Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

adam sosna

Użytkownicy
  • Postów

    4 140
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez adam sosna

  1. Czarna do gwiazd blisko wystarczy zamknąć oczy mocno trudne, bardzo trudne dasz radę!
  2. moje skojarzenie delirium bezalkoholowe ale za skojarzenia odpowiada kojarzący ja takie lubię i wielokropki też lubię +
  3. Może zacząć tak: czytam czasopisma, "klikam" w Internecie, grzęznę w książkach, oglądam TV. Natknąłem się na kryzys. Kryzys raczej brak, interpretacji "zmów". Pomijając chaos, bałagan terminologiczny w mojej głowie i nie tylko - brak zainteresowania wątkiem("to mnie nie obchodzi, nudne, polityka? dziękuję nie"). Pewnie trafiam: nie na te czasopisma, nie na te strony, nie na te książki, nie na te programy? Postanowiłem zmierzyć się z tematem uzbrojony jedynie we własną głowę, zaatakowaną przez chorobę – wymyśliłem ideologijkę, bo istniejące ideologie podpierane są wieloma systemami filozoficznymi i zajmują grube tomy, a ich twórcy zabawiają się w "stwórców" gdy tak po prawdzie są uzurpatorami. Podpierać mogę "się laską". Znane ideologie mają to do siebie, że potrzebują wyznawców, wielbicieli, "ubogich duchem" wcielających je w życie, nie baczących, że aby jakaś zaczęła funkcjonować trzeba unicestwić nośniki istniejących "zmów". Te nośniki to my. Ile istnień kosztowały próby wdrożenia faszyzmu, socjalizmu, komunizmu w dwudziestym wieku? "Zbudujemy nowy świat" oto dewiza przyświecająca twórcom wszystkich ideologii dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Mimo ostrzeżeń płynących nawet ze strony krytyków "starego", "nowe" torowało sobie drogę po "trupach" tych, co byli przeciw. Ten jest niedobry - według nas zapominają dodać twórcy nowego - kto przeciw nam. Sankcjonowano masowe mordy w obozach koncentracyjnych, usprawiedliwiano głodowe śmierci całych krain. Wcześniej w "mię boże" na placach miast płonęły stosy i płynęła krew w kazamatach Inkwizycji. Trzeba było dopiero człowieka z Polski i Jego odwagi by powiedział "przepraszam" za stosy i za męki. Życia tym nikomu nie przywrócił, cierpień nie cofnął ale uznał inne myślenie za uprawnione do istnienia. A może, homo sapiens nie potrzebuje nowych ideologii - to co jest wystarczy? Wybrać jedynie z istniejących można, nie tworzyć nowe - tylko dlatego, że są przepustką do lepszego życia dla tworzącego. Nie narzucać się. Człowiek myśli! Dać mu możliwość, czy tego chce, czy nie, wyboru bez wskazywania jedynie słusznej, jedynej drogi. Wybór jest jego podstawowym obowiązkiem i prawem. Wybór wolny od nienawiści. Od skazywania innych na cierpienie, poniżenie, biedę Kiedyś, w dziewiętnastym i jeszcze dwudziestym wieku "wyborem" była Ameryka – miejsce ucieczki. W miarę wzrostu liczby jej mieszkańców możliwości ucieczki malały. Obawiam się, że na dzisiaj zostały tylko gwiazdy! Uciekajmy do gwiazd! Bo na Ziemi, cóż za los czeka? Wiemy już, że jest okrągła, "biega" wokół Słońca, kręci się jak dziecinny bąk "wachlując" w dodatku osią, dając w ten sposób pożywienie poetom, kompozytorom, malarzom i innym „cudakom”; możliwość opiewania wschodów i zachodów słońca, dnia i nocy, pór roku (przynajmniej na naszej szerokości geograficznej), kwadr księżyca. Na czym polega ta moja ideologijka? Na odrzuceniu: przemocy, narzucania siłą „słusznych” bo własnych przekonań? Poddaję się? Nie! Przecież jestem (jeszcze) i mam swoje poglądy, i mają je inni. Jeśli zbieżne dobrze. Jeśli nie – nie wolno mi moich narzucać. Można przekonywać lecz nie "przystawiając pistolet do głowy", a pięknem. Armie są mało przekonującym "płytkim" argumentem ideologicznym. Tak samo tłumy krzyczące, płaczące i konwulsyjnie przeżywające. Wbrew pozorom. "Jest Bóg!" - mówią jedni. "Boga nie ma!" - krzyczą inni. Biorą się za łby, a powinni razem iść na piwo(byle dobre). Można powiedzieć - nic nowego. Można powiedzieć - banał. Można powiedzieć - powtarza (się i za innymi) Widocznie uznał - "trzeba powtarzać"!
  4. Zakrztusiłem się z radości po przeczytaniu bo czytanie sprawiło mi przyjemność ODPOCZĄŁEM
  5. I O TO CHODZI jak mawiają górale z gór! czemu z gór? czemu nie!
  6. "kopytko"
  7. moim odwrotnie - to mnie bawi fakt - te słowa uważam za pewną cezurę
  8. Warto? Pan wie lepiej.
  9. ależ nie odnoszę się do komentu koment mnie inspiruje do egoistycznego spojrzenia na siebie, że tekst "przytrzymał" świetnie może coś da może nie Tobie dzięki i pozdrowienia
  10. patriotyzm nie pierwszy raz pojawia się w moich tekstach uważam, że to bardzo osobista, intymna rzecz nie do zadekretowania to uczucie - jest lub nie nikt wg mnie nie ma prawa z zewnątrz oceniać istnienia bądź nie uczuć (no za wyjątkiem żony/męża)
  11. wezwij pomoc lepiej nie bo zaszkodzi nie czytaj więcej bo zaszkodzi To co nie szkodzi? Wyobraźnia
  12. przeczytałem raz przeczytam raz jeszcze może z prawdziwego zdarzenia koment wypieszczę? gdzie nie zajrzeć o ostateczności piszą albo o miłości mam zatem pisać o rewolucji? tekstów nie spotkałem ostatnio pisanych
  13. wypiłem piwo chodzę krzywo może to były piwa dwa ja lubię Czarną - TWA
  14. Nad dobrymi radami długo się myśli w tym tekście nie ale w następnych długich będę pamiętał Chociaż? Czy to nie będzie jak w Biblii?
  15. Lubi nie lubi - potargować można Uważaj - w innym portalu przy okazji wiersza użyto określenia TWA ale jak lubi to lubi mam tak samo innym nic do tego najwyżej oskarżą mnie o zły gust(subiektywne) Lubię jak czytasz i komentujesz moje teksty Lubię czytać i komentować Twoje Czy to TWA?
  16. tak miało być: jak najmniej upiększeń, zero poezji łabędzie same na wodzie są poezją kto widział wie kto ma wyobraźnię też łabędzie to grafomania w słowach jak przysłowiowe "jelenie na rykowisku" kicz i takie... piękne
  17. pamiętam ciąg dalszy wierszyka "mózg na ścianie jaja leżą na dywanie" zawsze mogę się tłumaczyć demielinizacją (trudne prawie jak "kopytko" słowo) hihihi cześć! jak widzę Sanestis mam zaraz lepszy humor
  18. „Polak jest wariat!” To napisał... No właśnie. Kto to napisał? Prosta odpowiedź, a jednak nie. To tylko trzy słowa. Gotowe stwierdzenie. Łatwo powtórzyć bezwiednie czyjeś słowa., nawet nie wiedząc czyje one. Kto to powiedział? Może Szwed pod Częstochową? Może powiedział to po hiszpańsku któryś z obrońców Samosierry? Może chłop angielski, zadzierając głowę i patrząc w niebo porysowane znakami lotniczej walki? Może niemiecki żołnierz w sierpniu tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego roku, w Warszawie? Może... powracający z baru do domu, „zaczarowaną dorożką” poeta? Łatwo bez intencji powtórzyć czyjeś słowa, myśl cudzą wetknąć między swoje dumania. Zapomnieć o niej, do czasu gdy ktoś „palcem” wskaże – powie „było”, lub napisze: wtórnyś! Więc miast pisać, kop w tym co już napisano? Możesz się nie trudzić – tak przeważnie bywa – bez potrzeby pisaniem! Ktoś. Kiedyś? Napisano? Powiedziano? Jaki wymiar ma tęsknota? Za człowiekiem Za miejscem Za myślą Za oryginalnością? Za milionem świec wzniesionych ku niebu w podzięce za czar? Warto powtarzać pewne słowa, warto powtarzać! Bez nich „nas” nie ma. Jest tylko „ja”! Trzeba powtarzać – wybór słów należy do Ciebie. Należy. Ograniczony jest tylko wybór języka. Przytoczę anegdotę: Mój pradziad – nie znałem go – nie posłał mojego dziadka do „lepszej”, niemieckiej szkoły. „Co by tam Germana z dziecka nie zrobili”. Czy mam za to pradziada przeklinać czy błogosławić? Tej decyzji nieznanego pradziada, zawdzięczam lub jestem skazany. Skazany na Polskość. Ja z pogranicza (byłego) pisałem, piszę i będę pisał „Polskość” dużą literą. Czuję dużą literą. Twórcy słowników czuli małą. Ja czuję dużą. Jestem Polak, „a Polak jest wariat!” Pogoń za spełnieniem pragnień, marzeń, snów. Widok z tandetnej widokówki. Wawel na wapiennej skale od Mostu Dębnickiego. Brudna Wisła – kąpałem się kiedyś pod Wawelem Opalałem na Krakowskich Błoniach i jadłem drożdżowe ciasto. Miasto pragnień, marzeń, snów. Może miasto jest zaczarowane? Miejsce jest zaczarowane? Widok jest zaczarowany? Ja jestem oczarowany. Jestem „wariat”. Adam Sosna(2005.11.15)
  19. Tylko wyobraźnia bywa męcząca przerażająca co mam zrobić żeby się jej nie bać?
  20. Musiałem sobie ten błękit (przeraźliwy) złamać musiałem uciec od koloru prześladującego mnie od lat i od wrażenia musiałem uciec
  21. Dzięki
  22. od rana przeczytałem z 10 wierszy o kacu ze trzy prozy i mogę napisać śmiało Kac to banał niestety
  23. nawet chciałem uładnić wzmocnić końcówkę ale wspomnienie jest takie, że byłby to grzech (taki wniosek)
  24. To był dowcip Chlapię, chlapię a inni płaczą Nie czuj się zobowiązana i dzięki za uwagi Mazury powinny być piękne o tej porze roku i straszne a to co napisałem miało miejsce i jeziorko też istnieje(istniało) i to wszystko było takie, że po 35 latach to pamiętam
  25. Jeziora wypełnia kora pławionych drzew. Jeziora wypełnia muł z roślin nadrzecznych i wniesiony przez rzeki. Jeziora zarastają. Jeziora umierają. Najpierw powstają stawy – płycizny, potem bagniska, potem torfowiska. Na końcu miasta ludne z początku, bezludne na końcu. Taki los jezior. Płynąłem kajakiem zieloną od glonów i planktonu wodą jeziora. Wielorybów brak - pomyślałem. Łopatkom wiosła rosły brody wodorostów. Często musiałem przerywać machanie, by zabawić się we fryzjera od bród. Na brzegach rosły chaszcze z wystającymi sosnami. Machałem wściekle zagubiony w pustce. Chciałem zostawić ją za sobą i samotność. Koniec jeziora. Most, po którym rzadko jechały samochody. Spokojny most nad spokojną rzeką. Kuszony obiecywaną krajobrazem ciszą, popłynąłem leniwie wśród lasów i trzcin w górę rzeki. Ciekawość kazała mi zbaczać w szuwary skąd szybko uciekałem, goniony przez owady zamieszkujące zielony dom. Płynąłem powoli wpatrując się w ciemnawą, choć miejscami bardziej tu przejrzystą wodę. Gdzieniegdzie, na płyciznach, widziałem dno i rosnące na nim wodorosty skłonione prądem wody. Musiałem trochę odpocząć więc wsunąłem się w trzciny, zwabiony sennym rozlewiskiem. Ręką ludzką uczyniona w szuwarach, jakby ścieżka, doprowadziła mnie do małego, drewnianego, mostku. Sądząc po barwie drew był stary i dobrze zakonserwowany. Odważnie wpłynąłem pod jego niskość - w kajaku musiałem się prawie położyć. Za mostkiem był inny świat. Wysokie brzegi, mocno piaskowe, porośnięte wysokimi starymi sosnami, a barwa rozlana przede mną... Jeżeli kiedyś na widokówce zachwalającej turystyczne walory jakiejś okolicy „twórca” użył niebieskiego w nadmiarze, to był to taki kolor. Niebieski? Przeraźliwie niebieski! Ostrożnie wychyliłem się za burtę. Wody nie było. Gdzieś daleko widziałem piaszczystą ziemię, moją ziemię, z wetkniętymi w nią rzadko roślinami. Nad jej żółcią sunęły szybkie, szare kreski – ryby! Czerwonawe cienkie kreseczki na szarym tle należały chyba do płoci – jaśniej szare - do okoni. Dużo tego błękitu nie było. Ot ze dwieście pięćdziesiąt metrów szerokości i z osiemset – dziewięćset metrów długości. Gdzie ja jestem? Zrozumiałem wtedy książkowe określenie – „między niebem a ziemią”. Rosnące nad brzegami sosny cichutko rozmawiały ze sobą. Powoli zanurzając, czyściutkie teraz łopatki, zmierzałem ku końcowi jeziorka. Bardzo powoli, przeciw mnie, z małej, niewidocznej z kajaka zatoczki, wypłynęły w szyku – jeden za drugim – cztery łabędzie. Kto nie widział niech żałuje lub idzie do teatru, obejrzeć „Jezioro łabędzie” Piotra Czajkowskiego. Nabierze wyobrażenia o tym, co zobaczyłem. Cztery łabędzie dopłynęły do brzegu i zawróciły jak na paradzie. Popłynęły ku drugiemu brzegowi, znowu zawróciły, kreśląc niewidzialną linię na niewidzialnej wodzie. Dawały mi wyraźnie do zrozumienia, bym linii tej nie przekraczał. Podpłynąłem blisko ptasiej granicy. Zatrzymałem się. Ptaki złamały porządek i szybko zbliżyły się do mnie. Po dwa z każdej burty. Jakby zrezygnowane nieskutecznością wcześniejszych zabiegów, jednocześnie bojowo wyciągnęły w przód swe długie szyje rozkładając przy tym wielkie skrzydła. Zrozumiałem je. Jesteśmy silne i zaatakujemy bez wahania – mówiły ich oczy. Wstrzymując prawie oddech, cofałem się, ostrożnie pracując wiosłem. Łabędzie złożyły skrzydła, uniosły szyje. Podpłynęły w ciszy do siebie i znów rozpoczęły swój marsz po niewidzialnej wodzie wzdłuż niewidzialnej linii. Zatrzymałem się grzecznie kilkadziesiąt metrów od nich i patrzyłem urzeczony. Wykonały kilka nawrotów gdy jeden z nich oddalił się w głąb jeziorka, do dobrze skrytej pogiętym brzegiem zatoczki. Po chwili wrócił, a za nim ciągnęły samice z burymi małymi. Zrozumiałem do końca. Ptaki broniły rodzin i gotowe były ponieść ofiarę za ich spokój i bezpieczeństwo. Uznały widocznie, ze jestem nieszkodliwy – złamały szyk i zajęły się pokojową troską o dzieci i samice. Samce podpłynęły bliżej i przywiodły swoje jeszcze nie w pełni ukształtowane pociechy do okrążenia kajaku. Jakby chciały pokazać jego i moją nieszkodliwość. Byłem świadkiem parady brzydkich kaczątek! Panie Andersen! Szkoda, że Pana tutaj nie ma! Niechętnie zostawiłem „moje” łabędzie i popłynąłem ku mostkowi. Do brzegu jeziorka skierowało mnie parę szybkich pchnięć. Musiałem wysiąść z kajaka, by ochłonąć po niecodziennym pokazie. Trzęsły mi się ręce, nogi. Zza grubego pnia wyszedł facet w zielonkawym mundurze z dubeltówką gotową do strzału ale opuszczoną do ziemi. Na szyi dyndała mu lornetka. - Nie widziałeś tabliczki? - zapytał. - Nie Przeszliśmy parę kroków do mostku. Tabliczka była. Widoczna tylko z lądu. Pisało na niej: REZERWAT SCISŁY LĘGOWISKO DZIKICH ŁABĘDZI NIEBEZPIECZEŃSTWO WSTĘP WZBRONIONY - Piękne ptaki – powiedział. - W zeszłym roku zabiły dwu wędkarzy. Nie wycofali się jak ty. - Ptaki były fair i ich zachowanie było jednoznaczne – odrzekłem. - Wiem. Widziałem wszystko. Pilnuję ich. Nie wiem tylko, czy zastrzeliłbym je, czy ciebie. Pogadaliśmy chwilę. Wróciłem na rzekę, on do pilnowania. Piękna trzeba pilnować.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...