Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'grzech' .

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Wiersze debiutanckie
    • Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
    • Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
  • Wiersze debiutanckie - inne
    • Fraszki i miniatury poetyckie
    • Limeryki
    • Palindromy
    • Satyra
    • Poezja śpiewana
    • Zabawy
  • Proza
    • Proza - opowiadania i nie tylko
    • Warsztat dla prozy
  • Konkursy
    • Konkursy literackie
  • Fora dyskusyjne
    • Hydepark
    • Forum dyskusyjne - ogólne
    • Forum dyskusyjne o portalu
  • Różne

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Znaleziono 7 wyników

  1. W ciemnej budowli bez ścian i okien omiatam przestrzeń błądzącym wzrokiem. Duszno i pusto, choć pełno strachu tchórza nie mogę znieść już zapachu. Wyjść stąd nie zdołam, bom uwiązana sama przez siebie na mrok skazana. Taplam się w czerni, oddycham winą zła i nieszczęścia jestem przyczyną. I tak mijają lata kolejne bagażu winy z pleców nie zdejmę. Bo nie potrafię bólem zgnieciona wolności skrzydeł wczepić w ramiona. Wolną swą wolę w ciemność kieruję i nieustannie winna się czuję. Zła i głupoty dałam zbyt wiele, żale najcięższe w sumieniu mielę. Razu pewnego do mej budowli wkradł się promyczek światła cudowny. Z nim przyszła łaska, której pragnęłam i do niej ręce swe wyciągnęłam. Łaska za rękę poprowadziła dała mi poznać, żem Bogu miła. Tak w sakramencie spowiedzi świętej, wszystkie me winy zostały zdjęte. Bo najzwyczajniej Bóg nam wybacza chociaż pojęcie ludzkie przekracza to Miłosierdzie nieskończoności. Oddajcie Panu swe ułomności! *Dziękuję za inspirację Marcinowi W.
  2. Ciemna noc mnie przytłacza, gdy Boży chłód mnie otacza. Krzyczę - Wrzuć mnie tam z powrotem choćby życie miało być Ikarowym lotem! Cisza. Więc wrzeszczę- Użyj mnie jak noża, lub utop w grzechu morzach! Cisza. I łkam - Wybacz przewinienia, choćby prowadziły do bólu nasilenia. Cisza. Błagam- pozwól mi być sobą z Tobą lub obdarz śmiertelną chorobą. Cisza. Skomlę- pokochaj mnie jak matka dziecko i ocal bohatersko. Cisza. Szepczę- ułóż mnie w swych ramionach bądź zamknij w kościelnych dzwonach. Cisza. Myślę- Napraw mnie lub wymień, prowadź w dymie. Szum.
  3. Anioły zwiały, pióra zostały, pozamiatane. Kiedyś też zwieję, rzucę nadzieję rano nie wstanę. Tłuką się lustra o moją młodość, zmarszkom odbijam. To takie płytkie, niczym dno butli, winna przemijam. Wielka to zdolność ciszy nie ranić, gadaniem głupim. Zamknąć się w swojej twardej skorupie, z milczeniem trupim. Patrzeć i słuchać i obserwować tak bez wyrazu. Wyjść poza ramy, malować barwy swego obrazu. Aniołów nie ma, siły im brakło bronić mnie dłużej. Patrzę na siebie jak na złudzenie w niebytu chmurze. Dzielę przez zero, mnożę prze zero- - wszystko przez ze mnie. Słońce wysoko, lecz noc mam w oczach, każdego ściemnię. Cóż więcej dodać, odjąć wypada siebie jedynie. Anioły zwiały, pióra zostały, Anioły- świnie !
  4. Pewien młodzieniec zadał mistrzowi pytanie, - co robić gdy niewierna, jakie wasze zdanie? - Nie ma niestety łatwej tutaj odpowiedzi, możesz mu uciąć kuśkę, potem do spowiedzi. Medyka też zawołaj, by ranę opatrzył, i nie chowaj urazy, bo wiele doświadczył. - A gdyby z krwi upływu odszedł z tego świata? - Wtedy modlić się trzeba, jak za swego brata. by Pan Bóg mu wybaczył grzech cudzołożenia i ukrócił bolesne czyśćcowe cierpienia. - A jak postąpić z żoną? - Zadaje pytanie, - Wybaczyć i zapomnieć, wszak w domu zostanie.
  5. Odkąd pamiętam, było ich siedem. Siedem dni tygodnia, siódemka w dacie urodzenia, i one, siedem dziewuszek pod oknem mojej zniszczonej kamienicy. Każda taka sama, a jednak inna od poprzedniej. Czarne sukienki, czerwone buciki, białe buźki. Bawią się, przerywając wcześniej splecione nici, a ich śmiech echem odbija się od nieszczelnych okien. Przyglądam się im, spojrzeć chcę w oczy. Wiem, że nie powinnam, jednak silnej woli nigdy nie miałam. Pierwsza z nich stała z daleka, odsunięta z głową dumnie ku górze zadartą. Na wieży z gruzu ułożonej, w dłoniach czerwone jabłko trzymała. Pulchna buzia, spojrzała w moją stronę, białe oczy wiercą dziurę w brzuchu, sine usta odsłaniają zgniłe zęby, znów słyszę ten nieznośny głos w głowie. „Jak one mogą na mnie patrzeć tym zachłannym wzrokiem? Przecież to ja na wieży stoję, to ja ponad bogiem jestem. Więc jak śmiesz patrzeć na mnie?” Podeszła do niej kolejna, wyrywając z jej pulchnych dłoni czerwone jabłko. „Czerwone jak krew, lśniące jak kamień najszlachetniejszy. Jak się o niego pokusić nie mogę, nie tylko ja się oprzeć nie mogę. Chce je mieć, nieważne, że nie moje.” Następna zagarnęła jabłko w swe dłonie, jednak przerażenia krzyk wydobył się z jej brudnych sinych ust. Czegoż się tak wystraszyła? Co wzbudził strach w tej maszkarze? „Czuję się taka brudna, taka nieczysta. Moje brudne myśli, w głowie mi szumią. A ja sama się ich wyzbyć nie mogę. Jak mam żyć w takim brudzie?” I tak kończąc monolog w mej głowie, jabłko trafiło do następnej. Ta z nienawiścią popatrzyła na resztę. Jej białe gałki jak małe lusterka odbijały pulchne twarze innych. „Każda z nich trzymać je mogła przede mną. Dlaczego dopiero jako czwarta trzymać je mogę? Wszak to ja prawdziwym stworzeniem ludzkości jestem. To ode mnie wszystko się zaczyna i na mnie się kończy.” Piąta z nich odebrała jej czerwony owoc a zgniła paszcza pochłonęła jego część. „Tak bardzo bym chciała je całe. Tak bardzo jestem głodna. Chce je zjeść w całości. Jak twoją drobną duszyczkę.” I szósta przechwyciła jabłko. Spojrzała na mnie, jednak w jej oczach nie było nic więcej, jak tylko gniew, srogi, wielki gniew. Ogień z jej dłoni zaczął bić, a usta krwią się zalały. I znów krzyk nieznośny w mojej głowie słyszę. Drzwi mojego pokoju otworzyły się gwałtownym hukiem. A ja będąc bez władzy, wiatrowi pozwoliłam się wynieść, wprost na podwórze. Prosto w ich zapleśniałe paszcze. Ich wzrok pożerał mnie. Chcę zawrócić, chcę znów być w mojej zniszczonej kamienicy. Co jeśli ją odbuduję? Czy one znikną? Czy zostawią mnie? Nie zdążyłam zrobić kroku w tył a zobaczyłam siódmą z nich. Leniwym, wolnym krokiem zmierzała ku mojej osobie. A moje oczy zaszły łzami, to ból nie do opisania. Tak strasznie boli, kiedy wiesz, że w oczy patrzeć nie możesz. „Przestań udawać. Twoja pracowitość nie istnieje. Ja tylko ważna jestem. Ja prawdziwe szczęście przynoszę. Ja dam ci wszystko. Tylko zostaw swoją kamienicę. Te cegły długo nie wytrzymają, ja wytrzymam dłużej. Więc zostaw to wszystko. Spójrz w me oczy.” Nie chcę patrzeć! Nie chcę dłużej słuchać! Ich głosy mieszają się. Ja się mieszam. Już nie wiem, kim jestem, nie wiem kim byłam. Chcę się cofnąć, chcę wrócić. Ratunek jeszcze jest. Ja nie chcę dłużej ślepo iść podążając zamglonym wzrokiem za nimi. Nie potrzebuję ich! Nie, nigdy więcej! Zrobiłam krok w tył. Wtedy poczułam pulchną dłoń, na moim poranionym nadgarstku. „Dobrze wiesz, że z nami ból znika. Więc nie bój się i spójrz w oczy” Podniosłam głowę, nieświadoma tego, co robię. Siedem par oczu wpatrzone we mnie. Oblizują swoje sine wargi, krwią ubrudzone. Ich oczy świecą jak małe perły. A z moich płyną szczere łzy. Tak bardzo siebie żałuję. Czuję jak małe rączki łapią każdy kawałek mojej skóry, rozrywają mnie na małe części. Czuję, jak każdy kawałek mnie ląduje w ich pełnych żołądkach. Czuję, jak moja kamienica rozpada się na cegiełki. Już jej nie odbuduję, już nie zasiądę przy oknie. Już żadna łza z tych oczu biednych nie popłynie. Z twoich też nie. Więc uważaj komu w oczy spoglądasz. Bo twój los, przesądzony zostanie. Nie pozwól sobie na spotkanie z nimi. Bo twoja dusza mleczną drogą nie popłynie. Autor: ViVia Lera
  6. Pusta świątynia Zacznij działać, nim ktoś cię zaskoczy. Bądź gotowy, nim ktoś cię uprzedzi. Zanim jeszcze na złą drogę zboczysz, posyp głowę i idź do spowiedzi. Do bliźniego nie wyciągaj ręki; za to klęknij i złóż obie dłonie. Trzymaj myśli najdalej od śmierci, zanim jeszcze nadejdzie twój koniec. Nie ustępuj gdy cofną się słabi. Nie wybaczaj, gdy ktoś ci wybacza. Chwytaj ścierwo i rozszarpuj kłami; złóż w ofierze baranka - i brata.
  7. Boże zachowaj od bólu, tli się moja wiara, często spadam, bo nie klękam na kolana, Szansy nie miałem poznać wcześniej Ciebie, bliżej z wiekiem, z każdym policzonym grzechem. Przebacz mi, zaklinam o wiarę, miłosierdzie; nienawiść toczy serce, szepczą zewsząd cienie, Jak ślepiec w celi na dobro zamkniętej, chcę więcej, furia miesza się z obłędem. Twego oblicza, tak nie jestem godzien grzeszna dusza, podobać się nie może. liczę Ojcze, że pomożesz, wybrać drogę bo za życia sam wyprawkę robię w grobie. Zaprawdę boskie jest usprawiedliwione, niegdyś nikczemne grzechom zaprzedałem się w niewolę, na Twój obraz z grzechu ulep mnie ponownie, uświęć to co chore, skuty wyrwać się nie mogę. Spokój w środku i na zawsze moją Mekką, paradoks między blichtrem a cnotą sprzeczność, spokój duszy cenę ma wymierną i wszelką, dwie strony rozchwytują mą duszę nieśmiertelną. Przyszedłem tu na moment, krótką chwilę, świata nie studiuje wzrokiem, duchem patrzę, w DNA kodzie świadomość mi wszczepiłeś, newralgicznie więcej czuje i o duszę walczę. Naturalne to we mnie i pamiętam od zawsze, sprawy doczesne spowijam dystansem, co więcej pogardzam tym światem, to wszystko namacalne, mdląco - szampańśkie, wiem bo zasmakowałem. Spokój cenę ma wymierną, okupywaną pewną ceną, gotuję się do walki, bitwę stoczę z wrogiem, jak Samuraj w swym Bushido, akceptuje drogi koniec, lecz nieprzyjaciel jest we mnie i nim płonę. Zawsze mnie dogonią, do nikąd uciekam przed sobą, toczy mnie wina, jak Wyklęty Żołnierz mam ogon, bies ręce zaciera, uśmiecha się szeroko, grzech jego kartą przetargową, nonszalancko puszczka oczko. Nie będę ofiarą, zmienisz mnie w łowcę, prosze ponad Szczerbiec Królów dałeś mi oręż, ponad wszystko nakazujesz głosić Prawdę przez Siebie, jako w niebie czyniąc czystym i niewinnym, jak niemowle. Prawda wszak oręż, poderznę czarnym marom gardła, wiją się w mej duszy, jak robactwo w padlinie, Resztki smutków, krzywdy biorą za pożywkę, jako tarczę kryją się pod mym egoizmem i wstydem. W posłuszeństwie tkwi wolność o Słodki Panie, ty mnie stworzyłeś i Ty wiesz co jest dobre, pragnę zaprosić Cię do swego serca, byś przez swoje pojednanie zamieszkał świątynię. W zamiarach poświęcę życię, mam alternatywę, klękać przed Tobą tylko, Tylko Ciebie się obawiać, wszystko jest kłamliwe, jak Ciebie w tym nie ma, odpuść mi winy, daj mi powszedniego chleba. Zapłacę mu prawdą a grzech prowadzi do świętosci cena bycia pomazanym, nie tylko idąc w stronę światła być naturalnym i prawdziwym, prawda częścią mojej tożsamości być uświęconym i świadomym, widzieć więcej, żyć w miłości. "Królestwo Niebieskie - to królestwo sumienia" - Autor nieznany
×
×
  • Dodaj nową pozycję...