Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Jerzy_Edmund_Sobczak

Użytkownicy
  • Postów

    242
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Treść opublikowana przez Jerzy_Edmund_Sobczak

  1. Interesujący pomysł na e - miłość, e - przyjaźń, e - życie, e-chch! e - papierosy - kurwa. Z Pardubcami kojarzy mi się natychmiast epitet wielka. Wielka miłość ujęta w zgrabnej metaforze, ktora pozbawia ją banalności. No i w dodatku gonitwa. Może być myśli, może być uganianie się za szczęściem, kobietami, za innymi szczurami. Użyta symbolika nawiązuje również do oznaczeń muzycznych. Symbolika liczbowa, to lata. Nazywasz je przełomowymi. Atlantis, to chyba w tym przypadku symbol niewinności. Zatopiony w orgii wulkanów tajemniczy, były dziewiczy ląd szesnastki. Sweet, sweet sixteen ... Księżyc pan określa płodność. Skrwawiony, to jeden z periodów dodany w poezji. Druga zwrotka napisana, moim zdaniem, zbyt łopatologicznie. Jak widzę stać cię na więcej. Odniesienie do sonetu krymskiego całkiem niezłe. Ogółem, całkiem dobre wrażenie, choć ja popracowałbym jeszcze nad tym wierszem. Aha, i tytuł, bo tytuły są dla mnie ważne. Całkiem niezły, niejednoznaczny. Jednym okiem trudno jest ogarnąć przestrzeń, mimo zupełnie wyraźnego obrazu. No i trzeba dbać o te oko, Poliefemie, żeby jakiś Odyseusz, go nie wykolił, a ty musiałbyś liczyć swoje owieczki na ślepo. Jurek
  2. Polecą z wiatrem, ochoczo, z rozszarpanego wiersza - drzewa, wersami w listach, pożółkłych kartach zeszłej i zeszłego, schodząc na ziemię, zatapiając w błocie, zanim przymrozek ściśnie serca w grudzień. Dzień jak codzień - Dzień dobry! - A co w nim dobrego? - Kometa leci. - Aaa, taka kosmiczna bryła śniegu!? - Noo, może to będzie meteoryt. Ogniste wejście, krater spory. - Rozumiem, zostawmy spory na wiosnę. Bo, ja, tu, proszę pana, znowu czekam. W doniczce pielęgnuję - zaklęcia miłosne.
  3. Świerszcze w kominie Pomieszkują tam tylko po to, żeby zadowolić poetów i muzykantów. Tych, których wena pochlała się na imprezie u Bachusa i zachrypła. Gruby paluch gmerał w boskim nosie. Smarki otarł o granatowy menisk wieczoru. Ten wypukły i czarnoświatły niczym żabie oko. Odpowiedzialne za metaforę płazy zaprotestowały natychmiast chóralnym skrzekiem muzycznym, pięknym w swojej kakofonii i artystycznym doborze kijanek. Człowiek jeszcze nie nastąpił Nikt lepiej od Niego nie wiedział, że czas jest złudzeniem, tylko. Toteż homo nieźle dał się już we znaki pamiętliwemu bóstwu. To przez tę wolną wolę, którą ich kiedyś obdarzę... Profetyczna pamięć załkała z bezsilności. Wyjęła RĘKOPIS z wygasłego kominka. Zimny acz płonący. Ach, więc to tak stworzę gwiazdy?! Po rozsupłaniu kosmicznych strun i zapleceniu lin, powstaną żaglowce, najpiękniejsze twory tego świata. Jeden na każdego poetę. Przeciwko entropii Z wiatrem słonecznym we włosach. Czołgając się z prędkością światła. Od jednej supernowej do drugiej, wydających boskie nasienie katastrof. Zalążki fonemów w milczącej wszechprzestrzeni. Pierwiastki słów. W środku mlecznego wiru, nadzieja bycia wolnym, poprzez ucieczkę w lepszy wszechświat. Lej czarnej dziury lub łaskawa śmierć. Osobliwie. Obie poza horyzontem zdarzeń. J.E.S.
  4. arteriami ściśniętymi do granic tonami skał upłynnionych w gorączce skroplonymi snami tonę w magmie śpiączki malignianej o obrączce palącej palec płynnym złocie wyciekającym intruzjami z dłoni szczelinami życiorysu kryształowych inkluzjach sprasowanych szczelnie do dwóch wymiarów ekranu prasy i wiadomości ze świata żywych zmartwychwstaną ognie nie ja nie wyrzekam się nieśmiało grzeszę myślami tak bardzo chciałbym mieć karabin ognia! trach - strzał pada ciało do ciała czy to miłość a może kochanie jestem w piekle bzdura to tylko kaldera wulkanu który oznajmi za chwilę że powyższe to trochę za mało a rozrzutność co najwyżej wyrzucone na śmietnik niemowlę bez kąpieli spodnie włożę jak już pierdnę porządnie erupcją gównianą na nowe współczesne pompeje olewając metamorficzną lawą popiołów posypką zatrzymując na wieczystość w ossuarium bliskich potomnych o ile przeżyją podróż powrotną z wysypiska
  5. @szarak_42 Ojej! Wilczyco, dziękuję. Ty chyba jedyna znasz mój potencjał i chętkę, żeby rozpirzyć tu wszystko. W czym się powstrzymuję, wstawiając, póki co, moje gnioty. Ten ostatni gniotem nie jest. To konkretne słowa do konkrektnej tabakiery.
  6. woni ukrytej w rzeźbionym puzderku zawierającym treść mojego oddania nie poddam pod krytykę kochanie choć w niewoli jednak słodkiej dymem ognisk rozpalonych w sercu i płucach z zewnątrz spoglądam na twoje niedostępne wzgórza pokonam dłońmi drżącymi z nałogu cygara ponoć najsłodsze zwija się na udach a więc okładam liśćmi poczynam nieśmiało żarem wypalimy wspólnie gdy sen się skończy dzień przed nami z cudami wzajemnej zależności
  7. Tę opowieść zapisały jaskółki, kreśląc czarnym piórem po bezchmurnym niebie. Calineczka, Calineczka, mała Calineczka złotowłosa - skwirzyły Pląsała wśród traw, biegając na skraj lasu, by tam w wygrzebanych dołkach składać dziedzięce sekrety. Skrzydełka martwych motyli, barwne płatki kwiatów przykryte butelkowym szkłem. Aż wzeszedł skrwawiony księżyc, kształtując postać kobiety. Może to gwiazdy przekonały ją, by pozostała małą dziewczynką. Tommelise, Calineczka, głupia Calineczka - wołano. Od lata do lata latała wirowała pośród łąk, furkocąc zadartą spódnicą, pokładała się z chłopakami. Tommelise, latawica, latawica, głupia Calineczka - krzyczano. Pewnej wiosny w leśnym cieniu zagrzebała kolejny dziecięcy sekret, kwiat lepkiej czerwieni. A kiedy wstępowała w zachłanny gąszcz, bór nie bez oporu przepuścił ją i powiódł w ostatnią baśń. Calineczka, Calineczka, eczka - eczka - eczka. Tańcz, tańcz Tommelise lise - lise - powtarza echo na skraju [url=https://www.youtube.com/watch?v=E04q17EiBgI]tańcz, tańcz Tommelise w promieniach księżyca[/url]
  8. Autor wiersza dobrze się bawi. Gdybyście lepiej znali autora wiersza, nie mielibyście wątpliwości. Żeby mnie poznać, musielibyscie udać się na portale, na których mnie zbanowano. Nie podpowiadam. W tej chwili autor alchemicznie opiekuje się portalem, link [url=http://www.osme-pietro.pl/search.php?search_id=active_topics,] Ósme piętro[/url] dopóki go nie zbanują. Portal poezja org. jest jedynym, którego autor się nie obawia ze względu na martwotę moderatorów. Pogaśli biedacy, ale tak ładnie ich zabalsamowano, że wciąż myślą, że żyją. Proponuję kilka eksperymentów. Zamiast szpilek w dupę, na przyklad bluzg pod imieniem wymienionym jako nazwisko moderatora. W przypadku zombi, eksperyment może się nie powieść.
  9. przebiegam nieskończoną amfiladę dwóch pokoi przede mną chichot łkanie za mną kroki echo? zdrapuję ze ścian strupy odłażącej tapety smugami krwi spod paznokci rysuję łzy na twarzach demonów aniołów bliskich zapomnianych malowanych grzybem czas odmierza się niedopałkami z przepełnionej popielniczki w moim domu straszy potykając się o meble - nie tu je stawiałem przez wytartą w dywanie dziurę prywatną windą zjeżdżam w objęcia piwnicznego mroku aby przytulić się do potwora z dzieciństwa J.E.S.
  10. Odnoszę wrażenie, wręcz mam pewność, że to już kolejny raz przedzieram się przez wszechogarniający gąszcz. Jakbym kręciła się w kółko, lub wciąż od nowa pojawiała cyklicznie na początku drogi. Jednak uparcie podążam za, raz za razem, objawiającą się i znikającą sylwetką. Drapieżne pnącza sięgają odsłoniętych ramion, zakwitając na skórze parzącymi bąblami. Szmaragdowe błyskawice jełczeją i żółkną na przemian, zwijając się i zamieniając w pomięte, cynfoliowe papierki opakowań po miętowych galaretkach. Zamiast grzmotów wywołują w uszach natrętny, pulsujący dźwięk. Przez uchylone powieki wdziera się znienawidzone światło dnia. Natarczywy sygnał domofonu. Zsuwam się z przepoconej pościeli łóżka. Zimna podłoga otrzeźwia w kontakcie z bosymi stopami. Podchodzę do drzwi, rozgarniając natrętne, wciąż kurczowo uczepione zasłony półsnu. - Słucham - chrypliwie mamrocę do słuchawki przez ściśnięte gardło, z trudem rozlepiając wyschnięte usta. - Dzień dobry pani. Firma Merkury. Zamówione zakupy. - Proszę zostawić pod drzwiami. Po chwili słyszę delikatne pukanie i oddalające się kroki. Uchylam zabezpieczone łańcuchem drzwi. Rzut okiem na korytarz klatki schodowej. Pusto. Zwalniam łańcuch i wnoszę do wnętrza zapakowaną firmowo torbę. Zapasy. Od kiedy nie wychodzę z domu? Od jak dawna większość czasu spędzam w łóżku? W ciągu dnia w niecierpliwym, przerywanym półśnie, w oczekiwaniu na nadejście wieczoru i zielone objęcia nocy. Zielone objęcia nocy. * Z Arturem, moim niechlubnym byłym, pożegnałam się, bodajże, rok temu z okładem. Kroplą przepełniającą czarę były nawet nie butelki wymiecione spod wanny. (Czyżby gnojek popijał, siedząc na kiblu?) Ale głównie siniaki, których dorobiłam się w przepychankach z tym damskim bokserem. Kazałam mu spakować manatki. Te, których nie zdążył, wystawiłam przed drzwi. Od tego czasu jestem samiusieńka jak palec weterana tartaku. I niekiedy już nawet żałuję tej swojej decyzji. Jaki był, taki był, ale był. A ja ze swoim temperamentem, po prostu, potrzebuję faceta. Dałam się nawet wciągnąć w różnorodne fora randkowe typu: pani poszukuje pana na rżnięcie. I godzinami siedziałam przed kompem (Ginewra szuka Lancelota), prowadząc mniej lub bardziej obsceniczne, wirtualne pogaduszki. * Torbę z zakupami upuściłam niedbale na biurko z komputerem. Od dawna nie zaglądałam do netu. Chyba że po internetowe zakupy spożywcze, wprost pod próg. Praktycznie nie robiłam nic, oprócz wylegiwania się w pościeli. Wyciągnęłam z paczki kolejnego herbatnika i popiłam łykiem maślanki. Opakowanie rzuciłam na stos innych, walających się po podłodze. Właśnie tak odżywiam się ostatnio, uwolniona od przygotowywania posiłków i mycia naczyń, które i tak zalegają w zlewozmywaku. Na koniec grzecznie zapaliłam długo oczekiwnego papierosa. W drodze do łóżka uważałam, aby nie zerkać na pnący się obok okna roślinny gąszcz, ciemnozielonym cieniem układający się na ścianie, przyczajoną, nieco amorficzną sylwetką. Gdzieś na granicy świadomości rejestrowałam niepokój przemieszany z pulsowaniem emocji promieniujących od podbrzusza. * Wiosna. Przed rokiem. Wtedy ostatni raz widziałam Marysię. Wymieniliśmy kilka esemesów. A potem, ni stąd ni z owąd, nie byłam w stanie nawiązać świeżo odnowionego kontaktu. Nie odpowiadała na maile. Telefon wyświetlał - błąd połączenia. To były przypadkowe odwiedziny u dawno niewidzianej przyjaciółki ze studiów. Spotkałyśmy się w supermarkecie, bodajże w Tesco. Zresztą, nieistotne. Po rozpoznaniu i gorącym powitaniu, poszłyśmy na kawę. Koniec końców, Marysia zaprosiła mnie do siebie na kieliszeczek nalewki z pigwy. Nie potrafiłam odmówić, a to było tylko kilka kroków. Mieszkała w nieco zapuszczonym bloku z wielkiej płyty. Dwa pokoiki urządzone skromnie lecz z gustem. Moją uwagę zwróciło bujne pnącze obsypane żółtymi kielichami kwiatów, rozpięte na ścianie obok ramy okiennej. Wyglądało imponująco, i jakby w sposób swojski znajomo. - Tak, to ogórek - oznajmiła z uśmiechem Maria. - Może nie taki zwykły, bo nasiona dostałam od znajomej zielarki z mojej rodzinnej wsi. A ludzie po opłotkach gadają, że to wiedźma - wzruszyła pogardliwie ramionami. - Ludziska! Pewne jest jednak, że jak nikt inny zna się na ziołach i nalewkach. Tę pigwówkę też otrzymałam od niej w prezencie - dodała, nalewając do kieliszeczków złocistego, aromatycznego napoju. - A widzisz, chyba mam jeszcze jedno takie nasionko. Jeżeli masz ochotę, to posadzisz sobie, na przykład, na parapecie, - zakręciła się w poszukiwaniu. - O, jest! - Odwinęła z płóciennej szmatki zwyczajnie wyglądającą, podłużną, żółtawą drobinę. - A tu masz specjalny nawóz, który dostałam w komplecie. - Wyciągnęła do mnie rękę ze słoiczkiem, zawierającym jakąś brunatną ciecz. - Tylko musisz pamiętać, Gwen, żeby dozować po kropelce, nie więcej. * Budzę się ze snu. Naprzemienność. Biel - Czerń. Światło - Mrok. Nasycenie - Głód. Mrok - Tęsknota. Noc - Obietnica. Głód. Budzę się do snu. * Stopy grzęzną w piasku. Podrywam się do biegu. Po prawej stronie nitka horyzontu stapia się na granicy żywiołów. Morze, powietrze. Giną w poszarpanej zieleni chmur. Nadciąga wiatr, porywając drobne ziarenka i układając w kształty niewielkich zawirowań. Malachitowe, karłowate tornada. Podłoże staje się kamieniste. Potykam się, z mozołem wspinając po piargach ku seledynowym szczytom. Wierchy nagle nicują się do wewnątrz i przemieniają w sadzawki, mamiące z doliny kocimi oczami. Schodzę ku nim głębokim wąwozem, porośniętym świerkami o brunatno-zielonych igłach. Pod nogami chrzęszczą rozdeptywane ogórki. Skąd tu ogórki? Choć właściwie nic nie powinno mnie dziwić w tym śnie. Z jakiejś przyczyny zdaję sobie sprawę, że to sen. Nachylam się, podnoszę. To szyszki, świerkowe szyszki. Nie wiem, dlaczego oddycham z ulgą, tym bardziej, że kolejnym moim uczuciem jest niewytłumaczalna tęsknota. Wybudzam się z tym uczuciem. Wzrok mimowolnie kieruję w stronę parapetu, na którym z doniczki strzelają w górę świeże, zielone pędy. Sen rozwiał się i nie potrafię przypomnieć sobie żadnych szczegółów. Tak niechętnie wstaję dziś z łóżka, żeby rozpocząć nowy, nudny dzień. * O nasionku od Marysi przypomniałam sobie, gdzieś tak, po ośmiu miesiącach. W tym czasie miałam bowiem radosne urwanie głowy z przejmowaniem masy spadkowej po dosyć bliskim, ale praktycznie nieznanym mi, jedynym żyjącym krewnym. Ten, jakby wyczuwając moje kłopoty finansowe, uprzejmie kopnął w kalendarz, gdzieś w dalekiej Australii, zasilając przy okazji moje konto niebagatelną sumką. No, to byłam ustawiona. Teraz po załatwieniu wszelkich formalności, opłaceniu notariuszy i wszystkich innych przedstawicieli urzędów, w tym Urzędu Skarbowego, mogłam wreszcie spędzić resztę swojego żywota jako rentierka. Na razie nie potrafiłam wyskoczyć z dotychczasowych kolein przyzwyczajeń i nawyków. Jak zwykle, odpaliłam więc kompa z zamiarem wejścia na, odwiedzany, coraz częściej, portal randkowy. Jakaś nieuświadomiona myśl nie dawała mi jednak spokoju. Zupełnie automatycznie zaczęłam poszukiwać odpowiedniej doniczki. Odpowiedniej na co? Wyjęłam rzucone na dno szuflady zawiniątko. Naczynie wypełniłam ziemią kwiatową, a w zagłębienie wetknęłam otrzymane od Marysi nasionko. Wszystko to robiłam prawie bez udziału świadomości. - Teraz jeszcze tylko kropla nawozu. Upps, słoiczek wyśliznął mi się nagle i cała zawartość brunatnej breji wsiąkła w przygotowaną glebę. - I po zawodach - pomyślałam przekonana, że nawóz w tej obfitości zeżre posadzoną drobinę. Mimo to, postanowiłam poczekać na efekty. Kiedy się jednak pojawiły, były niesamowite. Już na drugi dzień, z samego rana, po dziwnym, męczącym śnie, z którego pamiętałam tylko zieloną, chyba oceaniczną, głębię, pierwsze swoje kroki skierowałam, bez udziału woli, ku doniczce ustawionej na parapecie okiennym. Poskręcane, zielone wąsy sterczały z łodyżki, strzelającej przynajmniej na trzydzieści centymetrów wzwyż. Niespecjalnie znam się na botanice, ale wydało mi się to co najmniej dziwne i niepokojące. Ciekawa dalszych fenomenów, obficie podlałam roślinkę wodą z plastykowej butelki po pepsi. * Znów biegnę. Z mglistym przekonaniem, że tym razem uciekam. Nie mam pojęcia przed kim, ani przed czym. Przekraczam w bród nefrytowy strumień. Zielonkawa szarość rozjaśnia się, gdy na niebo wypływa słońce. Rozwija żółte, kwietne płatki. Mam wrażenie, że to oko spoglądające na mnie z niebios. - Gwen, Gwen -wyraźnie słyszę dobiegający zewsząd głos. Weszło mi w nawyk, że po przebudzeniu sięgam wzrokiem w kierunku rośliny na parapecie. Coś nowego. Wśród bujnych pędów żółci się pojedynczy kwiat. Pnącze sięga już górnej ramy okna. Nie mam ochoty wstawać z łóżka. Jakiś impuls każe mi jednak podejść, zestawić doniczkę na podłogę. Do karnisza przyczepiam kilka sznurków z pociętej na kawałki linki do bielizny. Chwytne wąsy prawie natychmiast przylegają i owijają się wokół nich. Ta czynność wyczerpuje mnie niemal całkowicie. Wracam do łóżka, by po chwili zatonąć w niespokojnym półśnie. Siedzi na omszałym kamieniu, naprzeciwko mnie. Jego twarz i sylwetka nikną chwilami, przesłaniane zielonkawym mrokiem. Znajdujemy się na skraju leśnej polany. Stoję, obejmując osikę. Całym ciałem drżę wraz z nią. Serce niemal wyrywa mi się z piersi, które przenika słodki ból. Moje sutki twardnieją. Czuję wilgoć sięgającą uda. - Kim jesteś? - Gwen, Gwen, jeszcze za wcześnie. Przyjdę do ciebie, gdy nadejdzie pora. Jesteśmy sobie przeznaczeni - słyszę szept w odpowiedzi. Kurczowo chwytam się pnia. - Kurczowo ściskam poduszkę. Znów te zielone sny. Zwykle pamiętam tylko nieuchwytne reminiscencje, kolory, emocje. Tym razem odczuwam podniecenie. Delikatnie dotykam się... Wnikam palcami... Po wszystkim, wcale nie jestem odprężona. Zaczynam zdawać sobie sprawę, że coś jest ze mną nie w porządku. Nienaturalne zmęczenie, niechęć do jakiegokolwiek wysiłku, działania. Jakby moja wola zanikła lub została stłamszona, pozostawiając we mnie jedynie aktywność galarety. Jakaś depresja? Ale przecież nie ma powodów? Nawet samotność nie powinna mi doskwierać. Teraz, kiedy otworzyły się przede mną nowe możliwości? Jestem zamożna. Na dobrą sprawę mogę sobie, choćby, kupić faceta. Jakiegoś jurnego byczka, który będzie robił wszystko to, co mu rozkażę. W tym rzecz, że nawet nie mam ochoty na wirtualne, erotyczne pogaduszki. Wręcz otrząsam się ze wstrętem na uprawiany do niedawna seks przed kamerką. Akcesoria typu dilda i wibratory pokrywają się kurzem we wnętrzu specjalnej szuflady. A jednak wyraźnie czuję, że mój stan ma związek z jakąś seksualną obsesją. Spojrzałam na krzewiące się coraz bardziej pnącze. Dziwne, zakwitło pojedyńczym kwiatem, który wyraźnie zaczyna się przekształcać w ogórka. Ale dlaczego odczuwam taki niepokój, kiedy tylko zwrócę nań swoją uwagę? Niewytłumaczalny niepokój, w którym coś jednocześnie odpycha mnie i przyciąga, a w podbrzuszu czuję pulsowanie i wilgoć. Próbuję zebrać się do kupy. Zastanawiam się, od jak dawna nie wychodzę z domu? W lodówce pustki. Fakt, że w ogóle nie mam apetytu. Zdaję sobie jednak sprawę, że jeść muszę, niechby i na siłę. Poszukałam w necie. Jest! Firma Merkury - zakupy spożywcze, wprost pod próg. Ustaliłam listę sprawunków, opłaciłam przelewem za dwa miesiące z góry. Tę kwestię mam więc z głowy. Po większej części urojony wysiłek spowodował jednak, że natychmiast zawlekłam się z powrotem do łóżka. Nie byłam w stanie odwrócić wzroku i po drodze zauważyłam, że kwiat już zniknął. Jego miejsce zajmował zielony owoc o fallicznym kształcie. * Głód - tęsknota - głód. Światło w ciemności. Gwen. Na imię ma Gwen. Przez Jej rozwarte uda wcisnę się, aby ponownie narodzić z nich dla tego świata. Przez Jej światło rozświetlę swój mrok. Zapłonę ognikiem Jej duszy. Będzie mi kochanką i matką. Strawą dla ciała i ducha. Gwen. Na imię ma Gwen. * I znowu, i znów. Równocześnie uciekam i gonię za oddalającą się sylwetką, pogmatwanymi ścieżkami wszechzieleni, w niepokojącej cykliczności powracającej drogi. Drapieżne pnącza sięgają odsłoniętych ramion, zakwitając na skórze parzącymi bąblami. Tym razem, zupełnie nieoczekiwanie, rozmyta cieniem postać materializuje się, nabiera ciała, zatrzymuje i odwraca. Zaniepokojona zwalniam. Z ociąganiem podchodzę bliżej. Nieznajomy o delikatnej, choć niewątpliwie męskiej, jakby nieco okrutnej twarzy. Jest coś rozpoznawalnego w skrzywieniu ust, uśmiechu, który pociąga i odpycha zarazem. W smagłej naturalną opalenizną cerze, podświetlonej zielonkawym, ciepłym światłem, opalizują szmaragdowe, kocie oczy, w których bez trudu odgaduję swoje przeznaczenie. - Już czas, Gwen, już czas - wyciąga ku mnie rękę. Ujmuje moją dłoń. Przez całe ciało przebiega dreszcz. Mimowolnie daję się prowadzić na malachitową plażę nad brzegiem lazurowego morza, które rozstępuje się wysokim, sięgającym pułapu zbitych obłoków, wąwozem. Schodzimy poza czas i przestrzeń, aby ułożyć się na posłaniu koralowej łąki... Jestem tu Na dnie tropikalnego morza. W objęciach orlego gniazda, na skalistym szczycie. W szczelinie antarktycznego lodowca. Spoglądam w oblicze błękitnej planety z wnętrza księżycowego krateru. Jestem tu Uwięziona w silnych, męskich ramionach. Spleceni w uścisku kotłujemy się przez chwilę po posłaniu. Jest teraz nade mną, uśmiechając się drapieżnie. Mimo niepokoju, czuję niepohamowaną żądzę. Nie ma czułości między nami. Niemal siłą rozchyla mi uda. Po wewnętrznej stronie czuję twardość, próbującą wniknąć we mnie. Bronię się. Chwyta mnie za ręce, kolanem ponownie rozwierając nogi. Przez chwilę odnoszę wrażenie, że jestem wiązana przez wijące się liany, oplatana przez szorstkie liście. Próbuję się wyrwać. - To na nic, Gwen, jesteś moim przeznaczeniem. Jesteśmy przeznaczeni sobie nawzajem - tchnie mi oddechem w twarz. Jednym mocnym uderzeniem wchodzi we mnie głęboko i boleśnie. Znów próbuję się wyswobodzić, ale moje ciało zdradza mnie haniebnie. Zaczynam pulsować w rytmie nadawanym przez jego brutalne pchnięcia. Umysł, wciąż zanurzony we śnie, wyrywa się jednak z tego szaleństwa. Przed sobą widzę kłąb splątanych łodyg i liści. W sobie czuję Jego. Raz za razem. Ciało reaguje na gwałt poddaniem i narastającym orgazmem. Zapadam w zielony mrok małej śmierci. Tracę przytomność. * Odzyskuję przytomność, powoli wybudzając się z głębokiego uśpienia. Leżę w przepoconej skotłowanej pościeli. Ogarnia mnie ogromna ulga. - To sen, tylko sen. Nie potrafię sobie przypomnieć szczegółów. I chyba jestem z tego powodu zadowolona. Moja pamięć odrzuca je nie bez powodu. I w tym momencie zaczynam odczuwać dyskomfort. W całym ciele. Czuję się jak zmaltretowany worek kości i ścięgien. Uchylam z wysiłkiem kołdrę. Na ramionach i piersiach mam siniaki. Wyraźne, granatowe, przechodzące w żółć odciski dłoni. Pieczenie w podbrzuszu i pulsujący ból niemal mnie rozrywa. Nachylam się z wysiłkiem. Obrzmiała, splamiona krwią płeć, obtarcia na udach. Zastygam, a moją głowę wypełnia kaskada obrazów. Niemal sparaliżowana strachem, z trudem spoglądam w kierunku pnącza, zajmującego całą ścianę i przesłaniającego okno. Światło dnia przesącza się zielonym powidokiem. Wzrok przyciąga obsceniczny, nabrzmiały owoc w kształcie członka, pokryty lśniącym śluzem i rdzawymi plamami krwi. W tej chwili pryska czar. Zaczynam zdawać sobie sprawę z nienormalności ostatnich dni. Choćby to było najbardziej nieprawdopodobne muszę przyjąć, że dostałam się pod władzę rośliny. Dosłownie, pierdolonego ogórka. Z trudem wytoczyłam się z pościeli. - O nie! Nie będzie mi tu jakaś kurewska, wegetująca flanca robić z mojego życia mizerii. Na drżących nogach i uginających się z wysiłku kolanach podeszłam do zielonego koszmaru. Zaczęłam rwać łodygi i liście, póki co, skrzętnie omijając obrzydliwego fallusa. W dłoniach czuję jakby silne uderzenia prądu. -Broni się skurwiel. Dobra, wiem jak załatwić kutasa. Zaczęłam rozglądać się za jakim narzędziem. Jest, duży nóż leżący na stercie brudnych naczyń w zlewozmywaku. - No, to teraz cię wykastrujemy bydlaku! Wzięłam zamach... ...powstrzymał mnie dzwonek do drzwi. - A kogóż tam znowu diabli niosą!? Spoglądam przez wziernik. Na korytarzu stoi elegancki mężczyzna z bukietem róż. Odnoszę wrażenie, jakbym o czymś zapomniała. Wygładzam elegancką sukienkę, którą włożyłam na to spotkanie. Uśmiecham się w duchu - długo nie będzie potrzebna. Uchylam drzwi. Nieznajomy wyciąga w moją stronę kwiaty. - Jerzy -przedstawia się.- Byliśmy umówieni.- Jurek Ogórek z portalu - dodaje na widok mojej zdziwionej miny. Przez chwilę czuję zamęt. Coś jest zdecydowanie nie tak. Zdecydowanie. Jak mogłam zapomnieć? Przecież, własnie zdecydowałam się na spotkanie. Odbieram bukiet, wręczając w zamian wiecheć łodyg i zielonych liści. - To dla mnie? - Jerzy uprzejmie wyciąga rękę po nieoczekiwanego fanta. - Bardzo przepraszam - sumituję się.- Postanowiłam właśnie pozbyć się pewnego zielska. - Z przyjemnością pomogę. We dwójkę bardzo szybko uporaliśmy się z nadmiernie rozrosłym chaszczem, pakując poszatkowaną zieleninę do plastykowego worka na śmieci. Siedzimy przy nakrytym stole, delektując się dobrym winem. - Może zaczniemy od deseru - uśmiecha się Jerzy. Doskonały pomysł. W drodze do łóżka zrywamy z siebie ubrania. Więzi mnie w swoich silnych, męskich ramionach. Spleceni w uścisku kotłujemy się przez chwilę po posłaniu. Jest teraz nade mną uśmiechając się drapieżnie. Mimo niepokoju, czuję niepohamowaną żądzę. Nie ma czułości między nami. Niemal siłą rozchyla mi uda. Po wewnętrznej stronie czuję twardość, próbującą wniknąć we mnie. Bronię się przez chwilę. Chwyta mnie za ręce, kolanem ponownie rozwierając nogi. W pewnym momencie odnoszę wrażenie, że jestem wiązana przez wijące się liany, oplatana przez szorstkie liście. Próbuję się wyrwać. - To na nic, Gwen, jesteś moim przeznaczeniem. Jesteśmy przeznaczeni sobie nawzajem - tchnie mi oddechem w twarz. Jednym mocnym uderzeniem wchodzi we mnie głęboko i boleśnie. Moje myśli zachodzą turkusową mgłą. Zielona chwila mila za milą rozciąga się na wieczność. Płonę. Spalam się w szafirowych płomieniach. Nie miałam pojęcia, że piekło ma kolor zielony. * Rozglądam się wokół. Ten świat obecnie należy do mnie. - Gwen, Gwen, jesteś teraz moją częścią. Twoja pamięć jest moją pamięcią. Podszedłem do posłania, na którym pozostała garstka popiołu. Na dobrą sprawę mogłem rozróżnić pojedyncze kosteczki. Ujmując ostrożnie prześcieradło, wsypałem prochy do puszki po kawie Jacobs. Urna jak się patrzy. Postawię ją sobie na półce. Może zbiorę całą kolekcję? Czuję głód. Rozciągam zmysły w przestrzeń. Wszędzie delikatne pulsowanie życiowej energii. Ale bałagan. Muszę trochę posprzątać ten bajzel, jaki po sobie zostawiła. Usiadłem przy biurku i odpaliłem kompa. Zarejestrowałem się na portalu randkowym. - Jerzy szuka smoczycy. To ja, Jurek Ogórek. Link [url=https://www.google.pl/search?q=kwiat+ogórka&biw=1280&bih=690&site=webhp&tbm=isch&imgil=HMR8FfN_mTgLlM%253A%253BEhJOQxINy-GEvM%253Bhttp%25253A%25252F%25252Fwww.swiatkwiatow.pl%25252Fporadnik-ogrodniczy%25252Fogorki-w-ogrodzie-id731.html&source=iu&pf=m&fir=HMR8FfN_mTgLlM%253A%252CEhJOQxINy-GEvM%252C_&usg=__cwM7tj1VNI9BMIEfkQ1eAQUTOGQ%3D&ved=0ahUKEwim-5G2kdvRAhUGOpoKHemTBAoQyjcIJQ&ei=_3eHWOb_Fob06ATpp5JQ#imgrc=HMR8FfN_mTgLlM%3A]kwiat ogórka[/url]
  11. @Stary_Kredens To może znamy się z Wrzeszcze. Pisalem tam, a potem powołany zostałem na komentora jako beorn. Zanim Wrzeszcze padły zdążyłem się tam jeszcze dochrapać (co udało się niewielu) najwyższej rangi czyli wybitnego poety, co oczywiście nijak ma się do obiektywnych zdolności, ale pozwalało mi wklejać wiersze z ominięciem poczekalni. To był świetny portal. Nie tylko w kwestii publikacji, ale naprawdę uczył poezji. Musimy się znać. Tymczasem Zapraszam na ósme piętro. link [url=http://www.osme-pietro.pl/]ósme piętro[/url] Tam jestem alchemikiem, ale to mało istotne, ważne, że tam coś się dzieje. Aha, jeżeli interesuje Cię proza, to wstawiłem tu moje debiutanckie opowiadanie. Zielona chwila Wstawiłem do działu dla wprawnych prozaików. mam warsztat poetycki, to i z prozą sobie poradzę.
  12. @Stary_Kredens Kredens, czy my się znamy? Może z jakiegoś innego portalu? Muszę stwierdzić, że ten jest drętwy. A ten podział na działy to jakaś pomyłka. Niczego nie uczy, tym bardziej, że rekrutacja nie działa. I nie ma ambitnej konkurencji w celu przekroczenia tej dziwnej granicy. Zwyczajnie nie ma moderatorów. Jak ten portal działa? Chyba bezwładnościowo. Kredens, to bardzo stary mój wiersz. Wrzucam takie w tym dziale. Przyjaciółka mnie tu ściągnęła. Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia po co wklejam tu wiersze. Jestem poetą i cenionym recenzentem. Ale tu, raczej nie mam ochoty komentować. Pozdrawiam Jerzy
  13. Wspaniale, wszak nic nie boli we śnie głębokim niczym studnia odbić. Nie ma nic i nic nie potrzeba. Tak być, nie będąc. A przecież jakiś cierń, nie to tylko słowa sączą się żółcią, przemocą rozchylają oczy. Te słowa palą. Dokąd zdołasz podźwignąć swoje wodogłowie, standardowych rozmiarów lepko-płynny balast, gdy w czaszokształtnym sejfie, udręczone trwaniem, oczy wypłyną w podróż intymnym oceanem? Ile zdoła pomieścić ten rozdęty sagan? Kubeł wtórnych odpadków, zwierciadło wszechświata, kosmos w myśli zamknięty, gdy myśli nie stanie, zgaśnie, opuści czaszkę, świat trwać będzie dalej. Zbudził się, lecz to nie smak przedświtu. Późne południe skwarzy w betonowym lesie, głowa jak kamień ciąży ku brukowi, pod powiekami piecze więziona jaskrawość. Dość! Niech przepadnie światło, co ból niesie. On nic nie pamięta, nie chce nic pamiętać. Zwinąć się w kłębek, głowa między kolanami jak płód. Tak długą drogę jeszcze ma przed sobą słońce, nim w nieskończoność wydłużą się cienie. Powiało, nareszcie zelżało pragnienie lotosu. Wiatr zrywa się, coś szepce. Co ten dureń plecie? Dokąd zdołasz podźwignąć swą zakutą pałę? Ekstrakt bytu w konserwie, puszkowany banał, choćby zamknięte szczelnie u kresu zostanie próchniejące, kościane, puste opakowanie. Jak długo jeszcze będziesz, zanim cię sen zmoże, nieczuły na cierpienia zranionego świata? Czy nie odczuwasz bólu, czy w wątpiących flakach samotnie, bez przyjaciół podlewasz robaka? Powiało, nareszcie zelżało pragnienie lotosu. Wiatr mu przynosi wonie poważnych cyprysów w kondukcie ustawionych wzdłuż alei wspomnień. Niziutkie słońce płonie krwawą chryzantemą. Tłumnie wyległy cienie, zdążają na sabat, niby wciąż jeszcze żywe, nie mogą zapomnieć, jakby tylko ranione cierpieniem, którym hojnie obdarował je w drogę na tę drugą stronę. Ciasno oblekły wokół posłanie z lotosów. Cóż, że ciało wciąż ciepłe, a serce uderza, cóż z tego, kiedy w pustkę wypłynęły oczy. W zapadającym mroku, w przedwieczornym chłodzie chór zjaw powtarza mu epitafium, jak dla umarłego. Kto zachowa w pamięci, gdy skleroza trafi najbliższą ci rodzinę bądź serdecznych wrogów? Twe ślady odciśnięte w umysłach wygasi. W bezczasie zawieszony, jednak pędzisz w czasie. J.E.S.
  14. Zacznę od spraw techniczno-estetycznych. Moim zdaniem ten zaimek dzierżawczy Nasz jest zupełnie niepotrzebny. A poza tym, odwołując się do tytułu, który wnosi wiele i praktycznie objaśnia strofy, to interesujący wiersz. Odnosi się do naszej pamięci. Do utrwalania, do złudnej nieśmiertelności wspominania. Przemijanie przemijaniem, ale chciałoby się pozostać choćby w pamięci. Stąd idea pomników nagrobnych. Myśl o końcu bez konsekwencji życia. O rozpadzie w entropicznych machinacjach czasu, rzeczywiście ogarnia chłodem. Czy można podnieść, wynieść czyjeś bycie, działanie? Pomnik jest albo kwestią tradycji tylko, albo wyniesieniem. Nawiązując do estetyki cmentarnej, ciekawe i jednolite są miejsca pochówku w Stanach Zjednoczonych. Tylko place z tablicami. Nieraz zastanawiałem się nad tą prostotą, która zakłada jednak pomnik tylko w myślach i pamięci po odeszłych. Z drugiej strony, metaforycznie, podniesienie odnosi się jednak głównie do pewnej akceptacji i przewartościowania, związanych z naszym wewnętrznym dojrzewaniem. Pozdrawiam Gabrysiu. Jurek
  15. @efemeryda2 Efemerydo, koncepcji w jaki sposób cisza może hałasować jest wiele. Twoja mi się podoba. Choć bardziej skłonny byłbym traktować ciszę jako coś, co podgryza rzeczywistość hałasu informacyjnego. A więc zamiast wpina, na przyklad wgryza. w okno wgryza się cisza Niemniej, nie zmienię. Niech będzie, po prostu, zagląda. Co do rytmiki pasuje wszystko.
  16. @Alga_ Cześć, Alga, co do twojej propozycji, nie zaburzyłoby to kompozycji. A jednak chciałem moich bohaterów zakonserwować w alkoholu, stąd taka a nie inna forma gramatyczna. Czekam na oprawę muzyczną od przyjaciela z Holandii. Cieszę się, że Ci się podoba. Tramwaje mnie fascynują w jakiś dziwny sposób. I mam w zanadrzu inny wiersz o tramwajach. Ale jest na tyle dobry, że wolałbym go wstawić w dziale dla wprawnych poetów, który w jakiś niepojęty dla mnie sposób, w ogóle nie rekrutuje. Moderatorzy śpią, albo ich nie ma. Bardzo tajemnicza jest atmosfera tego portalu. Mam wrażenie, że coś tu umiera. Z pewnością rozumiesz o co mi chodzi.
  17. z zapętlonych rozstajów płyną nocne tramwaje wydzwaniają melodię to walc gdy do do tańca mnie proszą wgryzam się w ciemne moce zagłębiając się w srebro i mrok księżyc niby latarnia sny srebrzyste uwalnia tutaj można cię spotkać nie raz wczoraj miękka jak kotka dzisiaj wciąż jeszcze słodka nie rozdajesz miłości chcesz - płać a w zaułku przechodzień skrada się niczym złodziej i strzęp mroku przesłonił mu twarz rtęcią brzytwa skapuje gdy księżycem filuje może rtęcią a może też krwią uwierz nie chcesz go spotkać więc uciekaj stąd kotko on w piwnicy trofea swe ma niedaleko w kartonie humpty dumpty wciąż drzemie bo wszak nie ma jak własny mieć dom trzej amigos w potrzebie w butelkowej zalewie treść wyssali i gryzą już szkło gdzieś w wieczności za murem pogrążeni w sny bure kumple trzech muszkieterów piach żrą w okno zagląda cisza w walcu wagon kołysze a ta cisza za oknem aż łka pędzi nocnym tramwajem pisze wiersz na kolanie zagubiony pasażer to ja J.E.S.
  18. Przeminęło, frunęło, może nawet z wiatrem, choć widziałem, że z deszczem odpływa w strumieniu. W oczach zieleń i złote iskierki jesieni. Srebrne nitki we włosach mamią babim latem. Jesteś. I już się tobą z nikim nie podzielę. Do serca tulę wreszcie, nikt mi nie odbierze. Z gorzkich pragnień powstałaś, a więc mogę wierzyć, że nie zdradzisz ponownie z byłym przyjacielem. Z tobą słota za oknem wcale nie jest smutna. Znów sztalugi ustawiasz i opinasz ramy. Kolorami jesieni, farbą znaczysz płótna. Może teraz z przekory w zielone zagramy. Trochę trudniej, na dworze przecież liście żółkną. Dawno zimna herbata, w kubku zapomnianym. J.E.S.
  19. biegnę upadam wstaję i znów biegnę boli uciekam od nie zawsze do nie wiadomo dokąd wrzawa pogoni narasta za mną i się rozprzestrzenia serce mam w gardle a duszę pokracznym garbem dźwigam na wątłym ramieniu uciekam przed obławą przed głosem sumienia dniało w zalewie żółci na wschodzie powoli wypłynęło zza horyzontu który został objawiony oko słońca krwią podbiegłe kaprawe wściekle łypie wokół ono także by chciało mieć udział w pogoni natychmiast wytrysnęło strugą żółtej ropy w przestrzeń wypluło macki w parodii promieni wskazując moją kryjówkę bestii co mnie tropi czym prędzej więc wylazłem z dziury spod kamienia przeganiając stonogi rozpierzchłe w popłochu nagle obraz się zmienia z brzemiennych obłoków lunął na wszystko wokół strumień łez gorzko-słonych spływają w potoku przede mną rzeka wzbiera a z przeciwnej strony nadciągają myśliwi znów biegnę jak szalony uciekam przed postaciami bez kształtu i bez twarzy nie! przecież mają oblicza bliskich pokrzywdzonych przede mną rzeka wzbiera znalazłem przeprawę na każdym kroku pułapki zatrzaskują się niemal w pamięci całe życie przewija się w scenach niedobrze je przeżyłem nie potrafiłem sprostać teraz bestie z koszmaru gnają mnie prosto w potrzask biegnę bez tchu a w bezczasie kukułka szyderczym głosem czas odmierzać zda się raptem ściana przeszkodą dalej ani kroku zbliżają się senne bestie nie podnoszę wzroku ręce w przód wyciągają dłonie zagięte w szpony kierują gdzieś wymachują lecz nie w moją stronę wskazują na coś poza mną rzucam się więc na ścianę ustąpiła zamigotało w stroboskopowym błysku to czerni to bieli obraz zniknął zrywam się mokry spocony w pomiętej pościeli budzę się a w bezczasie kukułka szyderczym głosem czas odmierzać zda się zamiera ulga w chwili gdy nagła myśl mnie omiata przecież pułapka jest tutaj po tej stronie świata
  20. Mamlą słowa, niepojętym, nie przyznając rangi, przeżuwają cofniętą z żołądka treść. Ciecze ślina. Już zmęłły na mączkę kręgosłup. Teraz skubią palce padliny. Węgorze usadowione w oczodołach poety. Pryska emalia zębów na co twardszych metaforach. Sypią się skorupy nieestetycznym wzorem. Jądro i tak zakiełkuje kiedyś. A wtedy, nie wyszczerbionych żaren niebios potrzeba będzie, a tartaku.
  21. Muszę z przykrością oznajmić, że dla mie w tym tekscie nie ma poezji. Z kilku powodów. Pierwszy to temat i jego ujęcie. Oczywiście to kolejny wiersz o życiu/nieżyciu w wirtualnej przestrzeni aktywności. To już dosyć wyświechtany temat i żeby napisać dobry tekst, trzeba aby był oryginalny, pobudzał emocje. Ty w swoim wierszu próbowałeś tę oryginalność osiagnąć za pomocą nawtykanych gdzie się da metafor. Niestety te użyte przez ciebie są oryginalne tylko przez ich nieprzystawalnoć. W dodatku to głównie dopełniaczówki. Wybacz ale taka metafora na cudzym zieleni piedestale w dodatku złożona w formie bardzo brzydkiej inwersji jest z gruntu apoetyczna. Zamiast określać głębię wywołuje grymas z powodu wrażenia niezręczności. Sama pierwsza zwrotka o rozmienianiu życia na drobne i przerzucaniu czasu poza realność mogłaby być ciekawym tematem, ale potrzebowałaby jakiegoś emocjonalnego ujęcia. Drewniane motyle od biedy mogą być jako metafora imitacji natury. Kamienne serca to banał, którego powinno się unikać w tak bezpośrednim ujęciu. I znowu brzydkie inwersje. Inwersje mogą być narzędziem poetyckim, ale ich zasadność określana jest zwróceniem uwagi, zaakcentowaniem czegoś. Tu sprawiają wrażenie, jakby autor mniemał, że przestawienie kolejności wyrazów nada wersom poetyckości. Nic bardziej błędnego. A w ogóle to stylistyka zapisu pozostawia wiele do życzenia. Wyrażenia typu kłamliwe ekrany i obce ekrany kontroli są jako metafory dosyć naiwne. Ogółem, wiersz jest słaby. Nie mam nawet pewności, czy dałoby się go naprawić. Chyba tylko napisać nowy wiersz. Moja rada. Dużo czytać. Zarówno prozę jak i poezję. Pisać, pisać i nie wklejać na portal dopóki wiersz się nie uleży, a w międzyczasie nie wprowadzisz poprawek. I próbować komentować inne wiersze. Ale nie w dwóch słowach, tak jak koledzy, którzy komentowali ciebie. Próba interpretacji cudzych wierszy to najlepsza nauka.
  22. @Pola_Paris Wiesz, Pola, lubię dyskutować o poezji. I oczywiście, tak jak zwróciłem na to uwagę powyżej, oprócz kwestii tekstu jest również kwestia odbioru przez czytelnika. Stąd często takie kontrowersje przy ocenianiu wierszy. Ale poezja ma właśnie to do siebie. Nie jest jednoznaczna. Sam byłem i jestem komentatorem na portalach, gdzie taka funkcja recenzenta istnieje. A ja przecież jeszcze nie czytałem Twojej poezji. Co muszę natychmiast nadrobić. Pozdrawiam.
  23. Mam pewne spostrzeżenia dotyczące niedostrzegania świata. Przypuszczam, że go zwyczajnie brak. Ewentualnie, przyczajony tuż poza zasięgiem zmysłów, a odczucie ekwiwalentem danym na wzór i podobieństwo. W gwiazdach odpowiedź. Musiałbym jednak kark wyprostować. Czy warto? Kto wie, co bym ujrzał. A tu, w kałuży, całkiem wyraźne i mogę wdepnąć stopą obutą w transcendencję, tak jak kiedyś w miłość. J.E.S.
  24. @Pola_Paris Prawdę mówiąc byłem ciekaw, czy się odezwiesz. Przecież Cię sprowokowałem, Pola. A ja sobie wcale nie uzurpuje prawa do nieomylności. Jest całkiem możliwe, że czytam ten wiersz życzeniowo. Wszystko zależy od zamierzeń autora oraz czytelnika, który te zamierzenia odczytuje lub nie. Teraz kwestia tego czego szukamy w wierszu i tego co w nim znajdujemy. Powierzchowność obserwacji, infantylność tekstu może być zamierzona. W końcu, w opisach pejzażowych nie nastawiamy się na przekazywanie sprzecznych emocji. W emocjonalnych, rwanych, onomatopeicznych tekstach nie szukamy opisów. A impresja nie jest miejscem na refleksje, tylko na odczuwanie tego co tu i teraz. Akurat ten wiersz uważam za swojego rodzaju impresję chwili szczęśliwości. Impresja różowego nieba, chwilowego, rajskiego ogrodu o zachodzie słońca, ze szczęściem na rękach. Niestety, ze świadomością chwilowości, ulotności. Świadomością konieczności opuszczenia raju i powrotu o zmierzchu do świata opisanego w improwizowanej, dziecięcej śpiewce. Dla mnie akurat, ta infantylna modlitwa jest jak najbardziej emocjonalna. Żeby odczuć te emocje, trzeba jednak sięgnąć w głąb siebie do swojego wewnętrznego dziecka. Przez uproszczenie i strywializowanie piosenki - modlitwy, paradoksalnie moim zdaniem, autorka osiągnęła emocjonalną głebię. Impresje same w sobie nie są refleksjami ale mogą wywoływać refleksje u czytelnika, rezonować z jego wewnętrznym światem I wszystko zależy od zasobów duchowych i doświadczeń czytającego. Zgódźmy się na założenie, że nie tyle nie zrozumiałaś wiersza, Polu, ale nie rezonuje on w Tobie emocjonalnie. Innym założeniem jest, że ja nie zrozumiałem. W takim razie z ciekawością oczekuję na wypowiedź autorki.
  25. He he, a ja chyba rozumiem tę refleksję przeciętnego przedszkolaka. Myślę, że to taki ciekawy zabieg artystyczny, w którym słowa modlitwy wkłada się w usta dziecka. W ten sposób własne, naiwne zachwycenie, obawy, lęki i refleksje są generowane przez użycie pośrednika. Dziecka właśnie. I to właśnie to dziecko na rękach, mała poganka, bowiem w swojej naiwności, nie zakotwiczona jeszcze w świecie religii, ale posiadająca swoją dziecięcą wiarę, wywołało tę refleksję. Obudziło wewnętrzne dziecko peelki. Stąd zasadne jest również użycie wyrażenia umrzą, jako niegramatycznej odmiany używanej przez dziecko. Użycie słowa haeven zamiast niebo ukazuje też, że to jednak opiekunka modli się za pośrednictwem podśpiewywania dziecka, które nie użyłoby takiego określenia. To taki klucz, wskazanie. Przynajmniej, tak to odczytuję. Może moja interpretacja jest mylna? Ale ten zabieg sprawia, że wiersz przestaje być banałem i jest interesujący w swojej niejednoznaczności. W pewnym sensie to taka wieczorna impresja z dzieckiem na ręce. Impresja, w której ogród zamienia sie na chwile w rajski, w naiwności jeszcze nie skażonych grzechem. Kiedy nadejdzie zmierzch, wypierając różowe niebo zachodu, piosenka się skończy, wewnętrzne dziecko odejdzie, zostawiając skażoną grzechem pierworodnym. I trzeba będzie opuścić ten ogród. Jeżeli dobrze odczytuję metaforykę to Pola_Paris, po prostu, nie zrozumiała tego wiersza. A przecież ten, mimo pozornej prostoty, jest naprawdę interesujący emocjonalnie.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...