W przestrzeni mrocznej i nierozpoznanej
Jarzą się tysiące żywiołów
Nie odkrytych istnień nie mających nazwy
Rozbłyskują w stronę Czarnych Tworów
Swoją witalnością
W przestrzeni dalekiej i nieprzebytej
Krzyczą słońca walczące piekłem swojego żaru
Słabnąc giną
I zginąć nie są w stanie
Jęczą umierając…
A traumą przepełniony niski pomruk kwazarów i pulsarów
Zalewa podsłyszalnym łoskotem
Łąki czerni
Peryferie wszech-stworzonego świata
Nieogarnionego i bez pojęcia o ludzkości
Głęboko rozwibrowaną spiralą mroczny tygiel
trwoży serca domniemanych "gwiazdorów"
Kryjących się w dalekich bezkresach
Kosmicznego oceanu
Gdzie zawodzi jedynie słoneczna wichura
Gdzie pójdę, gdy tchnę życiem w błękit nieba
Skoro nad nim pustka niemal i próżnia?
Czy domem moim, już na wieczność
Stanie sie ten "raj" bezbrzegi?
I nagle rozbrzmiewa głos, gdzieś całkiem blisko
Tuż, w czakramie z miłością niespełnioną
Pięknem swoim lęk miażdżąco krzepi -
"To stan duszy jest rajem, dziecko,
A nie, jak myślisz, kosmos daleki".