się z ciężarem jakiejś ogromnej obojętności. Omiata mnie oddechem cmentarnego chłodu o tysiącletniej ciszy, pełnym wewnętrznych monologów i szeptów… … nie wiadomo, co to wszystko znaczy… przepływające iluminacje, zamazane obrazy… Szybuje w przestworzach armia straceńców… Skażone śmiercią bezokie byty czynią wiatr milionami skrzydeł, przejęte ogromem nocy… Ostrzą swoje pióra albo spadają z mostów w chlupiącą otchłań, inne ― zrywają się do lotu… Wstrząsają swoim drżeniem milczące drzewa, spoza dziwnej projekcji sennych majaków… … Zygzak błyskawicy zniknął, lecz przetacza się wciąż nad ziemią echo nuklearnego gromu… Dotykam palcami… Zanurzam je w Oceanie Deszczów, który nie oddaje już ciepła… … słabnie coraz bardziej na moich oczach… W wykręconej spazmem przestrzeni dokonuje się nieoczekiwana śmierć magnetycznego pola… (Włodzimierz Zastawniak, maj, 2020)
- 
	I Nie wiadomo, skąd przybył i po co… Owiewany porannym, rześkim powietrzem połyskiwał w promieniach słońca wypolerowanym metalem, bądź materią ― znaną jedynie jakimś kosmicznym Amundsenom, przemierzającym niezbadane wymiary, niezliczone warstwy czasu… II Nagromadzona energia rozerwała wreszcie powłokę bezwietrznej, dusznej nocy ― z trzaskiem piorunów i blaskiem rozczapierzonych błyskawic… Strumienie ulewnego deszczu uderzały wściekle o szyby, targane porywami szalejącego wiatru, niby hordy gwiżdżących, dudniących kopytami diabłów… Spływała wartkim potokiem bulgocząca woda, tocząc korytami swoje brudy… Zalewała piwniczne okienka… Bob Sparrow ― już od szczenięcych lat lubił obserwować gwiazdy, te drgające iskry wszechświata… Inny niż rówieśnicy… ― Cichy, introwertyczny samotnik. Zamiast biegać za piłką, wolał wchłaniać tajemnice natury… Fascynowały go szepty drzew… Rozmawiał z nimi… Przywierał doń spierzchniętymi wargami, całując ich chropowatą, pachnącą żywicą korę… ― Tak, to był pewien rodzaj autyzmu… Miał swój świat, do którego nawet jego własna matka nie miała dostępu, a przecież kochał ją najbardziej na świecie… Po wielkim wyładowaniu atmosferycznym nad jedną ze stacji transformatorowych ― w całej dzielnicy wysiadł prąd… Jedynie łuny rozbłysków wypełniały nadal mroczne otchłanie ciężkiego nieba, rozsiewając mdlącą woń elektryczności… Wciąż tkwił bez ruchu, jakby całą wieczność… Chciał koniecznie dostrzec coś jeszcze, jednak ― zmorzył go nieubłagany sen… III Przecierając dłońmi zaspane oczy, wyjrzał szybko przez otwarte okno… Miasto szumiało codziennym rozgwarem, zgrzytało tramwajowymi kołami… Kreski dalekich, fabrycznych kominów wypuszczały powoli białą, skłębioną nawałę… W oślepiających blaskach acetylenu spawacze łączyli żelazne płyty, budując obłe cielsko oceanicznego statku pod obracającymi się, ażurowymi ramionami smukłych dźwigów… Chodziły tam i z powrotem ― po wielkich szynach ― ogromne konstrukcje portowych suwnic… Chwytały swoimi szponami sześciany ładunków, przestawiały, brały następne… Trzeszczały naprężone cumy kontenerowców, chrzęściły łańcuchy podnoszonych kotwic… Metaliczne pogłosy upadających blach zagłuszały pokrzykiwania, przekleństwa robotników… Splątane, pulsujące żyły industrialnego krwiobiegu buchały z podziemi kłębami gorącej pary, zasnuwając na powierzchni krztuszące się pojazdy… ― Pomiędzy nimi ― ludzie… ― Rozbiegane we wszystkich kierunkach ― kolorowe mrówki… Czesał mu włosy przesycony spalinami wiatr… Porywał z ulicy śmieci i kurz, zataczał kręgi nad łąkami ludzkiego osamotnienia…. Spojrzał wyżej… ― Obiekt wciąż tam był ― niewzruszony, niedostrzeżony przez innych… Połyskiwał w promieniach słońca, wśród niepowtarzalnych atomów, świetlistych strumieni… (Włodzimierz Zastawniak, Lipiec, 2014)
- 
	  Patrzyłem za tobą (wiersz pozbawiony piękna)Arsis odpowiedział(a) na Arsis utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory @iwonaroma Ok. Dzięki.
- 
	  Patrzyłem za tobą (wiersz pozbawiony piękna)Arsis opublikował(a) utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory Szłaś chodnikiem, wzdłuż ruchliwej ulicy dużego miasta. Płonęły w krwawym słońcu frontony kamienic. Każda nierówność rzucała swój własny cień… Swoją własną aureolę mroku… Omiatał mnie chłodny wiatr, a nerwowy potok ludzkiego życia składał się jedynie z symboli i nieważnych gestów. W nieustannym szumie klaksony strażackich wozów… Wycia karetek… Zgrzytania tramwajów na złączach szyn… … Szłaś przed siebie w jakimś ― zamyśleniu. Nie odwróciłaś się, bo i po co? Byś mogła ujrzeć odrażającą, plugawą twarz? Abym mógł spojrzeć ci prosto w oczy? Chciałem zataić coś przed światem pod grubą warstwą makijażu, lecz wyszła z tego jedynie żałosna karykatura klowna… Trząsłem się w sobie od natłoku dziwnych myśli, kiedy ubierałem je w niezrozumiałe słowa… Zimy wiatr rozwiewał włosy… … organizm domagał się … … kolejnej dawki alkoholu… (Włodzimierz Zastawniak, 2020-04-02)
- 
	(Z cyklu: Pacyfik – sen wiekuisty) *** … jaskrawe prześwity na mojej spalonej twarzy… Chwieją się w łagodnym wietrze liście … … kokosu… Wychodzę z cienistej smugi… … wchodzę w kobaltowy błękit nieba… … rozgorzałe słońce… Rozkołysane, oceaniczne … sanktuarium… … Spienione fale obmywają moją twarz, kiedy padam na kolana ze złączonymi dłońmi w gorączkowym, piskliwym szumie dokonującego się misterium czasu i oczyszczenia… … Otaczają mnie w tej pustce niewyraźne szepty, jakby modły klasztornych mnichów… Nabrzmiałe, sine usta… Poruszające się w swojej nagiej martwości… … zamglone oczy nieboszczyków… … Nabieram do płuc powietrze, te mikroskopijne, promieniotwórcze ziarenka, które od dziesiątków lat zmieniają ryby w niepodobne do samych siebie, pełne blasku ― groteskowe formy… …, które od dziesiątków lat… (Włodzimierz Zastawniak, 2017-04-09) Bikini – atol na Oceanie Spokojnym, w archipelagu Wysp Marshalla. W latach 1946-1958 był wykorzystywany przez Stany Zjednoczone, jako poligon do testowania broni jądrowej.
- 
	(Z cyklu: Pacyfik – sen wiekuisty) *** Nie słyszę ptaków… Zagłuszane ― przez powtarzający się w regularnych odstępach czasu huk nacierających fal ― szybują … bezgłośnie… Gnana przez wiatr ciemna, pokreślona białymi kreskami nawała ― spiętrza się na brzegu… … obmywa moje stopy i dłonie… … znowu się cofa, odsłaniając … … błyszczące muszle, kamienie… Łykam chciwie kęsy słonego powietrza… … wypuszczam je powoli… Szarpią moją koszulą strumienie atmosfer, uderzają w twarz… Na horyzoncie wszystko się ze sobą łączy i jest nie do odróżnienia, uśpione snem wiekuistym… … nadciąga świt… … Mżą przytłumionym blaskiem cząsteczki tajemnicy, wypromieniowując z siebie resztki … … czasu… W powolnym przepływie obłoków zawarta jest jakaś niejasność… … w rozchwianej, wątłej trawie… … Pradawne mury, naznaczone przed laty niewyobrażalnym żarem nuklearnego spięcia ― wydzielają chemiczną, śmiertelną woń rozpadu… … muskam dłonią te szczątki, całuję, jakby to były zimne usta martwej … … kochanki… … do tej pory przeszywają mnie rozpalone igły morderczego promieniowania… Boję się wschodu słońca… Boję się, że wzejdzie tak, jak wtedy ― spopielając ziemię… … zagotowując ocean, rozpalając niebo… (Włodzimierz Zastawniak, 2017-03-25) Malden – niewielka, bezludna wyspa w archipelagu Line Islands, na środkowym Pacyfiku, wchodząca obecnie w skład Republiki Kiribati. W latach 50-tych XX w. Wielka Brytania przeprowadzała w jej pobliżu (oraz w pobliżu sąsiedniej wyspy Kiritimati) testy z bronią termojądrową w ramach operacji Grapple. Na wyspie tej znajdują się również ruiny tajemniczych megalitycznych budowli sprzed około tysiąca lat.
- 
	(Z cyklu: Pacyfik – sen wiekuisty) *** Spieniona nawała naciera na … ląd... Przemyka po wilgotnych, gładkich kamieniach słońce i zsuwa się w daleki odmęt zarys … białego obłoku… Chłodny wiatr na twarzy, w rozwianych włosach… W nozdrzach intensywny … zapach soli… … nieskończone falowanie ginie w kobaltowym błękicie nieba… Zamyka się we mnie, tworząc jakąś nową rzeczywistość, nowe widzenie w migocie jaskrawych refleksów… … poza mną ― krajobraz skurczył się i poszarzał… … Jeszcze do tej pory wyczuwam ten ruch cząstek, to wirowanie atomów, których blask tak bardzo oślepiał i palił… … wwiercał się do mózgu… Czuję wciąż ten ból, odnajdując trop swojego dawnego wcielenia. … … zmieszane epoki, przeskakujące daty… Gładzę palcami zdeformowane przedmioty, popękane ściany betonowych bunkrów z rdzawymi, pionowymi smugami… … ciemno-brunatne bąble ― piętno nuklearnego piekła… Poskręcane, … … zbrojeniowe pręty… … Zatykam instynktownie uszy, lecz ― to tylko huk pędzących fal, które załamują się na opuszczonym, nasiąkniętym radiacją nabrzeżu… Wszystko umarło, zapadło w sen wiekuisty. Stało się przystanią dla zagubionych duchów, przepadających w dziwnej substancji czasu. Więc i ja ― nie mogę być żywy. … od dawna ― … … nie jestem żywy. (Włodzimierz Zastawniak, 2017-03-18) Mururoa – atol na Oceanie Spokojnym, wchodzący w skład Polinezji Francuskiej, w archipelagu Taumotu. W latach 1966–1996 był wykorzystywany przez Francję, jako poligon do testowania broni jądrowej.
- 
	(Z cyklu: Pacyfik – sen wiekuisty) *** Inspiracją do napisania niniejszego tekstu było dla mnie opowiadanie pt. „Ostatnia Plaża”, J. G. Ballarda *** Uderzają mnie w twarz jaskrawe prześwity słońca, które wytryskują spomiędzy kołyszących się, palmowych liści… … drgają i migoczą… tworzą efekt stroboskopu… (Musiałem chyba dostać ataku epilepsji… Odzyskuję przytomność, ale w zupełnie innym miejscu i czasie) … Stąpam ciężko po rozgrzanej plaży… Tafla laguny jest tak przejrzysta, że widać najmniejszą muszlę, wygładzony weń kamień… … nie wiem, jak długo idę… Jarzy się w oceanie jakiś daleki odblask natury… Dostrzegam … coraz więcej… … nie wiem, jak długo idę… Otwiera się nade mną głęboki błękit, którego nie mąci nawet przepływ obłoku… … Widzę przed sobą osmalone konstrukcje z betonu i stali... Dawne ślady jakichś ciężkich, gąsienicowych pojazdów ― skamieniały już przez te wszystkie epoki i lata… Żelbetonowe bunkry z pionowymi, rdzawymi smugami na ścianach… … setki manekinów w wielkim basenie bez … … wody… Wyciągają rozpaczliwie ręce, spoglądając na mnie pustymi, czarnymi oczodołami… … zdeformowane, nadpalone postacie z sennego koszmaru… tłum bezdomnych, porzuconych ślepców! … Coś się błyszczy w oddaleniu, jakby kawałek szkła, na który pada słoneczny promień… … Radosne śmiechy mojej żony, naszej małej córeczki… Pogłosy echa na betonowej, pustej plaży… … zabawa w berka… Spostrzegają mnie, poważnieją… … stają w milczeniu… Przyśpieszam kroku... Biegnę, wykrzykując ich imiona! … Wtapiają się w coraz bardziej nieostre tło… Pozostawiają po sobie pustkę, tę właśnie pustkę, którą rozsadza od wewnątrz nieustanny pisk w moich uszach… …huk … … nacierających fal… (Włodzimierz Zastawniak, 2016-09-26) Eniwetok – atol ma Oceanie Spokojnym w archipelagu Wysp Marshalla. W latach 1948–1958 był wykorzystywany przez Stany Zjednoczone, jako poligon do testowania broni jądrowej.
- 
	  Próba wniebowstąpienia na atolu Fangataufa *Arsis opublikował(a) utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory źródło: https://www.pinterest.com/ Otwarta przestrzeń… Głębokie niebo… … przytłacza mnie ten kobaltowy błękit ― bez najmniejszej ― obłocznej skazy… … Huk oceanu ― tak regularny, że można odmierzać czas… … … przypływy i odpływy ― Ogromne wahadło… … przypływy i odpływy… … Spieniona nawała… … wiatr o zapachu soli... … W niedalekim widzeniu wyspy ― słoneczne feerie palmowych liści… ― kształty… … w dalekim ― wszystko ― nazbyt ― rozedrgane… … rozmyte kontury… … … trwa batalia ― o prymat... … Jaskrawe blaski acetylenu ― padają na czarne ― spawalnicze maski… … na okrągłe szybki okularów… … … coś wyrasta ― powoli ― ku niebu… … W rozkopanej ziemi ― ślady ciężkich ― gąsienicowych pojazdów… … ciągną się kilometrami ― jakby ― przepełzły tędy ― pradawne jaszczury czy węże… … Konkretyzują się zarysy dziwnych konstrukcji ― ze stalowych prętów ― betonu… … przelatują wysoko ― srebrzyste ― milczące ptaki… … Huk oceanu ― tak regularny, że można odmierzać czas… … … przypływy i odpływy ― Ogromne wahadło… … przypływy i odpływy… … Spieniona nawała… … wiatr o zapachu soli... … W potwornym blasku morderczej kreacji ― dokonuje się próba ― wniebowstąpienia… … wyparowują ― momentalnie ― wody laguny… … od straszliwego żaru… … … przygasa powoli ― gaśnie… ― … Rozprasza się w łoskocie ― złowroga chmura… … Ginie… ― … wraz z nią ― wszystko inne… (Włodzimierz Zastawniak, 2017-03-13) --- * Fangataufa – atol na Oceanie Spokojnym, wchodzący w skład Polinezji Francuskiej, w archipelagu Taumotu. W latach 1966–1996 Francja przeprowadzała na nim (i w jego pobliżu) próby z bronią jądrową.
- 
	  Spojrzenie w głąb klatki schodowej *Arsis odpowiedział(a) na Arsis utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory @Dag Dziękuję i pozdrawiam z opuszczonego przed dziesięcioleciami, zdewastowanego miejsca...
- 
	  Spojrzenie w głąb klatki schodowej *Arsis opublikował(a) utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory źródło: https://pixabay.com/ Światło pochmurnego dnia ― wsącza się łagodnie… … okna są szeroko otwarte na deszcz… ― na ten szmer ― spadających kropel… … Pode mną ― lśniąca spirala dębowych poręczy… ― kamiennych schodów… … gdzieś coś zatrzeszczało… Od moich kroków? Lecz nic... … znowu cisza… … W piskliwym szumie ― wyławiam tak jakby szept… Odwracam się… … w smugach szarego blasku ― mżą jedynie ― piksele samotności … … bieleją ― zatrzaśnięte drzwi… … … przepływają mi przed oczami ― zamazane niepamięcią ― symbole przeszłości… … zaśniedziałe tabliczki ― bez nazwisk ― i liczb… … Co do mnie szepczesz ― zjawo? … co chcesz takiego ważnego przekazać? Lecz nic… … znowu deszcz… (Włodzimierz Zastawniak, 2016-12-04) --- * Tytuł jest zaczerpnięty z powieści pt. „Matka noc”, Kurta Vonneguta. Tak tytuł nosi jeden z jej rozdziałów.
- 
	W chemicznym zapachu lekarstw, w wielkim zmęczeniu szpitalnej sali siadam ciężko na krawędzi łóżka, ujmując nieruchomą już dłoń… Uderza mnie w oczy ziemistość i szarość… … ostra biel ścian… Jakaś postać w rozpiętym kitlu przemyka przez długi korytarz, pozostawiając za sobą chłodny powiew na moich skroniach… Przemyka, nie dotykając prawie podłogi, jak duch… … jak całkowicie wolne i pozbawione ciężaru ― skulone w sobie widmo człowieka… Otacza mnie zimne światło jarzeniówek, kiedy wpatruję się w okryty bielą, podłużny, nieruchomy zarys… … roznosi się z siłą wodospadów szum płynącej w moich żyłach krwi… … zagłusza go bicie mojego serca, … … co bije już teraz za ― dwa… (Włodzimierz Zastawniak, 2016-12-24)
- 
	2
 
- 
	@Waldemar_Talar_Talar Dziękuje za docenienie. @siachna Dziękuję również za docenienie i uwagę. @Dag Dziękuję za zainteresowanie i również pozdrawiam.
- 
	Siedząc po ciemku w głębokim fotelu, wpatruję się w podłogę, w ten lśniący, okienny prostokąt żółtawego światła ulicznej latarni. Więcej ― n i e m a n i c, poza szumiącą w uszach krwią, cichym zgrzytem zegarowego mechanizmu i biciem mojego serca. Zastanawiam się czy wyjść naprzeciw c h ł o d n y m objęciom nocy, wychodząc z m r o k u w m r o k. Za chwilę wybije uderzeniem gongu 1:30. Dręczy mnie wciąż nieokreślony b ó l, jakieś kotłujące się w środku kłębowisko rozmytych widziadeł. Z pogłosem echa rozchodzi się po p u s t y m mieszkaniu donośne: bommm… … i znowu: tik-tok, tik-tok, tik-tok… Już czas. Wstaję z fotela. Zapalam w przedpokoju światło. Oślepia mnie na chwilę… Z tej perspektywy uderza w oczy niesamowity kontrast czarnego prostokąta z obramowaniem białej, drzwiowej futryny d o c i e m n e g o p o k o j u. Nachylam się i wkładam buty, wiążę sznurowadła… Zakładam s t a r y płaszcz… Zapinam powoli guziki… W dużym lustrze stojącego w kącie drewnianego trema ― widzę odbicie n i e c z ł o w i e k a, lecz d u c h a, który przeniknął nieopatrznie do świata żywych. Zmaterializował się w nim na wieczność… … bądź … … jedynie n a c h w i l ę. Zdejmuję z wieszaka klucze. Odsuwam ze zgrzytem zasuwę w wyjściowych drzwiach… Otwieram je. Nieruchomieję na progu… … owiewa mnie przeciąg schodowej klatki… Odwracam się… Przed zgaszeniem światła ― dostrzegam wirujące drobinki kurzu, które drżą i migoczą, jakby przewidywały c h ł ó d s t r a s z l i w e j s a m o t n o ś c i. Zamykam drzwi. Schodzę po schodach, rozświetlanych jedynie wpadającą przez wysokie okna żółtawą poświatą ulicznych latarni. Rozchodzą się echem moje kroki, kiedy mijam zamknięte na w i e c z n o ś ć mieszkania u m a r ł y c h dawno sąsiadów… … pracownie rzeźb z okrytymi półmrokiem i zakurzoną folią m i l c z ą c y m i popiersiami… Pozacierane przez lata numery, nazwiska. Pokryte zielonkawym nalotem mosiężne klamki… Na o p u s z c z o n y m podwórzu wiatr jęczy w rynnach, stukają poluzowane blachy, parapety… … szeleszczą liście kasztanu, strzelistej topoli… Stawiam wysoko kołnierz jesiennego płaszcza. Wkładam do kieszeni ręce... Skrzypią zawiasy niedomkniętej furtki z wyjściem na ulicę… Na ulicy ― p u s t k a. Z jednej strony mur szarej kamienicy, z drugiej ― szpaler rosnących na trawniku dębów. Przywieram twarzą do chropowatej kory, obejmując najbliższe drzewo. Wsłuchuję się w jego oddech, w jego ciche skrzypienie, w szum płynącej w jego wnętrzu żywicy. W ten oto sposób mówi do mnie, posługując się mową tajemną. Ja ― też do niego mówię. Komunikujemy się poprzez wiatr, poprzez mżący d e s z c z, przy pomocy w e s t c h n i e ń, s z e p t ó w i d o t y k ó w… Odbywam taki sam ceremoniał, mijając kolejne drzewa, oklaskujące mnie swoimi liśćmi, jakby na p o ż e g n a n i e. Idę chodnikiem, czując pewnego rodzaju podniecenie, jak ktoś, kto, nie potrzebując żadnego bagażu ― wyrusza w p o d r ó ż b e z p o w r o t u. (Włodzimierz Zastawniak, 2018-06-28) https://altusmusic.bandcamp.com/track/session-8 Wszystkie teksty są mojego autorstwa.
- 
	Źródło: https://nsarchive.rwu.edu/ … czarne prostokąty ― zatrzaśniętych okien i drzwi… brunatne zacieki na ścianach ― opuszczonych domów… … … idę po mokrym ― popękanym ― asfalcie ulicy… Dokąd? … donikąd… … Wyszedłem z pustego ― wilgotnego miejsca ― wyszarpując się z pajęczyny mroku… … Stawiam kołnierz dziurawego płaszcza… … Nade mną ― jednolicie ― szare niebo… … zimny wiatr roztrąca krople lodowatego deszczu… … … szmer… ― szum… … nicość… … … ranią powieki ― zmrożone ― ziarenka … Przez zasłonę gorączkowego pisku ― przenika jakaś upiorna zapowiedź ― pogłosem ― dalekiego ― dzwonu… … … wszystko cichnie ― w oczekiwaniu… W napiętym ― do granic możliwości ― bezdechu… … … horyzont się wybrzusza… Zapada… … jarzy się od oślepiającego ― w swojej morderczej kreacji ― trupiego blasku… … Czuję, że ― płonę… … odchodzę… … Ostatnim zrywem ― wyrzucam w przestrzeń ― list… … do samego siebie… … … do swojego ― następnego ― wcielenia… … … żeby ― wiedziało… Semipałatyńsk-21, 22 listopada, 1955 roku. (Włodzimierz Zastawniak, 2017-11-13) *** Semipałatyńsk-21 – miasto w północno-wschodnim Kazachstanie (obecnie: Kurczatow) Znajduje się w nim Narodowe Centrum Badań Jądrowych Rep. Kazachstanu. W czasach Związku Radzieckiego było ono tajne i funkcjonowało jako naukowo-wojskowe zaplecze pobliskiego poligonu, na którym w latach 1949-1991 przeprowadzano testy jądrowe.
- 
	I Odbieram w dworcowej kasie wydawany mi z obojętną pozą tekturowy bilet. Słyszę wokół przytłumiony dziwnie pogwar, piskliwe dziecięce śmiechy, szepty, nawoływania… Wpadają przez wysokie okna słoneczne promienie, które kładą się na posadzce wydłużonymi prostokątami. I niczym kryształki kosmicznego lodu wirują w nich lśniące drobinki kurzu. Oślepia mnie to wpadające z ukosa światło. Otaczają mnie jakieś błyski, rozedrgane plamy… … bolesnym ukłuciem … … przebiega przeze mnie prąd… I czuję, że coś się znowu przemienia, coś się gdzieś przestawia, choć nie jestem w stanie odgadnąć, w którym momencie i w którym miejscu… Ludzie odsuwają się ode mnie z krzykiem, kiedy uderzam rytmicznie potylicą o podłogę… Wstrząsa i wygina moim ciałem gwałtowny atak epilepsji, wywołany efektem stroboskopu i dziwnym chemicznym zapachem… II … otwieram oczy… Leżę w kącie dworcowej poczekalni, jak jakiś ostatni nędzarz. Obolałą głowę opieram o blaszany śmietnik, z którego wysypują się zgniłe odpadki. Dotykam twarzy… Krew cieknie z pogryzionego języka, poszarpanych warg… Skapuje ciemnoczerwonymi kroplami na zesztywniałą od zaschniętej piany brodę, poplamioną koszulę... … i na bardzo białe kafelki między moimi nogami… Szumi mi w uszach i pulsuje. Wzburza się do granic możliwości wewnętrzna rzeka… … toczy się z cichym brzękiem pusta butelka po alkoholu… … Podnoszę się z trudem jak pijany. Docieram po ścianie do drzwi… Wychodzę ― w błękitny przestwór. III Pusty, wymarły peron… Długie cienie w świetle zachodzącego słońca… Nie mam siły stać, nie mam siły żyć z powodu potwornego bólu głowy i tłuczącego się w piersi serca… … chłodny wiatr … … owiewa moją zakrwawioną twarz… … Lokomotywa wjeżdża z piskiem hamulców, wpatrując się we mnie okrągłymi, zdziwionymi oczami. Ciągnie za sobą niekończący się sznur szarych wagonów… Rozsyła woń rozgrzanego smaru… IV Rozsuwają się przede mną drzwi, uwalniając mżące piksele samotności. Obite czerwonym skajem siedzenia milczą wymownie. Spod jednego z nich wytacza się z brzękiem pusta butelka. Siadam, wzniecając kłęby kurzu, oparłszy głowę na miękkim oparciu… Za oknem ― słońce… Porośnięte pożółkłą wegetacją pola z ciemną kreską dalekiego lasu…. Przekrzywione, świetliste prostokąty na podłodze i ścianach wagonu… … przepływają… znikają… pojawiają się nowe… … Koła stukają rytmicznie na stykach szyn. Moje serce synchronizuje się powoli z tym metalicznym metronomem, którego bicie zakłóca czasami niepokojący zgrzyt rozjazdów… … pociąg kołysze mnie do snu, … … dudni na drewnianych mostach… Z każdym podkładem ogarnia mnie coraz bardziej nieprzenikniony mrok… Oddalam się, jadąc do nikogo... (Włodzimierz Zastawniak, 2018-06-21) https://www.youtube.com/watch?v=rlxEKbswmnM Wszystkie teksty są mojego autorstwa. Publikuję również na: http://wiersze.kobieta.pl/, jako Arsis, i na swoim autorskim blogu: https://wlodzimierzzastawniak.wordpress.com/
- 
	@Somalija Dziękuję za zainteresowanie. @Gerber Dziękuję. @M.A.R.G.O.T Dziękuję również.
- 
	Pusty peron, kilka ławek. Żółtawe światło w oknach dworcowej poczekalni. Noc… Jesienny chłód… Kołyszą się rozczapierzone palce bezlistnych drzew. Wstrząsany falami nieustannego dreszczu, naciągam jeszcze ciaśniej poły szarego płaszcza. W piskliwym szumie toczącej mnie gorączki rozchodzi się trzask niedomkniętych drzwi. Bulgocze w rynnach, postukuje coś o blaszane parapety… Unoszę twarz. Krople zimnego deszczu rozmazują makijaż na uśmiechniętej masce klowna. … zaciskam powieki, otwieram… Woda ścieka zewsząd wartkim strumieniem. Spływa po słupach latarni i spływa ze mnie. Majaczą w oddali światła zbliżającego się pociągu. Powiększają się. Rażą mnie coraz bardziej w oczy. … ostrzą się świetliście krawędzie szyn… … Otwierają się przede mną drzwi… Omiata mnie zimna jasność pustego wagonu i kurz, wzruszony moim nagłym wtargnięciem. Tańczą nad rzędami czerwonych siedzeń błyskające drobinki samotności… Nie siadam. Trzymam się kurczowo zwisającej nade mną pętli. Przygasające, co jakiś czas jarzeniówki – mrugają do mnie porozumiewawczo. Kołyszę się, chwieję… Toczy się po podłodze pusta butelka po alkoholu, zgrzytają po szynach koła… … jestem … … coraz bardziej senny… Pomiędzy ścianą a oparciem siedzenia, dostrzegam wciśnięty, mocno zniszczony egzemplarz jakiejś książki. Przechylam głowę, aby z trudem odczytać z poplamionej okładki: Wieniedikt Jerofiejew „Moskwa – Pietuszki”. Sięgam do kieszeni płaszcza. Pociągam łyk. Alkohol rozgrzewa gardło i rozlewa się rozkosznie w żołądku. Jadę do kogoś. Do kogo? Za oknami nieprzenikniona noc. Odbija się w szybie obraz mojej zniszczonej twarzy. (Włodzimierz Zastawniak, 2018-05-19) https://rewo.bandcamp.com/track/the-surface Moskwa-Pietuszki – poemat napisany prozą poetycką przez rosyjskiego pisarza Wieniedikta Jerofiejewa, w latach 1969 – 1970. Jest to historia o alkoholiku-intelektualiście, który podróżuje pociągiem z Moskwy do Pietuszek, do ukochanej i dziecka. Pietuszki – cel podróży – jest w utworze miejscem idealnym, utopijnym. Pietuszki – nieduże miasto (ok. 15 tys. mieszkańców) leżące 70 km na płd-zach. od Włodzimierza i 120 km na wschód od Moskwy. Wszystkie teksty są mojego autorstwa. Publikuję również na: http://wiersze.kobieta.pl/, jako Arsis, i na swoim autorskim blogu: https://wlodzimierzzastawniak.wordpress.com/
 
            
         
                     
                     
                     
                     
                    