Kiedyś, jesienną porą, na polach, kilometry od mojego domu, a jednak przecież nie tak daleko, zamordowano dziewczynę. Nikt jej nie mógł usłyszeć, kiedy wołała o pomoc. Męczyło mnie to...
jej ciało ze śniegu
odsłaniało słońce
w poszarpane ubrania
wrastała zielona trawa
porzucone w nieładzie włosy
pętliły nogi żuczkom bosym
wyszła z domu zaginiona
nigdy nie odnaleziona
płakała bolało ją
teraz skowronek nad nią
teraz ją przygarnia
ziemia - matka
utopiony
oglądał dna statków
przesłaniające toń wody
jak chmury niebo
dzwonił do żony
linią tajemną
że jest mu tu dobrze
albo raczej - wszystko jedno
i niech już nie płacze
bo dzieci trzeba odchować
że wciąż ją kocha
tylko inaczej
Dzięki Michale za uwagi.
Wierzę, że prawda istnieje obiektywnie. Jednak próby ubrania jej w słowa naznaczone zawsze będą niespełnieniem. Poezja może ją opisywać tylko dlatego, że udaje się uchwycić jej cień poza słowami. Tak zwane nauki, cała nasza kultura jest naginaniem prawdy do naszych potrzeb.
Tak to widzę. Pozdrawiam.
Nie udaje się prawdy opowiedzieć słowami, bowiem, jak wiadomo - jest ona poza słowem i poza milczeniem.
Rytm jest dla mnie czymś bardzo istotnym.
Dziękuję za zainteresowanie.