
Don_Cornellos
Użytkownicy-
Postów
513 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Don_Cornellos
-
A propos doświadczenia życiowego, kiedyś przeczytałem zdanie które mi się spodobało cyt. "Doświadczenie uczy, że doświadczenie niczego nie uczy. :-) A w sprawie starzenia się ludzi, którym wydaje się, że są jeszcze młodzi, to niedawno przydarzyło mi się coś takiego: Wszedłem do pubu i słyszę jak jedna dziewczyna mówi do drugiej żartem: o twój tata przyszedł. Kiedyś obcy na ulicy zaczepiali mnie słowami cyt" Ty kolego, masz poczęstować fajką? Od jakiegoś czasu pytają "Czy może Pan poczęstować jednym papierosem? Teraz czekam, aż zaczną ustępować mi miejsca w autobusie. Pamiętam też, że gdy byłem młody to bawiąc się na dyskotece i obserwując ludzi myślałem, że świat należy do starszych. Po wielu, wielu latach znów będąc na dyskotece pomyślałem, że świat należy do młodych. Wniosek: świat nigdy nie należał do mnie. - W tym Aniu jest cały problem - w głowie. Może trzeba poświęcić kilka zdań właśnie jemu. Temat uroda. Oczywiście młoda kobieta bez zmarszczek jest atrakcyjna. Ale widziałem kobiety z tzw. życia publicznego np. aktorki - kiedy to ich twarz nabrała charakteru, swoistej urody, dystynkcji, szlachetności dopiero około czterdziestki. Na razie tyle przyszło mi do głowy :-) Pracuj. Rozpisz się!
-
A czemu w minimum sformułowań? Najpierw się rozpisz. Powypisuj czego już nie możesz, i najlepiej jak najkonkretniej. Tak jak z chłopakiem, który ustępuje miejsca w tramwaju. Można też pochylić się nad tzw. "mądrością" która dajmy na to, nie jest tak mądra jak kiedyś np. ludzie starsi są zgyźliwi, marudni, stają się mniej tolerancyjni itp. Rozpisz się, a później powykreślaj zbędne zdania. Jeśli będę miał pomysł dam znać.
-
1) „Czyż nie powinno być tak, że im człowiek starszy, bardziej doświadczony, (teoretycznie) mądrzejszy, powinno mu być łatwiej godzić się z tym, co nieuchronne?” ANALIZA a)”Czyż nie powinno być tak„ – ten człon zdania pełni funkcję jakby zapowiedzi definicji, która zaraz nastąpi, więc analizując zdanie pominę ów człon (tę zapowiedź definicji). b) Teraz idealizując zdanie otrzymuję coś takiego: że im człowiek starszy, to powinno mu być łatwiej godzić się… - TO nie brzmi dobrze stylistycznie c) Lepiej moim zdaniem byłoby: że im człowiek starszy, tym łatwiej powinien godzić się… d) Gdybyś napisała np. „jest stary, więc powinno mu być łatwiej…”- wtedy tak, wtedy „powinno mu być łatwiej” współbrzmi z pierwszym członem zdania. 2) „Kolejny rok kasztany kwitną jak oszalałe, miłość się kończy, dzieci przestają być dziećmi, ktoś bliski przeszedł na tamtą stronę” – To zdanie wydaje mi się tandetne, jakby żywcem spisane z tych tysięcy wierszy emerytek. Poszłaś po łatwiźnie, tanim sentymentalizmie. 3) „młody człowiek w tramwaju poderwał się z miejsca mówiąc, proszę, niech pani usiądzie” – Właśnie tak trzeba. To jest wstrząsające. Jeszcze niedawno Ty ustępowałaś miejsca, a teraz Tobie ustępują. 4) „Lustruję swoją twarz odartą z makijażu. Gdzie się podziały te promienne oczy, trochę niebieskie, trochę zielone, jakby z rozsianymi drobinami słońca? Przejrzyste, zmieniały kolor w zależności od nastroju i rozmówcy, czarowały i uwodziły. Teraz są jak brudne bajoro. Patrzę na surowo sterczący nos, wysunięte kości policzkowe na obu flankach, zmarszczki powstrzymane w porę antyoksydantem CE Ferulic, które czają się w kącikach gotowe do natarcia. Usta. Nieporadny grymas jest ledwie cieniem dawnego uśmiechu.” –Świetny fragment. Widać, że popracowałaś nad nim. 5) „Tylko dołeczek w brodzie, jak na urągowisko, wciąż ten sam.” – Tego urągowiska nie rozumiem. O co tu chodzi? Pozdrawiam jak zawsze serdecznie :-)
-
Gdzieniegdzie poprawiłem. Gdzieniegdzie coś dopisałem. Gdzieniegdzie coś usunąłem. W każdym razie krytyka była orzeźwiająca. Jeszcze raz dziękuję .
-
Zostawiam "buty na sobie" gdyż dla tego wyrażenia Google podaje 135 tysięcy wyników, a dla "buty na nogach" zaledwie 85 tysięcy. Tym kryterium posługuję się, gdy chcę uzyskać bardziej naturalny, potoczny wydźwięk.
-
czytajcie i sprawiedliwie oceńcie
Don_Cornellos odpowiedział(a) na Maciek Miela utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Do wschodzącego słonka rzekła Hanka jeszcze bez wdzianka że sympatyczna rymowanka z samego ranka jest jak do czarnej kawki śmietanka - innymi słowy sympatyczny jest ten twój wierszyk -
Tak naprawdę "Impreza 01" to pierwsza część Dziennika Nieco Rubasznego, który znajduje się tutaj w archiwum moich tekstów. To bardzo ważny dla mnie tekst ze względów osobistych. Historia, którą opisuję jest prawdziwa i wywarła duży wpływ na późniejsze moje postrzeganie świata. Między innymi sprawiła, że zainteresowałem się buddyzmem. Prawdziwa w tej części dziennika jest nawet opowieść o tym, jak bohaterowie nagle stali się dla siebie kimś innym wizualnie. Cały szkopuł w tym, że nie potrafiłem napisać jej atrakcyjnie i za tekst dostałem cięgi od czytelników. Tak więc, próbuję na nowo i będę aż do pozytywnego skutku. Bardzo mi zależy na tym tekście. Świat mnie otaczający dobrze o tym wie i dlatego dzisiaj do pomocy zesłał mi Ciebie :-)
-
I zamieściłaś na Dokunamente :-) Zdążyłem zauważyć. :-) Przypadek to albo nie :-) Jestem fatalistą, w przypadki nie wierzę.
-
Właśnie sobie przeczytałem tamtą naszą wymianę opinii :-)
-
A niech się zbliża :-) Na razie kasę mam. A skrzynka Ci się ode mnie należy. Powiedz, czy się mylę, czy po prostu pamiętałaś, że ja kiedyś poświęciłem trochę uwagi twojej "Wiośnie"?
-
Żeby jedno piwo. Za taką robotę należy Ci się skrzynka. :-) Jak będziesz przypadkiem w Świnoujściu to masz ją u mnie na bank. Odwaliłaś kawał świetnej roboty. Wiem, że musiałaś poświęcić sporo czasu i uwagi. Nawet nie wiesz, jaką teraz odczuwam wdzięczność. Kłaniam się nisko Aniu Twej dobroci i pozdrawiam z nad morza.
-
Proszę, wymień te usterki. Nie daj się błagać.
-
Z odpowiedzią o co "kaman" w przytoczonym przez Ciebie fragmencie wolałbym poczekać,aż więcej osób nie skuma tego fragmentu. Żywię jednak nadzieję, że pojawi się ktoś, dla kogo będzie to na tyle jasne, że z chęcią wytłumaczy Ci za mnie.
-
No i stało się! Jakoś stało się tak, że masz czytelniku przed oczami książkę zaopatrzoną w najróżniejsze moje przygody. Pierwsza historia na jaką tu natrafisz wydarzyła się w lutym 1989 roku, czyli wówczas gdy byłem niespełna dwudziestoletnim młodzieńcem. Cóż więcej tytułem wstępu? Może to, że znaczną część tekstu dedykuję własnej sklerozie, innymi słowy – dziadkowi, którego prawdopodobnie za kilkadziesiąt lat z trudem przyjdzie skojarzyć z kimś, kogo znało lustro młodości! No, a teraz - drogi czytelniku, skoro zacząłeś, to już chyba czas całkowicie popuścić cugli czytelniczej manii? 8 lutego 1989 roku (środa) Ostatniej soboty coś mnie podkusiło, aby na stację kolejową wybrać się pieszo – ale już po pokonaniu w mokrym śniegu jakichś dwustu metrów żałowałem, że nie poczekałem na autobus. Nowe buty okazały się do niczego; tak przemokły, że woda podchodziła aż do kostek. Chlupało w nich przy każdym ruchu! W którymś momencie uśmiechając się sam do siebie, pomyślałem, że gdybym był niewidomy, to pewnie pomacałbym je ręką, żeby się upewnić, czy w ogóle mam je na sobie. Gdy doczłapałem się do dworca, mój pociąg stał już na peronie. W pustym przedziale zająłem miejsce przy oknie. Bez namyślania się zdjąłem buty i skarpety. Buty postawiłem na grzejniku, a skarpety rozwiesiłem gdzieś obok. Jako że ubieram się w tanie - co za tym idzie - gorsze jakościowo rzeczy, oczywiście moje stopy zafarbowały mi, od czarnych skarpet, na granatowo-sinawy kolor. Wyglądały niczym odmrożone kończyny himalaisty! Podłoga, cała upaćkana pośniegowym błotem, w żadnym razie nie zachęcała do tego, aby postawić na niej bose stopy. Musiałem zarzucić je na siedzenie naprzeciwko, pomimo, iż zdawałem sobie sprawę, że tym samym wystawiam ohydne syry na widok publiczny. W tej, jakby nie było najwygodniejszej dla mnie pozycji, żywcem zaczerpniętej z domowego obyczaju, wyciągnąłem książkę, która sprawiła, że po kilku stacjach o wszystkich niedogodnościach prawie całkiem zapomniałem. I właśnie kończyłem pierwszy rozdział, gdy pociąg wtoczył się na peron w Szczecinie Dąbiu. Wychyliłem się i wśród wsiadających zobaczyłem niczego sobie paniusię, na oko, kilka lat starszą ode mnie. Zapragnąłem, aby się przysiadła. Po chwili pojawiła się w korytarzu. Popatrzyła na mnie ciepło i już miała rozsunąć drzwi do przedziału, gdy nagle, krzywiąc się ze wstrętem - zrezygnowała. Odchodząc, rzuciła przez ramię tak mordercze spojrzenie, że aż poszło mi w pięty. Poczułem się jak, nie przymierzając, zbity pies i odruchowo podwinąłem nogi pod siebie. Siedziałem tak, jeszcze przez kilkanaście minut. Jednak nie dało się w ten sposób wysiedzieć długo – rozbolał mnie bok, no i nie mogłem się skupić na czytaniu. Chcąc nie chcąc, musiałem wrócić do poprzedniej pozycji, lecz aby znów nie zostać uraczonym czyimś obrzydzeniem, postanowiłem pod żadnym pretekstem nie spoglądać w kierunku drzwi. Do tej pory wszystko szło dobrze i zjawiłbym się u Bogdana na umówioną godzinę, gdyby nie to, że z powodu awarii jakiegoś pantografu w elektrowozie - staliśmy w Goleniowie ponad dwie godziny. Owe miasto po raz drugi okazało się dla mnie pechowe. Pierwszego razu nie pamiętam, ale skądinąd doskonale znam datę: 23 września 1969 roku. To właśnie w goleniowskim szpitalu narządy rodne mojej matki wydaliły mnie na ten popieprzony świat. Do Wolina zajechałem po 21-ej. I cóż mnie tam przywitało? Drodzy czytelnicy, nie zgadlibyście. A nawet gdyby ktoś próbował, a ja odpowiedziałbym: "zimno", to pewnie sądziłby, że jest na złym tropie. Tymczasem, kiedy wysiadłem z pociągu, miast orkiestry powitalnej, której i tak się nie spodziewałem - usłyszałem miły uszom miarowy chrzęst lodu, towarzyszący moim krokom – chrzęst, który jakoby adwokat zimy zdawał się zapewniać, że tym razem obuwie mi nie przemoknie. Jako osoba ciepłolubna nigdy nie myślałem, że kiedykolwiek będę szczęśliwy z powrotu mrozu, a jednak tego jednego wieczoru byłem; i tak, zerkając na migoczące gwiazdy i na ludzi pojawiających się co jakiś czas w oknach rozświetlonych niebieskawą poświatą, chyba szybciej niż w tym zdaniu do kropki, dotarłem do bloku Bogdana. Gdy tylko wszedłem do klatki, usłyszałem hałas dochodzący z jego mieszkania. W odpowiedzi na te dźwięki, serce zabiło mocniej, poczułem też trochę nieprzyjemne pulsowanie w skroniach. Czasami bardzo niepokoi mnie mój własny brak wyobraźni – no bo, zważywszy na muzykę i pokrzykiwania powinienem przecież uznać za normalne, iż moje dzwonienie do drzwi nie odnosi żadnego skutku - a jednak, jakoś bez sensu wytrąciło mnie to z równowagi. Chciałem koniecznie być już na imprezie! A przecież, chcieć, nie zawsze znaczy móc. Tym razem, nie było innego wyjścia, jak tylko odczekać aż w mieszkaniu chociaż nieco przycichnie. Gdy po jakichś dwóch minutach stwierdziłem, że nadeszła odpowiednia pora, by znów dopaść dzwonka, wówczas okazało się, że był on najzwyczajniej w świecie zepsuty. Otóż, ze środka prócz narastającego gwizdu czajnika nie dochodziło nic, co przypominałoby jego dźwięk. Wtedy załomotałem pięścią. Raz i dwa. Już miałem walnąć trzeci raz, gdy raptem usłyszałem uroczy dziewczęcy pisk, a po chwili, tuż za drzwiami – głos zdaje się tej samej dziewczyny, jak przekonywała jakąś drugą, że ktoś puka. „Ktoś naprawdę puka!” Potwierdziłem słowa uderzając ten trzeci raz i zdaje się, że coś jeszcze wykrzyknąłem. Zawołały Bogdana. Wreszcie zgrzyt zasuwy i mogłem zobaczyć jego uśmiech. Na ten uśmiech już mam odpowiedzieć uśmiechem, gdy nagle, coś złego się ze mną dzieje! Przed oczami mroczki, a nogi mam jak z waty - wchodzę do środka i od razu… muszę chwycić się czegoś, żeby nie upaść. Niby dostrzegam fragmenty otoczenia, ale za nic nie umiem powiązać ich ze sobą. Jakby z oddali - słyszę swój głos wybąkujący życzenia, widzę rękę wręczającą książkę, wieszak i palce zatykające kurtkę na haczyku – może moje, może Bogdana. W końcu te pieprzone skarpety, które jakoś znów pozbyły się butów… Bogdan niemal wepchnął mnie do dużego pokoju, gdzie przy stole siedzieli ludzie, których nie znałem: Artur, który był tutejszym kolegą Bogdana, Paweł, który był bardziej kolegą Artura oraz Marta, która razem z Bogdanem podobno przywitała się ze mną w progu. Zapoznałem się z chłopakami, po czym Artur zagadał: — Skąd jesteś? — Ze Stargardu – wycedziłem z taką ledwością, że chyba raczej nie dosłyszał. — Żurek trochę mówił o tobie. Podobno piszesz wiersze? Siadaj. — No piszę – odpowiedziałem siedząc już na wersalce. — Ja powiem ci szczerze, przyjacielu, nie przepadam za wierszami. Męczą mnie. Wolę, i to dużo bardziej, kryminały — ale, podkreślam, dobre kryminały! Nie jakieś tam! — Też lubię – przytaknąłem. — A tam, lubisz… A jakich znasz autorów? Znasz jakiegoś? — No nie. — Czyli, kurwa, laik jesteś – chichocząc podsumował Paweł . — Pawełku kurdupelku, mówiłem ci żebyś nie przeklinał. Mówiłem? No. Jesteśmy u Bogdana, jest bardzo fajnie. No i są dziewczyny! Panuj nad sobą! – poklepał Pawła, po czym zwrócił się do mnie: — To ja ci powiem, Konrad, kogo warto czytać. — Kornel – poprawiła go Marta. — Sorry, Kornel. Masz rzadkie imię, wiesz? Dobre kryminały… Kiedy Artur wymieniał autorów kryminalnych bestsellerów, ja czułem się już jako tako i mogłem się przyjrzeć Marcie, która siedziała obok mnie pochylona nad sałatką jarzynową. Ładna blondynka, w zielonej spódniczce mini, lewą ręką głaskała się po udzie; na tle rajstop lśniły i hipnotyzowały, ozdobione złotym brokatem, długie paznokcie. — Jak sałatka? – zapytał Bogdan. — Nawet smaczna. — Może ciutkę za słona? — Nie. Lubię mocno doprawione. A kto ją robił? Ty, czy twoja mama? — Sałatkę sam. Stara zrobiła tort i wszystko inne. Właśnie Kornel, tortu już nie ma. Spóźniłeś się! — Daj spokój, nie przyjechałem na tort. Mów dalej. – powiedziałem, odwracając głowę w stronę Artura. C.D.N
-
Można by z tego spróbowac zrobić wierszyk - rymowankę.
-
1) "Wyrzuty sumienia ściskały serce i wędrowały, szalały po duszy, a kiedy dotarły do oczu, wyciskały łzy". - Bardzo podoba mi się to zdanie. Gdzie indziej wyraziłem już pochlebną opinię o tym tekście. Zapowiedziałeś ciąg dalszy, więc czekam. Pozdrawienia dla chmur rozdzieranych przez szczyty od chmur zażywających spokoju morskich horyzontów :-)
-
Taaaa :-) Marcepan dobrze powiedział.
-
Skarga na to, że się zapomniało jak święta smakować powinny.
Don_Cornellos odpowiedział(a) na MARCEPAN 30 utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
A ja zmieniłem pracodawcę i teraz jeżdżę sobie po Europie :-)) Tydzień temu, podczas tego długiego weekendu byłem w górach, dokładnie w Karpaczu. Zajechałbym do Ciebie, gdybym był w twoich okolicach, ale Ty wciąż nie dajesz na siebie żadnego namiaru. Jakbyś zmienił zdanie, to napisz mi wiadomość prywatną. Może niedługo coś napiszę o tych moich ostatnich wyjazdach, ale raczej zamieszczę to pod innym pseudonimem. Pozdrawiam serdecznie -
Diabeł tkwi w szczegółach! Niech po szczegółach poznają Twoją wielkość! Nie chodzi mi o to, aby opisywać szczegóły, ale żeby każdy szczegół opisywanej historii był przemyślany. W ogóle nie mówię o ortografii, bo to inna para kaloszy. Pozdrawiam Ps Skąd wiesz, że zajmuję się radiologią?
-
Skarga na to, że się zapomniało jak święta smakować powinny.
Don_Cornellos odpowiedział(a) na MARCEPAN 30 utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Kurwa, mam teraz w dupie doszukiwanie się jakiś tam niedociągnięć warsztatowych! Świetny tekst! Rytm! Jest rytm, który uprawdopodobnił masakrę! To "Dzień świra"! Zdaje mi się, że podczas pisania miałeś w głowie ten film. Ale Jimmiego podpowiedz co do zakończenia opowiadania, moim zdaniem, warta jest przynajmniej zastanowienia. Pozdrawiam mojego ulubionego autora na "poezja org " :-) Ps Szkoda, że od morza do gór jest tak daleko. Ciekawe, czy kiedyś wypijemy jakieś piwko razem :-)) -
Uwagi: 1) „sadystyczny glos dyrektora” – głos 2) Kiedy piszesz dialog, nie stawiaj przecinków przy myślniku. 3) „byłem umówiony z dentystom” - dentystą 4) „trafiając doktora w ramie” – w ramię 5) „Wykrztusiłem nie wiedząc, do kogo.” – zbędny przecinek 6) „- To pan? – Krzyknąłem, i padliśmy sobie w objęcia.” – jakieś to dla mnie mało prawdopodobne aby padli sobie w objęcia. 7) W chałatach szpitalnych? A co stało się z ubraniami? Nikt nie wychodzi ze szpitala w chałatach szpitalnych. 8) „jak zwykle natchnąłem się na szefa.” – chyba „natknąłem” Podsumowanie: Jest trochę rzeczy mało uprawdopodobnionych np. przyczyny utraty przytomności obu panów. Jeśli główny bohater miał rozorany brzuch, to raczej powinien mieć jakieś problemy stając ze szpitalnego łóżka. Generalnie jednak, czyta się bardzo dobrze. Pozdrawiam
-
Jest całkiem nieźle! Z rana może uda mi się rzucić kilka uwag. Tymczasem śpij smacznie :-) Pozdrawiam
-
Basiu jest lepiej :-) Pozdrawiam
-
Spacer z psem
Don_Cornellos odpowiedział(a) na Stary Wierszownik utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Uwagi: 1)"Lubi biec z pełną szybkością jej psich łap..." - wcześniej napisałeś, że Misia to suka, więc czytelnik doskonale wie, że Misia nabiera pełnej szybkości znacznie angażując w tym celu swoje psie łapy. Aby to zobrazować: nie powiesz i nie napiszesz, że Andrzej biegł do domu z szybkością swoich człowieczych nóg. 2) '... Może ma jakieś problemy. To młoda kobieta. Pewnie chciałaby wyjść za mąż..." - te rozmyślania bohatera są moim zdaniem komiczne, ale w tym negatywnym sensie - bardzo niezgrabnie to Ci wyszło. 3)"Trochę zaskoczony idę dalej" - Bohater byl raczej zdezorientowany, zdumiony - nie zaskoczony. 4)"Całą sytuację uratowała znajoma sąsiadka, której Misia pozwoliła się nawet pogłaskać." - znów komicznie, jaką sytuację uratowała sąsiadka? Przesadnie, nieadekwatnie używasz słów. Generalnie: za krótkie, niczego nie opowiedziałeś tak naprawdę. -
Uwagi: 1)"Huk przewracanego krzesła i szelest rozsypanych kartek..." - raczej rozrzuconych kartek 2)".. właściwie zamilkł, od czasu do czasu potakiwał, przeplatając rozmowę zaledwie kilkoma charakterystycznymi chrząknięciami." - raczej monolog tamtego przeplatał chrząknięciami. 3)"Dyskusję zakończył dokładnie w momencie" - słowo "dyskusję" warto może byłoby wziąć w cudzysłów, aby nadać odcień ironii. 4)"Rzeczywistość okazała się dorodną, apetyczną blond ślicznotką" - Już dwie linijki wcześniej napisałaś jaka to nieziemsko piękna kobieta weszła do gabinetu, a z opisu wynika, że i Szczypiorski zauważył jej piękno skoro tak zareagował w taki a nie inny sposób. Moim zdaniem to zdanie powinno brzmieć zupełnie inaczej. Podsumowując: Nie podoba mi się ten tekst. Nie rozumiem przesłania. Obraz sytuacji i opis wydaje mi się bardzo kiczowaty, nasuwa mi się skojarzenie z przedwojennymi polskimi melodramatami. Pozdrawiam