
adam sosna
Użytkownicy-
Postów
4 140 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez adam sosna
-
Sytuacje podbramkowe
adam sosna odpowiedział(a) na Sanestis_Hombre utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
pytanie do Czarnej: mnie też? przeczytałem raz przeczytałem drugi bez wysiłku wielkiego to nie dobre kolego! to bardzo dobre pozdrawiam jajecznie :) ++ -
(wszelkie podobieństwo osób i sytuacji jest przypadkowe – całkowicie albo nie) Leżałem w szpitalu, a było to jeszcze w czasie kiedy mogłem chodzić. Więc chodziłem: taka moja wolność! Wędrowałem korytarzem aż po klatkę schodową, aż po windy. Byłem wolny. Z tej wolności korzystałem namiętnie uciekając od zaduchu sali, od śmierci chodzącej tuż obok, od bólu, od krwi z ust. Ucieczka była moją wolnością. Uciekałem piętro niżej. Niżej, niżej... Któregoś dnia stanąłem przed solidnymi drzwiami z kratą. Nad drzwiami - tablica z napisem: „ODDZIAŁ PSYCHIATRYCZNY” Kres wolności? – zapytałem sam siebie. Wróciłem pod kratę następnego dnia; następnego dnia; następnego dnia... W tej kracie była magia, przyciągała mnie przypominając „Mury”. Chodziłem tam co dzień przed wieczorem; pewnego dnia ujrzałem ruch – za kratą facet ubrany na biało podszedł do wiszącego na ścianie telefonu – gdzieś dzwonił, coś mówił. Powiesił słuchawkę na jej miejscu; zniknął za drzwiami pewnie pielęgniarskiej dyżurki. Stałem studiując kratę gdy obok zjawił się człowiek w granatowym, prawie czarnym, mundurze i grzecznie zapytał: -chcesz się pan tam znaleźć? -Jako pacjent? Nie! -Wie pan. Telefonowali do ochrony, że jakiś wariat ich podgląda. Zdenerwowali się. Wariat wariatów... -Nie mogę wytrzymać w sali – zaduch, śmierć, ból... Pokiwał głową, rozejrzał się; zobaczył krzesła pod ścianą: -usiądziemy? Albo się nudził, albo chciał pogadać, albo i to, i to. Kiwnąłem głową: -dobra. Usiedliśmy. Milczeliśmy zgodnie, pewnie grzęznąc w tematach płynących od krat. -Po co ja chodzę po szpitalu?! - Atrapa – powiedział klepiąc kaburę. -Pewnie żeby głośno krzyczeć – wymruczałem co mi przyszło do głowy. -Kiedy zacząłem pracę, często tu przychodziłem. Nocą. Pracowałem wtedy zawsze na trzeciej zmianie dla większej forsy. Fascynuje pana to co za kratą? -Fascynuje mnie krata. Tak. Myślę, że krata to wyzwanie; nieważne, z której strony na nią patrzeć. Wyzwanie, jak szczyt góry. Kiedyś czołowy wspinacz na pytanie - po co się wspina na góry? – odparł - bo są! Chcę pokonać kratę – bo jest. -Wystarczy zwariować – uśmiechnął się mężczyzna. Wtem drzwi z kratą uchyliły się – z oddziału wyszła lekarka – pamiętałem ją z konsultacji, gdy jako osoba towarzysząca starszemu koledze badała mnie, a raczej była obecna przy badaniu psychiatrycznym. -Dobry wieczór – usłyszałem swoje słowa. -Dobry wieczór – odrzekła marszcząc brwi. Już wiedziałem – rozpoznała mnie. -Dobry wieczór – skinął głową ochroniarz. -Panowie niepokoją... obsługę. -Pani wolontariuszka – spytałem? -Kandydatka do lotu przez okno dziewiątego piętra – dobrze zapamiętała badanie. -Państwo się znają? – zdziwił się ochroniarz. -Służbowo – odparła. -No. Chciałem tę panią wyrzucić przez okno – dodałem wyjaśnienie. -Pan wariat. Pewnie dlatego pani doktor tak spokojnie obok pana siedzi - zaśmiał się bezpiecznik. -Mam do pana prośbę – czegoś chciała? ode mnie? -Tam za kratą jest pacjent, który nim być nie powinien według mnie. Według mojego szefa – zna go pan – tak. -Trudno powiedzieć, że znam. Ale miałem wobec niego mordercze plany. -Widziałam w pana oczach mord. Dlatego pana odprowadziłam szybko na salę. Jak z chodzeniem? -Gorzej i gorzej. To po to są psychiatrzy – zwróciłem się do zbrojnego – nie pozwalają robić tego na co się ma ochotę. -To jak. Mogę na pana liczyć? – spytała poważnie, bez żartobliwego tonu. -Może pani ale musimy dokładnie zaplanować, co i jak. -To ja tu jestem zbędny – ochroniarz był wyraźnie niezadowolony. -O tym decyduje pani doktor. Chce, nie chce – rządzi tutaj. -Spolegliwy pan dzisiaj – uśmiechnęła się do mnie. -Wszystko zależy od otoczenia – odesłałem uśmiech Zwróciła się do ochroniarza: -będzie mi pan potrzebny, nie dzisiaj; za kilka dni. Mężczyzna wstał. -Fajnie się gada i milczy. Idę bo jeszcze szef przyśle po mnie. Wysłał mnie do wariata. Może się niepokoić. Lekarka skinęła mu głową. -Na pana też mogę liczyć? -Pewnie – odparł. Ruszył w czerń korytarza sięgając po radiostację; meldując, że wszystko jest w porządku, a alarm był fałszywy. Pani doktor zwróciła się do mnie: -sprawa wygląda tak. Jest pacjent, który sra gdzie popadnie nie bacząc na towarzystwo, a ja mam podejrzenie, że nie musi. Że takie jego widzi mi się! Chcę, żeby pan z nim porozmawiał, bo ja nie mam kontaktu; sądzę, że nikt na biało ubrany nie ma. Mój szef najmniej. Uważa, że facet ma kuku. -Odważnie podważa pani opinię szefa w nieprofesjonalnych słowach – będzie niezadowolony, jeśli się uda; i jeszcze bardziej niezadowolony jeśli się nie uda. Jak to zorganizujemy? -Mam nocny dyżur za dwa dni – przyjdzie pan; ja pana wpuszczę. -Pokonam kratę – wyszeptałem. -Co pan powiedział? -A bezpieczeństwo? Moje pani i innych. -Potrzebna nam będzie pomoc tego ochroniarza! Wtajemniczę go w nasze plany. Będzie tu. Będzie czuwał. Dziękuję panu. -Pani nie dziękuje. Robię to dla siebie; dla niego. -Ja też robię to... dla siebie; dla niego. -Dobranoc. Pani doktor. Odszedłem do windy – byłem zmęczony, senny. Jeszcze odwróciłem się na chwilę: -skontaktuje się pani ze mną? Kiwnęła głową. Była naprawdę bardzo ładna... dobra. Nadszedł dzień, właściwie noc działania. Tuż po dziesiątej pielęgniarka wezwała mnie do telefonu: -dobry wieczór panu – jej głos. -Pani też. Nam wszystkim. Oby. -Zejdzie pan? -Już idę. -Czekam przed drzwiami na oddział. -Bezpiecznie – z ochroną? -No. Poszedłem do dyżurki powiedzieć, że idę się przejść, pooddychać przed snem. Ruszyłem w drogę – tym razem skorzystałem z windy, żeby było szybciej. Czekali na znajomych krzesłach; miny mięli ponure. Skinąłem głową na powitanie. -Musiałam powiedzieć pacjentowi. -To dobrze. Nie powinien być zaskoczony jeśli pani ma rację. Wierzę, że ją pani ma. -Nie jestem pewna... -Dobrze. Mieć wątpliwości jest piękne, męczące. -Idziemy – ucięła dyskusję. Pokonałem kratę! Podeszliśmy do drzwi; więzienne takie tylko białe. Od samej bieli można zwariować. Dobrze, ze nie jestem zbyt sprawny, bo wdrapałbym się na krzesło; napisał pod szyldem oddziału „porzućcie wszelką nadzieję, wy którzy tu wchodzicie”. Więzienne? Wiedziałem z filmów, które oglądałem. Otworzyła drzwi i wpuściła mnie do środka. Na podłodze – krzeseł nie było – siedział typ w szpitalnej piżamie; usiadłem pod drugą ścianą. Uważnie mi się przyglądał. -Rzuci się na mnie, przegryzie mi krtań? Wariat – ujdzie mu na sucho – przemknęło mi przez głowę. -Przyszedł pan? Po co? -Chciałem pokonać kratę; udało się! – postawiłem na szczerość. -Może pan iść; dopiął pan swego. -Jest jeszcze coś. Ciekawość. Czekam na pański popisowy numer. Podniósł się powoli podszedł w pobliże drzwi i popisał się. Dobrze, że katar zatykał mi nos, bo mimo to czułem smród. -Zadowolony pan? – spytał wracając na miejsce. -Już wiem – oświeciło mnie! -Chce pan, aby otworzono te cholerne białe drzwi. Potem następne. Każde! Cierpi pan na klaustrofobię i tak walczy pan. O wolność od lęku. -Postawił pan diagnozę; może pan iść. -Jeszcze mogę. Moja wolność. Mogę. Za kilka dni, tygodni, miesięcy się skończy. Zamknięty w swoim ciele, będę oglądał świat skurczony do pokoju, do lóżka; dobrze jeżeli będę mógł dać znać, że muszę srać, muszę lać nie chcąc brudzić łóżka. Jak pan myśli? Dostanę dzwonek? Przyglądał mi się uważnie, oceniał czy?... Czy jestem szczery? Byłem. Uśmiechnął się. -Powie mi pan? Powiedziała co pan ma mówić? -Nie -Nie? -Gratuluję panu. Wstał, wyjął papier toaletowy spod poduszki i zawinął weń efekty popisu. Uniosłem się ciężko z podłogi. -Chce się pan dołączyć? - Obrzucił wzrokiem moją piżamę wskazując brodą na zawiniątko. -Jeszcze pana przeniosą za te kraty – wskazał podbródkiem na okno. Zapukał wolną ręką do drzwi. Otworzyła natychmiast. Wyszedł z pokoju do ubikacji. Ona weszła; klapnęła na podłogę. Bladość, drżenie rąk zdradzały ile ją kosztowało stanie pod drzwiami; słuchanie naszej rozmowy. Dziesięć minut – spojrzałem na zegarek. Godzinę to trwało. Ciężko usiadłem obok niej. Czułem znużenie – wolność kosztuje. Minęło dziesięć szpitalnych dni, dziesięć dni krwawych rzygowin, dziesięć dni śmierci. Dowiedziałem się... Za dwa dni do domu. Przyszedł pożegnać się. Ubranie zmieniło go bardzo. Wyszliśmy z duchoty sali w przestrzeń korytarza. -Dziękuję – powiedział. -Kiedy będę tam – kiedy będę, wypiję jeden kieliszek za pana swobodę; jeden za moją. -Niech pan wypije za panią doktor. Przyszła następnego dnia popołudniu. Siedziałem na korytarzu by odejść od zaduchu sali. -Był? -Był! -Straciłam pracę. -Pokonałem kratę! Dwa razy! -Straciłam pracę. -Wolność kosztuje.
-
Kamila Nikuła zgoda (bez "i") dzie wuszka mruu - mówi biała kotka i ładuje mi się na kolana (ma ruję) raaaa - krzyczy bura spadając z szafy jaktokot na cztery łapy (gdyby miała sześć - spadłaby na sześć)
-
stanislawa zak wesołego? ja płaczę Arena Solweig podoba się, rzetelna ty lubisz - ja się cieszę
-
w jakiej oprawie ten bursztyn? najmodniejszy pono teraz jest krzemień pasiasty
-
lekarz serc ludzkich
adam sosna odpowiedział(a) na stanislawa zak utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
miłość w płaskich butach podoba mnie się bardzo dobre jako tytuł daje po oczach -
Sylaby się łączą Akcenty pasują Mam to policzyć Przed wydrukowaniem? Miał być śpiew Wyszedł mi jęk Poczułem gniew Na ten dźwięk Oczyszczę buty I pójdę sobie Drogę na skróty Mam przecież w głowie Adam Sosna (2005.02.04)
-
lekarz serc ludzkich
adam sosna odpowiedział(a) na stanislawa zak utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
miłość nie może być głupia -
ważna strojność? oki ale bąbek nie bombek Byle jakich - w znaczeniu "losowo" "jak podleci"
-
losy, loski, losiczki
adam sosna odpowiedział(a) na stanislawa zak utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
którego? winno brzmieć pytanie! się wstydzę nie odpowiem na nie -
kiedy byłem u neurologa rozśmieszyłem "co się dzieje w mojej głowie wie On niedokładnie" nienajlepiej
-
tam było z racją czy bez uznanych ciszą świec Tak było
-
losy, loski, losiczki
adam sosna odpowiedział(a) na stanislawa zak utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
jam stół! a pytanie? nie do warsztatu nie do wiersza do (hihaho) komentu -
łzy zmienione z morza słonego w krople zastałe jak powietrze w grobowcach faraonów służą za dłuto rzeźbiące bruzdy pamięci w marmurze policzków gładkich przyszłością uznanych ciszą świec tracących kształt w temperaturze żałobnego płomienia na bruku kąpanym wiosennym deszczem stóp wiernie czekających na zbawienie Adam Sosna(2006.03.31)
-
zagmatwane losy
adam sosna odpowiedział(a) na stanislawa zak utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
ja to chyba gdzieś czytałem ważne? -
losy, loski, losiczki
adam sosna odpowiedział(a) na stanislawa zak utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
wymaga poprawy? + -
jestem krzewicielem tego w słownikach brak BĄBKI - BĄBELKI - choinkowe BOMBKI - atomowe nie moje szklane, plastikowe byle jakie byle wisiały BĄBKI
-
Stroiciel Choinka? Drzewko symboli różnorakich Świerk jodła byle nie sosna (długie igły i kłuje) Nawieszam bąbek byle jakich Lampki migają modnie – takie się teraz stosuje Łańcuch z papieru gwiazdy z plastiku Otacza zieleń wata jak śnieg puszysty Stół czeka z pustymi talerzami w krzyku Że głodne i my wokół w sposób oczywisty Jedzenia nie zabraknie? Jak co roku życzenia Opłatek pozbierał nas na radość Świąt Przy stole siądą dzisiaj trzy pokolenia Aby kolędy śpiewać – kilka - dziesiąt tak mi się to wymyśliło zmusiła mnie stanislawa zak dzięki
-
nic z tym nie robiłem - od daty
-
Popatrz na datę powstania (nie mylić z "Powstańcie, których...") na Wielkanoc może coś będzie... za trzy miesiące
-
zafascynowanie
adam sosna odpowiedział(a) na stanislawa zak utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
przyśnił mi się "Szał" Podkowińskiego po przeczytaniu -
Choinka? Drzewko symboli różnorakich Świerk jodła byle nie sosna (długie igły i kłuje) Nawieszam bąbek byle jakich Lampki migają modnie – takie się teraz stosuje Łańcuch z papieru gwiazdy z plastiku Otacza zieleń wata jak śnieg puszysty Stół czeka z pustymi talerzami w krzyku Że głodne i my wokół w sposób oczywisty Jedzenia nie zabraknie? Jak co roku życzenia Opłatek pozbierał nas bez wysiłku na radość Świąt Przy stole siądą dzisiaj trzy pokolenia Aby kolędy śpiewać – nie jedną – kilkadziesiąt Adam Sosna(2005.12.14)
-
Eugen De to miała być i jest wyliczanka "kłonią" od "ukłony" stanislawa zak masz jakieś znajości?
-
Męczy pewnie napiszę jeszcze raz
-
rusałka
adam sosna odpowiedział(a) na stanislawa zak utwór w Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
nie fiołek pierwiosnek