Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Lady Aj

Użytkownicy
  • Postów

    179
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Lady Aj

  1. cóż, ładne.. nawet bardzo.. :) L.A.
  2. Tego popołudnia, mimo przejmującego zimna, Eliza wyszła na balkon. Był to jak gdyby odruch człowieka, któremu nagle zabrakło powietrza. Jej ruchy były gwałtowne, rozpaczliwe. Miała wrażenie, że balkon zachwiał się pod jej ciężarem, jak tratwa na morzu. Musiało to być tylko złudzenie, bo był mocny i solidny. Nowy. Nowy jak cały ten duży dom, jak łóżko w sypialni, jak oddech mężczyzny, który odtąd co noc już będzie spał obok niej. Nowy jak jej życie. Ostrożnie oparła się o balustradę. Do dużego pokoju przez nie zamknięte drzwi wpadł lodowaty wiatr, unosząc pojedyncze płatki śniegu i studząc kawę w porcelanowym kubku. Eliza wbiła wzrok w przestrzeń. W jej spojrzeniu nie było ani zainteresowania, ani obojętności. Przyglądała się nie tyle światu ile obrazom w swojej głowie. Była niedziela – pierwszy grudnia. Zaledwie jedna doba upłynęła od momentu gdy dobrowolnie zmieniła bieg swojej własnej rzeki. Jej myśli przesiąknięte były bielą – bielą tego śniegu wokoło; bielą sukienki z welonem, która w szafie wciąż jeszcze drżała z emocji; kredową bielą wczorajszego odbicia w lustrze, któremu bała się spojrzeć w oczy. Oddychała szybko, nie czuła zimna, nie widziała jak wiatr w szalonym tańcu plącze delikatne firanki, nie usłyszała kiedy stanął za nią Artur. Odwróciła się gwałtownie, gdy położył jej ręce na ramionach. „Zupełnie jakby chciał powstrzymać ją przed rozłożeniem skrzydeł, powstrzymać ją przed odlotem” – pomyślała smutno drobna kobieta w oknie sąsiedniego domu. Kobieta w oknie miała na imię Marta. Pierwszy grudnia nieoczekiwanie zaczął się dla niej przypływem silnych mdłości, które wzmagały się jeszcze, gdy bez słowa nalewała mężowi mocną herbatę i podawała kanapki z serem. Potem Krzysztof wyszedł do pracy. Wyszedł tak szybko, że niemal przypominało to ucieczkę, a ona została w brzydkim, pustym domu sama ze swoimi gorączkowymi myślami. Chodziła po pokoju w jedną i w drugą stronę. Przemierzyła kilometry znajdując się wciąż w tym samym miejscu – w tym ciasnym świecie między drzwiami a oknem, usiłując uporać się jakoś z tym, co zawisło ciemną chmurą nad jej świadomością. Dziecko? Niepewnie położyła dłoń na brzuchu, pytając siebie czy to może być prawda. A jeśli tak - która prawda byłaby lepsza. W jej życiu było dwóch mężczyzn – dwa niecelne strzały – jednego z nich kochała, a drugi był jej mężem. Do męża żywiła zawsze, o ile to możliwe, sympatię i niechęć jednocześnie. Wyszła za niego, przekonana że na nic lepszego od losu nie może liczyć. Gwiazdka z nieba spadła za późno, zbyt piękna i nierealna, by można było zbudować na niej coś trwałego, budowała więc tylko chwile ulotnego szczęścia i spełnienia. Budowała swoją baśń, aż do dnia – gdzieś tak w połowie października – gdy ten wspaniały mężczyzna gładko rozbił o jej twarz cierpkie słowo „koniec”. Długo stała w oknie wpatrzona w rozległą biel, a po jej twarzy powoli spływał smutek. *** Eliza też nie kochała męża. Im więcej nocy spędziła bezsennie czując przy sobie jego obce ciepło, tym bardziej stawało się dla niej jasne również to, że nigdy go nie pokocha. Uciekała od niego każdą myślą, z drugiej strony rozpaczliwie przekonując siebie, że wyłożyła swoje życie aksamitnym dywanem, że przecież nikt na loterii nie odrzuca wygranych losów. Dni były ostatnio bardzo pochmurne. Wierzyła, że gdy się przejaśni, wszystko będzie łatwiejsze. Przecież miłość nie jest najważniejsza – myślała. A potem płakała do rana. Marta już wiedziała. Lekarz potwierdził jej obawy. Nie powiedziała jeszcze Krzysztofowi. Zresztą już była pewna że on nie miał z tym nic wspólnego. Przez szereg nocy budziła się nad ranem gotowa biec do mężczyzny, którego kochała, gotowa porzucić wszystko, zburzyć swoje i jego dotychczasowe życie i żyć tym nowym, już stworzonym w niej. A potem uciekała myślą tuż spod jego drzwi i umierała z tęsknoty, z samotności, z braku odwagi. Krzysztof spał obok, oddychał obojętnie. Jeżeli nawet kiedyś ją kochał, nie wierzyła by coś zostało w nim z tego uczucia. Z tego śmiesznego uczucia żebraków. *** Tego wieczoru Artur leżąc na plecach, wpatrzony w nieskazitelnie biały sufit, powiedział Elizie, że chciałby mieć dziecko. Zobaczyła w jego oczach ulotną tęsknotę, wzdrygnęła się mimowolnie. Poczuła jak pętla na szyi znów zaciska się mocniej, wzięła głęboki oddech. Odpowiedziała mu „Jeszcze nie teraz.” Krzysztof wrócił z pracy o piętnastej. Marta czekała na niego z gotowym obiadem i z podjętą decyzją. Skłamała patrząc mu w oczy „Zostaniesz ojcem.” *** Decyzja Elizy dojrzewała dłużej. Ale nadszedł dzień, gdy była już nieodwracalna. Zastanawiała się chwilę, czy czuje żal. Nie czuła. Tylko dłonie lekko jej drżały, jak w pierwszej klasie przed sprawdzianem. Marta usiadła ciężko na kuchennym taborecie. Bardzo szybko się teraz męczyła. Krzysztof wyjął jej z ręki ścierkę i sam zaczął wycierać talerze. Uśmiechnęła się do niego, choć wiedziała, że na nią nie patrzy. Nauczyła się odczuwać pewnego rodzaju szczęście w tym swoim gorzkim świecie. Pamiętała odległy widok z okna – miała przed oczami Artura który kładł Elizie ręce na ramionach. Dla Marty to jej popękane szczęście, było teraz tym co powstrzymywało ją przed odlotem. *** Eliza spakowała się szybko – szczęśliwa że w pobliżu nie ma nikogo kto złapałby ją za skrzydła. Odeszła dokładnie pierwszego grudnia, rok i jeden dzień po wielkiej pomyłce, gdy uwierzyła, że można żyć bez miłości. Śnieg gęstniał z minuty na minutę i słabo było widać tę kobietę z walizką w ręku, która szła coraz szybciej, czy może wzlatywała coraz wyżej i wyżej. Marta jak co dzień zrobiła mężowi śniadanie. Znów uciekł do pracy, a ona usiadła w fotelu, obitym spłowiałym pluszem. W jej zachowaniu była ta spokojna rezygnacja, właściwa ludziom pewnym, że nic się już nie zmieni. Czuła że nigdy więcej nie zapragnie poderwać się do lotu, że coraz silniej wrasta w swą błotnistą, ale dobrze już znaną ziemię. Spojrzała przez okno. Widziała tę postać uciekającą, unoszoną wiatrem. Odwróciła wzrok by nie myśleć o niej. I o nim. Czekała aż syn się obudzi. Patrzyła z miłością na tą uśpioną postać. ...Był tak bardzo podobny do Artura.
  3. Za oknem zachodzące słońce zaraz w oprawcę się zamieni, czyniąc z topoli krzyż przydrożny, wbijając gwoździe swych promieni. Już serca zieleń we krwi tonie, już omdlewają rąk konary, nie ma tu winy, nie ma grzechu, nie ma powodu takiej kary. Anioły na tym krzyżu siedzą – przebrały się za czarne ptaki, a ja na mękę niemal świętą patrzę przez okna kształt nijaki. I ten półziemski obraz w dali, co z bólem się samotnie zmaga, cicho tłumaczy mi, że w życiu liczy się miłość i odwaga. Że Bóg nie po to dał nam ręce, aby rozkładać je bezradnie, Lecz by rękawy móc podwijać dopóki z sił się nie opadnie. Że nie ma recept już gotowych na to jak pojąć trudne sprawy, bo trzeba się sto razy potknąć, by w upadaniu dojść do wprawy.
  4. Wiesz Piaście, przeczytałam wszystkie Twoje wiersze na forum, przy niektórych się nawet wzruszyłam (komentarze jeszcze sukcesywnie dodam :) ) ale ten wiersz naprawdę mnie zauroczył, chodzi, a raczej fruwa za mną :) Wrzucam więc do ulubionych. Ściskam serdecznie. L.A.
  5. Moim zdaniem śliczny wiersz, naprawdę. I w tym wypadku śmiało mogę stwierdzić, że to nie ten dział. Wyżej Piaście, wyżej :) Bardzo mi się ten utwór podoba, tym bardziej, że momentami przypomina mi moje ulubione fragmenty Leśmiana. Pozdrawiam serdecznie. L.A.
  6. Nie, to żadna tajemnica :)) Dwadzieścia cztery w czerwcu mi stuknie :) Pozdrawiam ciepło i dziękuję za miłe słowa. Cieszę się, że się spodobało :) L.A.
  7. Dziękuję Ci Piaście. Naprawdę. Twoje komentarze są dla mnie niezwykle ważne. Jestem Ci wdzięczna za ciepłe słowa, takt, dużą wrażliwość w odbiorze. Choć nie tylko chwalisz, ale i krytykujesz to robisz to z ogromnym wyczuciem. Bardzo się cieszę, że jesteś w stanie zrozumieć wiele rzeczy poczynając od spraw tak wzniosłych jak interpretacja czyichś uczuć i emocji, nawet niefortunnie czy niezręcznie wyrażonych; po sprawy tak przyziemne (a jednak jakże ważne!) jak rym czy rytm (!) w wierszu (a jak się okazuje nie dla każego są to kwestie oczywiste). Pozdrawiam bardzo Ciepło i wiosennie. L.A.
  8. Dziękuję bardzo za opinie. Szczególnie za krytyczne :) choć przykro jest takowe czytać. Wiersz ten, cóż.. jest to jeden z moich najstarszych wierszy, ale bardzo mi bliski... pewnie nie umiem go obiektywnie ocenić. Pozdrawiam gorąco.
  9. Mnie też w zasadzie się podoba. Miły, świąteczny, wiejski / małomiasteczkowy krajobraz. Troszkę montonny, ale w tym część jego uroku. Jeśli chodzi o technikę - to w drugiej linijce piątej strofy lekko się załamał rytm, ale chyba się czepiam :) Pozdrawiam serdecznie. L.A.
  10. Hmm... przeczytałam, przemyślałam i będę dyskutować.. Bartoszu dziękuję Ci mocno, gorąco i serdecznie za Twe mocne, gorące i serdeczne słowa aprobaty :)) Jeśli chodzi o krytykę, to nie lubię polemizować z nikim ot tak, dla zasady. Myślę, że każdy ma prawo do swoich odczuć i wrażeń - oraz do ich wyrażania. Ale tu chyba muszę się wtrącić.. Jeżeli komuś wiersz się podoba i uważa że jest dobry - to pewnie ma rację.. ale jeśli ktoś uważa że to koszmarny gniot i straszydło uwłaczające mianu poezji - cóż, myślę że także może mieć rację.. Bo każdy odbiorca ma swoją własną rację i swoją własną definicję poezji. Nie ma tu miejsca na prawdy obiektywne - takie jest moje zdanie na ten temat. Wzięłam pod uwagę poradę Doktora Ojeja i zapoznałam się z definicją poezji. Słownik języka polskiego pwn mówi iż jest to "dziedzina twórczości literackiej,obejmująca utwory poetyckie (wierszowane)" Trudno więc chyba na tej podstawie stwierdzić czy dane "dziełko" nie jest poezją. Rymy częstochowskie? Mimo wszystko nie każdy - nawet bardzo dokładny rym - jest od razu poezją częstochowską. Rymy częstochowskie to rymy prymitywne, nieudolne, czyniące wiersz banalnym i odpustowym. Oczywiście, jeśli takie jest zdanie odbiorcy - przyjmuję je z pokorą. Zbytnia dosłowność? Nie wydaje mi się - ale nie mnie to oceniać - jak wyżej: przyjmuję pokornie. :) Pozdrawiam ciepło wszystkich.
  11. Długa noc moje oczy na czerwono maluje, ciasny pokój założył sobie sufit na głowę więc powietrza brakuje i sny we mnie się duszą, z każdej myśli mam tylko poszarpaną połowę. Tuż pod oknem śpią ptaki prosto z nieba zerwane, skrzydła mają pomięte, poplamione chmurami dziś nie będę ich budzić – nie wiem czyja to wina, lecz ostatnio nie mogę się dogadać z ptakami Może mówię językiem całkiem niezrozumiałym, to by mi tłumaczyło twe bezradne spojrzenia gdy ci myśli tłumaczę, gdy ci duszę objaśniam, a to nie ma dla ciebie sensu ani znaczenia Więc dopóki nikt inny mnie zrozumieć nie może, pozostawiam dla siebie myśl przebraną za słowa: nie ma światów niczyich, już do kogoś należą – wszystkie domy na świecie, kiedyś ktoś wybudował A kto ciebie utworzył, czyim domem już byłeś, kto w twych oczach zapalał te wesołe latarnie kto kominek postawił w twym najcichszym kąciku i kto pierwszy na ogień mógł się patrzeć bezkarnie? Czy osoba ta miała cię zupełnie na własność, i czy ona też była – tak jak ja– tylko twoja i czy zanim odeszła okna dobrze umyła i czy długo cię bolał jej brak w twoich pokojach? Może dobrze się składa, że tych pytań nie słyszysz, może zgrzyt niepewności kiedyś w sobie zagłuszę, może dobrze że tylko mrok się w lustrze odbija, bo przynajmniej łzom dzisiaj w oczy patrzeć nie muszę
  12. Dziękuję bardzo wszystkim za opinie, za miłe słowa, a także (czyt: a przede wszystkim) za krytykę :) Do Piasta: Jak zwykle dziękuję za wyczucie i zrozumienie. Do Romana B.: Jeśli chodzi o tytuły - to rzeczywiście mam z nimi pewien problem. To nie są pierwsze słowa krytyki z powodu kiepskiego tytułu, jakie tu słyszę i jestem skłonna się z tym zgodzić. Moje wiersze przeważnie po prostu nie mają tytułu, a ponieważ tu na forum jest on raczej wymagany więc za każdym razem staram się sklecić jakiś naprędce.. z mizernym jak się okazuje skutkiem... popracuję nad tym :)) Jeśli zaś chodzi o aspekty treściowe - nie chodziło mi tu o oksymorony jako takie. Chciałam przekazać zupełnie inny sposób wyrażania emocji przez dwie osoby. Jedna milczy krzykiem - najczęściej niestety jest to charakterystyczne dla kobiet :) - czyli forma kłótni jest tu bardzo głośna, ale słowa są tak puste "że aż nieme", więc de facto jest to w moim odczuciu milczenie. Druga zas osoba za to krzyczy milczeniem - czyli nic nie mówi, a jest to bardziej wymowne i treściwe od wielu słów.. No to tyle tłumaczenia się z mojej strony.. :) O szlachetnym myślniku też postaram się pamiętać. Pozdrawiam serdecznie. L.A.
  13. Milczę krzykiem, ciągle milczę, chociaż drę na strzępy ciszę i tak puste, że aż nieme słowa złością w próżni piszę. Z głosu mocy niepokornej głuchą nicość tylko składam i w to najgłośniejsze z milczeń coraz szybciej się zapadam. Ty milczeniem za to krzyczysz – słyszę żal niepowiedziany. Wbijasz wzrokiem cień w podłogę, gęstym bólem wspierasz ściany. Nie ma słów pretensją tkanych, lecz ich brak wśród pustki woła i najcichszy z wszystkich krzyków się rozlega dookoła. Nasza kłótnia jest rozstaniem, pożegnaniem na peronie, gdy odjeżdżasz gdzieś w samotność i wiem, że cię nie dogonię. Lecz przyrzekam, kiedy wrócisz wszystko wokół się pozmienia – Bóg nam nowy świat ulepi.. świat bez krzyku i milczenia.
  14. Przepiękny wiersz! Obiema rękami podpisuję się pod wszystkimi pochlebnymi komentarzami. Skłaniający do refleksji - owszem, ale przede wszystkim - pięknie napisany i dostarczający dzięki temu przyjemności natury estetycznej. Pozdrawiam gorąco. L.A.
  15. Bardzo mi się podoba. Pozdrawiam. L.A.
  16. :)) Dziękuję Piaście (Leszku???). Twoje komentarze są bardzo miłe, życzliwe i pełne wyczucia. Aż się ciepło robi na myśli :) Pozdrawiam więc gorąco. L.A.
  17. Jeśli chodzi o rymy (i o puentę, bo będę się przy tym jeszcze trochę upierać :) ) to ja bym chyba zrobiła po prostu: A może to ty po tamtej stronie wydajesz wyrok za ten strach własny w mojej żałosnej, żelaznej kochance.. dokładnie jak ty… gasnę. Tyle mojego zdania na ten temat i obiecuję już ani słowa więcej.. ani o puencie, ani o kochance :) Pozdrawiam. L.A.
  18. Dziękuję Ci bardzo. I za pochwały i za krytykę. Pozdrawiam ciepło :)
  19. Dziękuję Ci bardzo. I za pochwały i za krytykę. Pozdrawiam ciepło :)
  20. Piękny wiersz, choć szorstki jak pumeks :) Jedyne zastrzeżenia mam do samej końcówki: "dokładnie jak ty..." - to wyrażenie wydaje mi się jakoś za słabe jak na puentę, zbyt dosłowne. Czegoś innego oczekiwałam po przeczytaniu.. a raczej po wchłonięciu.. całości, która jest naprawdę przejmująca (Nie wiem - jakiegoś gradobicia, burzy z piorunami :) ) Ale ogólnie super. Pozdrawiam ciepło. L.A.
  21. Dziękuję bardzo. Pozdrawiam bardzo ciepło. L.A.
  22. Są miejsca w przestrzeni, gdzie łączą się światy płaskie jak talerze, obce rozsądkowi. Tam tracą kolejność godziny i daty – nikt w studni absurdu prawd sztywnych nie złowi. Rozległe nas dzielą lat świetlnych świątynie, lecz łączy most tkany z nitek w twoim swetrze. Most chwieje się, niknie, faluje i ginie... a może nie most to, lecz płomyk na wietrze? Ten płomyk swe drżenie w twych oczach odbija, czy raczej w nich właśnie swe źródło posiada... odpowiedź gdzieś znika jak gwiazda niczyja – w kosmosie nonsensu trwa serc maskarada. Co czujesz – nie zgadnę, co czuję – nie powiem, a chociaż bym chciała – słów brak w galaktyce. Twój świat mogę tylko przytulić do powiek i twoje spojrzenia zamieniać w księżyce.
  23. Dzięki :) Do Piasta: Muszę Ci powiedzieć, że bardzo ujęło mnie Twoje duże wyczucie i zrozumienie moich wierszy. Już napisałam to apropos mego poprzedniego "dziełka",a teraz ponawiam - potrafisz odebrać treść tak jak chciałabym ją przekazać, wyczytujesz w tych wersach.. a może nawet między wierszami ... to co usiłowałam tam zawrzeć. Cieszy mnie to ogromnie. Pozdrawiam. L.A.
  24. Miłe te opinie, bardzo miłe... dziękuję. Pozdrawiam.
  25. Masz imię całe z morskiej piany i z zagubionych w muszlach głosów; Masz imię magów, wizjonerów, co przewidują kolej losu. Masz imię królów, alchemików, lecz także głupców i nędzarzy; Którzy sączyli życia krople, licząc na cud, co się nie zdarzył. Masz imię z gliny i ze spiżu; imię z granitu i ze stali; Imię trudniejsze niż algebra, dźwięczniejsze niczym dzwon z oddali. Masz imię z marmurowej płyty, słońcem nie tkniętej ani razu, Które obchodzi się dokoła, bo jak przeniknąć środek głazu; Masz imię które trzeba krzyczeć, chociaż wyszeptać się je pragnie; Imię szaleńców, buntowników, których do zasad się nie nagnie. Masz imię niebezpiecznie piękne, a także pięknie niebezpieczne, Imię na pozór niepotrzebne, ale do życia wręcz konieczne. Imię co czar rzuciło na mnie, więc nie ostatnia i nie pierwsza Zamiast je wydać dzikiej nocy – użyczam mu schronienia w wierszach.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...