-
Postów
4 569 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
1
Treść opublikowana przez Arsis
-
@violetta a co do przybysza, to zobaczymy jak sie zbliży do marsa. wtedy się okaże, co to takiego. na razie pozostańmy przy tym, że to kometa. choć nasuwa się książka arthura c. clarke`a pt. "rama", kiedy to do ziemi zbliżył się ogromny pojazd obcych (z początku też był brany za kometę), lecz bez załogantów. załogę stanowiły roboty, maszyny o nieznanym przeznaczeniu... co innego w opowiadaniu andrzeja trepki pt. "goście z nieba". tam były cztery pojazdy obcych, na początku podobne do gwiazd zaobserwowane w pobliżu dyszla wielkiego wozu, tutaj załogantami okazali się obcy (fizycznie bardzo podobni do ludzi, lecz mentalnie całkowicie odmienni), którzy po wylądowaniu zaczęli zadawać bardzo dziwne pytania np. jak są rozmieszczone przestrzennie atomy w ścianie, z której nie wyodrębniali płótna van Dycka, albo o tangens kąta pod jakim znajdował się środek tarczy słonecznej, niewidocznej przez okno. to znów pytali o ubarwienie skał począwszy od sześciu kilometrów w dół, innym razem pytali o antenaty do pięćdziesiątego pokolenia wstecz. na zadane pytanie jaki tryb życia wiodą u siebie odparli, że uczestniczą w ponadczasowym wymiarze istnienia... ciekawe jakie pytania będą zadawać obcy z 3i atlas...
-
@violetta chiński 500 metrowy radioteleskop bardzo niskich częstotliwości FAST nasłuchuje układ planetarny Trappist-1 w gwiazdozbiorze wodnika, oddalony od ziemi o 40 lat świetlnych, czyli w skali wszechświata znajdujący się o rzut beretem. lecz jak na razie nie stwierdzono żadnych technosygnatur sugerujących istnienie zaawansowanej cywilizacji, co nie oznacza, że nie ma tam życia np roślin czy zwierząt, ponieważ planeta okrążająca gwiazdę znajduje się w tak zwanej ekostrefie a więc woda powinna być na niej w stanie ciekłym, podobnie jak na ziemi...
-
@Somalija wracam do Czarnobyla, przytulić się do stopy słonia...
-
@violetta kto z kim i gdzie?
-
@Somalija kurczę blade...
-
Czekam, w którymś lipcowym popołudniu albo… Czekam na ciebie. Jedyna... Wiesz, zatracam się w jasnej smudze słońca pełznącej po ścianie. Kiedy jeszcze tu jestem, kiedy jestem tu jeszcze… I w jasnym krysztale zamykam twoją twarz. Zaginam do środka krawędzie. Czekam. Czekając na ciebie. A nuż coś wyniknie? Niewiele z tego wynika. Jedynie biel ścian naciera na mnie. I szarość wirujących pyłków. Tych obłoków wzruszonych gwałtownym spazmem oczekiwania. Kochasz mnie jeszcze? Bo ja kocham cię. I kocham jeszcze. I tęsknię. Otwieram drzwi wielkiej szafy. Za drzwiami resztki dawnego życia. Pozostałości. Krawaty po ojcu, umarłym trzydzieści lat temu. I jakieś szmatki. Wytarte. Nie wiem od czego to. Od czego… Matka wiedziała. To miało być do czegoś. Do zszycia. Do wszycia. Matka wiedziała… Posłuchaj mnie, bo słuchają mnie tylko cienie. Te cienie skryte po kątach. Albo od drzew, od tych gałęzi, co szurają cieniście po ścianie w jaskrawym zza okna słońcu. Bądź po tych obrazach w ramach drewnianych. W milczeniu. Po tych obrazach przyniesionych przez matkę przed laty. Od artysty malarza.. Od takiego jednego, co chodził i sprzedawał. Nastawię płytę, dobrze? Trochę trzeszczy i szumi. Igła wgłębia się w rowki i żłobi te mikroskopijne kaniony… Nastawię głośniej. Posłuchamy razem. Jak wtedy przy świetle padającym z ukosa. Kiedy zachód stawał się krwisty. I taki zimny. I martwy… Czy ty mnie trochę… Powiedz… W czerwonym słońcu o zachodzie to brzmi jakoś inaczej. W tym pustym domu. W tym martwym... … w tej pustce wzbierającej przedśmiertną purpurą... Posłuchamy jeszcze? Wiem, płyta się trochę zacina. Ale jest mi cieplej przy tobie. Kiedy czuje twoje odbicie dalekie. Mimo że dalekie... Jesteś tutaj albo cię nie ma. Sam już nie wiem. Kiedy chwytam dłonią, kiedy łapię… - przecinam próżnię. Nic więcej. I nic więcej. I nie wiem już sam. I nic już nie wiem. Absolutnie… Lecz kiedy zaciskam powieki. Mocno… Ciii. Coś słyszę… Nie, to tylko brzęczenie pszczoły w takiej gorącej godzinie. W takim skwarze i znoju… Jaskrawy blask jarzy się na krawędziach wszystkich przedmiotów, rzeczy… I widzę. Widzę ciebie. Idącą środkiem drogi. Widzę ciebie taką lekką, płynącą w powietrzu. W tym powietrzu pełnym dmuchawców. Lecących w powiewie tchniętym oddechem. I widzę ciebie jak idziesz w przyszłość niedosiężną. W zblakłych źrenicach masz jeszcze resztki tamtych światów. (Włodzimierz Zastawniak, 2025-09-09)
-
Założyciel i lider oraz klawiszowiec i wokalista grupy Supertramp
-
1
-
Kochaj mnie tak jak… Po prostu kochaj mnie… (poczekaj, kartka wypadła mi z dłoni i zaszeleściła w przelocie z fałszywą lekkomyślnością) … i furkoczą skrzydła puszystej ćmy, która wiruje wokół żyrandola, wokół płomieni świec. I uderza o klosz, wzniecając z pajęczyn szary pył zapomnienia. Noc… Ta noc sina. Ta noc. Ta noc kolejna bez ciebie... Ta noc, w której zostało zanurzone nasze życie. Ta noc… Wiesz, ja naprawdę cię kocham... Siedzę teraz przy stole i piję, to znaczy piszę. To znaczy jedno i drugie. A kiedy się zapatrzę z szeroko otwartymi oczami, widzę jak idą w oddali złachmanieni mężczyźni takim posuwistym krokiem w fufajkach i czapkach uszatkach. Idą po lodowym, śnieżnym piekle syberyjskiej głuszy. Po pustkowiu. Idący z siekierami drwale z buchającymi im z ust obłokami pary. Pod butami trzeszcząca, oślepiająca w słońcu biel. Usypują się im spod butów grudki lodu. Wspinają się... A ja wspinam się razem z nimi.. Ślizgam się. Upadam. Wstaję. Idę dalej… Ivan Denisowicz podaje mi rękę… Skąd tu nagle… Skąd, u licha, Sołżenicyn... Skąd tu nagle… Nie wiem, skąd ta nagła wizja... Doprawdy… Kołuje mi się w głowie. Majaczą widma od nadmiaru wrażeń... Szklanka wyślizguje mi się z dłoni. Szklanka na wpół pełna i na wpół pusta. Z odciskami palców. Z liniami papilarnymi. Z jednoznacznym daktyloskopijnym dowodem konsumpcji. Wiesz, siedzę i piszę, ale czy to ma być wiersz? Czy to miał być wiersz? Sam nie wiem, co. Może trochę za dużo wypiłem, na pewno za dużo, bo zapomniałem, kto miał być mistrzem nocnej ceremonii… Jurij Kostogłotow? A ten, co tu nagle? Skąd się tu wziął? Ach, to ten, co umiera na raka i zostało mu pół roku życia. Idzie, natykając się na motor wyjeżdżający z bramy. I jedzie wciąż pociągiem do tej kobiety, której nigdy nie spotka, bo wybrała innego. A więc znowu Sołżenicyn. Wygląda przez okno ubielonej, małej chatki na wiecznym osiedleniu. Za nią rozległy horyzont. I zmierzch czerwonego słońca w chmurze owadów. Szpaler zielonych topól majaczący w dali. Rozwiewane przez wiatr kondensacyjne smugi.... Dlaczego to jest tak daleko? Tak nieskończenie… Aleksander ubogaca krajobraz jak tylko może. I coś szepcze do mnie. I coś mówi. Porusza milczącymi ustami tak, jak wtedy, kiedy się widzi we śnie. Tak jak wtedy, kiedy mówi coś do mnie mój umarły ojciec. Nie słyszę go. Nie dosłyszę. Albowiem zagłusza go szum upływającego czasu. I tętno bijącego serca w tej ekstazie milczącego skupienia. Aleksandrze, mówisz coś do mnie. Wiem, podniosłeś się, wprawdzie tylko na kolana, ale zawsze. Wiem… Macha ręką, jakby na pożegnanie. I znika. Rozwiewa się w jakimś uniesieniu podczas odpływającej godziny sierpniowego skwaru. Zostałem sam. Czy ty mnie kochasz? Zwracam się znowu do ciebie, kochana. To twoje milczenie. Ten twój upór... Wiesz, była tu przed chwilą moja matka. Umarła. Przed chwilą albo i wieki temu. Nie wiem. To wszystko jest zbyt zagmatwane. Stała przy otwartym szeroko oknie, wtedy, opierając się rękami o lastrykowy parapet któregoś sierpniowego popołudnia. W aureoli słońca jej włosy wznosiły się i opadały, jakby od oddechu... Lecz… Nie ma. Nie ma jej tu. Znikła. Była mgnieniem. Jak ten krótki błysk słońca na szybie poruszanej niczyją ręką. Jak iskra. I to zniknięcie… To twoje, matko… Pamiętasz? Czy pamiętasz jeszcze? Podziwialiśmy samoloty lecące, te srebrne ptaki w kobaltowym niebie, któregoś tam święta… I znowu te kondensacyjne smugi, jakby powracające wciąż w to samo miejsce obłe ciała pierzastych węży... Wtedy... Te majestatyczne, masywne byty, a jednak lekkie jak piórko. I ze świstem wiatru na ostrzach lśniących skrzydeł. Na parapecie srebrna obrączka i łańcuszek. Zostały. I korale z plastiku bez żadnej wartości. A jednak .. Spójrz, jeśli widzisz. Trzymam właśnie w dłoni twoje przetarte zdjęcie. Jedyne. Choć nie jedyne wcale z młodości. Popękana emulsja na twarzy, na powiekach zmrużonych od blasku. Na krawędziach z plamami zacieków. Wygiętych. Od ciągłych powtórzeń. ... Od ciągłych.. (Włodzimierz Zastawniak, 2025-08-31)
-
@Arsis absolutnie nie przeszło mi to nawet przez myśl
-
@Somalija fakt. jak płynność finansowa jest ok, to furkocze serce i nie miękną sutki a człowiek widzi wtedy, jakby spoza mgły...
-
@Somalija tak? a o czym? to znaczy wiem o czym, ale nie będę się afiszował, bo tu dużo takich, co filują zza krzaka
-
@Somalija demon upłynnienia w skafandrze? Hej, Aga, nie poznaję koleżanki...
-
Chodź. Pójdźmy jeszcze raz. Jeszcze… Zagrajmy. Idziesz? Chodź. Przez brudną szybę zamkniętego okna wpada szare światło. Świt albo podwieczorny zmierzch. Byliśmy tu jeszcze przed chwilą. A teraz… Twoje milczenie. Twoja kamienna twarz. Nieruchome usta... Weź mnie za rękę i przytul. Zatańczmy. Jeszcze raz. Choć raz jeszcze. Będę ci mówił do ucha i szeptał słowa ostatniego wiersza. Wiesz? Przegrałem. Będę umierać jesienią. Późnym listopadowym popołudniem. W chwilę. W jedną, tylko. W krótkim momencie, który będzie jak błysk. Olśniewający błysk na szybie zamykanego z trzaskiem okna. Ale jeszcze nie teraz… Muszę ci powiedzieć, że byłem na cmentarzu o zachodzie słońca. Wróciłem dopiero, co. Deptałem wilgotną ziemię pociętą lemieszem, przestępując niezdarnie skibę po skibie śladem glinianego fauna. I matkę widziałem, i ojca. Złożonych w szarym grobie. Na wznak. Ich woskowe twarze. Zastygłe. Ich blade usta... Boże, co ja mówię. Po co ci to szepczę… Zniechęciłaś się. I dobrze. Masz rację. Ale byłem tam. I sam już nie wiem. Czy po to, aby zobaczyć ich, czy może bardziej zachód słońca… Albo jedno i drugie… Choć może bardziej… Nie. Już nic. Niczego więcej nie powiem, bo znowu obrzucisz mnie spojrzeniem pełnym gromu. Więc już nie będę. Ale to we mnie i tak pozostanie… Usiądź przy mnie na chwilę. Usiądziesz? Odsunę tylko ten pusty futerał po skrzypcach. Zagrać ci coś? Nauczyłem się niedawno. Albo i dawno. Nie pamiętam. Pamiętam jedynie kilka ostatnich nut większej całości. Lecz i one idą jakoś tak nie po kolei. Zagram ci a potem najwyżej sobie pójdziesz. Dobrze? Ale poczekaj! Nie odchodź jeszcze… Czemu mi to robisz? O! Już wiem. Pójdziemy sobie na ten spacer, na który namawiałem cię tyle razy. Nazbieramy liści. Kolorowych. Jesiennych… Będzie ci z tym bukietem ładnie, mimo że bez czerwonych róż, takich, co zawsze ci dawałem w dzień i w noc. A potem sobie wrócimy do swoich miejsc. (Włodzimierz Zastawniak, 2025-08-30)
-
Pamiętasz to moje nocne misterium? Wtedy, kiedy płonące świece wzniecały poblask jaskrawy. Skrzydlate momenty na suficie, na płaszczyznach porzuconych rzeczy. Teraz już wiem, że ta moja próba przejścia przez ścianę miała na celu dosięgnąć gwiazdy, kiedy stałem w kącie pokoju, przywierając ustami do zimnego tynku. Szeptałem. Recytowałem słowa tajemne. Wtedy. I wtedy… Za oknami szeleściły liście oschłej topoli, kasztanu… Za oknami otwartymi na przestrzał. W ogromnym przeciągu, co się wspinał z krzykiem po ornamentach tapet.. I byłem blisko zrozumienia. I byłem blisko… Blask olśniewał mnie coraz większy. Ten migoczący blask nieznanej natury. Wiesz... Nie. Nic nie wiesz. Bo i co masz wiedzieć? Wtedy, kiedy czekałaś długo na nic. Na dworcu, tuż po odjeździe ostatniego pociągu. Czekałaś na mnie. Wiatr zakręcał i gwizdał. I tak jak teraz tarmosił poluzowanymi blachami parapetów. Zacinały ostre krople deszczu… Z megafonów płynęły enigmatyczne dźwięki jakiejś nadawanej nie wiadomo skąd transmisji. To nadaje wciąż sygnał. To wysyła w eter zaszyfrowaną wiadomość, której sensu nie sposób zrozumieć. Wtedy i teraz. Tylko, że wtedy nie przyszło nam to do głowy. Nam? Przecież nie ma nas. I chyba nigdy nie było… A jeśli byliśmy, to tylko we śnie. Razem, gdzieś trzymając się za ręce. Raz. Jeden, jedyny. Albo i niezliczoną ilość razy. Wiatr szeleści liśćmi topoli. Teraz, kiedy jest bardzo zimno. Skrzypią konary. A więc to już tak późno? Nocne obrazy jak dym z łęciny płyną… Nie. To już przecież było poprzednim razem. W innym życiu, w innym wierszu… Bądź w innym... A teraz? Co z nami będzie? Jeśli w ogóle cokolwiek było. Światłość wiekuista przemierza otchłań czasu. Wieczność całą. I wywija się z gałęzi topoli księżycowym sierpem. I ten szelest skrzydlaty wznieca kurz, ten śpiew słowiczy. Aż wzrusza czarną sadzę w kominie, przysiadając na krawędziach pustych krzeseł jak jakiś zbłąkany kaznodzieja. Jak ten blask na dębowych klepkach podłogi. Na fornirze szafy. Na lakierze... Na jawie? We śnie? Coś pomiędzy… Na podobieństwo kształtu spętanego cieniem mojej własnej ręki, kiedy się przebudzam, otwierając zlepione jeszcze oczy. I próbując to pochwycić w nagłym przypływie zadziwienia. Nie. Nie przebudzam się wcale. Przecież ja nie śpię. Spójrz! Mam otwarte oczy! I nigdy nie spałem. Podczas gdy ty, śpisz snem twardym jak przydrożny kamień. Omszony... Jeśli w ogóle tu jesteś. Jeśli w ogóle tu kiedykolwiek byłaś. Co z nami będzie? Albowiem pęd ten rozwiewa włosy. Czyni bruzdy w skibach mokrej ziemi. Widzisz? Jaskółki wznoszą się do nieba. Wychodzą naprzeciw tej jasności coraz większej. A jeśli i nas dosięgnie świetlista rozpacz zapomnienia, czy będziemy jeszcze? (Włodzimierz Zastawniak, 2025-08-27)
-
@Somalija nie możesz? nie spodziewałem się innej odpowiedzi. a propos, a co jest takiego podniecającego w skafandrze?
-
@Somalija no dobra, to polecimy rakietką-wyczynówką, gdzieś pomiędzy pierścienie Saturna albo Urania, bo czuję się trochę jak kosmita... @Somalija i będę cały czas w skafandrze, aby nie zburzyć twojego poczucia estetyki
-
@Somalija Ze niby kogo? @violetta sf to pisał Lem, Zajdel, Clarke, Asimov... @violetta ja to mogę, co najwyżej nadmuchać sobie kolorowe baloniki i sobie powiesić...
-
@violetta być może przelecę się z nimi... dokąd? a może będzie tak jak w powieści "koniec dzieciństwa", Arthura C. clarke`a? obcy przylecą do nas a po jakimś czasie, po kliku latach zabiorą ze sobą wszystkie ludzkie dzieci (obdarzając je zawczasu unikalnymi zdolnościami umysłowymi), jako nowy etap w rozwoju gatunku? ich rodzice, dziadkowie i inni dojrzali wiekiem zostaną na ziemi, czekając na unicestwienie, na wymarcie, ponieważ nie będzie już nowych dzieci, nie będą się rodzić. tym samym, nie będzie już przed nimi przyszłości. pozostanie tylko śmierć.
-
@Somalija siemasz, Aga. coś do nas pędzi, coś przemierza nasz układ słoneczny. to pewnie nic takiego. zwykła, najzwyklejsza na świecie (wszechświecie) kometa pozasłoneczna (ponoć odkryli już komę czyli warkocz pyłowy). ale gdyby jednak... gdyby coś... no wiesz. gdyby się okazało, że jednak to nie kometa, tylko, no wiesz... nasi kosmiczni (bracia) jakkolwiek by oni wyglądali, to... nie będziemy mieli z nimi żadnych szans, przenigdy. obiekt ma zbyt dużą prędkość przelotową, znacznie większą niż standardowa kometa czy asteroida (ok. 70 km na sekundę, to za dużo na dogonienie i zbadanie) nietypowa orbita względem ekliptyki (losowość takiej nietypowości wynosi ok 0,2%) rozmiar znacznie przewyższający inne znane komety (ok 20 km) czyli trochę jak Manhattan (dziesięciokilometrowa zgładziła niemalże życie ok 65 mln lat temu). tu mamy 20 km) wreszcie w peryhelium znajdzie się po przeciwnej stronie słońca (trochę to wygląda na celowe działanie, Boże, co ja plotę), nie pozwalając na jakiekolwiek zbadanie, a jeśli to jakaś technologia, to będzie ów obiekt miał ku temu znakomitą okazję na wykonanie manewru takiego czy innego.... trochę mi to przypomina cykl powieściowy "Rama", a szczególnie "Spotkanie z Ramą" i "Rama II", Arthura C. Clarke`a. Ale pewnie to tylko zwykła kometa. ale gdyby jednak to był, no wiesz, gdyby to byli nasi kosmiczni bracia... to nie mielibyśmy z nimi żadnych szans. zdeptali by nas jak karaluchy. jak... a może to tylko kosmiczni turyści? a może zabrać się z nimi? chciałabyś?