Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'więzienie' .

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Wiersze debiutanckie
    • Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
    • Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
  • Wiersze debiutanckie - inne
    • Fraszki i miniatury poetyckie
    • Limeryki
    • Palindromy
    • Satyra
    • Poezja śpiewana
    • Zabawy
  • Proza
    • Proza - opowiadania i nie tylko
    • Warsztat dla prozy
  • Konkursy
    • Konkursy literackie
  • Fora dyskusyjne
    • Hydepark
    • Forum dyskusyjne - ogólne
    • Forum dyskusyjne o portalu
  • Różne

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Znaleziono 7 wyników

  1. Poniedziałek upłynął dla mnie pod znakiem wcielenia do wojska. Po dotarciu na poligon była komisja lekarska, wydawanie mundurów, przydział do kompanii, plutonów i drużyn. Co się tyczy mundurów, to do łask wróciła znowu rogatywka polowa. Oczywiście w najnowszym wzorze maskującym. Zbiórkę mojej drużyny prowadził dowodzący ją kapral, na oko w wieku około 50 lat. Po zbiórce zwrócił się do mnie: Szeregowy Marek Milewski, my się chyba już widzieliśmy... „Obawiam się, że nie kojarzę pana kaprala.” „No, w todze prokuratorskiej wyglądam trochę inaczej.” Rzeczywiście, miałem przed sobą prokuratora, który oskarżał Agnieszkę. Nie była to jedyna tego typu niespodzianka mojego pierwszego dnia w wojsku. Był to zresztą ostatni raz, kiedy do przełożonego wojskowego zwróciłem się per „pan”. Forma „obywatel” wracała do łask, a w sytuacjach mniej formalnych to walono per „ty” bez względu na różnicę stopnia. W trakcie zbiórki drużyny zostaliśmy przydzieleni do dwuosobowych namiotów i ja z moim współlokatorem musieliśmy nasz namiot postawić. Kiedy się do tego zadania zabieraliśmy, usłyszałem od niego: Kolego, my się chyba już widzieliśmy... „A niby gdzie” odrzekłem jeszcze bardziej zdziwiony spotkaniem już drugiego „starego znajomego” zaraz pierwszego dnia mojego wojskowego życia. „W mundurze Służby Więziennej to jednak inaczej wyglądam, niż w mundurze wojskowym.” No rzeczywiście! Kiedy byłem te dwa razy u Agnieszki, to kręcił się tam funkcjonariusz-mężczyzna i jego teraz spotkałem w wojsku. „Jesteśmy w tym samym wieku.” „A skąd ty to wiesz?” „No od twojej żony. Ty jesteś mężem Agnieszki Zawadzkiej-Milewskiej, prawda?” I w ten sposób poznałem ciekawe źródło informacji o tym, co tam się u mojej żony dzieje. Najwyraźniej nie opowiadała mi wszystkiego ani na widzeniach, ani w rozmowach telefonicznych, ani nie pisała wszystkiego w listach. Trudno, żeby tak rozbudzone dziewczę, jak moja żona relacjonowała mi całą swoją aktywność i wszystkie swoje doznania. Tego było na pewno za dużo. „Ta twoja żona to jest nieźle szurnięta” rozpoczął mój namiotowy towarzysz swoją narrację. „Dziewczyn, z którymi wszystko jest w porządku, chyba wam tam nie dostarczają...” odpowiedziałem. „Sęk w tym, że twoja żona, że się delikatnie wyrażę, się poważnie różni od przeciętnej więźniarki. Jest ekscentryczna i czasami bardzo egzaltowana. Przede wszystkim rozgłasza wszem i wobec, że nie zamierza korzystać z przedterminowego zwolnienia i ma zamiar zostać u nas dokładnie sześć miesięcy, na które została skazana. Bo w końcu pan sędzia wiedział, co robi i tyle się natrudził z uzasadnieniem wyroku.” „A to, ja akurat wiem. Moja Agnieszka, ma świadomość, że to było bardzo głupie, żeby w stanie nietrzeźwym prowadzić samochód. A poza tym dla tak wielkiej damy jak ona byłoby dyshonorem przyznać, że w więzieniu jest jej źle i chce się stamtąd jak najszybciej wydostać.” „Ale ona robi wrażenie, że się troszczy o wszystko i wszystkich, a najmniej o siebie samą. Ja, chociaż mam tyle lat, co ty, nie mam ani żony, ani nawet dziewczyny. I to twoją żonę przeraża. A więc próbuje mnie swatać. Sęk w tym, że robi to na rympała. Zagroziła mi, że jak do ostatniego dnia jej kary nie będę miał jeszcze dziewczyny, to ona zleje mnie więziennym drewniakiem. Właściwie to coś takiego można by uznać za groźbę karalną…” „No cóż,...” odpowiedziałem, „po mojej Agnieszce można się takich różnych rzeczy spodziewać. Najwyżej posiedzi trochę dłużej.” „No, co ty” odparł natychmiast mój nowo poznany kolega, „przecież nikt u nas nie będzie czegoś takiego kierował do prokuratury. Agnieszka to, ogólnie rzecz biorąc, bardzo do dobra dziewczyna, tyle, że trochę zwariowana. A że za tę jazdę po pijaku jej się należy kara, to wiadomo...” Ze świeżo poznanym funkcjonariuszem Służby Więziennej, Marcin ma on na imię, jeszcze trochę porozmawiałem, na przykład o więziennictwie dla kobiet i o innych sprawach, potem zajrzałem jeszcze trochę do sąsiednich namiotów. W jednym z nich spotkałem dwóch chłopaków, w wieku 42 i 48 lat, tak, jak ja szeregowcy oraz tak, jak ja, pierwszy raz w wojsku. Po krótkiej rozmowie okazało się, że są to…dwaj wicewojewodowie naszego województwa. Ojej, jak to człowiek ma małe pojęcie o polityce własnego regionu… Przede wszystkim poczułem się jednak w obowiązku, jako polonista, żeby wyjaśnić kolegom, co oznacza nazwa ich urzędu, mianowicie, że słowo „wojewoda” to taki, co „wiedzie wojów” i dlatego życzyłem im szybkiego awansu na stopnie co najmniej podoficerskie. Zresztą, jak się później okazało, chłopaki się tymi wywodami mocno przejęli. Potem była rozgrzewka polegająca na biegu przez poligon, także po to, żeby go poznać, oraz na różnych ćwiczeniach typu pompki, przysiady itp. , a także „padnij” , „powstań”. Potem zajęcia z musztry, zajęcia o broni, a także wstęp do zasad pełnienia służby wartowniczej. I tak już do wieczora z przerwami na posiłki. Przed capstrzykiem mieliśmy jeszcze trochę czasu wolnego. Ja siedziałem przed moim namiotem i wtedy usiadł obok mnie dowódca mojej drużyny, ten sam, który jako prokurator oskarżał moją żonę. „Ja tam chciałem dać twojej żonie tylko trzy miesiące odsiadki i to w zawiasach, ale sędzia się na nią uwziął. Gościu ma opinię dosyć surowego sędziego, a wręcz surowego człowieka. Ma trzy córki. Dwie studiują prawo, trzecia już skończyła. Niektórzy mówią o nim wręcz, że prędzej by załatwił swoim córkom celę więzienną, niż ułatwił im karierę prawniczą...” „I mając takiego ojca poszły na studia prawnicze...” wyraziłem ostrożnie moje wątpliwości. „A, co myślisz, że poszły na prawo, żeby sobie ułatwić życie??” usłyszałem od mojego dowódcy. „Poszły na prawo, bo są zafascynowane tatusiem. Wiem coś o tym, bo wszystkie trzy uczyłem albo uczę na uniwersytecie. Wszystkie trzy są zafascynowane jego prawością, jego surowością obyczajową… .No, ale wracając do tego twierdzenia, że prędzej by swoim córkom załatwił celę więzienną, niż pomógł w karierze zawodowej, to jest jeden problem. Bo gdyby, jego córki coś przeskrobały, to on nie mógłby ich sądzić. Musiałby się wyłączyć. Mi się wydaje, że twoja żona obudziła w nim w jakiś sposób instynkt ojcowski. Tak, jakby zobaczył w niej swoją własną córkę i zgodnie z zasadą, że kto kocha ten karci1 postanowił ją szczególnie surowo ukarać. No i dał jej sześć miesięcy bez zawiasów, a przecież w takiej sytuacji mógłby jej dać zawiasy. Krótko przed ogłoszeniem wyroku miałem z nim krótką rozmowę i powiedział mi wtedy coś chyba bardzo znamiennego: a mianowicie, że powinien Agnieszkę surowiej ukarać, niż przeciętnego człowieka, bo to jednak dziennikarka, a prasa to czwarta władza.” Ta rozmowa z moim bezpośrednim wojskowym przełożonym dała mi wiele do myślenia albo wręcz do marzenia. Potwierdziła ona i dopełniła ona niejako moje wyobrażenia o mojej żonie jako o wielkiej pani, dla której pobyt w więzieniu i więzienny strój, strój Kopciuszka są niejako potwierdzeniem jej wysokiej pozycji społecznej. Albo jeszcze inaczej: Trafiła do kryminału, bo sędzia ją potraktował, jak własną córkę. Ale, jak to z marzeniami bywa, trudno je dokładnie wyrazić słowami…Kiedy natomiast zasypiałem, to te marzenia przeistaczały się w sen. Śniło mi się, że moja żona w swoim własnym ubraniu, dżinsach i szarej bluzie od dresu, chodzi całkiem bosymi stopami po więziennych korytarzach. Włosy miała związane w kok i nie były one zakryte chustką. I tak chodziła po tych więziennych korytarzach, aż w końcu doszła do miejsca, gdzie stały jej więzienne drewniaki, białe z czarnymi literami ZK na każdym drewniaku. Wsunęła w nie stopy i chodziła w nich głośno nimi klekocząc. I tak weszła na piętro, weszła przez otwartą kratę na oddział, w końcu doszła do swojej celi, tam usiadła na swoim łóżku, wzięła jakąś książkę i czytając ją robiła jakieś notatki. A ja ciągle myślałem, jak tę głupią kozę pociągnąć za ten kok, ale nie byłem w stanie tego zrobić… *** Budzę się rano, zamiast białej koszuli nocnej szara, więzienna, pod łóżkiem zamiast miękkich kapci więzienne drewniaki. Podnoszę się, wsuwam stopy do chodaków i rozpoczynam dzień. W drewniakach to każdy krok ma znaczenie, jest odczuwalny. Nie to co w kapciach w domu. Przebieram się w więzienną spódnicę i więzienną bluzę, no i wiążę włosy w kok oraz zakładam chustkę na głowę. Na porannym apelu musimy być w spódnicach, potem do pracy w terenie zakładamy zielone więzienne spodnie. Po porannym apelu śniadanie, a potem ruszamy porządkować różne okoliczne parki, a także łąki i tereny leśne. Na dojście do miejsca, gdzie danego dnia pracujemy, potrzebujemy gdzieś tak od pół godziny do godziny. A na miejscu zbieramy śmieci, grabimy liście, coś sadzimy, też pielimy, tam, gdzie jest coś zasadzone. Czasami kończymy jeszcze przed południem, ale często dopiero na przykład o 14.00. Teraz jesteśmy już po pracy, po obiedzie i po spacerniaku. Cele są otwarte, ja siedzę w mojej celi, razem ze mną jest Kasia, która dzieli ze mną celę. Jest o cztery lata starsza ode mnie. Dostała wyrok za porzucenie małoletniego. A właściwie dwa wyroki, bo pierwszy w zawieszeniu. Jej dwoje synów w wieku 8 i 10 lat kąpało się w morzu, a ona siedziała na brzegu i przeglądała coś w telefonie komórkowym i nie zauważyła, kiedy zaczęli się topić. Pomogli im obcy ludzie. I to wszystko na niestrzeżonej plaży. Sąd skazał ją za to na cztery miesiące w zawiasach. Nie odwołała się od wyroku i...po miesiącu sytuacja się powtórzyła. Teraz dostała osiem miesięcy bez zawiasów i musi jeszcze odbyć karę, którą dostała w zawiasach, czyli razem rok. Wszystkim jest jej żal, łącznie z sędzią, który ją w końcu posłał za kraty, bo właściwie to chce być dobrą matką, ale jej jakoś nie wychodzi. No ale jakoś ją trzeba zdyscyplinować – tak mówi nasza wychowawczyni i taka myśl była podobno też w uzasadnieniu wyroku, na podstawie którego w końcu tutaj trafiła. Tak sobie siedzimy, jakoś nic nam się za bardzo nie chce robić, chociaż można by wiele zrobić. Chociażby nasza biblioteka więzienna daje wiele możliwości. Tak więc siedzimy tylko i gapimy się przed siebie. No i ciągle słychać ten stukot albo trzaskanie więziennych drewniaków. Przez to walenie spowodowane chodzeniem więźniarek w chodakach atmosfera staje się jakaś taka ciężka. To znaczy, że dodaje ono zakładowi karnemu takiej powagi. Ta ciężka i poważna atmosfera jakoś bardzo dobrze pasuje do więzienia. I chyba dobrze, że tak jest. Bo w więzieniu powinna być więzienna atmosfera. Gdyby tu, za kratami, miałaby być jakaś hotelowa atmosfera, to bym się jakoś dziwnie czuła, chyba bym się czuła jakoś zagubiona… Ta ciężka, więzienna atmosfera wcale jednak nie oznacza, że funkcjonariuszki są dla nas nieżyczliwe. Wręcz przeciwnie! Wiedzą one, że skoro zeszłyśmy na złą drogę, to tym bardziej trzeba całościowo zadbać o nasz rozwój duchowy. I temu mają służyć także te stosunkowo surowe warunki odbywania kary. Skoro o funkcjonariuszkach mowa, to trzeba też zaznaczyć, że mamy tu dwóch mężczyzn w Służbie Więziennej. Jeden z nich to Marcin, strażnik dokładnie w wieku mojego Marka, czyli 37 lat. Jest absolwentem historii, na studiach zajmował się historią więziennictwa i może także dlatego trafił tutaj. Chociaż ma 37 lat, ciągle jeszcze nie ma żony, a nawet dziewczyny. Trochę mnie to martwi...Skoro ma wychowywać więźniarki, to sam powinien mieć żonę, która go będzie wychowywać. Zresztą Marcina nie ma obecnie z nami, bo jest na ćwiczeniach wojskowych z moim Markiem. Drugi z funkcjonariuszy-mężczyzn w tym naszym babskim kryminale to zastępca naczelniczki zakładu karnego. Marcin jest dla nas niejako bratem, natomiast wicenaczelnik więzienia pełni dla więźniarek w pewnym sensie rolę ojca. Ma 55 lat i mimo swojej surowości ma bardzo dobre relacje z więźniarkami, co oznacza między innymi, że umie bardzo dobrze uzasadnić stosunkowo surowe zasady odbywania kary więzienia. „Tu, w zakładzie karnym, musi być ciężko, bo ciężkie warunki kształtują silne charaktery”, „Młode damy, jako obywatelki naszego demokratycznego państwa polskiego macie swój udział we władzy, a więc jesteście władzą. A władza musi podlegać surowej odpowiedzialności” - to tylko niektóre wypowiedzi pana wicenaczelnika więzienia, które kierował do więźniarek. I to mi właśnie imponuje, że wicenaczelnik umie być w taki sposób surowy, że swoją surowością dowartościowuje więźniarki. Oferuje przez to dziewczynom jakąś szerszą perspektywę. Ta szersza perspektywa to coś, czego zabrakło mi w moim rodzinnym domu. Ponieważ jestem jedynaczką, to zawsze byłam dla rodziców, a szczególnie dla mamy, oczkiem w głowie. Jakoś ciągle miałam wrażenie, że wszystko się kręci wokół mnie, wokół ukochanej córuchny mamusi i tatusia. A ponieważ mama się o mnie ciągle bała i taki punkt widzenia narzucała mojemu tacie, to u rodziców zawsze mi było jakoś ciasno w sensie emocjonalnym. Chciałam jakoś uciec z tego przysłowiowego zaduchu. Z tego powodu wybrałam zawód dziennikarki, ale z tego powodu robiłam też różne głupoty. Aż w końcu wylądowałam tutaj… Kiedy tak siedzę z Kaśką w naszej celi i sobie o tym wszystkim myślę, słychać lekkie stukanie drewniaków i do naszej celi wchodzi Agata. Dziewczyna ma 22 lata, wyrok za to samo,co ja, czyli jazdę w stanie nietrzeźwym, taka sama liczba promili, jak u mnie, tyle, że jazda ta zakończyła się u niej bez stłuczki i chyba była trochę dłuższa od mojej. Wyrok Agaty jest o trzy miesiące dłuższy od mojego i teraz uwaga: Agata jest...córką sędziego. Będąc studentką 3 roku studiów prawniczych uczestniczyła w imprezie u koleżanki ze studiów, wszyscy podchmieleni, jedna z dziewczyn chciała wracać do domu, no i namówili Agatę, żeby ją podwiozła do domu. Trochę im się udało przejechać i zatrzymała ich drogówka. U Agaty stwierdzono stan nietrzeźwości, sprawa trafiła do sądu, a tam ten sam pan sędzia, który mnie sądził, wydał, pomimo że Agata była niekarana, wyrok bez zawieszenia i to zaraz dziewięć miesięcy. Wygląda na to, że chciał na córce swojego kolegi po fachu zademonstrować surowość. Z takim wyrokiem przestraszona, a nawet zapłakana wróciła do domu, a tam jej tata z groźną miną dał do zrozumienia, że u niego także nie ma co liczyć na pobłażanie. A ponieważ głęboko szanuje swojego ojca, postanowiła się nie odwoływać i tak trafiła tutaj. „Czy można się do was dosiąść” pyta się Agata z lekkim uśmiechem na twarzy. „Usiądź na moim łóżku, będzie ci najwygodniej” odpowiadam. Ja i Kasia dosuwamy nasze krzesła do mojego łóżka i tak siedzimy wszystkie trzy razem. Nie wiemy za bardzo co powiedzieć, więc się tylko uśmiechamy do siebie. Aż wreszcie Kasia odzywa się do Agaty: No i co tam? Udało ci się zrobić coś sensownego dzisiaj? „Trochę czytałam różne książki medyczne, które mi mama dostarczyła i takie, które są tutaj w bibliotece. Chyba nie wrócę na studia prawnicze. Spróbuję się dostać na medycynę albo zostanę pielęgniarką, jak moja mama. Ale na razie już jakoś nie mam siły czytać.” I tak siedziałyśmy nie mówiąc nic, patrząc tylko na nasze więzienne spódnice i na więzienne chodaki, aż w końcu Kasia kopnęła Agatę drewniakiem w kostkę i spytała: Boli? „No trochę boli” odpowiedziała Agata z lekkim uśmiechem. Aż wreszcie Agata kopie mnie więziennym chodakiem i pyta się rozpromienioną twarzą: Boli? „Oj coś tam boli” odpowiadam z figlarnym uśmiechem. I tak zaczęłyśmy się wszystkie trzy kopać się więziennymi drewniakami po kostkach i śmiać się przy tym. Po paru chwilach przestałyśmy. Agata skonkludowała z lekkim, ironicznym uśmiechem na twarzy: Ale z nas głupie kozy, że tak się kopiemy drewniakami, zamiast robić coś mądrego, zamiast pracować, albo czytać i się dokształcać. „Gdybyśmy nie były głupimi kozami, to chyba by nas tu nie było” odpowiedziałam ja także z lekką ironią. I wtedy Kasia się zapytała: Dlaczego właściwie musimy nosić te drewniaki? Co by właściwie szkodziło, gdybyśmy mogły tu nosić jakieś miękkie obuwie? „Chodzi o to, żeby się nam za karę ciężko chodziło” odpowiedziała jej Agata z lekko ironicznym uśmiechem na twarzy. „I żebyśmy wyglądały skromnie i siermiężnie jak zakonnice w jakimś bardzo surowym klasztorze” kontynuowała. „Gdyby mój tata tu rządził, to pewno musiałybyśmy chodzić tu w pasiakach albo szarych sukienkach” dodała jeszcze ironicznie. „Na szczęście te nasze więzienne ciuchy są zielone. Zielony to taki pozytywny kolor: kolor roślin, kolor nadziei...” odpowiedziała zamyślona Kasia. „No i ten biały kolor naszych drewniaków też się kojarzy pozytywnie. Na przykład z czystością...” dodałam od siebie. Tę naszą rozmowę przerwało wejście oddziałowej. Oznajmiła grzecznym, a jednocześnie stanowczym głosem: Za pięć minut zamykamy cele. Agata Leszczyńska, proszę do swojej celi. „Oczywiście, pani oddziałowa” odpowiedziała Agata swoim dziewczęcym, nieśmiałym głosem, wstała i zdecydowanym krokiem opuściła moją i Kasi celę. Ponieważ z całej naszej trójki Agata ma najbardziej delikatną budowę ciała, dlatego więzienne drewniaki na jej drobnych stopach wyglądają bardziej klocowato, niż u mnie i u Kasi. Tego samego dnia na wieczornym apelu dowiedziałam się od oddziałowej, że na najbliższą niedzielę zapowiedział się mój Marek z dwoma innymi osobami, ale nie umiała mi powiedzieć, kim będą te towarzyszące mu osoby. To oczywiście pobudziło moją ciekawość: z kim przyjedzie Marek i jak będzie się zachowywał? Czy będzie się zachowywał w miarę normalnie, czy może zacznie jeszcze bardziej bzikować, niż poprzednim razem? W nocy po tym dniu miałam sen: Szłam z moim Markiem więziennym korytarzem. Miałam na sobie letnią spódnicę w kwiaty, zieloną bluzkę, a na bosych stopach czarne baleriny, a włosy splecione w kok. Przez okna wpadało letnie słońce. Szliśmy uśmiechnięci, tanecznym krokiem, trzymaliśmy się za ręce, a te splecione ręce czasami podnosiliśmy do góry. Tak zaszliśmy do mojej celi, gdzie czekał wicenaczelnik naszego zakładu karnego. Powiedział do mnie: Młoda damo, zapraszam do celi. W celi czekały już na mnie moje więzienne ubrania i więzienne drewniaki. Ucałowaliśmy się z Markiem. Następnie weszłam do celi, zdjęłam baleriny i wsunęłam stopy do więziennych chodaków. Następnie zrobiłam parę kroków w kierunku wejścia – było słychać lekki stuk drewniaków – i z rozpromienioną twarzą pomachałam Markowi ręką, posłałam mu całusa, a potem zamknęłam drzwi celi za sobą. Potem siadłam na łóżku, wzięłam Biblię, zaczęłam ją czytać i robić notatki. Potem zasnęłam bardzo głębokim snem… 1Księga przysłów 13, 24 za Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Pallottinum, Poznań – Warszawa 1990
  2. Poniższe opowiadanie jest wizją przewidywanej przyszłości i tak należy je rozumieć. ************************************************************************************************************************************************************** W dniu po widzeniu u Agnieszki poszedłem po pracy na pocztę i wysłałem do żony kartkę pocztową. Napisałem na niej datę oraz następującą treść: „Cześć Aga, dziękuję za wczorajszą wspaniałą randkę. Było naprawdę super! Twoja kreacja była super, szczególnie chustka na głowie i chodaki. Przekaż też koleżankom, że wyglądają w tym super. Przekaż także pozdrowienia pani funkcjonariuszce, która nas dozorowała. Randka z przyzwoitką jest zawsze ciekawsza. Pozdrowienia i do zobaczenia za niedługo. Marek.” Potem pojechałem do domu zjeść obiad, a następnie wybrałem się do teściowej nadrobić rozmowę, która miała się odbyć poprzedniego dnia przez telefon. Teściowa była bardzo niepocieszona, że jej córka nie odwołała się od wyroku skazującego ją na bezwzględne pozbawienie wolności. Sam fakt, że jej dziecko mogło się znaleźć za kratami był dla niej nie do zniesienia i dlatego ciągle myślała nad jakimś rozwiązaniem. Ponieważ przedterminowe zwolnienie w wypadku Agnieszki mogło nastąpić dopiero po trzech miesiącach, jej mama zastanawiała się ciągle, jak można ją wydobyć inaczej zza krat. Ja tym rozważaniom przysłuchiwałem się raczej biernie, ponieważ uważałem, że i tak najważniejsza jest tu zdanie mojej żony. Kiedy tak siedziałem razem z teściową, nagle zadzwonił telefon stacjonarny. Teściowa wyraźnie podekscytowana odebrała. „Tu Agnieszka” usłyszałem w słuchawce. Teściowa jeszcze bardziej podekscytowana przełączyła na głośnomówiący. „Mamo, dzwonię z zakładu karnego. Co tam u ciebie?” słychać było spokojny, wyluzowany głos Agnieszki. „Dziecko, ty tam nie możesz zostać ani dnia dłużej. Musisz poprosić Prezydenta o ułaskawienie.” „Mamo, wybij to sobie z głowy! Prezydent powinien zajmować się naprawdę ważnymi sprawami, a nie wnioskiem o ułaskawienie takiej głupiej kozy, jak ja. A poza tym byłoby to nieładnie wobec pana sędziego. Tyle się starał z uzasadnieniem mojego wyroku, a tu Pan Prezydent miałby to wszystko jednym pociągnięciem długopisu przekreślić? Nie ma mowy! I żeby była jasność, mamo: Jak miną już te trzy miesiące, to nie zamierzam się starać o przedterminowe zwolnienie.” „Dziecko...” odezwała się teściowa. „Mamo, musisz tu kiedyś koniecznie z Markiem do mnie wpaść. Poznasz przemiłe dziewczyny ze Służby Więziennej i zobaczysz trochę, jak tu jest. Pa, muszę już kończyć. Wychodzimy teraz na spacerniak zrobić trochę rund. Całuski i do zobaczenia i do usłyszenia i pozdrów ode mnie Marka, Fajnie, że wpadł wczoraj do mnie. Pa... ” Moja żona zakończyła rozmowę, a teściowa wciąż nie mogła dojść do siebie po traumatycznym przeżyciu, jakim było to, że jej córka dzwoniła z więzienia. Agnieszka dobrze rozumiała tę traumę swojej mamy i dlatego tym bardziej starała się ją przyzwyczajać do tego, że jej pobyt za kratami to żaden koniec świata. Te moje wrażenia po widzeniu u Agnieszki zostały jeszcze bardziej spotęgowane po tej rozmowie mojej żony z jej mamą. „Zwykły śmiertelnik” dążyłby do tego, żeby jak najszybciej opuścić kryminał. Ale nie moja Agnieszka! Ona była i jest na to zbyt wielką damą. Ona, będąc za kratami. wolała się troszczyć o to, żeby praca sędziego, który ją skazał, była odpowiednio doceniona. „No, to chyba Agnieszka ci wszystko wyjaśniła?” rzuciłem do teściowej. Mama Agnieszki rozłożyła ręce. „Że też ty musisz trzymać stronę Agnieszki...Miejsce żony jest przy mężu” odpowiedziała. „Miejsce żony jest zależne od sytuacji” odpowiedziałem. „A ty byś dobrze zrobiła, gdybyś pojechała ze mną do Agnieszki. Ja się do niej wybieram w ostatnią sobotę przed pójściem na ćwiczenia wojskowe.” „No dobrze, to chyba pojadę z tobą...” westchnęła teściowa. „W takim razie porozmawiamy o tym jeszcze. To ja już idę. Do zobaczenia.” Opuściłem mieszkanie teściów i udałem się na przystanek autobusowy, żeby wrócić do mnie do domu. Mimo, że normalnie funkcjonowałem, chodziłem do pracy, sprzątałem w domu, robiłem dla siebie posiłki, to jednak czułem ekscytację na myśl o mojej żonie. Nie mogłem się doczekać spotkania z żoną, ale jakoś wcale nie tęskniłem za tym, żeby opuściła zakład karny. Za bardzo ciekawiła mnie ta więzienna rzeczywistość mojej żony. Chciałem ją lepiej poznać i dlatego z niecierpliwością oczekiwałem następnego widzenia… Jak bardzo moje myśli zaprzątała Agnieszka okazywało się nocą, bo sny o niej pojawiały się jak na taśmie. Tej nocy śniło mi się, że Agnieszka jest w więzieniu, ale jest we własnym ubraniu: niebieskich dżinsach i szarej bluzie od dresu. Tyle, że na bosych stopach ma te białe więzienne drewniaki, w których ją już widziałem na ostatnim widzeniu. Chodziła w nich tam i z powrotem głośno klekocząc, żeby je przymierzyć. Raz nawet tupnęła drewniakiem. Potem strażniczka zaprowadziła ją do jakiegoś pomieszczenia, gdzie moja żona usiadła za biurkiem i coś pisała na komputerze. Po tego typu snach miałem zawsze dodatkową dawkę energii na następny dzień. Mniej więcej dwa tygodnie po wysłaniu pocztówki do żony otrzymałem od niej odpowiedź: „Cześć Marek, bardzo Ci dziękuję za pocztówkę, no i za komplement pod adresem naszego ubioru więziennego. Oczywiście przekazałam dziewczynom, że super w tym wyglądają i bardzo je to ucieszyło. Dla kobiety jest to niezbyt fajne doświadczenie, kiedy musi oddać swoje rzeczy i założyć więzienne ciuchy i dlatego tym bardziej koleżanki ucieszyły się z takiej pochwały, tym bardziej jeżeli facet tak mówi. Funkcjonariuszkę, która nas na ostatnim widzeniu pilnowała (ma ona Jadzia na imię), bardzo rozśmieszyło, że nazwałeś ją przyzwoitką. Kazała Ciebie pozdrowić. A tak w ogóle to przepraszam, że ostatnio nie dzwoniłam. W końcu mogę tygodniowo telefonować przez piętnaście minut. Ale tutaj tyle się dzieje, że czasem zapominam zadzwonić do Ciebie. Rano to sprzątamy różne tereny, tu w okolicy, po południu mamy trochę pracy polegającej na szyciu różnych rzeczy. No i poza tym to Służba Więzienna dba o to, żebyśmy się tu nie nudziły. Urządzają nam najróżniejsze zajęcia, no i oprócz tego mamy nieźle wyposażoną bibliotekę więzienną. A jak cele są otwarte, to jeszcze warto porozmawiać z wieloma współwięźniarkami, a nie tylko z koleżanką z celi. A jak już biorę się za telefonowanie, to w pierwszej kolejności dzwonię do mamy. Wiesz przecież, że ona się tym wszystkim najbardziej przejmuje i dlatego poświęcam tyle czasu na uświadamianie jej. Ty to przynajmniej jesteś kumaty i rozumiesz, że ze mną jest tutaj wszystko w porządku. I mam nadzieję, że nie masz mi za złe, kiedy jej poświęcam więcej czasu, niż tobie. Ale ją to trzeba uświadamiać, a ja i Ty to się rozumiemy prawie bez słów, jak to powinno być w małżeństwie. Pamiętaj, w każdym razie, że się zawsze za Ciebie modlę. Teraz to już nie ma tak, jak dawniej, żebym opuszczała niedzielną mszę świętą. A czasami to bywam tu nawet na mszy w ciągu tygodnia, jak ksiądz kapelan ma czas u nas odprawić. No i jeszcze zaczęłam uczęszczać na Odnowę w Duchu Świętym. Mamy tu taką naszą więzienną wspólnotę. Całuję Agnieszka” A tam, wcale się nie musiała z tego tłumaczyć, że poświęca mi za mało czasu. Czasami to jest nawet ciekawiej, jak przez dłuższy czas nie mamy ze sobą kontaktu, ponieważ pobudza to moją wyobraźnię na jej temat. W każdym razie odwiedziny u Agnieszki zaplanowaliśmy na sobotę przed poniedziałkiem, w który miałem się stawić na ćwiczenia wojskowe. Ponieważ daną osadzoną mogły odwiedzić jednocześnie trzy osoby uzgodniliśmy, że tym razem będą to ja, mama Agnieszki oraz moja mama. Telefonując z zakładem karnym dowiedziałem się, że, jeżeli będzie dobra pogoda, to widzenie odbędzie się pod gołym niebem, w więziennym ogrodzie. Tak więc w zaplanowany dzień wyruszyliśmy do do mojej żony. Ponieważ pogoda była dosyć ciepła i słoneczna, to po dotarciu do zakładu karnego zostaliśmy zaprowadzeni do więziennego ogrodu, gdzie usiedliśmy na drewnianych krzesłach i oczekiwaliśmy na Agnieszkę. Ogród miał wymiary na oko dziesięć na dziesięć metrów. Myśmy siedzieli na jednym końcu ogrodu, a na drugim końcu ogrodu był główny budynek więzienny, w który wpatrywaliśmy się oczekując, że właśnie stamtąd przyjdzie Agnieszka i właśnie tam, po okołu pięciu minutach oczekiwania, pojawiła się w towarzystwie strażniczki. Szła w naszym kierunku z rozpromienioną twarzą starając się niezdarnie utrzymać na stopach spadające więzienne drewniaki. Mimo to szła żwawym i zdecydowanym krokiem. Taka już była, że trudności ją jeszcze bardziej mobilizowały. Po uściskaniu i ucałowaniu usiedliśmy z powrotem na krzesłach. Pierwsze słowa wypowiedziała moja teściowa: „Dziecko, jak ty wyglądasz?” Odpowiedź padła natychmiast: „Mamo, a jakbyś chciała, żebym wyglądała? Może w pasiaku byłoby lepiej? Z tym pasiakiem, to nawet nie jest całkiem abstrakcja. W Stanach Zjednoczonych pasiak był i jest używany jako ubranie więzienne. A może w szarej sukience bym lepiej wyglądała? Coś takiego, co biedne dziewczyny nosiły dawno temu, na przykład w XIX wieku. I do tego holenderskie drewniaki, takie całe z drewna? A z tą szarą sukienką i holenderskimi drewniakami to obecnie też już nie jest abstrakcja. W USA w niektórych protestanckich wspólnotach istnieje praktyka plain dress, czyli takiego prostego i niedzisiejszego, bardzo staromodnego ubioru. Ktoś wpadł na pomysł, żeby to przenieść do więziennictwa. I tak w niektórych amerykańskich więzieniach dziewczyny odbywające karę zasuwają w takich szarych, siermiężnych sukienkach i holenderskich chodakach do pracy…” „Dziecko, ty mi tu robisz cały wykład, a ja tylko chcę, żebyś normalnie żyła” usłyszała moja żona od swojej mamy. „Popełniłaś błąd, ale nie jesteś tak ciężką przestępczynią, żeby trzeba ciebie było przebierać w te więzienne łachy. Mogliby ci pozwolić chodzić we własnym ubraniu i własnych butach.” „Mamo, to kompletnie bez sensu… Jak się nas tu zamyka, to nie po to, żeby było tak, jak na tak zwanej wolności. Nie ma sensu nas tu zamykać, jeżeli mamy tu ze sobą brać nasze ciuchy, buty i najróżniejsze inne owoce konsumpcjonizmu. Izolacja więzienna ma wtedy sens, kiedy się nas izoluje od szaleństwa tego świata...” Teraz się odezwała moja mama: „Dziecko, ty zawsze myślałaś niezależnie i za to właśnie Marek ciebie cenił i ceni. Zrobiłaś coś złego, ale z twoją postawą, to na pewno wyjdziesz znowu na prostą. Jesteś młoda, inteligentna, to sobie na pewno w życiu poradzisz...” „Oj, mamo...” padła na to odpowiedź ze strony mojej Agnieszki. Po twarzy mojej żony było widać, że trochę za dużo to było dla niej tych komplementów. W końcu była tu za karę, a więc bez przesady z tymi pochwałami – tak chyba myślała Agnieszka. Ja słuchając tej całej rozmowy robiłem to, co powinien robić każdy porządny żonaty mężczyzna: Byłem zafascynowany moją żoną. Mając na sobie strój Kopciuszka mówiła raz, jak profesjonalna dziennikarka, raz jak zbuntowana intelektualistka. Od kiedy ją poznałem, miała w sobie coś i z jednej i z drugiej. Nawet przez moment próbowałem sobie wyobrazić, że w tym więziennym stroju nadaje na żywo przez internet. Jak pomyślałem o internecie, to przyszło mi na myśl pytanie, które od razu zadałem: „Aguś, ale skąd ty to wszystko wiesz. Chodzi mi o to, co przed chwilą mówiłaś o tych archaicznych ubraniach więziennych w USA… Przecież mówiłaś, że macie tu bardzo ograniczony dostęp do internetu, więc dlaczego jesteś tak dobrze poinformowana? Bo ja o tych sprawach to w ogóle nie słyszałem...” „Oj, Marek… Jak się chce, to się potrafi. Ja wiem, czego szukam w internecie. Ja nie mam potrzeby długiego siedzenia przed komputerem. A jak już wiem, czego szukam, to wtedy to dosyć szybko znajduję. A poza tym, to wychowawczyni opowiada nam o tego typu sprawach.” Znowu się rozmarzyłem...Niby już miałem czas i okazję, żeby się przyzwyczaić do miejsca, w jakim się moja Agnieszka znajduje. A jednak to jej rezolutne, profesjonalne podejście do spraw w połączeniu z tą drelichową spódnicą i tymi chodakami, które miała na sobie, ciągle robiły na mnie wrażenie. A do tego jeszcze ta chustka na głowie… Myśli, które trudno dokładnie słowami opisać, kotłowały się u mnie w głowie. Przypominałem sobie widok Agnieszki, w różnych strojach, w których ją kiedykolwiek widziałem… W dżinsach, sukienkach, spódnicach, w balerinach, szpilkach, półbutach, sandałach… A teraz w tym… Już samo to porównanie mnie oszołomiło. A potem sobie pomyślałem, że mamy tu niby takie miłe rodzinne spotkanie, a jednak moja żona jest tu ZA KARĘ i już niedługo na mocy prawa karnego zostaniemy znowu rozdzieleni. To trochę tak, jak Kopciuszek, który o określonej porze musiał opuścić bal… Ale Agnieszka nie była tu w końcu za niewinność. Takie różne, mniej lub bardziej sensowne, skojarzenia przetaczały się przez moją głowę. W pewnym momencie wyciągnęła swoje nogi w moim kierunku. Ja się zapatrzyłem przez moment na jej stopy w białych więziennych drewniakach z czerwonymi literami ZK i w pewnym momencie kopnąłem ją w stopę i mimowolnie powiedziałem do Agnieszki: „Ale ty jesteś głupią kozą”. Zarówno moja mama, jak i moja teściowa zmieszały się na to. Zapewne pomyślały sobie, że, mało tego, że nasze małżeństwo jest teraz rozdzielone murem więziennym, to teraz podzieli je jeszcze bardziej jakaś awantura małżeńska. Ale, jak z reguły w takich przypadkach, moja żona okazała się najbardziej kumata: „Marek, weź się opanuj! Ja wiem, że, od kiedy jestem w więzieniu, tobie kompletnie odbija na moim punkcie. Ale pamiętaj, że nie jesteśmy tu sami. Pani funkcjonariuszce, która nas pilnuje, może być przykro, że ja tu jestem podrywana przez najwspanialszego męża na świecie, a ona siedzi taka sama.” Po tych słowach Agnieszki widziałem, jak na twarzy strażniczki, która siedziała obok nas, zaczął rysować się śmiech. I to właśnie jest ta szlachecka mentalność mojej żony: honor nie pozwalałby jej okazywać, że kara więzienia to dla niej uciążliwość. To prędzej strażniczka więzienna mogła być pokrzywdzona przez los, ale przecież nie moja Agnieszka, wielka dama. Następnie Agnieszka stwierdziła: „Marek powoli zaczyna bzikować. Chyba musimy się czymś zająć.” Potem zwróciła się do strażniczki: „Czy możemy się przejść po ogrodzie?”. Po otrzymaniu pozytywnej odpowiedzi podnieśliśmy się z krzeseł i ruszyliśmy na małą przechadzkę po więziennym ogrodzie. Ja chwyciłem Agnieszkę za rękę, przez co widzenie stało się jeszcze bardziej randką. Moja żona pokazała nam, co ona i inne więźniarki sieją i sadzą i na tym spacerku nasza wizyta w więzieniu się zakończyła. Następnego dnia była niedziela i po mszy świętej zacząłem się przygotowywać na wyjazd na ćwiczenia wojskowe nazajutrz, w poniedziałek. Wiele ciuchów nie musiałem brać ze sobą, ponieważ Wojskowa Komenda Uzupełnień dała nam znać, że na przepustki trzeba będzie wychodzić w mundurach. Chyba chcieli tym osiągnąć jakiś propagandowy efekt. W każdym razie w poniedziałek należało się stawić o godzinie 8.00 rano na terenie uniwersytetu, skąd miał się odbyć transport ciężarówkami na poligon, gdzie miały się odbyć te ćwiczenia. Tak więc poszedłem spać w oczekiwaniu na dzień, w którym, przez założenie munduru wojskowego, miał nastąpić pewien nowy etap w moim życiu.
  3. Poniższe opowiadanie jest wizją przewidywanej przyszłości i tak należy je rozumieć. *************************************************************************************************************************************************************************** Facet to ma w życiu przerąbane. Uchodzi za chuligana lenia itp. Przejawem tych uprzedzeń jest dowcip: „Gdzie można znaleźć idealnego mężczyznę? Takiego, który chodzi spać o 21.00, wstaje o 6.00, sam ścieli swoje łóżko? W więzieniu.” Kiedyś to słyszałem, a niedawno znalazłem to znowu w internecie. I czuję się przez taką narrację trochę dyskryminowany jako mężczyzna. I dlatego zacząłem się zastanawiać, czy nie może to dotyczyć także idealnej kobiety… . Aż w końcu sam doświadczyłem, jak to może być za sprawą … mojej żony. Z Agnieszką jesteśmy małżeństwem od trochę ponad trzech lat. Ja mam lat 37, jestem bibliotekarzem i nauczycielem akademickim, Agnieszka ma 30 lat i jest dziennikarką. Nie żebym chciał uchodzić za takiego całkiem „grzecznego chłopczyka”, ale to jednak moja małżonka ma większe skłonności do lekkomyślności i ... do alkoholu. Nie, żeby była alkoholiczką albo pijaczką, ale jednak, jak to się mówi, „lubi sobie wypić”. O tej jej lekkomyślności mogą opowiedzieć coś ci, którzy poznali jej styl jazdy samochodem. Ja natomiast doświadczyłem tego jej podejścia do życia, kiedy gdzieś razem szliśmy, ja stawałem na czerwonym świetle, a ona, jak gdyby nigdy nic, właziła na jezdnię. Dzieci, póki co, jeszcze nie mamy. I dlatego miałem nadzieję, że uda mi się Agnieszkę przed pojawieniem się naszego pierwszego dziecka trochę wychować w kierunku nieco bardziej odpowiedzialnego zachowania. Aż zdarzyło się coś, co mnie w znacznej mierze wyręczyło w tych wysiłkach wychowawczych. Któregoś wiosennego wieczoru Agnieszka była na imprezie urodzinowej swojej redakcyjnej koleżanki. Wszystkie dziewczyny miały wypite i dlatego oczywiście pod koniec imprezy zostały wezwane taksówki. Kiedy jedna z taksówek mocno się spóźniała, moja Agnieszka, będąc w stanie zdecydowanie nietrzeźwym, uparła się, żeby koleżankę, dla której była przeznaczona ta spóźniająca się taksówka, podwieźć do domu samochodem gospodyni przyjęcia. Ponieważ moja żona w stanie upojenia alkoholowego stawała się bardzo stanowcza, natomiast dziewczyna, u której była impreza, pod wpływem alkoholu popadała w stan daleko idącego zobojętnienia, mojej żonie udało się wyciągnąć od niej kluczyki od samochodu i tak zaczęła się feralna jazda. W stanie nietrzeźwym Agnieszka nie była w stanie jechać prosto i tak zjechała na lewy pas i uderzyła w bok samochodu stojącego przy lewym pasie jezdni, w którym nikogo nie było. Była to bardzo mała ulica, na której nie było prawie żadnego ruchu, znalazł się tam natomiast przypadkowo patrol drogówki, który bez najmniejszego problemu podjął czynności, ponieważ Agnieszka po tej kolizji nawet nie próbowała dalej jechać. No i okazało się, że miała 0,6 promila we krwi i dlatego sprawa trafiła do sądu, który był nieubłagany. Pomimo starań obrońcy Agnieszki, żeby sąd orzekł karę w zawieszeniu, moja żona została skazana na sześć miesięcy bezwzględnego pozbawienia wolności za jazdę w stanie nietrzeźwym. Sędzia, mężczyzna na oko w wieku przedemerytalnym, argumentował, że lepiej za pierwszym razem stosunkowo surowo ukarać i w ten sposób dać wyraźny sygnał zarówno oskarżonej, jak i całemu społeczeństwu, jak bardzo niebezpieczne jest takie zachowanie i w ten sposób powstrzymać rozwój szkodliwych skłonności u podsądnej. Pan sędzia był poinformowany o mandatach, jakie Agnieszka dostała nie tak dawno temu za przekroczenie prędkości i przechodzenie na czerwonym świetle. Przekonywał w uzasadnieniu, że Agnieszka wymaga bardziej intensywnego wysiłku wychowawczego, niż byłoby to możliwe w warunkach wolnościowych. Najwyraźniej argumentacja sędziego przekonała Agnieszkę, bo zrezygnowała z odwoływania się od wyroku. Wyrok się uprawomocnił i po jakimś czasie Agnieszka dostała wezwanie do zakładu karnego. Tego dnia, kiedy Agnieszka udawała się do więzienia, żeby odbyć karę, ja nie miałem czasu jej odprowadzać. Pożegnaliśmy się rano, jak zwykle, szybkim całusem. Potem, przez następne dwa tygodnie, kontaktowaliśmy się ze sobą przede wszystkim telefonicznie. Ale te rozmowy telefoniczne były raczej zdawkowe. Aż wreszcie po dwóch tygodniach doszedłem do wniosku, że w zasadzie nic o tym nie wiem, jak Agnieszka w tym więzieniu żyje i zacząłem myśleć o jej odwiedzeniu. Nie, żebym się o Agnieszkę bał… To nie było w stylu naszego małżeństwa, żeby się bać o siebie nawzajem. Po prostu byłem ciekaw, a nawet bardzo ciekaw, jak tam leci u żony. O więziennictwie, także tym dla kobiet, miałem bardzo blade pojęcie. Jakieś tam migawki w telewizji, jakieś newsy ze zdjęciami w internecie, kiedyś może jakiś reportaż, ale poza tym nic… A więc tym bardziej byłem ciekaw, jak tam teraz wygląda. Tym bardziej byłem ciekaw, jak to jest w takim więzieniu dla kobiet, że Polska się bardzo mocno zmieniała. Po kolejnych przejściach politycznych w zasadzie całkowicie załamał się system pookrągłostołowy. Budowanie wpływów sił globalistycznych, jakie nam towarzyszyło od początku transformacji ustrojowej na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku, a może i wcześniej, zostało przerwane, a jego efekty w znacznej mierze zniweczone, chociaż nie wszyscy to otwarcie przyznawali. W debacie publicznej główne siły polityczne zaczęły otwarcie negować ideę doganiania przez Polskę dobrobytu, czy to krajów zachodniej Europy, czy Ameryki Północnej, czy też jakichkolwiek innych tzw. krajów wysokorozwiniętych. Zaczęto nawet w dyskusji głównego nurtu negować ideę wzrostu gospodarczego! Coraz częściej zaczęto natomiast głośno domagać się własnej polskiej drogi w sprawach nie tylko polityki gospodarczej, ale wręcz rozwoju cywilizacyjnego. To wszystko byłoby podawane w otoczce ideowo-politycznej będącej mieszanką zarówno pierwiastków chrześcijańsko-demokratycznych i konserwatywnych, jak i radykalnie lewicowych, przy czym w tym wypadku kojarzenie radykalnej lewicy z ruchem LGBT jest błędem. Zarówno Unia Europejska, jak i Stany Zjednoczone straciły w naszej polityce zagranicznej w znacznej mierze na znaczeniu, czemu, wbrew temu, czego można by się spodziewać, nie towarzyszył wzrost znaczenia dla Polski takich mocarstw, jak Chiny i Rosja. Raczej Polska wzmacniała swoje relacje z chrześcijańskimi krajami tzw. Globalnego Południa, a na gruncie europejskim oczywiście z krajami Międzymorza. Wszystkie znaczące siły polityczne uznały za strategiczny cel daleko idącą autarkię gospodarczą Polski. Dla polityki gospodarczej oznaczało to wzmożony interwencjonizm państwowy, który w znacznej mierze wyparł międzynarodowe koncerny z polskiego rynku, w których miejsce weszły przedsiębiorstwa państwowe, oraz wzmocnienie pozycji małej i średniej przedsiębiorczości, między innymi przez zagwarantowanie w konstytucji, że daniny takie, jak składki zusowskie muszą być proporcjonalne do dochodu danego przedsiębiorstwa. Poza tym zniesiono wszystkie restrykcje odnośnie uprawy konopi, czy to naszych rodzimych, czy też indyjskich. W ogóle co rusz wychodziły na jaw różne globalistyczne układy, którymi Polska była dotychczas zniewolona i teraz nasz kraj je wypowiadał. Mógłbym jeszcze długo opowiadać o tym, jak Polska z dnia na dzień robiła się coraz bardziej autarkiczna, demokratyczna, chrześcijańska, prospołeczna i wolnościowa zarazem, jak porzucała zglobalizowany i oligarchiczny kapitalizm, ale nie o tym chcę tu opowiadać. Musiałem jednak zrobić ten wtręt, bo żadne małżeństwo i żadna miłość nie istnieje w próżni społeczno-politycznej. O więziennictwie w tej naszej nowej, polskiej, coraz bardziej odległej od mieszczańskiego społeczeństwa konsumpcyjnego rzeczywistości też była mowa. Miało ono mieć funkcję coraz bardziej moralizującą. Padały wręcz takie określenia, że zakład karny powinien być, jak klasztor. Co z tego jednak dokładnie miało wynikać, nie miałem za bardzo pojęcia. W końcu człowiek nie może zajmować się wszystkim… A więc, wracając do sprawy odwiedzin u Agnieszki, zadzwoniłem do zakładu karnego i spytałem się, kiedy mogę odwiedzić żonę, a następnie wziąłem na ten dzień wolne w pracy. Żeby dotrzeć więzienia, gdzie Agnieszka odbywała karę, trzeba było jechać około godziny PKSem do miejscowości położonej nieopodal naszego miasta. Zaplanowałem podróż odpowiednio wczesnym autobusem, żeby mieć zapas czasu i wyszedłem z domu odpowiednio wcześnie, żeby kupić bilet na autobus w kasie. Jeżeli jakaś zmiana w kraju rzucała się szczególnie w oczy, to stosunkowo duża liczba żołnierzy na ulicach. Zarówno pojedynczych żołnierzy, jak i żołnierzy w zwartych formacjach i to w dosyć różnym wieku. Szeregowi w wieku 50+ nie byli niczym nadzwyczajnym. W ramach prosuwerennościowych reform w miejsce obowiązku obrony ojczyzny przywrócony został powszechny obowiązek obrony. Jakkolwiek nie została odwieszona zasadnicza służba wojskowa, to jednak stworzono taki system ćwiczeń wojskowych, że w zasadzie żaden w miarę zdrowy i sprawny face między 19 a 55 rokiem życia nie mógł się od tego wywinąć. No i żebym nie zapomniał: dotychczasowa kategoria D została z automatu zamieniona na kategorię A. Kto może w czasie wojny iść do wojska, ten może i w czasie pokoju – taka była oficjalnie głoszona logika. Ja też dostałem wezwanie na ćwiczenia i miałem się stawić do jednostki za dwa tygodnie. Przezornie zacząłem znowu biegać, robić pompki, wspinać się itd. Chodziły słuchy, że starszym rocznikom rezerwy mogą nawet dawać większy wycisk, niż młodemu wojsku, żeby takiemu n.p. czterdziestoośmiolatkowi na „dzień dobry” wybić z głowy jakiekolwiek myśli, że jest już stary, że to „już nie te lata”, itd. Trochę nawet rozumiałem takie myślenie. Oby tylko nie przegięli w tym kierunku… Podczas całej tej podróży do Agnieszki musiałem się zająć myśleniem o właśnie takich i nieco innych sprawach, oglądaniem otoczenia, żeby się jakoś wyluzować, no bo jednak napięcie we mnie było. Pierwszy raz udawałem się do takiego miejsca, jak więzienie, które kojarzy się mimo wszystko raczej negatywnie, a w takim miejscu była właśnie moja żona… Po opuszczeniu autobusu i dotarciu do zakładu karnego, zostałem, po okazaniu dowodu osobistego, tam wpuszczony i zaprowadzony do pokoju, gdzie usiadłem na jednym z krzeseł i czekałem na Agnieszkę. Na ścianie wisiał jakiś regulamin, a nad nim nasz herb państwowy, orzeł biały w formie znanej z czasów PRL i Trzeciej Rzeczypospolitej, tyle, że z koroną zamkniętą z krzyżem na górze – efekt ostatnich prosuwerennościowych zmian. Nad wejściem wisiał krzyż. Po kilku minutach usłyszałem na korytarzu kroki – jedne bardziej ciche, inne bardziej klekoczące. Po chwili funkcjonariuszka wprowadziła Agnieszkę. „Macie Państwo godzinę czasu na widzenie”, powiedziała łagodnym głosem strażniczka. Ja na widok Agnieszki poderwałem się z krzesła, wymieniliśmy parę szybkich całusów, a następnie siedliśmy na krzesłach. „Jak tam, Marek, dajesz sobie radę beze mnie”, rozpoczęła Agnieszka rozmowę z radosnym uśmiechem na twarzy. „Jak zawsze wtedy, kiedy ciebie nie ma w domu” odpowiedziałem z lekką nutą obojętności, żeby z góry uciąć wszelkie sugerowanie mi jakiejś męskiej niezaradności. „Lepiej to ty powiedz, co tam u ciebie nowego. Widzę , że masz nową kreację...” powiedziałem do Agnieszki z lekkim ironicznym uśmiechem o delikatnym odcieniu złośliwości. „A co, podoba ci się” odparła Agnieszka rezolutnie, nie dając się poirytować. Ja się dalej przyglądałem tej jej „nowej kreacji”, która, sądząc po literach „ZK”, czyli „zakład karny” na piersi, była ubraniem więziennym mojej żony. Agnieszka ubrana była w zieloną drelichową kurtkę, w drelichową spódnicę tego samego koloru, a na nogach miała białe drewniaki. Mniej więcej takie, jakie dziewczyny nosiły latach 90. XX wieku, z tyłu otwarte z przodu zamknięte, tyle, że bez paska w poprzek stopy, natomiast biały wierzch każdego drewniaka po tej stronie, gdzie się wkłada stopę, miał niebieski margines. Ponadto na białym wierzchu każdego drewniaka widniały czarne litery ZK. Na głowie Agnieszka miała natomiast zawiązaną białą chustkę, spod której wystawał kawałek warkocza. „ Czy mi się podoba...” powiedziałem lekko zalotnie. „Jakoś tak staromodnie...” „No bo mamy konserwatywną rewolucję, to i ubrania więzienne są bardziej staromodne” odparła Agnieszka z lekką nutą ironii. „ Jakoś tak skromnie, wręcz siermiężnie wyglądasz...” powiedziałem. „No bo więźniarki powinny wyglądać skromnie. To właśnie przez brak skromności dziewczyny schodzą często na złą drogę. Ja jestem tego akurat przykładem” odrzekła moja żona teraz lekko zamyślona. „A możesz też chodzić we własnych ciuchach” drążyłem dalej temat. „No właśnie nie. I dlatego przypomnij mojej mamie, żeby mi tu żadnych ubrań i żadnej bielizny nie przysyłała, bo i tak tego nie mogę tu nosić. Jeszcze nie tak dawno temu te zasady nie były aż takie surowe. Ale teraz... Sam pewnie słyszałeś… Więzienie ma być jak klasztor...” Nasza rozmowa, która rozpoczęła się w radosnej atmosferze spowodowanej spotkaniem po dłuższym czasie, teraz stała się bardziej poważna. Mimo to, delikatny uśmiech nie schodził z twarzy Agnieszki. Ja byłem coraz bardziej ciekawy i dlatego drążyłem sprawę ubioru Agnieszki coraz bardziej. „A chustka na głowie to obowiązkowa?” „Tak, obowiązkowa. Musimy ją nosić właściwie wszędzie. Szczególnie na widzeniach. Co najwyżej w celach nam to odpuszczają.” Mówiąc to schowała wystający kawałek warkocza pod chustkę. „Dziewczyny lubią prezentować swoje fryzury. Dlatego za karę zabrania się im tego” powiedziała Agnieszka i zaśmiała się. Więzienny strój Agnieszki nie przestawał mnie intrygować. „A te twoje drewniaki...” zacząłem drążyć, „dawno już takich butów nie widziałem”. „No i właśnie o to chodzi, żebyśmy tu wyglądały niemodnie” usłyszałem z ust Agnieszki. „Mamy wyglądać skromnie i siermiężnie, żeby nas w ten sposób odciągać od współczesnego konsumpcjonizmu.” „A te drewniaki to twoje jedyne buty” dopytywałem dalej. „No nie całkiem. Te tutaj to nosimy wewnątrz budynku, a jak wychodzimy na zewnątrz to zakładamy takie same, tylko z czerwonymi literami ZK. I to są wszystkie buty, które nam wolno nosić.” Po chwili dodała: „Trochę ciężko tak chodzić cały dzień w tym twardym obuwiu, ale co tam… Dajemy radę...Wychowawczyni nam zawsze powtarza: Jak dawniej dziewczyny z biedoty w czymś takim chodziły, to wy też możecie”. „A tak w ogóle, to mamy tu żyć ascetycznie, jak zakonnice” dodała po chwili z fikuśnym uśmiechem. „Niedawno zresztą kodeks karny wykonawczy został uzupełniony o taki zapis. Dokładnie go teraz nie zacytuję, ale tak mniej więcej to brzmi...” wyjaśniła po chwili. To ostatnie stwierdzenie Agnieszki zrobiło nam mnie największe wrażenie. A więc ta medialna retoryka, że więzienie ma być jak klasztor, to jednak nie był pic na wodę. Mamy XXI wiek, a jednak władza wprowadza zakładach karnych jakieś porządki kojarzące się z jakąś dawno minioną epoką. Przez chwilę rozmarzyłem się… Zapatrzyłem się w Agnieszkę. Zacząłem w niej widzieć taką zakonnicę „na czas określony”, taką niesforną dziewuchę zamkniętą za karę w „klasztorze”. Popołudniowe słońce i zazielenione gałązki drzew zaglądające przez zakratowane okno tworzyły jakąś taką romantyczną atmosferę… Nie wiem, jak długo się tak wpatrywałem w Agnieszkę. W każdym razie po jakimś czasie usłyszałem jej pogodny i jednocześnie rezolutny głos: „Marek, obudź się. Nie mamy aż tak dużo czasu. Może porozmawiamy jeszcze o czymś innym. Nie tylko o więzieniu. Co tam na przykład u mojej mamy?” „U twojej mamy? Ach nic takiego...Oczywiście się bardzo przejmuje tym, że ty tutaj jesteś. Powiedziałem jej, że jadę do ciebie, więc kazała, żebym zaraz potem zadzwonił do niej.” „Przyzwyczai się” odpowiedziała Agnieszka wyluzowanym głosem. „A tak w ogóle to życie toczy się, jak zawsze. To lepiej ty opowiedz jeszcze coś o tym, jak tutaj, za kratami, życie wygląda. Nie boisz się żadnej ze współwięźniarek?” „No co ty” usłyszałem w odpowiedzi. „Wszystkie dziewczyny tutaj są w porządku. Zresztą to wygląda tak, że na początku więźniarka jest w pojedynczej celi, a potem, w czasie, kiedy cele są otwarte i możemy się swobodnie poruszać po oddziale, poznaje inne więźniarki i dziewczyny dobierają się, jaka z którą by chciała siedzieć w celi.” „Ale opowiedz mi trochę, co tam w szerokim świecie” dodała po chwili. „Bo my tutaj mamy tylko godzinę czasu dziennie, żeby skorzystać, czy to z internetu, czy z telewizji, czy z radia. A tak poza tym, to same gazety. Widzisz, to jeszcze jeden element tej ascezy.” No i zacząłem Agnieszce przekazywać różne informacje społeczno-polityczne, aż w końcu usłyszeliśmy miły, łagodny głos funkcjonariuszki: „Proszę państwa, musimy kończyć.” Wstaliśmy więc oboje z krzeseł, Agnieszka z radosnym spojrzeniem wyściskała mnie, ja ją zresztą też. Następnie żwawym krokiem ruszyła razem z funkcjonariuszką do wyjścia. Przed wyjściem spadł jej ze stopy więzienny drewniak. Agnieszka żwawym ruchem wsadziła stopę z powrotem do drewniaka, obróciła się szybko w moim kierunku i z rozpromienioną twarzą posłała mi całusa. Następnie funkcjonariuszka z Agnieszką zniknęły mi z oczu. Na korytarzu słyszałem jeszcze łagodne odgłosy kroków strażniczki oraz trzaskanie więziennych chodaków mojej żony. Rozmarzony opuściłem pokój widzeń, a następnie teren zakładu karnego. I byłem taki rozmarzony najpierw w drodze z więzienia do autobusu, potem podczas jazdy autobusem, a potem w drodze z autobusu do domu. Wokół siebie widziałem ludzi mniej lub bardziej modnie ubranych, a tam za murami więziennymi moja żona praktykowała jakiś ideał ascezy chyba na miarę jakiejś innej epoki...Może ta epoka miała dopiero nadejść? Zafascynowało mnie, że moja żona, dotąd imprezowa dziewczyna, najwyraźniej odnalazła się w tym, jakże innym od jej dotychczasowego życia, świecie. Jako dziennikarka pragnęła doświadczać tego, co nowe, niezwykłe. Ale może był jeszcze jakiś inny powód. Na przykład jej pochodzenie szlacheckie. Myślę, że w Polsce, gdzie odsetek szlachty był stosunkowo duży, wiele osób może wywodzić się ze szlachty i o tym nie wiedzieć, ale akurat w rodzinie Agnieszki pamięć o tym była żywa. Tak sobie myślałem, że przecież szlachta to stan wojskowy, którego etos nastawiony jest na poszukiwanie przygód, a nie na drobnomieszczańską stabilizację. Agnieszka dotąd szukała przygód w imprezowym życiu, a teraz tę więzienną rzeczywistość także zaczęła traktować jako przygodę. I chyba ten jej sarmacki indywidualizm nie pozwalał jej traktować pobytu w zakładzie karnym tak, jak to nakazywały w znacznej mierze akceptowane normy społeczne: czyli jako czegoś wstydliwego, jako swego rodzaju dziury w życiorysie. Takie luźne i nie aspirujące do ścisłości myśli towarzyszyły mi podczas drogi od Agnieszki do domu. Po opuszczeniu autobusu spojrzałem na mój telefon komórkowy i zauważyłem, że teściowa próbowała się do mnie dodzwonić. Żeby nie zaczynać pod koniec dnia jakiejś długiej rozmowy, wysłałem teściowej tylko SMSa: „U Agnieszki wszystko w miarę w porządku. Porozmawiamy jutro. Marek.” Chociaż bałem się, że po takim dniu pełnym przeżyć trudno mi będzie zasnąć, to jednak dobra lektura szybko sprowadziła na mnie sen. A kiedy spałem były sny. Na przykład, jak Agnieszka zdejmuje kolorową sukienkę i szpilki i zakłada zieloną więzienną spódnicę i drewniaki...
  4. jahu1973

    Nadzieja

    Za oknem świat szary , ponury Tylko beton , kraty , mury Liście opadły , nadchodzi jesień To koniec lata , chyba już wrzesień Samotnie siedzę w więziennej celi Niema jedwabiu białej pościeli Kiedyś tańczyłem , z życia kpiłem Jednak w tym życiu coś przeoczyłem Tak bardzo kochałem że serce złamałem Teraz żal , smutek , poczucie winy Fałszywi ludzie , obelgi , drwiny Ten brak miłości , pamięci , chęci Ja wołam , proszę , błagam Lecz nikt nie odpowiada Wszystkie listy dawno wysłane Przysięgi słowa zostały złamane Dziś nie zostało nic więcej Tylko nadzieja , otwarte serce Że jeszcze kiedyś pokochać zdążę Tak prosto czysto jak Mały Książę Takie jest dzisiaj marzenie moje Być znowu jedno choć nadal dwoje
  5. jahu1973

    Wyrok

    Jak z łona matki życiu wyrwany Osądzony zostałem , skazany Za me upadki , za me słabości Za winy moje , za me miłości Tą ślubowaną , tą niespełnioną Tą nieznaną i tą minioną Za moje smutki , za me radości Za wszystkie grzechy mojej przeszłości Za te hulanki i te swawole Za życie moje , dole , niedole Lecz tylko Ty mój dobry Boże Gdy stanę przed Tobą Osądzić mnie możesz
  6. Ludzie wykorzystują. Ludzie za plecami nieprawdę mówią. Ludzie traktują jak psa. Wszystko się zmienia. Wszystko prawdę przekręca. Wszystko truje. Wszystko sprawia, że gorzkie myśli czar wskrzesza. Wszystkie spojrzenia. Wszystkie błędy. Wszystkie zdarzenia. Są nie do odkręcenia. Nie ma hamulca, który skuje lodem w kajdany
  7. Tik. Tak. Ty. Ja. Bicie serca odmierza czas. Wskazówka w tarczy nic nie oznacza ... zamknięte koło. Szczęście. Strach. Ty. Ja. Początek ? To umowny start. Wahadło wychyla się i wraca ... zamknięte koło. Ciemność. Blask. Ty. Ja. Zamknięci w perfekcyjny kształt. Więzienie ? ... zamknięte koło. Cisza. Wrzask. Ty i ja w środku. Rozpychamy gmach co ugina się choć... To wciąż zamknięte koło.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...