Kiedy ciemność posępnie stała u bramy zachodu,
Nyx skrzydlatej nadejścia oczekując cierpliwie,
stałem wtedy nad brzegiem małego stawu samotnie,
patrząc na lustro wody lśniące ostatnim promieniem.
W chwili gdy noc nad ziemią skrzydła mroku rozpięła,
nagle nad stawem rozlała się cisza ambiwalentna,
dźwiękiem tajemnym dźwięcząc na dno duszy wnikała,
przejmującą słodyczą niczym pieśni orfejskie.
Zmarszczki na wodzie mrokiem moknąc nagle zamarły,
tworząc na toni wodnej czarną błyszczącą powłokę,
mgła nad stawem zaczęła się w obłok świetlisty przemieniać,
czarnocienie rzucając w wody zwierciadło zeszklone.
Wtedy patrząc w milczeniu w niesłychane zjawisko,
ogarnięty przez falę niepojętej tęsknoty,
piękna migotliwego pełne ujrzałem obrazy,
z innych wymiarów wzięte, z czasów bogów prastarych.
Miasta kamiennych murów otoczone łańcuchem,
pełne świątyń z marmuru, lasem kolumn zdobionych,
ręką herosów ku chwale boskich patronów stawiane,
których sławę wędrowni opiewali bardowie.
Starodrzewiem pachnące przepastne borów odmęty,
święte gaje i źródła, cicho szemrzące potoki,
pośród których najady miały ustronne schronienie.
Wszystkie nagle stały się zjaw ulotnym złudzeniem.