Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'pamiętnik' .
-
Czy człowiek kocha? Dość oczywiste każda matka kocha swe pisklę Kochamy ludzi, sztukę, czasem też Bóstwa A miłość do siebie? Tak często jest pusta Czy bez miłości do siebie możemy kochać? Czy człowiek bez uczuć może zaszlochać? Czy bez ognia lampion, nawet i drogi Rozświetli drogę, zniweczy mroki? Miłość jest bajką, miłość gehenną Miłość jest różą, i wielką ciernią Miłość jest ogniem, miłość jest lodem Miłość jest życiem, miłość jest grobem Po co nam miłość, po co się męczyć Złamane serce - gorsze od śmierci Człowiek tak żyje w nic już nie wierząc a miłość jedynie nas różni od zwierząt Szukamy miłości za wszelką cenę Gonimy, wznosimy, kopiemy pod ziemię To wszystko dla paru uderzeń serca To wszystko przeminie, zostanie lekcja I co z tą lekcją co z doświadczeniem Gdy głowa katuje cię jednym imieniem Gdy idąc do snu, na słowo uwierzcie głos twój Ci mówi - zabij się wreszcie Przecież mówiła - kocham cię drogi Dla ciebie dam połamać swe nogi Miłość ulotna, z podmuchem powietrza Zniknęła na zawsze, zamieniła księcia Taki to przykład błogiej miłości Gdy człowiek nagi, pozbawion godności Z miłości do kogoś, by czuć się jak w niebie Zabił swą duszę, znienawidził siebie
-
Czas. Jest tylko iluzją. Czas. A może aluzją? Czas. Ucieka, goni, jak rzeka płynie. Czas. Niszczy, zabija, jak pętla na linie. Niektórzy mówią, że czas leczy rany, Wystarczy poczekać, a może wygramy. Lecz po co to wszystko, gdzieś jest tu luka Czy po jakimś czasie człowiek znów ufa? Czas tworzy strupy i ludzi łapie Po co mi to, i tak je rozdrapie. Na co to wszystko, na co starania? Wokół mnie cisza, a ja słyszę hałas. Czy człowiek przebacza? Co za pytanie! Człowiek przebacza cokolwiek się stanie. Człowiek przebaczy żywemu I w grobie Co jeśli jednak nie przebaczy sobie? Rozum powiada - zamknij tę sprawę Czy rozum bez serca da sobie radę? Serce rani i wbija igły Kiedy odpuści? Coś czuję że nigdy. Zniszczyłeś? Napraw, poczujesz błogość Co jak zniszczyła to ma osobowość? Głupi błąd? Pestka do naprawienia. Charakter? Gorzej, trzeba się zmieniać. Tylko gdzie leży problem? Co do wyzbycia? Przyrzekłem nie zostawię cię do końca życia. Słowa te - patyk rzucony do rzeki Odpłynął daleko, zniknął na wieki.
-
Selektywna buntowniczka - część pierwsza
WiatrŚwietlny opublikował(a) utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Tytuł alternatywny: Smęcenie niedojrzałego człowieka. Najmocniej przepraszam. Niektórzy nigdy nie nauczą się poprawnie pisać. ~Autor na zachętę PROLOG (dla wytrwałych!) Bunt to złożone przedsięwzięcie, choć tak naprawę wcale nie. Wzorowy bunt jest podświadomy, nieskazitelnie momentalny, idealny w swej spontaniczności, wyzbyty z pomyślunku. W sferze momentu, w której się naradza, nie ma miejsca na drobinki refleksji, żadne zanieczyszczenia nie mają prawa się wkraść w przestrzennie wyzerowany pocisk energii, który przejmuje władzę nad naszym ciałem i przymusza do określonych słów czy działań. Ja i moja kuzynka Natalia jesteśmy buntownikami, nie, rebeliantami, w walce o przynależność do paradoksalnie niezależnych połaci egzystencjalnych. Jesteśmy czarnymi owcami naszego rodu. Bunt to właściwie przestrzennie wyzerowany bąbel, który jednak rozdyma powłokę cielesną, rozpycha narządy wewnętrzne, masuje żyły, pobudza krążenie, niweluje opuchliznę słabowitego podporządkowania oraz podskórnej akceptacji mainstream. Bunt to droga życia, jego sposób. CIAŁO GŁÓWNE (też dla wytrwałych) Spotkaliśmy się ostatnio na mitingu siostrzano-kuzynowskim – ja wraz z szwesterą odwiedziliśmy je w ichnim domu dosłownie na obrzeżach małego miasteczka. Nieopodal znajdowała się stadnina koni i mniej więcej na jej wysokości mieścina mała przeradzała się w jeszcze mniejszą mieścinę. Kiedyś przy owej stadninie straszyłem kuzynki i siostrę, iż z ciemnej drogi wybiegnie na nas dziewczynka z długimi włosami przesłaniającymi twarz. Oddawaliśmy się tam obserwacjom gwiezdnym, ćwicząc swą sprawność astronomiczną, która mogłaby się okazać przydatna, gdyby na biwaku niedźwiedź grizzly podarłby nam namiot, a jużci zwłaszcza skonsumował kompas. Docierało tam już niewiele światła cywilizacyjnego, wybitnie więc była to odpowiednia miejscówka pod obserwacje, rzekłbyś ciemność wiodąca ku gwiezdnemu oświeceniu. Gdy jednak zwerbalizowałem moje wyobrażenie o przerażającej dziewczynce, a co więcej uczyniłem to z lekkością arystokraty woskującego swój wąs przy pomocy odbicia w chińskiej wazie zakupionej na czarno od karawany na Jedwabnym Szlaku, ubódł mnie strach i rozterka wypisz-wymalowane na licach kuzynek i siostry. Ich rozmokłe oczy, blade wargi, małżowiny napięte do granic możliwości, by wychwytać niepokojące plaskanie bosych dziewczęcych stópek. Poraziło mnie piorunem ciśniętym przez gromowładnego Zeusa, który akurat oglądał operę mydlaną dłuższą i bardziej zawiłą od Mody na Sukces, a piorun, który we mnie cisnął, okazał się przetransformowaną łzą energetyczną wylaną z oka na wskutek procesów wrażliwca rozwijających się w piersi boga. Tak, bardzo wzruszył mnie tedy strach, który zasiałem zwłaszcza w umyśle kuzynki Natalii. Obiecałem sobie, że już nigdy więcej nie zastosuję podobnej nieuprzejmej zagrywki. Nigdy, tak mi dopomóż Moda na Sukces. Wracając do mitingu ostatniego, zainicjowaliśmy odnowę kontaktów krewniaczych przy herbacie w kuchni. Jedynie Kamila piła ową z kleksem mleka, była bawarkową outsiderką. Nigdy nie zrozumiem, jak można kalać złocisty trunek herbaty cieczą z krowich cycków, transformując go w błotniście nudną i bezpłciową maź. Nigdy nie pojmę tej bawarkowej podniety co poniektórych, gdybym mógł, anihilowałbym każdą krowę tej ziemi, z której wymienia mleko miało skończyć w herbacie – gdybym tylko znał dokładny rozkład wydarzeń w przyszłości, dałbym radę to uczynić, ale to już boskie przedsięwzięcie. I byłby to piękny zew zbuntowanego ducha, który niemal ze mnie wyparował, gdy patrzyłem jak kuzynka Kamila z uśmiechem ekstazy wtłacza w siebie błoto. Cóż miałem tedy jej rzec? „Pijesz błoto, kuzynko”. To za mało, by uświadomić. Wiem, że może po prostu niektórzy z Was sobie teraz myślą, że niektórym bawarka smakuje, ale to ułuda. Bardzo nie chciałbym, abyście tkwili w tym oszukańczym systemie. Wierzę, że kiedyś uda się społeczeństwu zbuntować i wyłamać z tego kulawego oraz fałszywego do bólu mainstreamu. Bycie buntownikiem nie jest łatwe, to nieustanna walka, trudy, znój i cierpienie. Jednak nagrodą jest, gdy każdego dnia możecie z czystym sumieniem spojrzeć na własne odbicia w lustrze i rzec do siebie w myślach: „Podążam ścieżką szlachetnego wojownika. Nie piję bawarki i nigdy w życiu nawet najgorszemu wrogowi mleka bym do herbaty nie wstrzyknął”. A może to moim jestestwem zawiaduje nieuleczalna nerwica, która zwodzi mój umysł i zmysły na manowce. Bardzo możliwe, że tkwię po uszy w bagnie swej mrocznej jaźni, gdzie zimne topielce trzymają mnie długimi paliczkami i puścić na powierzchnię nie chcą. Żerują na mym ciele, plując mi w krew błotem gnuśności i otumanienia. Po herbatce zrobiło się późnawo, zmrok powoli opanowywał dzielnicę, słychać było chichot wzgórz widzianych z okiem kuchni – zaśmiewały się na samą myśl, co się może tej nocy wydarzyć pośród drzew wyrastających z ich ziemistych, martwych połaci leśnego ciała. – Okrążmy dzielnicę – zaproponowałem – na wysokości wzgórz ochoty nie mam się wspinać, co najwyżej musnąć dół pagórca. – Mądrze i roztropnie przemawiasz, kuzynie – rzekła Kamila, ścierając z warg ohydne plamy po bawarce. – Na wzgórzach o tej porze wałęsają się już pierwsze trupy, ożywieńce i zmory. – Och, zatem czemu tam nie idziemy? – zmartwiła się Natalia. – Potrzebuję zasilić mój pokój nową czaszką lub krzyżem cmentarnym. Jak znalazł świetna okazja na łowy. – Nie dziś, Natalio Nasza Miła – Jessika wtrąciła. – Oddałam pistola do namagnetyzowania. Siostra beknęła i walnęła szklanicą o blat kuchenny, aż sztućce podskoczyły. Udaliśmy się na piętro celem przemiany odzieżowej, przeszliśmy transformację z trybu domowego na wyjściowy. Gdy ablucje siostry powoli chyliły się ku końcowi, czekaliśmy z Kamilą na korytarzyku i wtedy rzekła taką rzecz, iż sroga depresja zawładnęła mymi członkami, a w żołądku zbierać się zaczęła żółć smutku i braku nadziei na miłe spędzenie wieczora. Gdy spytałem, czy na spacerze udamy się do Kauflanda po coś słodkiego, rzekła, że nie i że aktywowałem swym nieprzemyślanym pytaniem dietetyczną subskrypcję na Messengerze. Nienawidzę Kamili! Nienawidzę, zakazuje mi jeść słodyczy. Ależ bym jej wyszorował uszy pastą! Żeby miała czyste od słodyczy uszy, jak ja mam niby mieć zęby! A potem do wewnętrznych małżowin przypnę jej spinacze i będę takie pytania zadawał, żeby musiała kręcić głową i te spinacze będą tak głupio klekotać i ona będzie czuła wstyd, i dobrze jej tak! Zatem poszliśmy na spacer, jednak Natalia zbuntowała się i rzekła, że oczy się jej kleją. Przeprosiła nas uniżenie za ten brak taktu i zamknęła się, wielce skruszona, w swym gnuśnym pokoiku. My dostąpiliśmy zaszczytu zjednania się z ożywczym małomiasteczkowym powietrzem wczesnego lata. Skręciliśmy po wyjściu od razu w prawo, ku rzece, i przeszliśmy asfaltową dróżką, odprowadzani czujnym wzrokiem przysadzistych chat. Potem skrętek w lewo, zachowanie czujności, aby nie rozjechało nas na miazgę jakieś auto lub rowerzysta, i już po niecałym kwadransie zakotwiczyliśmy na pierwszym naszym punkcje widokowym: wielce klimatyczny most nad spokojną rzeką o czerwonych barierkach i drewnianych dechach wiodących do podnóża wzgórz i lasku. Swe ciała ulokowaliśmy ni mniej, ni więcej na środku owego przejścia rzecznego. Spokojny nurt tej rzeki zawsze gładził mą duszę balsamami utopijnej harmonii, zatapiał w sokach jestestwa bardzo stabilny oraz przemożnie pogodny pław, który udrękom mego ducha wskazywał najprostsze drogi ku ucieczce od nerwic, zgiełku pogoni za nie wiadomo czym oraz ogólnie od wszystkiego, co nękało me zmysły bodźcami zupełnie niepotrzebnymi. Mostek zaś wspaniale dopełniał mozaiki spełnienia, gdyż opierając łokcie o mile czerwone barierki poczuwałem się do całkowitego zakorzenienia w sferach istotnych. Och, liście, szumcie mi, szumcie tak bez końca. Gdyśmy tak sterczeli tam jak zjawy pogubione, na przejściu łączącym las kresu oraz zatokę względnej cywilizacji, wsłuchiwaliśmy się w osobliwe pyknięcia dobiegające z powierzchni wody. Niecodzienne, kosmiczne dźwięki, niby pękające bąbelki gazu w mgławicach, bo w mgławicach aż roi się od bąbelków, gdyż wiadomo, że gazowe mgły próżniowe powstają, kiedy przelatującym kosmitom wyleje się trochę wody gazowanej. Ale dość popisywania się wiedzą astronomiczną. Początkowo myśleliśmy, że nagle rzeka zamarzła i przemierzają nią tabuny łyżwiarzy – podobne odgłosy przecież powstają podczas mikropęknięć lodu skuwającego zbiornik wodny. Szybko jednak przetransformowaliśmy nasze spostrzeżenia – toć przecież nietoperzy teraz w ciemnych przestworzach bez liku, latają i plują w wodę i takież powody cyklicznych plumknięć. Po prawdzie marzyłem na jawie, żeby jeden z tych krwiopijców wplątał się we włosy mej szanownej kuzynki Kamili – choćby za te bawarkę, którą na moich oczach wtłaczała w swe nieświadome błota ciało, za te zakazy słodyczowe, które narzucała na mą niewinną personę. A potem moja siostra próbowałaby nocnego ssaka wyciągnąć z włosów Kamili i czyniłaby to swą prężną, wyćwiczoną ręką akrobatki, więc w konsekwencji wyrywałaby kuzynce całą fryzurę i Kamila nabyłaby tej klimatycznej nocy piękną łysą głowę. Utworzenie łysowatości na jej głowie byłoby w pewnym sensie pomocne przy naszych pewnych projektach artystycznych, ale może o tym kiedy indziej, może nawet nie w tym wpisie pamiętnikowym. Staliśmy na mostku na skrajnym odludziu, na przedmieściach małego miasteczka, gdzie za parę kroków wieś witała, i słuchaliśmy jak nietoperze spluwają śliną w rzeczny nurt. Czy można by dodać cokolwiek, by impresję uczynić choć odrobinę piękniejszą? Tak, świadomość, że choć nie było widać kaczek, one tam z nami były, tyle że to były podwodne kaczki i pływały nomen omen pod wodą. Szumcie mi liście, szumcie po kres mych buntowniczych dni, podwodne kaczki pływajcie i ani krztyny dzioba ponad powierzchnię nie wynurzajcie, gdyż zioniecie w ten sposób z kuprów skrytych i rozmokłych wielką tajemnicą i nikt doprawdy nie wie właściwie, jak wyglądacie i czy istnieć możecie. Kamila trochę zepsuła impresję, bo spytała z niedowiarstwem, czy kaczki podwodne oddychają pod wodą, skoro nigdy się nie wynurzają. Obraziłem się straszliwie i napomknąłem, że ich kacze struktury są wyposażone w skrzela. Wiem, być może kaczki podwodne, istnieje taka szansa, były tylko wytworem mego umysłu, aby zbuntować się przeciw tym, którzy mówią, że właściwie już nie ma nic ciekawego do odkrycia na tym świecie. A przecież są takie rzeczy, choćby właśnie podwodne kaczki. Badacze, szykujcie notesiki i liczydła, rzucam Wam wyzwanie. -
z cichym szelestem kruszeje pamięćgdy się spomiędzy kartek wykrwawiajak kurz zmącony płynąc bezwładniesuszonym liściem na moje kolanarozumiem wszystkie smutne piosenkii wiersze z chłodnych wieczorów wyłkaneumiem odnaleźć dni których bliznysłone i ciężkie - rozmyły atramentgdy przyjdziesz mnie już tutaj nie będziea jeśli kiedyś te blizny policzyszzrozumiesz że łączy nas przyjaźń koniecznaczulsza niż papier i cichsza od ciszy
-
Drogi dzienniku! Poznań, 09.08.2017r. Przebudziłem się około godziny trzeciej nad ranem, obecnie mamy godzinę piątą, od tamtej pory nie śpię. Popijając kawę, doszedłem do wniosku iż mając taki ogrom wolnego czasu dzisiejszego, bardzo wcześnie zaczętego poranka, szkoda byłoby zmarnować, więc zabrałem się do pisania, które od pewnego czasu przychodzi mi z trudem. Słońce wzbiło się na uśpione ciągle niebo, kilkumiesięczne dziecko zdążyło już swoim płaczem wyrwać ze snu zmęczoną matkę, uliczny kot zaatakował wróbla, studenci wracający z imprezy zwymiotowali na chodnik, pracownicy korporacji odjechali w swych pięknych czterokołowych maszynach, pewien młody dziennikarz zdążył to wszystko zobaczyć. Podczas gdy inni dopiero układają się do snu, ja wręcz przeciwnie i pomimo delikatnego znużenia wciąż pozostało mi pół zawartości kubka. Bruno Clock
-
- dziennik
- dziennikarz
-
(i 7 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Drogi dzienniku! Poznań, 30.07.2017 r. Godzina 08.11, nie mogłem spać, wstałem więc, zrobiłem kawę, a następnie stworzyłem to: ""A czas biegnie nieubłaganie..." - zgasiła papierosa, wzięła ostatni łyk kawy, ale tej rozpuszczalnej z mlekiem i 1,5 łyżeczką cukru, wstała i wyszła. [...] Po ostatnim wywiadzie padała z nóg. Na przydrożnych zegarach wybiła godzina 20.00. Eryka przez okno autobusu z zaspanymi oczami wpatrywała się w prawie opustoszałe miasto. Deszcz padał niemiłosiernie, tylko słuchawki w jej drobnych uszach umilały tą dość szarą i beznadziejną chwilę. Autobus zatrzymał się na ul.Cybulskiego. Dziewczyna wysiadła i zarzucając kaptur pobiegła w stronę sklepu, uwielbiała go. Był bardzo malutki, ale wszystko się w nim mieściło, a szczególnie uwielbiała, kiedy rozmaite zioła wisiały pod sufitem, dzięki temu dokładnie było czuć ich aromat. Z boku, obok miniaturowego okienka z drewnianymi okiennicami stał stos garnków, nie były one na sprzedaż, znajdowały się tam głównie w celu dekoracyjnym. Drzwi były dość nowe i nie pasowały do tajemniczego wystroju tego miejsca, tuż koło nich swoje miejsce miały skrzynki z warzywami i owocami, a za nimi skromna, fiołkowa lada [...]. Szła z plastikową torbą, ze słuchawkami w uszach, patrząc przed siebie, na miasto, które nigdy nie zaśnie, które okrył deszcz." Naprawdę jestem ciekawy, ile litrów kofeiny dzisiaj dostarczę swojemu organizmowi. Bruno Clock
- 2 odpowiedzi