-
Postów
4 603 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
1
Treść opublikowana przez Arsis
-
@Gosława dawno cię nie było, Reniu... jak zwykle...
-
@Somalija jutro powinno się coś więcej wyjaśnić odnośnie 3IAtlas. zbliża się do Marsa...
-
@Somalija dla ciebie...
-
@Somalija przecież powiedziałem
-
@Somalija przepiękny...
-
@Somalija będzie do przeczytania?
-
@Somalija och... @violetta nie za zimno teraz na sukienki? bo chyba ziąb... śnieg ma niedługo spaść, a tu sukienka...
-
@Somalija umiesz, tylko nawet nie wiesz o tym...
-
@Somalija zostałem ostrzeżony. czekam...
-
@Somalija nie za bardzo umiesz czy nie chcesz? ok, to napisz poemat o pracy stoczniowca albo hutnika przy piecu martenowskim albo o stachanowcach czyli przodownikach pracy w kopalni węgla kamiennego...
-
@Somalija Aga, napisz coś o miłości, takiej jesiennej... wiesz... takiej słonecznej, ciepłej...
-
@Somalija mam taką piosenkę jesienną dla ciebie, Aga, z różnymi kolorami liści, parkową, smętną...
-
Na okładce płyty króluje czarna, magiczna kobieta w wyzwolonej, nonszalanckiej pozie. Obok niej szybuje kobiecy anioł (czerwony?) na brazylijsko kubańskim bębnie timba… Lecz czarna, magiczna kobieta wydaje się być niewzruszona. Ona, bowiem jest tutaj władczynią… „Abraxas”, to drugi album studyjny z 1970 roku amerykańskiej grupy muzycznej założonej przez Carlosa Santanę. Zespół powstał w 1966 roku w San Francisco. I trzeba powiedzieć, że to prawdziwy wulkan ekspresji. To mieszanka rozmaitych stylów od rocka latynoskiego poprzez rock psychodeliczny, jazz-rock, blues-rock i fusion. Mnogość perkusjonaliów przyprawia o dreszcze. Salsa, latynoskie rytmy i amorficzny klimat albumu mogą być na początku zbyt trudne w odbiorze dla kogoś, kto nie zetknął się do tej pory z muzyką tego zespołu. Są tutaj i zbiorowe partie wokalne i wszechobecny pulsujący rytm. Latynoskie rytmy połączone z jazz-rockiem muszą powodować mieszankę wybuchową. Ponadto ciągłe zmiany tempa i nastroju mogą doprowadzać do nieco psychodelicznych czy wręcz schizofrenicznych skojarzeń. Pomimo wrażenia totalnego chaosu, wszystko tutaj współbrzmi i współgra. Z wichury, z fruwających liści, drobinek piasku… wyłania się DZIEŁO. (Włodzimierz Zastawniak, 2025-05-23) Skład: Carlos Santana – gitara, wokal, produkcja, Michael Shrieve - perkusja, José Chepitó Areas – instr. perkusyjne, Gregg Rolie – instr, klawiszowe, dalszy wokal, David Brown – gitara basowa, Mike Carabello – instr. perkusyjne, Alberto Gianquinto – fortepian, Rico Reyes – instr. perkusyjne, * Abraxas --------- Czarna, magiczna kobieta… ― taniec… ― podskórny, pulsujący rytm… Podchodzi do mnie wolnym, kocim krokiem… Naga, o szerokich biodrach, kusząca wszystkimi zmysłami… W jej oczach pełgają płomienie… Długie włosy rozgarnia wiatr… … odsłania, co chwila obfite piersi… Ognisko wypluwa trzaskające iskry… … stajemy na wprost siebie… Bezwstydni i chciwi… … pożądający, rozpaleni… … mając taką biel wywróconych oczu! … Czarna, magiczna kobieta… ― taniec… ― podskórny, pulsujący rytm… Trzaskają wypluwane iskry… … błyszczy od potu hebanowa skóra… Na sklepieniu groty rozedrgane cienie, narkotyczny sen… Drżące, rozpalone, wyginające się ciała… … dyszące ze zmęczenia ciała… (Włodzimierz Zastawniak, 2018-08-25)
-
bądź jak prezydent wypisz dziecko
Arsis odpowiedział(a) na Somalija utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Somalija z jednej strony nadlatuje obiekt 3I/Atlas wywołujący sprzeczne opinie (sami astronomowie nie wiedzą do końca, co to jest, ale powiedzmy, że to udziwniona kometa), z przeciwnej zielona kometa C/2025 F2 SWAN... obcy chcą nas wziąć w dwa ognie? -
bądź jak prezydent wypisz dziecko
Arsis odpowiedział(a) na Somalija utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Somalija Aga, daj spokój, to bez sensu. z żelbetonem nie wygrasz -
bądź jak prezydent wypisz dziecko
Arsis odpowiedział(a) na Somalija utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Somalija nigdy nie waliłem konia, bo to zwierzę płochliwe i mimo gabarytów delikatne... @wierszyki brawo, wypisuj dalej. najlepiej wypisz w ogóle ze szkoły. niech siedzi na drzewie albo w jaskini... -
@Somalija jak?
-
@Somalija nie stać mnie na większy smutek, Aga, na to smutne ciało...
-
Powitajmy naszego gościa gromkimi brawami! Jest inny. Może zbyt inny. Odróżniający się zbytnio od swoich sióstr i braci. Od wszystkiego, co wokół się śmieje i drwi, i kąsa... Panie i panowie! Przed państwem: 3I/Atlas! Kometa wielka jak wyspa Manhattan. Jak rąbnie, będzie po nas. Zostanie co najwyżej trochę kurzu. Kurtyna! Ustają szurania krzeseł, pokasływania, chrząknięcia w kłębach papierosowego dymu, w odorze alkoholu, rozpuszczalników... W zdumionych szeptach rozsuwają się zatłuszczone poły szarej marynarki… Ekshibicjonista! - krzyczą ochrypłe głosy. Po chwili wahania… Po chwilowym, jakby potknięciu… Nie! To tylko iluzja. To tylko taki efekt, który aż nadto zdaje się złudny. Klaun to jakiś? Pokraka? Wymachuje laską w bufiastych spodniach i przydużych butach. Nie. Zaraz! To nie tak! Zaciskam powieki. Otwieram... I już wkracza na scenę tryumfalnie, cała w pozłocie, jakby w aureoli świętego widziadła. W mieniącej się zielenią, purpurą, czerwienią osadzonej mocno na skroniach koronie. Roztrząsa swój warkocz, rozpościera. W jakiejś optycznej aberracji, imaginacji, eskalacji… Powiedz, czemu ma służyć ta manifestacja, ten świetlisty kamuflaż, niemalże boski? Nasłuchuję odpowiedzi, lecz tylko cisza i szum narasta w uszach. Szmer promieniowania. Jarzy się kosmiczna pustka zamknięta w krysztale. W tej absolutnej otchłani mrozu. W tej straszliwej samotni przemijania. Materializują się dziwne omamy poprzez wizualizację, która przybliża do celu. Co się ma takiego wydarzyć? Coś przepięknego albo innego. Albo jeszcze innego… Mario, Maryjo, jakaż ty piękna! I tu jest haczyk. Albowiem jesteś zbyt pociągająca jak na tę świętość zstępującą z niebiesiech. To niemożliwe! Mój ojciec wołał cię w trakcie alkoholowej maligny. Wołał: „Mario, Mario!”, tak właśnie wołał, leżąc pijany, zapluty, zmoczony skwaśniałym moczem, zanim skonał w błysku nuklearnego oświecenia. Na szarym stepie, deszczowym, gdzieś na stepie nieskończonego czasu. W domu drewnianym. Samotnym. Jedynym… Nie ma już i domu, i cienia, który pozostał po ojcu. Wyparował jak tylko może wyparować ostatnie tchnienie. A teraz zbliża się mozolnie w jaskrawym świetle, kołysząc biodrami. Maria. Ta Maria jego jedyna... I w tym świetle nad głową skojarzonym z kołem, ze skrzydłem, narzędziem, wiórem, bądź iskrą. Bądź odpryskiem jakiejś odległej gwiazdy. Bądź gwiazdy... Dlaczego to takie wszystko pogmatwane? Korektura zdarzeń widziana przez ojca. Tuż przed zamknięciem na zawsze zamglonych oczu. A może to właśnie forma ataku obcego umysłu, jakieś oddziaływania nieznane? Ach, gość nasz promieniuje tajemniczym blaskiem i coraz bardziej lśniącym. Płynie. Nadlatuje. Jest już blisko… (Szanowni Państwo, prosimy o oklaski!) A on, a ono, a ona… -- roztrąca atomy wszechświata swoim niebiańskim pługiem. I odkłada na boki, jakby lemieszem. Przestrzeń będzie żyzna. Wyrosną w niej całe roje, gęstwiny… Zakorzenią się kłębowiska splątań dziwnych i nieokiełznanych rodników zgrzybiałej pleśni, szemrzących od nieskończonego wzrostu. Pojawi się czerń. I czerń za nią kolejna. I znowu… O, już widać ogrom przestrzeni pozostawionej w tyle. A w niej pajęczyna. Utkana. Połyskliwa i drżąca… Sperlona gwiazdami jak kroplami rosy. Ale to nie koniec. To dopiero początek przedstawienia! Lecz tutaj gwiazda jest o dziwo czarna. Obraca się i wpatruje swoim hipnotycznym, jednym okiem. Na kogo? Na co? Na mnie. Bo na mnie tylko jedynie. I ta gwiazda, ta grawitacyjna czeluść nieskończenia jak czarna dziura... Chodź tu do mnie, moja ty tajemnico! Chodź… Prosto w moje w ramiona. Dotknij mnie i olśnij w swojej potędze wniebowzięcia! Albowiem doznałem wniebowstąpienia. Raz jeszcze wznoszę się wysoko. I raz jeszcze przenikam ściany. Ściana lśni w promieniach słońca. Na razie nie widzę szczegółów i muskam palcami wyżłobienia karafki. Patrzę przez płyn przezroczysty. Patrzę pod światło. I słyszę tak jakby wołanie z daleka. Na jawie to wszystko? We śnie? Wszystko się kołysze… Lecz cóż to za statek, co rdza go zżera? Cóż to za wrakowisko? Cóż za wielkie zwątpienie?! To jest przejmująco kruche i wątłe. Przesypuje się przez palce proch brunatny. A tam widzę. A tam wysoko. Przybywa z oddali zbyt wielkiej, by moc to pojąć rozumem. I jednocześnie mam to w dłoniach i ściskam. Jądro wyłuszczone. Jądro moje jedyne, spalone i sine… tego ciała jedynego, wniebowziętego. Jądro niklowo-węglowe, żelazne... Jest to tutaj i jednocześnie tego nie ma. Jądro masywne jarzy się w popiele... Zbyt dużo tego wszystkiego. Za dużo naraz jeden. Nie wiem. Nic nie wiem. Odchyleń w pionie odczuwam zbyt wiele. Za dużo. Więcej już nie mogę. Butelka ląduje w kącie pokoju z trzaskiem i brzękiem. Z rozprysłymi kroplami wokół cienistych twarzy, wokół wystających zewsząd dłoni, rozczapierzonych palców. Kołysze się wszystko. Kołysze. Jak na okręcie w czasie sztormu. Szklanki, talerze sypią się ze stołu. Spadają na podłogę z hałasem ostrym jak igła. Lecz może to moje tylko drżą źrenice? Może to od tego? Ale światło jest majestatyczne i piękne. I równe. I proste. I pędzące na wprost. Na zderzenie ze mną… A jeśli mnie dotknie – zniknę. (Włodzimierz Zastawniak, 2025-09-21)
-
1
-
@Somalija przynajmniej u ciebie...