Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

lucjan1949 bieniecki

Użytkownicy
  • Postów

    232
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez lucjan1949 bieniecki

  1. Obraz W polach, łąkach, śnieżna szata, Śnieżną chmurą, gwiazd omiata. Pośród łąki, starca żywe, Stawu oko, lodem siwe. Rzęsą białą na obrzeżach, Brwią zimową, stok kołnierza, Nad nim olsza rosochata, Stara, wielka i skrzydlata. Krzak tarniny, przytulany, Śniegu pudrem ośnieżony. Jarzębiny, gron czerwone, Na zimowo ośnieżone, Choć w scenerii są zimowej, W szacie barwy narodowej. Na misternej mozaice, Zaświeciły dwa księżyce. Obrzeżami co nie miara, Rozpalone w śniegu czarach. Nieba fiolet w śniegu bieli, Tłem bajkowym ziemię ścieli, W akwareli trzech kolorów, Koron śnieżek i wisiorów. Podkreśliwszy zimy cuda, Sennie szepta - nie ułłuda. Józef Bieniecki
  2. Europie!! Europo!-dokąd zdąża, umysłowa twoja ciąża ? Konstytucji mętne plany, Są orędziem z samych piekieł. W totaryżmie zaprzedanym, Chcesz dwudziestym jąkać wiekiem? Od Paryża do Berlina, Dudni, tam -tam,grzmiący cymbał. Na tradycję się wypinasz, By w sumieniach ludzi bimbał. Na huśtawkach polityki, Buja się masońskie gówno. Zaprzedane jej fircyki, Deklarują hasła -równo. Żyd dyktuje światu prawa, Choć w hadesie winien sprzątać. Śni się Polska lub Warszawa, W Palestynie przestań kąsać. Ci ślą światu hojnie bomby, Gąsięnnice czołgów z zgrzytem. Paleństyńskiej hatokomby. Po niemiecku-raus-banditen! Józef Bieniecki
  3. Pokój – salon Obrus biały z starym wzorem, Wzdłuż na stole, słał półkolem. Stół zciemniony i dębowy, Tchnął wyglądem też wiekowym. Stał wytworny, salonowy, Kształtem kluczy wiolinowych. Nogi, w dębie zgięte zgrabnie, Kibić stołu, grał powabnie. Dwie ogromne szafy, gdańskie, Trzy fotele wiktoriańskie. Sofa w głębi wraz z pufami, Kryta suknem, z frędzelkami. Kilim, arras, nad nim rogi, Kładły cieniem do podłogi. Skryta perskim, z długim włosem, W tle las, łąka, ranną rosę. Rosoch, który kładł się cieniem, Wraz z arrasem słał wrażenie. Z dala patrząc, nawet z bliska, Kniej ustronne rykowiska. Wyprowadzał widza z lasu, Obrus biały wśród arrasów. Wazon wielki z porcelany, Piękny, kształtny, wzór miśniany. Bukiet kwiatów, wszech królowe, Białe, żółte, karminowe... Gama barwy, jak Bóg stworzył, Ludzki talent zaś rozmnożył. Róże piękne tchły młodością, Życia cudem i radością. Łosia rogi, dwie łopaty, Widok zwierza – ptak skrzydlaty. Z uniesionym łebem w górę, Słał przesłanie klempom – hurem. Józef Bieniecki
  4. Przyjaźń Wszystko piękne i kochane, Na przyjaźni zbudowane. Więc kierujmy dzieci siły, By kochały lub lubiły. Stare mówi zaś przysłowie, Lepsza przyjaźń niż wrogowie. Gdy się nawet już dwóch kłóci, Bóg się w Niebie bardzo smuci. „Kto się lubi, ten się czubi”, Myśl ta często jednak gubi. Wszystko co się bicia trzyma, W tle z przyjaźnią, nie wytrzyma. Gdy przyjazna bywa mowa, Pokój wspólny dłużej chowa. A przyjazna zaś zażyłość, Zrozumienie da,i miłość. „Przyjaźń, zgoda więc buduje”, „Wrogość, kłótnia zaś rujnuje”. Więc połączmy wszystkich siły, By się dzieci nie kłóciły. Józef Bieniecki
  5. Styczniowy wiatr Bezdrożami, opłotkami, rozsierdzony pędzi wiatr, Wygwizduje nad chatami i w kominach wyje chat. Nadął zaspy na podwórkach, usypawszy srebrny pył, Rozpędzony na przeciągu, uciekło w pole, ile sił. Wcześniej rozwarł siłę pędu, drzwi stodoły, Pędząc w sad. Snopy zboża jak chochoły. Niósł na skrzydłach pędziwiatr. Na jabłoniach zaczepiły... Rosochaty wisiał dziad. I do wiosny złem straszyły, Potem wiosną z drzewa spadł. Popędziwszy jak hulaka, Na oberka hulał ton. Uderzywszy z lotu ptaka, Wytańcował z śniegiem dzwon. Na zamieci śnieżnej pędzie. Rozdmuchiwał nowy kram. Chciał bywalcem bywać wszędzie, Ku lasowi pędził bram. Uderzywszy w nie kurzawą, Nie daremny jego trud. Na początku szalał wrzawą. Pieśni lasu wzniecał cud. W niebo ściana śniegu prysła, Rozpędzonych niebem chmur. I na chmurach grzbiet wycisła, Wydumanych pięknych gór. Ogarnąwszy chmur przestrzenie, W oceanie nieba fal. Wyhamował sił zdziczenie, Odpłynąwszy na nich w dal. Po bezkresach dalej fika, Bo mu życia ciągle żal. A po lesie wciąż muzyka, Płynie lasu pieśnią fal. Wraca często tu tęsknotą, Bo to jedna z głównych ról. Nie zostawi je sierotą. I zagląda do swych pól. Józef Bieniecki
  6. Królowo Polski. Królowo Nieba,pięknej polskiej ziemi, Po której kroczysz w wianku z polnych kwiatów. Wysoko w górze, z gwiazdami wszystkimi, Utkane w płaszczu, w koronie z zaświatów. W Twoim Obliczu smutnym i poważnym, Niech wita promyk-nadziei,uśmiechu. Dla mej Ojczyzny ,ten uśmiech jest ważny, Znak ,że się pozbył naród wszego grzechu. W modlitwach naszych zanosimy Tobie, Swoje błagania ,Ty módl się za nami. Z Dziecięciem Jezus upraszaj nam łaski, Obdarzaj wszystkich szczodrymi darami. Niech ciemność grzechu,która nas otacza, Rozjaśnią gwiazdy Królewskiej Korony. Czystością światła,Matczyną Miłością, Otaczą szańcem wieczystej obrony. Józef Bieniecki
  7. Anioł Pański. W Anioł Pański biją dzwony, O modlitwę proszą. "Zdrowaś Maryjo ,łaski pełna," Wszystkim ludziom głoszą. Pani wstaw się za zmarłymi, Niech ich smutne dusze, Miłosierny Bóg pocieszy, I skróci katusze. Ciebie Pani też prosimy, By w śmierci godzinie. Słodkie Twoje Matki Serce, Trwało w każdym synie. Niech Twe Serce mi zapewni. W matczynej miłości, Że Bóg dobry mi wybaczy, Me wszystkie podłości. Józef Bieniecki
  8. Pogrzeb Agnieszki Trudno było się zgodzić, W wódce bóle topił, Drugi miesiąc już płynął, On robaka kropił, Smętnie w kielich wpatrzony, Znowu ranek witał, Dnia pewnego kumoter, W bólu go przywitał, Żale, bóle wylewał, I przepijał wódką, Obrazami powieści, Oddawał się smutkom. Mój kumotrze, alem pogrzeb Agnieszce wyprawił, Jeszczem w życiu tak nie płakał, Takem się nie łzawił. I obrazy opowiada, Jak szedł chłopak z krzyżem, Organista piknie śpiewoł, Proboszcz dźwięczał spiżem. A za nimi śtyry konie, Zaś na nim leżała, Ma Agnieszka, w karabanie, I wieczyście spała. Potem ja żem smutnie kroczył, Okropnie szlochałem, Ciężar żalu we mnie droczył, Jak dziecko płakałem. Więc napijmy się kumotrze, Niech przeminą smutki, I przechylił spory kielich, Polskiej czystej wódki. Znów obrazy opowiada, Krzyż niósł organista, Zaś ksiądz proboszcz piknie śpiewoł. Jak pierwszy solista, Potem szedły śtyry konie, Agnieszka ciągnęła, Ja żem leżoł w karabanie, Śmierć wieczyście kryła. A za nimi szedł chłopaczek, Z okropnym płakaniem, Widać jakim biedny żaczek, Darzył go kochaniem. Więc napijmy się kumotrze, Niech przeminą smutki, I przechylił spory kielich, Polskiej czystej wódki. Pikny pogrzeb wyprawiłem, Proboszcz krzyż ponosił, Zaś śpiewały śtyry konie, Ich chór pieśnie głosił. Za nim szła Agnieszka smutna, Jam szedł z karabanem, Chłopca zmogła śmierć okrutna, Zawisła nad tronem. Za nim szedli organista, I strasznie płakali, Widać biedni, że przed śmiercią, Bardzo miłowali. Więc napijmy się kumotrze, Niech przeminą smutki, I przechylił spory kielich, Polskiej czystej wódki. Znów historię opowiada, Krzyż koniom zadała, Tuż za nimi szła Agnieszka, I piknie śpiewała. Potem jom szedł, Zaś chłopaczek ciągnął karobony, Na nim biedny organista, Leżoł rozłożony, Potem szedli księże proboszcz, Zanosił szlochaniem, Żegnał w żalu swą Agnieszkę, Smucąc się rozstaniem. Więc napijmy się kumotrze, Niech przeminą smutki, I przechylił spory kielich, Polskiej czystej wódki. Pogrzeb znowu opowiada, Krzyż Agnieszka dźwiga, On zaś pieśnią rozśpiewany, Żałośnie podryga, Organista smutnie kroczy, Księdza zaś zaprzęga, W karobonie śtery konie, Ksiądz proboszcz pociąga. Zaś za nimi szła Agnieszka, Okropnie płakała, Widać przto jak bidulka, Te szkapy kochała. Więc napijmy się kumotrze, Niech przeminą smutki, I przechylił spory kielich, Polskiej czystej wódki. Do dziś pewnie by tak smucił, Nad ludzkim padołem, W końcu jednak wódka zmogła, Zalegli pod stołem. Józef Bieniecki
  9. Zwiastowanie i boćki. Boćki przyleciały, Na gnieżdzie staneły. Dzisiaj Zmartwychwstanie, Więc gniazdo zajęły. Tata okiem znawcy, Gniazdo opatruje. Wszystkie większe braki, Zaraz reperuje. Mama -jak to mama, Po gnieżdzie się krząta. Spaceruje z jednej strony, Do drugiego kąta. Na świat przyszły dzieci, Nie ma pisać czasu. Mama z tatą ciągle fruwa, Pełno ambarasu. Przysłowie: "Na Zwiastowanie- bocian na gnieżdzie stanie." Józef Bieniecki
  10. Jezu ufam Tobie. Jezu,w miłosierdziu nieskończenie wielkim, Obiecałeś ludziom moc dobroci wszelkiej. Skarby nieprzebrane nam grzesznym dodane, Serce Gorejące,Wielkie i Kochane. Miłosierdziu Twemu całkowicie ufam, I świętych nakazów pokornie wysłucham. Cały się oddaję bez żadnych zastrzeżeń, Według Starych, Nowych Testamentu wierzeń. Niech się wypełnią miłosierdzia dzieła, Względem każdej duszy ,a także i ciała. Niechaj ze serca płynące promienie, Na Ojczyżnie prostują krępujące cienie. Twoim wszystkim wrogom i moim mój Panie, Miłosierdzie Twoje dla zbawienia stanie. Byśmy głębię miłości, poznali na sobie, Wszyscy wykrzyczeli-Jezu ufam Tobie. Józef Bieniecki
  11. Droga. W szarówce dnia, idę drogą, Kamienną ,wyboistą. Upadam,nużam się, Mazią grzechu błotnistą. Po wielu z gładkich dróg, Też idą-to jest droga. Potykam się,upadam znów, Choć wiedzie wprost do Boga. Nie poznam końca,ani krzywd, Zranionych nóg,przykrości. A wierzę mocno, że to tam, Ukoją mnie w radości. Stanie u końca Ojciec Pan, I lampą zmierzch oświeci. A wszystkich którzy drogą szli, Przygarnie-Swoje dzieci. Józef Bieniecki
  12. Fryderykowi!!! Wskrzesiłeś duszę polskich wierzb. Blask w oczy wlał jeziorom. Słowików nocy piękny śpiew, Whaftował w takt utworom. Dziś w polonezach płynie w świat, Pasja -finezja sztuki. W polkach, mazurkach ducha dał, W muzyczny świat nauki. Esencję piękna,kwiaty łąk, Arcydzieł serca-ton. W hołdzie uniesień chmury rąk, Miłości bucha dzwon. W koronkach marzeń- w tamten czas, Wolności marszem kroczysz. I patriotyzm budzisz w nas, Wpatrując śmierci w oczy. W wielu wymiarach polski głos, F-moli- pod batutą. Z nadziei łzami,zeschłych ros, Złowieszczą zabrzmi nutą. Gdzie polskie serce-tam i duch, Na nutkach wspiął patosu. I razem z Polską,jest ich dwóch, Grają na wiele głosów. Wieszczowi muzyki -W 200 Rocznicę Urodzin. Józef Bieniecki
  13. Tatry – Morskie Oko Jej w czarze skalnej zebrane potoki, Pieści w ramionach wiernego kochanka, Murem ochrania, jak skalną opoką, Wzięta w niewolę przez zwycięzce – branka. Z legend powiewa ciche jej marzenie, I gdzieś w głębinie z morzem się całuje, Wciąż otoczona ,skał jego ramieniem, Musi być wierna i jemu hołduje,. Zielonym okiem wiernie w niego patrzy, Pieści swą wodą, przytula się skromnie, Mimo różnicy którą niby dzielą, Widać, że kocha,i kocha ogromnie. Jej piękne wody wpisane w przyrodę, W górnej granicy skończonego lasu, Tworzą ze sobą harmonijne piękno, Górskiej, urody, patosu. Moren pokrywy, porosłe kosówką, Razem ze świerkiem ubierają brzegi, Rzedną powoli, stoją jak grzebienie, Tworząc, ich równe szeregi, Swym majestatem, pięknem ubierają, Wysmukłe silne -limby urodziwe, Jako maskotki z dala wyglądają, Na szczęście drzewa prawdziwe. Szerokim żlebem spadające wody, W jezioro wrzuca rozmywane skały, Wrzynają w tonie, malowniczy tworzą, Półwysep skalny, nie mały, Pogodną nocą na niebieskim skłonie, Miliony gwiazdek w jej głębinach tonie, Błyszczy i skrami rozpalając oczy, Zsyłają z wdziękiem, z nieba głos proroczy. Wodę ożywia, mruga Morskim Okiem, I nawet nocą cieszy się urokiem. Stale w niewoli, otoczona górą, Ta jej uległość, jest drugą naturą. Józef Bieniecki
  14. Tatry – Czarny Staw Okryte cieniem dzikiego uroku, Tulone wiecznie w Kazalnicy mroku, Tajemną ciszą jezioro pokrywa, A skał podnóża wodami obmywa. Ta wielka niecka, w skałę wbudowana, Sprawia wrażenie wielkiego grobowca, Chłodem owiewa, ciemnościami straszy, Pozostałości bytami lodowca. Cieszą widoki u progu kotliny, Pięknem wzruszają, bogactwem przyrody, Przepaście skalne, ścianami stromymi, Zgrabnie wpisane w ciemne tonie wody. W turkusie nieba ,niby wmalowane, Biją ostrymi skalnymi igłami, Śniegiem na stokach odbijają słońce, Rzeźbią się pięknie Żabimi Szczytami, Wilgotne miejsca, porastają zielem, Omiegiem górskim, modrzykiem, miłosną, Zapachy sieją i barwią urwiska. Jako doliny piękną górską wiosną, Zaś tam na dole, jak w grobowej ciszy, Krzyż Pański stoi oczekując w niszy, I podpowiada by w wielkiej powadze, Chwilę poświęcić tu Boskiej uwadze. Józef Bieniecki
  15. Tatry – Burza Płyną uparcie, po nieba bezkresie, Liżą wilgocią granitowe skały, Część ich porwana, pozostaje w lesie, Reszta zmieszana tworzy chmur nawały. Miejscami siwe, ciężkie, ołowiane, Rzucają cienie, smutne i ponure, Światła błyskawic, krótkie, przerywane, W ciemnym fiolecie oświetlają górę, Odbite w górach echa pomnażają, Ciężkie kowalskie uderzają młoty, Tępym tąpnięciem po lesie wzdrygają, Echem wzbogacą powroty. Zygzak błyskawic, przecina pół nieba, Ukazał pasmo całe Wyżnich Tater, Chmury zakłębił i rzucił o skały, Szalony, zmienny i burzawy wiater,. We wściekłym pędzie rzuca ku dolinom, W kotlinach dusi i znowu wymiata, Unosi w górę, hen tam ku wyżynom, By znowu rzucić , ponownie przygniata. Wyje wśród smreków, przechyla ku ziemi, Chmur całe kłęby, błądzi gdzieś po kniei, Straszenie tu rządzi, jakby miał pozostać, Nie daje żadnej nadziei. Wszystko ma jednak początki i koniec, W porwanej chmurze, światło słońca błyska, Ślizga promieniem granitową skałą, Płynie gdzieś z wiatrem, koniec burzy bliska. Giewont już swoje oblicze ukazał, Krzyżem spogląda na przelękłych ludzi, Swoim spokojem, Boskim Majestatem, We wszystkich, świętą nadzieję obudzi. Józef Bieniecki
  16. Tatry – Wąwóz Kraków Tym korytarzem jaskini podążasz, Gdyby nie w górze pierzaste obłoki, Wśród tych nad tobą, powieszonych ścianach, Chowane nieba widoki, W ciemnych wapieniach, wyrąbany wąwóz, Zwęża to przejście, niby w rozpadlinę, To znów korytarz wąwozu poszerza, Wchodzi w lesistą kotlinę. Na wielu tutaj okolicznych turniach, Pokrytych znakiem, wystających garbów, W trudno dostępnych miejscach, znakowali, Liczni szukacze skarbów. To skalną percią, podążasz do góry, Przed tobą przepaść, a nad tobą chmury, Dojdziesz do ciemnej, wydrążonej bramy, Skałę przecina, zwanej Smoczej Jamy, Z drugiej jej strony, nad wąwozem, Dołem las ścieli się obozem, Jedyny widok piękny, oryginalny, I z tego miejsca od góry widzialny, Po ścianach skalnych, podążając wzrokiem, Oczy nacieszysz następnym widokiem, Różnie przypięte, niby ozdobniki, Przywarte w skale piękne pomurniki. Ściany nad tobą zawieszone w górze, Krakowa ulic, podobieństwo duże, Wiszą nad nitką ulicy, ścianami, I tworzą wąwóz, jak tutaj pod nami. Józef Bieniecki
  17. Tatry – Lawina Wiszą na zboczach, wielkimi czapami, Biało na dole i biało nad nami, Tworzą zwaliste ogromne kopuły, Podobne szczytom, inne wielkie buły, Wisi, dopóki ciężarem złamana, Jak skałą, gwałtem w przepaście spuszczana. Niesione pędem, puszyste tumany, Wzburzone kształtem oceanu piany, Początkiem sypkie, potem zbite w skałę, Toczą i miażdżą, drzewostany całe, Spływają z grzmotem wielkim, wałem toczą, W całej przyrodzie wielkie bruzdy broczą, Gdy z hukiem spływa robiąc spustoszenie, Długo powietrzem echo niesie grzmienie, I opowiada góra o tym górze, Jakie ponieśli spustoszenie duże, Wszystko usypia i nic się nie rusza, Nad tym panuje, spokój, wielka głusza. Józef Bieniecki
  18. Tatry – Do Białego Wciśnięta w Krokiew, między Sarnią Skałą, U Kazalnicy stóp poczęta frontu, Wąskim wąwozem zwanymi Kotłami, Sięga, pod grań Giewontu. Toczy łożyskiem potokowe wody, Kłębią się, burzą, wśród stróg kamiennych, Warkoczem piany głazy omiatają Kotłują w nurtach zmiennych, W żyle potoku, stojące kaskady, Stoją przeszkodą, rozszalałym nurtom, To znów prześliczne pośród wodospady, Z rozwartą paszczą – jak otwartą furtą. W pięknej scenerii, wiecznie żywej wody, Gdzieś nad głowami flotyle chmur płyną, Dęte wiatrami, pchane białe żagle, W błękitnej dali, oceanu giną, Tutaj na dole, powietrze w bezruchu, Czyste i ostre, barwy krystalicznej, Od gór dalekich niesie się z poszumem, Gędżby tajnej, żywicznej. Piękne siedlisko buka i jedliny, W górnej granicy las- limby skupiska, Spływa nad potok, krzak kosodrzewiny, Chociaż dla niego ta wysokość niska. Zaś u podnóża, granitowej ciszy, Serce i myśli człowiek własne słyszy, W kropelkach szumu, cichego strumyka, Jak gdyby w wieczność, myśl każdą zamyka. Józef Bieniecki
  19. Gromnicy moc Wśród mocy piekieł, ziemi zła. W lutową śnieżną noc. Przez wioski, pola, Pani szła, Niosąc gromnicy moc. Lutowy wiatr śnieżyce gnał, I mrozem trzaskał drzew. Po białych polach śnieżny szkwał, Groźny wichury śpiew. W barze ucichła zwierza dzicz, Potulnie chyląc łby. Gromnicy płomień niczym bicz, Rozkazem nieba grzmi. A złoty płomień liże wiatr, Nadziei niosąc cud. Matczynym ciepłem pośród chat, Swój błogosławi lud. I nim zaświta blady dzień, W przychylny bieży próg. Odpędza wszego złego cień, Tak pragnie Syn i Bóg. Cichej modlitwy wierny szept, Złożona splata dłoń. A w Niebo śpiewa lasu flet, Od złego zawsze broń. Józef Bieniecki
  20. Ojcze Święty. Ojcze Święty ukochany, W Tobie cała Polska. Jasna Góra,Naród cały. Nasza Matka Boska. Piotrze czasów ,tysiąclecia, My z Tobą idący. Pomagamy się odmieniać, Braciom niewierzącym. Tam z pod Tater zawołamy, Razem-mocnym głosem. Broń nas Pani Jasnogórska, Przed złem i chaosem. A gdy przyjdzie czas pożegnań, Będziemy weseli. Bo wierzymy ,Bóg w modlitwie, Łączy nas nie dzieli. Józef Bieniecki Dla Jana Pawła II
  21. Dwóch gamoni Dwóch gamoni w jednej klasie, Urodzonych w różnym czasie. Po niewczasie się spotkali, I w gamoństwach prześcigali. Pierwszy, został politykiem. Drugi, miernym jest fizykiem. Okulary belfra nosi, Mierne nauki uczniom głosi. Do historii? Nie, nie przejdzie. Gwiazda zaszła, i nie wzejdzie. Za to pierwszy, coś miał z osła, Ciut rozumu, już gra posła. Był z początku konfidentem, Za nim został prezydentem. I dziś głowa wszystkich boli, Gdyż nie dorósł do tej roli. Stroi miny i uniki. To trofea polityki. Lży co polskie i nam święte, I hołubi zło przeklęte. Na zdziczeniu ogłupiałym, Piękny, mądry i wspaniały. Gdy się Naród już obudzi, I głupotę swą ostudzi. Stanie z prawdą, w oko w oko, Zniewolony znów głęboko. Klan królików jak królowie, Będzie deptał wam po głowie. Sprawa nie tylko wyboru, A sumienia i honoru. Uchowaj nas Boże Józef Bieniecki
  22. Poranek Na rzewnej nucie rannych łez. W włosach anielskich ranka. Łzawiącym kiściem pachnie bez, Rozczulon łzą poranka. Wietrzyk miłosną nuci pieśń, Przemyka tuż nad ziemią. Tam u ruczaju zawisł, gdzieś. W rzewnych kaczeńcach drzemią. Wokoło studni, krąg lip, I stary grzbiet żurawia. Głośno narzeka, skrzyp, skrzyp, skrzyp. Gdy wiadro z niej wyławia. W podmokłej łące żabi skrzek, Na ranne wyszły gody. A głos bociani klek, klek, klek. Zwiastuje zmierzch pogody. A od chlewika stadka ćma, Rozpływa się w powodzi. Też pokrzykuje kwa, kwa, kwa. Nie wiedząc o co chodzi. Od budy groźny Bamba głos, Gdy szczeka hau, hau, hau. Twój dzień Na kolejnym Twoim dniu, Znów Cię witam Dobry Boże. Na harmonii mego snu, Rozbudziły Twoje zorze. Dobry Boże, promyk wnieś, I nadziei i miłości. Niech oddaje każdy cześć, Twemu pięknu i możności. Niech trud dnia przełoży się, Będzie Tobie i mnie miły. I zapisze do tych dzieł, Które nigdy nie grzeszyły. Eucharystii wielki Cud, Rozpoczyna lub dzień kończy. A obmywszy duszy brud, Niech nie dzieli, ale łączy. Chcę na wadze dobra - zła, Złożyć wszystko co Ci miłe, Oby tylko Wola Twa, W każdym dniu mi dała siłę. I poniosę Krzyża tron, I zwycięstwa zagrzmi dzwon. Twoja Wola, moja wola. Wiara, miłość i pokora. Józef Bieniecki
  23. Twój dzień Na kolejnym Twoim dniu, Znów Cię witam Dobry Boże. Na harmonii mego snu, Rozbudziły Twoje zorze. Dobry Boże, promyk wnieś, I nadziei i miłości. Niech oddaje każdy cześć, Twemu pięknu i możności. Niech trud dnia przełoży się, Będzie Tobie i mnie miły. I zapisze do tych dzieł, Które nigdy nie grzeszyły. Eucharystii wielki Cud, Rozpoczyna lub dzień kończy. A obmywszy duszy brud, Niech nie dzieli, ale łączy. Chcę na wadze dobra - zła, Złożyć wszystko co Ci miłe, Oby tylko Wola Twa, W każdym dniu mi dała siłę. I poniosę Krzyża tron, I zwycięstwa zagrzmi dzwon. Twoja Wola, moja wola. Wiara, miłość i pokora. Józef Bieniecki
  24. Skarga Skarga cicha, pisk spod krzaka, Łopot skrzydeł rannych ptaka. Zimny wiater go oblodził, Z niedostatku biedny schodzi. Człek na ławce, łach pod głową, Przytuliska stał się zmową. Bo tam w domu nikt nie czeka, Brak i domów i człowieka. Na śmietniku już kolejka, Kromka, bułka i butelka. Makulatur zawiniątko, Prysło z kubła precz, kociątko. Od kanałów głos, rozmowy, Wilgoć, zaduch kanałowy. Stoczyło się wieko z hukiem, Uderzyło w życia sztukę. Ból i bieda, chore ciało, Gdyby ducha leczyć chciało... Zawsze mało, ciągle mało, Tym, co życie wiele dało. Twarzy grymas, krzyk, obłuda, Brudny ubiór, pfe, paskuda. A świat władzy i bogatych, Biedą, nędzą jest podparty. Józef Bieniecki
  25. Na strychu Firan szarych pajęczyn obrośniętych kurzem, W strzępach sopli wisiały, małe, średnie, duże. Starczych włosów frędzelki, których strych wiekowy, Ku pamięci zostawił, szczecin siwe głowy. Uwieszone tak gęsto iż kto był intruzem, Doń musiała przyczepić, pajęczyna z kurzem. Ruch wzbijał dym, kurz, wielkie pyłu chmury, Oblepiwszy od stopy po głowę do góry. Kiedy ino ruch ustał, a kurze osiadły, Strach bywalca niechęć i ciemność opadły, Wodzić okiem poczynał gdyż ilość rupieci, Wszędzie stała ogromna, jakbyś kiedyś dzieci, Tutaj się zabawiały. Konik na biegunach, Lis wypchany i sowa, głowa dzika, kuna. Zając z drzewa strugany, stare dwa tapczany, I słoń olbrzym, babuni powietrzem dmuchany. Stare stało pianino, o dwóch strunach skrzypce, Zegar stary stojący, z grawerem na szybce. W stylu starym komoda, wspominała czasy, Kiedy pasa popuszczał król i inne Sasy. Stara szabla i kindżał, zapewne turecki, Prapradziadek wywijał pod Wiedniem z Bienieckich. Wielka balia cynkowa, harmonijki pralka, Portret kurzem pokryty, ma babka góralka. Kilka starych obrazów, które pleśń już zżarła, Nim osoba ma na strych tam w końcu dotarła. Ramy złote zostały, pewne że dębowe, Czasy tamte przetrwały, choć stare wiekowe. Kołowrotek drewniany, z czasów Jelu Kurka, Z jedną lufą rozdętą z powstania dwururka. Kilka ubrań podartych. Obok przy kominie, Naraz w cieniu zoczyłem, wielką, ciężką skrzynię. A właściwie był kufer, po rogach obicia, Kute ręcznie, ozdobne, wieko do przykrycia, Było gęściej zdobione, rzekłbym w zwierzchniej zbroi. Tak się rycerz okrywa gdy o zdrowie boi. W żaden sposób oderwać było od podłoża, Jakby gwoźdźmi przykuto, na kufrze obroża, Wokół ćwiekiem obita jak kufra korona, Zwierała całość kufra w czterech różnych stronach. Dwa zamczyska masywne, jakby tego mało, Pasem zbrojnym pionowo, kufer opasało, Taśmą spiętą i kłódka. Dzień witał się z nocą, Choć ciekawość raziła swą ogromną mocą, Trzeba było ustąpić, dać pokłon wytchnieniu, Aby rankiem powrócić o pierwszym promieniu, Nie budząc u rodziny ciekawości, zwady, Nie daj Boże sąsiadom, tajemnej parady. Do północy myślałem co też kufer skrywa, Jakie skarby zobaczę, może inne dziwa. Bo i wiek kufra znaczny i domysłów rzeka, Rodzi morze dociekań, przez głowę przecieka. A czym bliżej do ranka, gwałtownie poraża, Myśl nachalna, łupieżca i częściej powtarza, By się w końcu okazać, szkodą wszego czasu, Gdyż wnętrze bez wartości, pełne ambarasu. Dzień był jeszcze przede mną , a wszelkie domysły, Zmogło dnia zmęczenie, razem ze snem prysły. Ranek słońcem powitał, wstał z historii runem, Myśl zdrową i jasną spadł myśli piorunem. Na otwarcia sposoby i jak każde dzieło, Z nadzieją dnia przyszło i do dzieła wzięło. Z wielkim zatem pietyzmem, nie zadając rany, Pokazałem sam sobie jak był otwierany. Zębem czasu naznaczon, nie bronił z oparem. W krótkim czasie przede mną stanąwszy otworem, Odkrył całą zawartość. Nie złoto, diamenty, A duszy bogactwo, twórcze testamenty. W twórczej myśli Adama, Juliusza, Henryka, Jana z Czarnolasu, twórczego Asnyka, Stały tomy opasłe oprawione w skóry, Wdzięczne dawne pamięcie i piewce kultury, Trudno wtedy i dzisiaj zgodzić z srebrem, złotem. Bo porównań niegodne ni wtedy, ni potem. Słowo wszak, że zabija i w słowie się rodzi, Myśl, czyn, ducha, wzbogaca, od Ducha pochodzi. Gdy na zbrojnym ramieniu wojska nasze ruszą, Słowo równo z orężem, jest mocą i duszą. Wiara z nich też wyniknie, łopocze w w sztandarach, Tam gdzie siła nie może, zawsze może wiara. Ona przez Tysiąclecie szła z nami do boju, Była w sercach żołnierzy, przed wiekami wojów. W moc oręża wpisana, z ojca na pradziada, Zawsze chlubne historie Ojczyźnie układa. W sercu noszę ich słowa, Bogu wieczna Chwała, Za poetów, pisarzy, Możność Boża dała, Zapisała na kartach, dla duchem upadłym, Kiedy murem sąsiedzkim na Ojczyźnie siadły, I nie było ratunku. Czyn zrodziły słowa, Nie złamała Narodu ni próba hiobowa. Na Ołtarzu Ojczyzny z ciętym legli kwiatem, I złożyli świadectwo wolności przed światem. Boże święte w wieczności dzieło te spamiętaj. Oby myśli spisane były dla nas święte. Józef Bieniecki
×
×
  • Dodaj nową pozycję...