Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Stefan Nawara

Użytkownicy
  • Postów

    170
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Stefan Nawara

  1. Witaj, przeczytałem kilka razy. Chyba trochę za trudne dla mnie. A może jestem za stary? Ale jedna rzecz urzekająca. Jeżeli to jest erotyk, jeżeli adresatem tej erotyczności jest mężczyzna, to ten tytuł jest świetny. Bo taki makabryczny kontakt erotyczny z mężczyzną nie może być trywialną "makabreską" Musi być - "Makabrykiem". Gratulacje. Stefek PS. Ale relacje podmiotu z osobnikami płci męskiej jakieś niejasne.... PS.PS. Bardzo poprawiłem "Córki Króla Kinyrasa" wg twoich wskazówek. Zerknij. PS.PS. Makabryk jeszcze poczytam i coś mi przyjdzie do głowy. Napiszę.
  2. Właściwie zmieniłem wszystko, co Tobie jakoś nie pasowało. I poza seksem - reszta podoba mi się bardziej. Tylko z tym seksem nie mogłem się jakoś rozstać. Stefek Córki Króla Kinyrasa (II) Gdy wiatr cichł, a zimorodki ciągnęły łódź do brzegu, często je spotykałem. Uległe, pod latarniami ciepłych mórz południa lub śród wód lodowatych północy, w ciemnych zaułkach żądzy. Dokąd biegłem ukradkiem, Zdyszany, By zapomnieć choć na chwilę o złotym runie i śpiewie syren. I by odnaleźć siebie w spoconym obok ciele. Początek świata znowu streścić w okrzyku rui, którego echo będzie wędrować zawsze od nic do czegoś. Lub by wrócić do matki. Poczuć ciepło pierwotne, ufność zwierząt, porządek jasny. Świat bez celu, w którym wzdłuż i wszerz przemierzamy najdalsze przestrzenie. Zawsze wolni od przemijania. Od snów, w których nas nie ma i być nie może. Nadaremnie – bowiem czas wciąż pozbawia złudzeń. Nawet, gdy śpimy bezpieczni, blisko piersi kochanki. Gdy zda się nam zwyciężyliśmy i nic nie pozbawi nas roli w przyszłej grze. To wtedy śmierć puka – nasz i spełnienia epilog.
  3. Przed chwilą przeczytałem Królową Goblinów p. Achmatowicz. My dziś o tym rozmawialiśmy... St.
  4. Piękny powrót, próba powrotu do matki. Dziś, tutaj, rozmawiałem na ten temat z Beą. Fantastyczne: ostatnio matka zaczyna się na wszystkie litery Bardzo dojrzałe, bo do takiego powrotu wiele trzeba przeżyć i zrozumieć. Gratuluję Stefcio
  5. To o piersiach - rozczulające. To nie ja, ale Ty jesteś odważna. A córki Kinyrasa? To takie pra-pra-prostytutki... No, teraz dopiero wbiłem nóż w swoje plecy. Stefek spoko, byle nie po rękojeść ;) i stąd te zimorodki, wreszcie się klei :) ta część nawet się podoba. zaś cala druga część do poprawy: będzie wędrować od nic do czegoś. ----------------------nie łąpię Lub by wrócić do matki. Poczuć ciepło -----------nigdy nie rozumiałam tego zwązku kochanki z matką, moje doświadczenia mówią raczej o ucieczce przed matką. pierwotne, ufność zwierząt, porządek jasny. Świat bez celu, w którym wzdłuż i wszerz przemierzamy najdalsze przestrzenie. Zawsze wolni od przemijania. Od snów, w których nas nie ma i być nie może. Nadaremnie – bowiem czas pozbawia nas ------za dużo "nas" i niepotrzebny rym złudzeń nawet, gdy śpimy bezpieczni, blisko piersi kochanki. Gdy zda się nam zwyciężyliśmy i nic nie pozbawi nas roli w przyszłej grze. To wtedy śmierć puka – akt ostatni. ---------------- bez seksu ??? dzięki za ściągę ;) pozdrawiam /b Będę poprawiać, bo czuję, że to nie jest skończone. Na pewno znasz to uczucie, że to, co się zrobiło nie wymaga już żadnych poprawek. Tu go nie mam. Ale też chciałbym co nie co wybronić. Np. porządek świata wyrażony w pierwotnym okrzyku rui, który przemierza drogę od Nic do Czegoś. To taka moja wersja stworzenia świata. Bo na początku było słowo. A przed nim? A czy to słowo musiało być logicznym wyrazem przemyśleń Stwórcy? I dlaczego on jest taki jak Wstęp do logiki formalnej prof. Borkowskiego? A czemu ten akt pierwotny nie miałby być czymś wprost przeciwnym? I dlaczego kreatywne nie miałoby być echo, pogłos tej - ZA PRZEPROSZENIEM - rui? Dalej. Ucieczka od matki jest analogonem naszej (chłopięcej, męskiej) ucieczki od ojca. Znamy to zatem, ale z drugiej strony. To co powiem może jest trywialne, ale w każdej naszej kochance jest jakąś cząstka matki i w tym sensie uprawiamy wciąż kazirodztwo. Jest inny problem. Czy to nam w czymś pomaga? Niestety - nie. Bo ten seks rozumiany nie jako przyjemność, lecz jako coraz to nowe GATUNKOWE powtórzenie pierwotnego okrzyku, śpiew w jednym chórze z tamtym echem, co to od Nic do Czegoś, i seks rozumiany jako JEDNOSTKOWE zbliżenie do pierwotnym relacji z matką, otóż on tylko zbliża nas do Śmierci. Pikanterii dodaje temu wszystkiemu otoczenie w jakim ten dramat się rozgrywa. Pośród córek Króla Kinyrasa. Kurcze, cieszę się, że Herbert nigdz nie pisał o nich... Ale on byl swiety... Bardzo słusznie wytknęłaś nagromadzenie zaimków dzierżawczych. Myślę, że dam sobie radę z ich wyeliminowaiem. Czy masz jakiś pomysł, jakim słowem zastąpić tutaj seks? Bo ja - z mojej męskiej perspektywy - nie. Pozdr. Stefek
  6. Kinyras, wnuk Pigmaliona i Galatei, rządził na Cyprze w imieniu Afrodyty. To ona ożywiła posąg Galatei, więc była poniekąd babcią Kinyrasa. Król Kinyras miał wiele pięknych córek, które sądziły, że są piękniejsze od Afrodyty. Spotkała je za to sroga kara. Orsedike, Laorgore i Braisija stały się ofiarami gniewu Afrodyty, która klątwą zamieniła je w zimorodki albo - jak podają inni - zmusiła do prostytucji. W innej wersji pięćdziesiąt córek Kinyrasa stanowiło orszak Afrodyty. Zimorodki zawsze zwiastowały ciszę na morzu, a Afrodyta miała także imię Alkione, co znaczy Królowa, która chroni przed burzami.
  7. To o piersiach - rozczulające. To nie ja, ale Ty jesteś odważna. A córki Kinyrasa? To takie pra-pra-prostytutki... No, teraz dopiero wbiłem nóż w swoje plecy. Stefek
  8. Może zawsze jesteśmy samotni... A śmierć jest w nas zawsze. Seks (a czasami miłość) istnieją wyłącznie w splocie z umieraniem. Czy kochamy się samotni? Czy umieramy samotni zawsze? To piękne pytania. Pozdrawiam Stefek
  9. Gdy wiatr cichł, a zimorodki ciągnęły łódź do brzegu, często je spotykałem. Uległe, pod latarniami ciepłych mórz południa lub śród wód lodowatych północy, w ciemnych zaułkach żądzy. Dokąd biegłem ukradkiem, zdyszany, by zapomnieć choć na chwilę o złotym runie i śpiewie syren. I by odnaleźć siebie w spoconym obok ciele. Cały porządek świata streścić w okrzyku rui, którego echo zawsze będzie wędrować od nic do czegoś. Lub by wrócić do matki. Poczuć ciepło pierwotne, ufność zwierząt, porządek jasny. Świat bez celu, w którym wzdłuż i wszerz przemierzamy najdalsze przestrzenie. Zawsze wolni od przemijania. Od snów, w których nas nie ma i być nie może. Nadaremnie – bowiem czas pozbawia nas złudzeń nawet, gdy śpimy bezpieczni, blisko piersi kochanki. Gdy zda się nam zwyciężyliśmy i nic nie pozbawi nas roli w przyszłej grze. To wtedy śmierć puka – seksu i nasz akt ostatni. Wersja po uwagach Czytelniczek: Córki Króla Kinyrasa (II) Gdy wiatr cichł, a zimorodki ciągnęły łódź do brzegu, często je spotykałem. Uległe, pod latarniami ciepłych mórz południa lub śród wód lodowatych północy, w ciemnych zaułkach żądzy. Dokąd biegłem ukradkiem, Zdyszany, By zapomnieć choć na chwilę o złotym runie i śpiewie syren. I by odnaleźć siebie w spoconym obok ciele. Początek świata znowu streścić w okrzyku rui, którego echo będzie wędrować zawsze od nic do czegoś. Lub by wrócić do matki. Poczuć ciepło pierwotne, ufność zwierząt, porządek jasny. Świat bez celu, w którym wzdłuż i wszerz przemierzamy najdalsze przestrzenie. Zawsze wolni od przemijania. Od snów, w których nas nie ma i być nie może. Nadaremnie – bowiem czas wciąż pozbawia złudzeń. Nawet, gdy śpimy bezpieczni, blisko piersi kochanki. Gdy zda się nam zwyciężyliśmy i nic nie pozbawi nas roli w przyszłej grze. To wtedy śmierć puka – nasz i spełnienia epilog.
  10. Stokrotne Dzięki. Szczególnie za to zapętlenie z Syrenami. Ale dzięki Tobie przyszedł mi nowy pomysł do głowy. Syreny to także trochę ryby, a rybę mozna ogłuszyć, gdy śpiewa się bardzo głośno i gwałtownie. Do tego precyzyjnie. Co do końca piesni pierwszej. Znów masz rację. Trzeba zaakcentować nie to, że znów się odwrócił. Ale że znów za szybko. Dzięki. Bożek Pan i jego nimfy. Nie wykreślałbym, bo to słowo oznacza silną symboliczno-seksualną przynależność nimf i dryad do Bożka Pana (a nie Pana Boga). Nie będę juz wracać do strzały. Co temp - on grał tak, by biedota mdlała na najwyższej jaskółce. Więc nawet kantylenę z siłą orkiestry dętej. Więc piesni wtórej i ostatniej już nie zmieniam. Pierwsza brzmi tak: Orfeusz. Pieśń pierwsza Byłeś wirtuozem. Twój dźwięk jak marzenie łucznika - Uderzał mocno i precyzyjnie. Ponad utratą i bólem, wysoko, twoje perliste kantyleny. Biegłeś po nich wciąż szybciej i dalej, Ku nieskończonym spełnieniom. Piękny i młody. Ale śmiertelny. Przecież drzewa, które poszły za tobą – uschły. Syreny, które ogłuszyłeś swym śpiewem, Już nigdy się nie obudziły. Tak. Twej muzyce brakowało ciszy. Pauzy, która wydłuża przestrzeń I nie zaciera bolesnych kompromisów. Był za to nadmiar harmonii I ucieczka od kontrapunktu. A tempo? Zbyt gwałtowne. Jakbyś się bał przystanąć, Zagrać nic. Przez chwilę. Cóż… Znałeś życie z opowieści Pana i jego nimf. Tryle, arpeggia, szał koloraturowych sopranów – To wszystko skończyło się nagle, Gdyś się odwrócił nie w porę. Znowu za szybko. Pozdrawiam Stefan
  11. Już nie będę znowu dziękował. Cenię Twoją uwagę dla mnie. I tyle. Poważnie odpowiadam i dalej myslę. Nad puentą popracuję. Bo ona tam jest. Puls zycia niespodziewanie dochodzi spod ziemi, gdzie raczej sytuujemy śmierć, a nie puls. W dodatku życia. I co więcej, peel jest tu zbiorowy i wcale nie martwy. Na przekór mlodzieńczym nawykom do szybkiego przelatywania ponad utratą i bólem (śmiercią, bo to o nią w ostateczności tu chodzi) ta zbiorowa mądrość pokoleń jest ostatecznie ważniejsza niżeli wszystkie wirtuozerskie fajerwerki. Ta dialektyka życia i smierci jest może trywialna, ale nie sposób jej obejść. Czy ta koncepcja jest trafna? Nie wiem, ale mnie to wciąż gryzie... W Twoich uwagach kluczowy jest problem szybkości. Tempo tańców, np. kantyleny, jest umowne. Pisząc o Orfeuszu z pieśni pierwszej i ostatniej, miałem - i stale mam - przed oczami dwa wykonaniaGlena Goulda Arii (a to też taniec) z Wariacji Goldbergowskich Bacha. To młodzieńcze z 1957 roku (2'40'') i to z 1980 (prawie pięć minut, więcej ciszy niż dźwieku!) nagrane kilka miesięcy przed smiercią. Jaką mądrość zawiera to jego zwonienie... Orfeusz zwolnił dopiero po rozmowie z Hermesem. Obok nich szła wtedy Eurydyka, ale ona nic nie mówiła. Szkoda. No i wtedy Orfeusz po raz ostatni popełnił błąd zbyt szybkiego tempa: tym razem za szybko się odwocił. Może to tak napisać? Ale to takie dosłowne... No i wracamy części trzeciej. Tam Orfeusz tylko głaszcze swoją lirę, stroi ją itd, ale nie gra jak wcześniej. Gra jak cisza wokól niego i puls nasz spod ziemi. Pozdrawiam Stefek A może w ostatnim wersie pieśni ostatniej zmienić "Tak" na "Tam"? Tam (tzn. pod ziemią?) skandujemy puls życia. Ale nie jestem przekonany. No i skróciłem - zmieniłem część pierwszą. Teraz wygląda tak: Pieśń pierwsza Byłeś wirtuozem. Twój dźwięk jak marzenie łucznika - Uderzał mocno i precyzyjnie. Nad utratą i bólem, wysoko, twoje perliste kantyleny. Po nich biegłeś – piękny i młody - wciąż dalej, I dalej. Ku nieskończonym spełnieniom. Nieśmiertelny? Przecież uschły drzewa, które poszły za tobą, A Syreny, które uśpiłeś, już się nie obudziły. Albowiem twej muzyce brakowało ciszy. Pauzy, która wydłuża przestrzeń I nie zagłusza bolesnych kompromisów. Był za to nadmiar harmonii, I ucieczka od kontrapunktu. I tempo. Zbyt szybkie. Jakbyś się bał przystanąć, Zagrać nic - choć przez chwilę. Cóż… Znałeś życie z opowieści Pana i jego nimf. Tryle, arpeggia, szał koloraturowych sopranów – To wszystko skończyło się nagle, Gdyś się odwrócił nie w porę. Jak zwykle – za szybko. Może z pomocą przyjaciół coś z tego wyjdzie... Pozdrawiam Stefek
  12. Już nie będę znowu dziękował. Cenię Twoją uwagę dla mnie. I tyle. Poważnie odpowiadam i dalej myslę. Nad puentą popracuję. Bo ona tam jest. Puls zycia niespodziewanie dochodzi spod ziemi, gdzie raczej sytuujemy śmierć, a nie puls. W dodatku życia. I co więcej, peel jest tu zbiorowy i wcale nie martwy. Na przekór mlodzieńczym nawykom do szybkiego przelatywania ponad utratą i bólem (śmiercią, bo to o nią w ostateczności tu chodzi) ta zbiorowa mądrość pokoleń jest ostatecznie ważniejsza niżeli wszystkie wirtuozerskie fajerwerki. Ta dialektyka życia i smierci jest może trywialna, ale nie sposób jej obejść. Czy ta koncepcja jest trafna? Nie wiem, ale mnie to wciąż gryzie... W Twoich uwagach kluczowy jest problem szybkości. Tempo tańców, np. kantyleny, jest umowne. Pisząc o Orfeuszu z pieśni pierwszej i ostatniej, miałem - i stale mam - przed oczami dwa wykonaniaGlena Goulda Arii (a to też taniec) z Wariacji Goldbergowskich Bacha. To młodzieńcze z 1957 roku (2'40'') i to z 1980 (prawie pięć minut, więcej ciszy niż dźwieku!) nagrane kilka miesięcy przed smiercią. Jaką mądrość zawiera to jego zwonienie... Orfeusz zwolnił dopiero po rozmowie z Hermesem. Obok nich szła wtedy Eurydyka, ale ona nic nie mówiła. Szkoda. No i wtedy Orfeusz po raz ostatni popełnił błąd zbyt szybkiego tempa: tym razem za szybko się odwocił. Może to tak napisać? Ale to takie dosłowne... No i wracamy do części trzeciej. Tam Orfeusz tylko głaszcze swoją lirę, stroi ją itd, ale nie gra jak wcześniej. Gra jak cisza wokól niego i puls nasz spod ziemi. Pozdrawiam Stefek
  13. Jeszcze raz dziękuję za wszystkie uwagi. Wodę co leci przez dłonie - wyrzucam, Eleminuję częśc banałów. M.in. z ostatnich trzech wersów pieśni ostatniej. W częsci pierwszej wyrzucam, co się da. Także strzałę. I odwracam stare mity, byśmy nie myslele, że ode zawsze konczyły się tak samo. Całość mogłaby brzmieć tak: Orfeusz Pieśń pierwsza Byłeś wirtuozem. Twój dźwięk jak marzenie łucznika - Uderzał mocno i precyzyjnie. Piękny. Młody. Wokół ciebie, ponad utratą i bólem, perliste kantyleny. Po nich biegłeś wciąż dalej, i dalej. Ku nieskończonym spełnieniom. Lecz uschły drzewa, które poszły za tobą. Syreny, które uśpiłeś, nigdy się nie obudziły. Tak. W twojej muzyce brakowało ciszy. Pauzy, która wydłuża przestrzeń I nie zagłusza bolesnych kompromisów. Był za to nadmiar harmonii, I ucieczka od kontrapunktu. A tempo? Zbyt szybkie. Jakbyś się bał zwolnić, przystanąć, Zagrać nic choć przez chwilę. Cóż… Znałeś życie z opowieści Pana i jego nimf. Tryle, arpeggia, szał koloraturowych sopranów – To wszystko skończyło się nagle, Gdyś się odwrócił nie w porę. Jak zwykle – za szybko. Pieśń wtóra Co ci powiedział Hermes, gdy Obok siebie szliście w ciemności? Że lira jest jak łuk, Z którego można zabić? Że gra jest iluzją Przeciwko dziełu śmierci? Że wszyscy gramy i Nigdy nikt nie wygrywa? Ściana się zamyka. Przed tobą i za nami. Wszystko możliwe i wszystko Stać się musi. Dziś. Jutro. Kiedyś. Pieśń ostatnia Jeszcześ nie zaczął, cichną wiatry, Woda przestaje się marszczyć i Cienie nas opuszczają bez słowa. Gdy gładzisz gryf, zachodzi słońce, Księżyc nabiera blasku i znów Błyszczą zimne miejsca po nas. A potem stroisz swój instrument. Jest coraz ciszej. Umilkły ptaki. Słychać jak osypuje się piasek. Sam tam leżysz. Słuchasz ziemi. Ten rytm w głębi do nas należy. Tak skandujemy puls życia. Chciałbym nadal poprawiać część pierwszą. Mam nadzieję, że jeszcze otrzymam od was kilka celnych uwag. Pozdrawiam Stefek Dziekuje za wszystkie krytyczne uwagi. Szczegolnie wtedy, gdy uswiadomily mi, ze cos robie standardowo i powielam schematy. Wiec czesc pierwsza. Sprobuje odwrocic anegdote. Np drzewa za nim pojda, ale uschna, bo jak drzewo moze przezyc z wyrwanymi korzeniami. A Syreny? zasna, ale juz nigdy sie nie obudza. Juz to sprawdzilem. Calosc brzmi inaczej. W czesci drugiej - woda musi tam przeciekac, bo ona jest z tej symboliki: Tales, Heraklit, Orficy itd. Trzecia czesc: bedzie bez serc. Propozycja Czarka podoba mi sie. Sam tam lezysz. Sluchasz ziemi. Ten rytm w glebi do nas nalezy. Tak skandujemy puls zycia. Serdecznie pozdrawiam. Mysle, ze mimo odmiennosci mamy jakies wspolne fale, na ktorych poznajemy Swiat.\ PS. Przepraszam za interpunkcje. pisze z Maca. Nic tu nie pasuje...
  14. Tytul jest prosty. Orfeusz to centralna postac kultury europejskiej i w zasadzie kazdy poeta powinien sie zmierzyc z jego mitem i z tym, co ten mit zawiera. Nie bede pisac nic wiecej, bo w tym miejscu otwieraja sie ksiegi... Stefek PS za komentarze nie odpowiadam
  15. Dziekuje za wszystkie krytyczne uwagi. Szczegolnie wtedy, gdy uswiadomily mi, ze cos robie standardowo i powielam schematy. Wiec czesc pierwsza. Sprobuje odwrocic anegdote. Np drzewa za nim pojda, ale uschna, bo jak drzewo moze przezyc z wyrwanymi korzeniami. A Syreny? zasna, ale juz nigdy sie nie obudza. Juz to sprawdzilem. Calosc brzmi inaczej. W czesci drugiej - woda musi tam przeciekac, bo ona jest z tej symboliki: Tales, Heraklit, Orficy itd. Trzecia czesc: bedzie bez serc. Propozycja Czarka podoba mi sie. Sam tam lezysz. Sluchasz ziemi. Ten rytm w glebi do nas nalezy. Tak skandujemy puls zycia. Serdecznie pozdrawiam. Mysle, ze mimo odmiennosci mamy jakies wspolne fale, na ktorych poznajemy Swiat.\ PS. Przepraszam za interpunkcje. pisze z Maca. Nic tu nie pasuje...
  16. Orfeusz grał na lirze. Lira i strzała to cały urok przedsokratejskiej dialektyki. Wręcz synonimy życia i śmierci. Mnie też nie podoba się "dydaktyzm" dominujący w pieśni pierwszej. - Dzieło śmierci powinno zostać, bo smierć tworzy gmachy i systemy większe lub równe wytworom zycia. tu chyba nie chodzi o smierć, ale o to wszystko, co na niej i z niej powstaje. Kultura śmierci to też nie to. W koncu "puls życia". Może trywialne, ale jak wyrazić inaczej te prymarność pulsu zycia nad rytmem kultury (muzuki itd). Pozdrawiam Cezary A może tak na samym końcu? Sam tam leżysz. Słuchasz ziemi. Ten puls w głębi należy do nas. Tak skandujemy rytm życia. Pozd. Cezary Podoba mi się. Wykorzystam. Choć puls i rytm to nie to samo. A tu stosuje się zamiennie. Stefek
  17. Pieśń pierwsza Byłeś wirtuozem. Twój dźwięk uderzał jak strzała – Mocno i precyzyjnie. Niektórzy widzieli, jak drzewa idą za tobą. Inni jak usypiałeś Syreny. Piękny i młody, rozrzucałeś perliste kantyleny Ponad utratą i bólem. I biegłeś po nich wciąż dalej i dalej, Ku nieskończonym spełnieniom. Lecz twej muzyce brakowało ciszy. Pauzy, która wydłuża przestrzeń I nie zagłusza bolesnych kompromisów. Był za to nadmiar harmonii, Ucieczka od dysonansu I kontrapunktu. A tempo? Zbyt szybkie. Jakbyś się bał zwolnić, przystanąć, Nic zagrać przez chwilę. Cóż… Znałeś życie z opowieści Pana i jego nimf. Tryle, arpeggia, szał koloraturowych sopranów – To wszystko skończyło się nagle, Gdyś się odwrócił nie w porę. Jak zwykle – za szybko. Pieśń wtóra Co ci powiedział Hermes, gdy Obok siebie szliście w ciemności? Że lira jest jak łuk, Z którego można zabić? Że gra jest iluzją Przeciwko dziełu śmierci? Że życie przecieka nam Przez dłonie jak woda? Że wszyscy gramy i Nigdy nikt nie wygrywa? Ściana się zamyka. Przed tobą i za nami. W s z y s t k o m o ż l i w e i w s z y s t k o S t a ć s i ę m u s i. D z i ś. J u t r o. K i e d y ś. Pieśń ostatnia Jeszcześ nie zaczął, cichną wiatry, Woda przestaje się marszczyć i Cienie nas opuszczają bez słowa. Gdy gładzisz gryf, zachodzi słońce, Księżyc nabiera blasku i znów Błyszczą zimne miejsca po nas. A potem stroisz swój instrument. Jest coraz ciszej. Umilkły ptaki. Słychać jak osypuje się piasek. Sam tam leżysz. Słuchasz ziemi. Ten rytm w głębi to nasze serca. Tak skandujemy puls życia.
  18. O Jazonie! Byłeś twardy, bezlitosny. I pretekstem tylko było Złote Runo. Byty proste, raczej słabo wywiedzione (Bez przyczyny, bez historii i bez celu) Zabijałeś bez mrużenia kocich oczu. Gdy zawodził twój sylogizm lub spiż pękał, Do pomocy miałeś zawsze swych przyjaciół. Bo to z nimi przyszło ci pokonać szkwały I śpiew syren hipnotyczny. Albo skały Szalone na morzu głębokim jak lustra. I dwa byki o karkach lśniących jak góry. Harpie i smoka o stu bezsennych oczach. I swą słabość, której nigdy nikt nie dostrzegł. …………………………………………............................ Tak dotarłeś z tą drużyną do Kolchidy. Albo dalej. Do tych rzek, których już nie ma. Lecz po drodze postradałeś prawie wszystkich. Zginął Tifys – dzielny sternik. Odszedł za nim Od kłów dzika wieszczek Idmon oraz Kantos, Gdy z nim razem kradłeś cudze trzody. Potem Mopsos, który cierpiał od libijskiej żmii. Inni znów przypadkiem z tobą się zabrali. Byli chwilę i odeszli w inną stronę. Hen Polifem pobudował miasto Krios. Jeszcze dalej (czy w Armenii?) zmarł Armenos. A Herakles wybrał sny o swym Hylasie. Niespokojni, żądni przygód, bliscy bogom, Poświęcali się dla siebie i dla sławy. Pstrym pretekstem było dla nich Złote Runo. Nie sądzili, że już o nich wie Medea. Choć Fineus mówił: "Ufaj Afrodycie". Ach Medea! Siła czarów, czar młodości. Tyle razy chciałeś uciec, lecz wciąż byłeś Coraz bliżej jej uroku, jej zapachu. Gdy z nią spałeś, oni cicho odchodzili, Więc wciąż miałeś mniej uwagi dla przyjaciół. Wybroniła cię z opresji nazbyt wielu. Złote Runo przemieniła w wasze łoże, By nabrała sensu znów ta stara skóra. I byś wiedział o co walczysz, gdy śród mroku Wszystkie drogi zmylisz i stracisz przyjaciół. .............................................................. .............................................................. .............................................................. .............................................................. Na kreteńskim morzu cisza jak śmierć czarna. Wiatr z Północy z nagła w ląd głęboko wpędził I osadził okręt w piachu. Wtedy cienie Od Trytona pchały Argos przez pustynię. Bo nikt inny pomóc tobie tam już nie mógł. Gdyś zobaczył znowu wodę i ostatni Brzeg przed sobą, okręt twój dryfował pusty. Tuż przy tobie stała tylko twa Medea. I Kajneus, z tych Lapitów, taki mężny, Ten, co niegdyś delikatną był kobietą.
  19. Niestety, nie jestem przekonany do tych czasowników na "roz-". Takie długie, że po ich przeczytaniu zapomina się o kontekście. Jakoś dziwnie brzmią w naszej mowie. No i nie mam pewności, że akurat te czasowniki jakoś odpowiadają ostatniej frazie. Tzn. rozkawałkowują, by na końcu ktoś mógł podmiot liryczny zebrać w całość. Pozdr. Stefek
  20. W pokoju I. Czy w pokoju tym przed świtem jest poezja Czy niepokój tylko osób jest śmiertelnych? Czy to sny są jej o dniach w letniej sukience Czy to tylko jakieś ciche jest westchnienie? Tuż przed świtem Jest poezji tylko trochę I jej sen jest niespokojny I jęk we śnie Krok do świtu coś tam piszesz I otulasz jej koszmary Kształty z wolna w nim wyłaniasz Bo pracujesz wciąż dla brzasku No i dla niej Dla poezji By ci mogła rano Znów zaparzyć kawę II. Kiedy trudno spać Pada cicho śnieg Za oknem na drzewie drży Don Kichote Jest sam Sancho Pansa dał nogę na Baratarię I tak długo wytrzymał W pokoju Jest ciepło Chyba tu zostaniesz Nie odważysz się być nawet Sancho Pansą A cóż dopiero Don Kichotem Zostań Zostań w pokoju III. Już ciemno Zmierzch wyszedł z szafy I strącił kartki z łóżka Nikt nie wszedł Nie podniósł To światło przez szparę spod drzwi Złożyło litery: Gorycz tu wielka Pustka między gwiazdami PS. Chciałem przeprosić za to, że najpierw umieściłem ten wiersz tam, gdzie wiersze są już skończone. Potem zrozumiałem, że tak nie jest. Szkoda mi go. Chcę go poprawić. Liczę na krytyczne uwagi.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...