inteligentna sprytna pusta
władzą gardzi złośliwa bywa
wykłóca się z odbiciem lustra
i nieustannie coś przeżywa
wiecznie jej ciasno zrzędzi szuka
łamie obrazów starych ramy
płacze i obcasami stuka
mała dziewczynka w szpilkach mamy
wciąż głodna wrażeń bulimiczka
większość oddaje po przeżuciu
a potem jeszcze kit mi wciska
że życiem rządzą zmiany uczuć
trochę mnie męczy bicz ukręcę
dumną i wolną niebezpiecznie
oddam lecz tylko w dobre ręce
i raz na zawsze niekoniecznie
ciepły głos przesuwasz powoli
pewny w nagich pleców drżeniu
łagodny szelest pozbawiając woli
zatrzymujesz na piersi w skupieniu
oddycham tobą ręce łapią chciwie
wizję zamkniętą na serca półpiętrze
słowa płynąc spokojne jak rzeka leniwe
cichym szmerem wygładzają ud wnętrze
krtań się wypełnia pod naporem siły
skręcając ust pioruny w ciała błyskawice
władczym gestem w pochyleniu uwięziły
przekleństwo spazmem namierza tętnicę
tembr wodzi dłonie na kolana sadza
wyrazy rozróżniam sensu nie pojmuję
proszę o więcej choć na brzeg opadam
rozchylam się z jękiem gdy usta całujesz
tętno szaleństwem rozlewa pożogę
znalazłam spokój w urywanym krzyku
składam telefon upadł z hukiem na podłogę
milszego nie znam innego nie chcę znać dotyku
pieszczotą szczypie w uszy cisza
choć okna otwarte na przestrzał
wiatr grabi ciężarne mrozem liście
łamie gałązki kruche jak granica
mierzona chłodnym spojrzeniem
koń skubie drogę w szalu wspomnień
mgła ciężko spada w uliczki znajome
tu w tym zaułku dotyk z deszczem
kroplami spadał w moje serce
przy tamtym drzewie po raz pierwszy
nie ma topoli rynku nie ma
i zniekształcona twarz międzycienia
gdzieś w bruku liści cienka linia
szczelniej okrywam konia szalem
czy dym zatruwa czas i miejsce
czy ja ślepą i głuchą się staję
Twoje łzy ciekną mi przez palce
mieszam głupią litość z autentyzmem współczucia
Ty i ból zawodowcy kładziecie ręce na stole do walki
nie chcę być widzem i nie mogę zbiec z miejsca wypadku
Twój cel poza bezwładem ciała
klnę doskonaląc cierpliwość przewracania kartek
Ty prosisz o pomoc by pokonać wysokości krawężnika
korzystam z ilustracji ciebie na parkingu przed marketem
podzielony przydzielony oznaczony
głaszczesz po włosach starannie zdrapując stygmaty
Każdą minutę co cię mną wypełnia
Ochroń pamięci gęstym ostrokołem
Cierpliwie czekaj aż ucichną wichry
Harmonią zmysłów znowu cię przywołam
A gdybym kiedyś znać cię już nie chciała
Jad codzienności przesączyła w usta
Miej mi to za złe lecz twarz ujmij w dłonie
Nie patrz na słowa w oczy się zasłuchaj
I jak historia zawsze i na zawsze
Ekscentrycznie niemodnie uparcie
na pierwszy raz
na mężczyznę ostatniego
na samotność
na puste hospicja
na pokój
na karabin co przekonań broni
na giętkość ciała
na niezgrabność palców
na zakleszczenie
na okamgnienie
na mądre piękno słów czytanych
na to że dobry wiersz napiszę
na dziś na wczoraj na pojutrze
na śmierć co będzie sojusznikiem
na iluzję pewności
na pewność iluzji
chyba że więcej zmieści życie
szklane rozchylając usta
całują bruk ulicy
w biały spowici kokon
cudowne przemierzają krainy
goniąc rumaka w biegu
garścią żółtej goryczy
prześcigają wskazówki zegara
żeglując w nieskończoność
wstrzymują bieg rzeki
kołysząc splecione liany
zasypiają zmęczeni
dotykając wieczności